VICE VERSA. I ŻYCZĘ CI T-EGO SAM-EGO CO INN-EGO


Pamiętam, jak pewnego razu szedłem nabuzowany przez ulicę i miałem wszystkiego dość. W takim stanie niebezpiecznie zapuszczać się w miasto, to gorsze niż iść po pijanemu. Człowiek jest naelektryzowany gniewem, przyciąga złe spojrzenia i jest się gotów pokłócić z każdym, kto mu stanie na drodze. No i spotkała mnie taka nieprzyjemna konfrontacja, przynajmniej tak to wtedy odczuwałem. A potem, gdy stałem na przejściu na pieszych, jak zawsze za długo, nagle podjechał jakiś facet na wózku inwalidzkim. Zerknąłem na niego. Czekał cierpliwie na zielone światło, on na kółkach, ja na pieszo ze swoim ciężarem problemów, tyle że teraz moje problemy były zwykłą dziecinadą. Co by było, gdybyśmy zamienili się miejscami – ja na kółkach, on na nogach. Jakby wtedy wyglądało moje życie, problemy i wyzwania.

Czasem człowiek chciałby zmienić się w kogoś innego, gdy własna powierzchowność przeszkadza mu w osiągnięciu celu. Trochę większy, pewniejszy siebie, elokwentny, z dużym zapleczem wiedzy i doświadczenia, albo w drugą stronę: trochę mniejszy, bardziej uroczy. Może jeszcze nic straconego i wieczni chłopcy, kiedyś znów powrócą do swoich chłopięcych ciał. Może ta loteria będzie trwała całą wieczność, może musimy przejść kilkadziesiąt żywotów w swoim życiu, obejrzeć je z różnych perspektyw, by w pełni je docenić? Może raz będziemy zwykłymi szaraczkami, a potem bogaczami i na końcu biedakami. Reinkarnacja? Chyba tylko w inny film – chłopaki nie płaczą – nawet małe dzieci w ciele dorosłego mężczyzny płaczą.

Czy łatwo jest nam się zmienić, czy łatwo nam się wczuć w czyjeś życie, problemy? Czy jeśli wobec kogoś nie wykazujemy empatii, to prędzej czy później podzielimy jego los, aby zrozumieć jego sytuację? Zamiana to chwytliwy motyw w kinie fantasy i familijnym. W wyniku wypicia jakiegoś eliksiru, wypowiedzenia nieostrożnego życzenia bohaterowie zamieniają się ciałami i muszą się odnaleźć w nowym kontekście, dopóki się nie „odczarują”. Temat godny Archiwum X i rzeczywiście w odcinku „Dreamland” agent Mulder zamienia się ciałem z Morrisem Fletcherem. Robi się naprawdę komediowo, gdy ciałami i rolami zamieniają się siłacz ze słabeuszem, król z żebrakiem, przeciwni sobie bohaterowie jak wyluzowany imprezowicz nagle staje się ojcem trójki dzieci, a poukładany, sztywny gość staje w ogniu bujnego życia towarzyskiego („The Change – up” z 2011 roku), czy wreszcie gdy rolami zamieniają się rodzic z dzieckiem.

Stereotypowe role się odwracają, nic nie jest na miejscu – jak w pokoju nastolatka, w którym wszystko buzuje, tyle że teraz to świat rodzica, dorosłego zamkniętego w ciele dziecka, który będzie musiał jutro stawić czoła dwóm kartkówkom, jedną z chemii a drugą z historii – mocna artyleria. Za to dziecko będzie musiało by się stawić u szefa na dywanik. Słodki rewanż jednej generacji na drugiej. Perwersyjne i zabawne

Po tych szaradach między duszą a ciałem szybko się okaże się, że w tych dwóch światach: dorosłego i dziecka jest więcej podobieństw, niż by się mogło wydawać. I w pracy i w szkole są testy na kompetencje i tu i tam są kretyni, którzy obgadują nas za plecami i wreszcie są kierownicy mniej lub bardziej sympatyczni.

Przekręcamy licznik w naszym wehikule. Rok 1882, wtedy to Thomas Anstey Guthrie publikuje swoją książkę o tytule „Vice versa”, opowiadającą o ojcu i synu, którzy zamieniają się ciałami. Dziewięćdziesiąt lat później, w 1972 roku Mary Rodgers wykorzysta ten koncept, by napisać o zamianie, ale tym razem między matką a córką. Kino od razu porwało ten apetyczny kąsek i przerobiło na swoje wersje: „Freaky Friday”: z 1976 roku, z 1995, czy tą z 2003 roku z Jamie Lee Curtis i Lindsay Lohan i w końcu z 2018.

My cofnijmy się jednak z 2018 roku o trzydzieści lat wstecz, do roku 1988. Wtedy to Josh Baskin zażyczył sobie być dorosłym „Big”, podczas gdy ja zaczerpnąłem pierwszego tchu jako noworodek. Josh jako dwunastolatek zaczął mierzyć się z problemami dorosłości (jak na ironię) w firmie produkującej zabawki, a ja zacząłem coraz uważniej śledzić, co się dzieje wokół mojej małej osoby. I właśnie w tym roku weszła również na ekrany kin urocza komedia„ Vice versa” w reżyserii Briana Gilberta. O ile wcześniej w kinach była ukazana zamiana między córką a matką, to tym razem twórcy postanowili wrócić do książkowego pierwowzoru Guthriego i zamienić ciałami ojca i syna. Była też wersja z wnuczkiem i dziadkiem w filmie „Znów mieć 18” z tego samego roku. Filmowa wersja z Fredem Savagem i Judgem Reinholdem nie była jednak pierwsza, bo jeszcze rok wcześniej powstał film „Like father, like a son”, czyli „Jaki ojciec, taki syn” w reżyserii Rod Daniela. W tym filmie zamiana między pięćdziesięcioletnim ojcem (Dudleyem Moorem) a siedemnastoletnim synem (Kirkiem Cameronem) następuje w wyniku wypicia tajemniczej mikstury. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że ten film całkiem zgrabnie nawiązuje do filmowego hitu „Artur”, gdzie Moore grał niedojrzałego mężczyznę, który pławi się w luksusie i w końcu musi dorosnąć, jeśli chce dzielić życie z ukochaną kobietą. W „Jaki ojciec, taki syn” Duddley Moore wciela się w rolę Jacka Hammonda, ambitnego lekarza, wdowca, samotnie wychowującego swego syna. To taki ambitny typ, co już w podstawówce wiedział, kim będzie, a w liceum był już na drugim roku studiów medycznych – taki podstarzały, zgryźliwy Doogie Howser. Przede wszystkim lekarz, nauczyciel stażystów, potem wymagający ojciec, który próbuje wychować syna na swoje podobieństwo, wierząc, że tamten również wybierze studia medyczne. Tyle, że syn z trudem radzi sobie na zajęciach z biologii w liceum, a co dopiero na studiach!

Jak zwykle widzimy tu ten sam schemat – rodzic nadęty, ambitny, surowy, wymagający, sztywny, a dziecko wyluzowane, roztrzepane, zdezorientowane. Rodzic haruje, by zapewnić dziecku komfort, dobrą edukację, ale z uwagą i rozmową trochę gorzej. Tylko wymaga, by dziecko skończyło najlepszą szkołę, studia, coś osiągnęło, a potem może się bawić. A dziecko? Dziecko nie chce czekać do emerytury, chce korzystać z życia teraz. Dzieci myślą o tu i teraz, rodzice są zwieszeni między teraźniejszością i przyszłością. Uroczy klimat lat osiemdziesiątych, wypasiony, biały dom pana doktora, który parę lat później posłuży jak filmowy dom Kelly Taylor z „Beverly Hills 90 210” no i humor. Uwielbiam tą scena, gdy pijany pan doktor (czyli tak naprawdę syn w ciele swego ojca) zatacza się do domu, po całonocnej imprezie, a surowy ojciec w ciele nastolatka grozi szlabanem do końca życia. A potem z kolei widzimy, jak dumny ojciec w ciele swego syna jedzie do szkoły Jaguarem, by potem przez wszystkie lekcje popisywać się swoją wiedzą ku zdziwieniu rówieśników i nauczycieli. Ciekawe jest też to, że gdy wyjdziemy poza kadry filmu i spojrzymy na życie obu aktorów – jest zupełnie inaczej – to Dudley Moore ten starszy jest bardziej nieokrzesany, z temperamentem artysty, który musiał się aż 4 razy żenić, podczas gdy ten młodszy, Kirk Cameron ożenił się raz i do dziś wiedzie żywot przykładnego męża i ojca – przynajmniej tak to widzimy w mediach.

W przeciwieństwie do wersji z 1987, film „Vice versa” ukazuje młodszy duet: trzydziestoparoletniego ojca, Marshalla (Judge’a Renholda) i dwunastoletniego syna, Charliego (Freda Savage’a znanego już z „Cudownych lat” ). Co do wieku głównych bohaterów, to można tu zauważyć pewną analogię z wiekiem Josha Baskina, który mając dwanaście lat zmienia się nagle w trzydziestoparolatka.

„Vice versa” w stosunku do „Like a father, like a son” wypada znacznie lepiej. Jest bardziej dynamiczny, gęstszy od różnych wątków. Są koncerty rockowe, mnisi buddyjscy w środku miasta i pościgi na skuterach. Bohaterowie odbijają się z jednego planu na kolejny. A wszystko przez to, że…

Z Tybetu zostaje skradziona tajemnicza czaszka, dzięki której dusza może odbywać wędrówkę przez różne formy. Czaszka podczas przemytu nie trafia jednak tam, gdzie powinna, tylko w ręce Marshalla, który właśnie zakończył owocną podróż służbową w celu znalezienia ciekawych towarów do centrum handlowego, gdzie pracuje. Marshall Seymour w magicznym wieku trzydziestu lat osiągnął już wiele. Pracuje jako handlowiec, ma swój gabinet z widokiem na drapacze chmur. Kto wie, może wkrótce awansuje. I co jeszcze osiągnął? Acha, no tak, ma syna Charliego, grającego na perkusji i ma za sobą rozwód. Oczywiście Seymour pochłonięty pracą, mocno zaniedbuje kontakty z synem, a jednocześnie próbuje sobie ułożyć życie na nowo z dziewczyną, Sam, z którą pracuje w tej samej firmie. Jego była żona (Jane Kaczmarek) wyjeżdża na Karaiby i daje szansę Marshallowi na bycie ojcem dla Charliego przez jakiś tydzień. Nie jest to na rękę Seymourowi, bo wciąż ma napięty grafik w swojej firmie, ale w końcu Charlie przekracza próg pięknego apartamentu ojca.

Patrząc na Marshalla i Charliego, można odnieść wrażenie, że właściwie nie mają oni ze sobą nic wspólnego. Marshall to sztywniak pod krawatem i pedant. Jego mieszkanie wygląda aż nazbyt idealnie. Aż strach wpuszczać tam dwunastolatka, który w kieszeni nosi swojego przyjaciela, żabę o imieniu Moe. Charlie to marzyciel, romantyk, perkusista w swojej małej kapeli, entuzjasta głośnej muzyki. Trudno uwierzyć, że między tymi dwoma panami mogło by nastąpić głębsze zrozumienie. A jednak pewien tajemniczy przedmiot w mieszkaniu Marshalla umożliwi obu bohaterom zrozumienie ich życia z innej perspektywy. Mówimy tu oczywiście o tajemniczej czaszce, którą Marshall przywiózł przez przypadek ze swojej ostatniej służbowej podróży. Żeby było ciekawiej, na czaszkę czyha pewna urocza para przestępców: ona przebojowa, twarda babka (Swoosie Kurtz) i on nieco flegmatyczny, znudzony (David Provell, znany z serii o rodzinie Soprano). Szybko namierzają Marshalla i wyjaśniają pomyłkę. Już prawie ma dojść do wymiany towarów, gdy nieoczekiwanie dochodzi do zamiany ciał między Seymourem a jego synem, którzy podczas porannej sprzeczki wypowiadają nieostrożne słowa. Ojciec drwi z syna, który za bardzo przejmuje się szkolnymi problemami. Szkoła to bułka z masłem w porównaniu z dorosłością i prawdziwą pracą – wolałbym być na twoim miejscu. Taaak? a ja na twoim!

I nagle jak za dotknięciem magicznej różdżki, w tym wypadku czaszki, sytuacja obu bohaterów diametralnie się zmienia. Nagle Marshall musi iść do szkoły, a Charlie do pracy. Chłopiec właśnie wiąże niezdarnie krawat, niczym sznur na szubienicy – pora pożegnać dzieciństwo, a Marshall w ciele dzieciaka zakłada plecak i jest przezywany przez swoją byłą żoną (a teraz mamę!) „misiaczkiem”.

Każdy musi iść do swoich obowiązków, chociaż nikt nie jest na swoim miejscu. To jednak jest w tym jakaś sprawiedliwość. Zbliżają się egzaminy Charliego i fajnie, że tata popisze się swoją wiedzą, z kolei Charlie zrozumie, że bycie dorosłym to nie tylko niezależność i wypłacanie pensji. To życie pod presją, by utrzymać sukces, sprostać wymaganiom kierownika i mieć jeszcze czas na życie uczuciowe. Marzycielska, romantyczna natura Charliego pomoże w ociepleniu relacji z dziewczyną jego taty.

Nawet w jednej ze scen Charlie w ciele Marshalla zaskoczy Sam i zaprosi ją na koncert grupy rockowej. Ukaże bardziej spontaniczne oblicze swego ojca, co zaimponuje dziewczynie. Ta scena z rockową kapelą pojawiła się także w filmie „Jaki ojciec taki syn”, gdzie to poważny pan doktor w ciele swego siedemnastoletniego musi skonfrontować się z decybelami rockowej kapeli, ale czego nie robi się dla wewnętrznej przemiany. Charlie czując się większy w ciele taty, bezczelnie wykorzysta ten fakt i wreszcie rozprawi się grupą uczniów, którzy przez tyle lat go dręczyli

Interesujące jest, jak aktorzy sobie radzą z takim wyzwaniem, grając dorosłych, którzy zamieniają się w dzieci, nie tracąc przy tym swojej powierzchowności. Jak ukazać dziecko w dorosłym? Na twarzy maluje się pewne zagubienie, dezorientacja jak to robi Hanks w „Dużym”, gdy jest w tym obskurnym motelu, pełnym podejrzanych typów. I nie ustępuje mu tutaj Judge Reinhold w roli zagubionego Seymoura (czyli Charliego), z tymi wielkimi oczami, mówiącego trochę wolniej i cieszącego z koncertu w centrum handlowym. Z kolei Dudley Moore naśladując styl wyluzowanego siedemnastolatka, staje się swobodniejszy, niechlujny, bardziej reagujący emocjonalnie, no i nie żałuje sobie gumy do żucia. I tak samo tyczy się to młodych aktorów, gdy Fred Savage nagle mówi zdecydowanym głosem, rozkazuje, krzyczy, ściąga brwi, zaciska usta, podkreślając zniecierpliwienie dorosłego. Albo gdy Kirk Cameron z zadartym nosem wymądrza się w szkole i prowadzi wykład z medycyny, poniżając nauczyciela z biologii, bo przecież on to tak naprawdę jego ojciec – uznany lekarz. I vice versa

Vice Versa to rodzaj tego kina, które cieszy, bawi, a zarazem po cichu czegoś uczy – taka baśń ze świętami w tle, znów błyska nam we wspomnieniach Kevin, świąteczne Chicago no i wreszcie nadzieja, że wymądrzający się rodzice, przemówią tym ludzkim głosem… swego dziecka.

 

 

 

Pamiętam, jak pewnego razu szedłem nabuzowany przez ulicę i miałem wszystkiego dość. W takim stanie niebezpiecznie zapuszczać się w miasto, to gorsze niż iść po pijanemu. Człowiek jest naelektryzowany gniewem, przyciąga złe spojrzenia i jest się gotów pokłócić z każdym, kto mu stanie na drodze. No i spotkała mnie taka nieprzyjemna konfrontacja, przynajmniej tak to wtedy odczuwałem. A potem, gdy stałem na przejściu na pieszych, jak zawsze za długo, nagle podjechał jakiś facet na wózku inwalidzkim. Zerknąłem na niego. Czekał cierpliwie na zielone światło, on na kółkach, ja na pieszo ze swoim ciężarem problemów, tyle że teraz moje problemy były zwykłą dziecinadą. Co by było, gdybyśmy zamienili się miejscami – ja na kółkach, on na nogach. Jakby wtedy wyglądało moje życie, problemy i wyzwania.

Czasem człowiek chciałby zmienić się w kogoś innego, gdy własna powierzchowność przeszkadza mu w osiągnięciu celu. Trochę większy, pewniejszy siebie, elokwentny, z dużym zapleczem wiedzy i doświadczenia, albo w drugą stronę: trochę mniejszy, bardziej uroczy. Może jeszcze nic straconego i wieczni chłopcy, kiedyś znów powrócą do swoich chłopięcych ciał. Może ta loteria będzie trwała całą wieczność, może musimy przejść kilkadziesiąt żywotów w swoim życiu, obejrzeć je z różnych perspektyw, by w pełni je docenić? Może raz będziemy zwykłymi szaraczkami, a potem bogaczami i na końcu biedakami. Reinkarnacja? Chyba tylko w inny film – chłopaki nie płaczą – nawet małe dzieci w ciele dorosłego mężczyzny płaczą.

Czy łatwo jest nam się zmienić, czy łatwo nam się wczuć w czyjeś życie, problemy? Czy jeśli wobec kogoś nie wykazujemy empatii, to prędzej czy później podzielimy jego los, aby zrozumieć jego sytuację? Zamiana to chwytliwy motyw w kinie fantasy i familijnym. W wyniku wypicia jakiegoś eliksiru, wypowiedzenia nieostrożnego życzenia bohaterowie zamieniają się ciałami i muszą się odnaleźć w nowym kontekście, dopóki się nie „odczarują”. Temat godny Archiwum X i rzeczywiście w odcinku „Dreamland” agent Mulder zamienia się ciałem z Morrisem Fletcherem. Robi się naprawdę komediowo, gdy ciałami i rolami zamieniają się siłacz ze słabeuszem, król z żebrakiem, przeciwni sobie bohaterowie jak wyluzowany imprezowicz nagle staje się ojcem trójki dzieci, a poukładany, sztywny gość staje w ogniu bujnego życia towarzyskiego („The Change – up” z 2011 roku), czy wreszcie gdy rolami zamieniają się rodzic z dzieckiem.

Stereotypowe role się odwracają, nic nie jest na miejscu – jak w pokoju nastolatka, w którym wszystko buzuje, tyle że teraz to świat rodzica, dorosłego zamkniętego w ciele dziecka, który będzie musiał jutro stawić czoła dwóm kartkówkom, jedną z chemii a drugą z historii – mocna artyleria. Za to dziecko będzie musiało by się stawić u szefa na dywanik. Słodki rewanż jednej generacji na drugiej. Perwersyjne i zabawne

Po tych szaradach między duszą a ciałem szybko się okaże się, że w tych dwóch światach: dorosłego i dziecka jest więcej podobieństw, niż by się mogło wydawać. I w pracy i w szkole są testy na kompetencje i tu i tam są kretyni, którzy obgadują nas za plecami i wreszcie są kierownicy mniej lub bardziej sympatyczni.

Przekręcamy licznik w naszym wehikule. Rok 1882, wtedy to Thomas Anstey Guthrie publikuje swoją książkę o tytule „Vice versa”, opowiadającą o ojcu i synu, którzy zamieniają się ciałami. Dziewięćdziesiąt lat później, w 1972 roku Mary Rodgers wykorzysta ten koncept, by napisać o zamianie, ale tym razem między matką a córką. Kino od razu porwało ten apetyczny kąsek i przerobiło na swoje wersje: „Freaky Friday”: z 1976 roku, z 1995, czy tą z 2003 roku z Jamie Lee Curtis i Lindsay Lohan i w końcu z 2018.

My cofnijmy się jednak z 2018 roku o trzydzieści lat wstecz, do roku 1988. Wtedy to Josh Baskin zażyczył sobie być dorosłym „Big”, podczas gdy ja zaczerpnąłem pierwszego tchu jako noworodek. Josh jako dwunastolatek zaczął mierzyć się z problemami dorosłości (jak na ironię) w firmie produkującej zabawki, a ja zacząłem coraz uważniej śledzić, co się dzieje wokół mojej małej osoby. I właśnie w tym roku weszła również na ekrany kin urocza komedia„ Vice versa” w reżyserii Briana Gilberta. O ile wcześniej w kinach była ukazana zamiana między córką a matką, to tym razem twórcy postanowili wrócić do książkowego pierwowzoru Guthriego i zamienić ciałami ojca i syna. Była też wersja z wnuczkiem i dziadkiem w filmie „Znów mieć 18” z tego samego roku. Filmowa wersja z Fredem Savagem i Judgem Reinholdem nie była jednak pierwsza, bo jeszcze rok wcześniej powstał film „Like father, like a son”, czyli „Jaki ojciec, taki syn” w reżyserii Rod Daniela. W tym filmie zamiana między pięćdziesięcioletnim ojcem (Dudleyem Moorem) a siedemnastoletnim synem (Kirkiem Cameronem) następuje w wyniku wypicia tajemniczej mikstury. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że ten film całkiem zgrabnie nawiązuje do filmowego hitu „Artur”, gdzie Moore grał niedojrzałego mężczyznę, który pławi się w luksusie i w końcu musi dorosnąć, jeśli chce dzielić życie z ukochaną kobietą. W „Jaki ojciec, taki syn” Duddley Moore wciela się w rolę Jacka Hammonda, ambitnego lekarza, wdowca, samotnie wychowującego swego syna. To taki ambitny typ, co już w podstawówce wiedział, kim będzie, a w liceum był już na drugim roku studiów medycznych – taki podstarzały, zgryźliwy Doogie Howser. Przede wszystkim lekarz, nauczyciel stażystów, potem wymagający ojciec, który próbuje wychować syna na swoje podobieństwo, wierząc, że tamten również wybierze studia medyczne. Tyle, że syn z trudem radzi sobie na zajęciach z biologii w liceum, a co dopiero na studiach!

Jak zwykle widzimy tu ten sam schemat – rodzic nadęty, ambitny, surowy, wymagający, sztywny, a dziecko wyluzowane, roztrzepane, zdezorientowane. Rodzic haruje, by zapewnić dziecku komfort, dobrą edukację, ale z uwagą i rozmową trochę gorzej. Tylko wymaga, by dziecko skończyło najlepszą szkołę, studia, coś osiągnęło, a potem może się bawić. A dziecko? Dziecko nie chce czekać do emerytury, chce korzystać z życia teraz. Dzieci myślą o tu i teraz, rodzice są zwieszeni między teraźniejszością i przyszłością. Uroczy klimat lat osiemdziesiątych, wypasiony, biały dom pana doktora, który parę lat później posłuży jak filmowy dom Kelly Taylor z „Beverly Hills 90 210” no i humor. Uwielbiam tą scena, gdy pijany pan doktor (czyli tak naprawdę syn w ciele swego ojca) zatacza się do domu, po całonocnej imprezie, a surowy ojciec w ciele nastolatka grozi szlabanem do końca życia. A potem z kolei widzimy, jak dumny ojciec w ciele swego syna jedzie do szkoły Jaguarem, by potem przez wszystkie lekcje popisywać się swoją wiedzą ku zdziwieniu rówieśników i nauczycieli. Ciekawe jest też to, że gdy wyjdziemy poza kadry filmu i spojrzymy na życie obu aktorów – jest zupełnie inaczej – to Dudley Moore ten starszy jest bardziej nieokrzesany, z temperamentem artysty, który musiał się aż 4 razy żenić, podczas gdy ten młodszy, Kirk Cameron ożenił się raz i do dziś wiedzie żywot przykładnego męża i ojca – przynajmniej tak to widzimy w mediach.

W przeciwieństwie do wersji z 1987, film „Vice versa” ukazuje młodszy duet: trzydziestoparoletniego ojca, Marshalla (Judge’a Renholda) i dwunastoletniego syna, Charliego (Freda Savage’a znanego już z „Cudownych lat” ). Co do wieku głównych bohaterów, to można tu zauważyć pewną analogię z wiekiem Josha Baskina, który mając dwanaście lat zmienia się nagle w trzydziestoparolatka.

„Vice versa” w stosunku do „Like a father, like a son” wypada znacznie lepiej. Jest bardziej dynamiczny, gęstszy od różnych wątków. Są koncerty rockowe, mnisi buddyjscy w środku miasta i pościgi na skuterach. Bohaterowie odbijają się z jednego planu na kolejny. A wszystko przez to, że…

Z Tybetu zostaje skradziona tajemnicza czaszka, dzięki której dusza może odbywać wędrówkę przez różne formy. Czaszka podczas przemytu nie trafia jednak tam, gdzie powinna, tylko w ręce Marshalla, który właśnie zakończył owocną podróż służbową w celu znalezienia ciekawych towarów do centrum handlowego, gdzie pracuje. Marshall Seymour w magicznym wieku trzydziestu lat osiągnął już wiele. Pracuje jako handlowiec, ma swój gabinet z widokiem na drapacze chmur. Kto wie, może wkrótce awansuje. I co jeszcze osiągnął? Acha, no tak, ma syna Charliego, grającego na perkusji i ma za sobą rozwód. Oczywiście Seymour pochłonięty pracą, mocno zaniedbuje kontakty z synem, a jednocześnie próbuje sobie ułożyć życie na nowo z dziewczyną, Sam, z którą pracuje w tej samej firmie. Jego była żona (Jane Kaczmarek) wyjeżdża na Karaiby i daje szansę Marshallowi na bycie ojcem dla Charliego przez jakiś tydzień. Nie jest to na rękę Seymourowi, bo wciąż ma napięty grafik w swojej firmie, ale w końcu Charlie przekracza próg pięknego apartamentu ojca.

Patrząc na Marshalla i Charliego, można odnieść wrażenie, że właściwie nie mają oni ze sobą nic wspólnego. Marshall to sztywniak pod krawatem i pedant. Jego mieszkanie wygląda aż nazbyt idealnie. Aż strach wpuszczać tam dwunastolatka, który w kieszeni nosi swojego przyjaciela, żabę o imieniu Moe. Charlie to marzyciel, romantyk, perkusista w swojej małej kapeli, entuzjasta głośnej muzyki. Trudno uwierzyć, że między tymi dwoma panami mogło by nastąpić głębsze zrozumienie. A jednak pewien tajemniczy przedmiot w mieszkaniu Marshalla umożliwi obu bohaterom zrozumienie ich życia z innej perspektywy. Mówimy tu oczywiście o tajemniczej czaszce, którą Marshall przywiózł przez przypadek ze swojej ostatniej służbowej podróży. Żeby było ciekawiej, na czaszkę czyha pewna urocza para przestępców: ona przebojowa, twarda babka (Swoosie Kurtz) i on nieco flegmatyczny, znudzony (David Provell, znany z serii o rodzinie Soprano). Szybko namierzają Marshalla i wyjaśniają pomyłkę. Już prawie ma dojść do wymiany towarów, gdy nieoczekiwanie dochodzi do zamiany ciał między Seymourem a jego synem, którzy podczas porannej sprzeczki wypowiadają nieostrożne słowa. Ojciec drwi z syna, który za bardzo przejmuje się szkolnymi problemami. Szkoła to bułka z masłem w porównaniu z dorosłością i prawdziwą pracą – wolałbym być na twoim miejscu. Taaak? a ja na twoim!

I nagle jak za dotknięciem magicznej różdżki, w tym wypadku czaszki, sytuacja obu bohaterów diametralnie się zmienia. Nagle Marshall musi iść do szkoły, a Charlie do pracy. Chłopiec właśnie wiąże niezdarnie krawat, niczym sznur na szubienicy – pora pożegnać dzieciństwo, a Marshall w ciele dzieciaka zakłada plecak i jest przezywany przez swoją byłą żoną (a teraz mamę!) „misiaczkiem”.

Każdy musi iść do swoich obowiązków, chociaż nikt nie jest na swoim miejscu. To jednak jest w tym jakaś sprawiedliwość. Zbliżają się egzaminy Charliego i fajnie, że tata popisze się swoją wiedzą, z kolei Charlie zrozumie, że bycie dorosłym to nie tylko niezależność i wypłacanie pensji. To życie pod presją, by utrzymać sukces, sprostać wymaganiom kierownika i mieć jeszcze czas na życie uczuciowe. Marzycielska, romantyczna natura Charliego pomoże w ociepleniu relacji z dziewczyną jego taty.

Nawet w jednej ze scen Charlie w ciele Marshalla zaskoczy Sam i zaprosi ją na koncert grupy rockowej. Ukaże bardziej spontaniczne oblicze swego ojca, co zaimponuje dziewczynie. Ta scena z rockową kapelą pojawiła się także w filmie „Jaki ojciec taki syn”, gdzie to poważny pan doktor w ciele swego siedemnastoletniego musi skonfrontować się z decybelami rockowej kapeli, ale czego nie robi się dla wewnętrznej przemiany. Charlie czując się większy w ciele taty, bezczelnie wykorzysta ten fakt i wreszcie rozprawi się grupą uczniów, którzy przez tyle lat go dręczyli

Interesujące jest, jak aktorzy sobie radzą z takim wyzwaniem, grając dorosłych, którzy zamieniają się w dzieci, nie tracąc przy tym swojej powierzchowności. Jak ukazać dziecko w dorosłym? Na twarzy maluje się pewne zagubienie, dezorientacja jak to robi Hanks w „Dużym”, gdy jest w tym obskurnym motelu, pełnym podejrzanych typów. I nie ustępuje mu tutaj Judge Reinhold w roli zagubionego Seymoura (czyli Charliego), z tymi wielkimi oczami, mówiącego trochę wolniej i cieszącego z koncertu w centrum handlowym. Z kolei Dudley Moore naśladując styl wyluzowanego siedemnastolatka, staje się swobodniejszy, niechlujny, bardziej reagujący emocjonalnie, no i nie żałuje sobie gumy do żucia. I tak samo tyczy się to młodych aktorów, gdy Fred Savage nagle mówi zdecydowanym głosem, rozkazuje, krzyczy, ściąga brwi, zaciska usta, podkreślając zniecierpliwienie dorosłego. Albo gdy Kirk Cameron z zadartym nosem wymądrza się w szkole i prowadzi wykład z medycyny, poniżając nauczyciela z biologii, bo przecież on to tak naprawdę jego ojciec – uznany lekarz. I vice versa

Vice Versa to rodzaj tego kina, które cieszy, bawi, a zarazem po cichu czegoś uczy – taka baśń ze świętami w tle, znów błyska nam we wspomnieniach Kevin, świąteczne Chicago no i wreszcie nadzieja, że wymądrzający się rodzice, przemówią tym ludzkim głosem… swego dziecka.

 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE