DALEKO OD SZOSY
Oto historia człowieka, którego drugie imię brzmi „wytrwałość”. Historia Leszka Góreckiego, który potrafi przenosić góry, gdy ma obok siebie swoją damę serca. Trochę brzmi to jak baśń, ale jakże piękna i nie przesłodzona – przyznajemy po kryjomu. W gruncie rzeczy cały serial w reżyserii Zbigniewa Chmielewskiego oparty jest na osobistej historii Leszka Ucińskiego, który przebył daleką drogę ze swoich nizin, by znaleźć się tam, gdzie chciał. Wszystko zaczęło się od wypracowania, które miał napisać na lekcji polskiego w liceum dla dorosłych. Tematem miała być jego prywatna droga do szkoły. Nośna historia zwróciła uwagę nauczyciela, który znał reżysera Zbigniewa Chmielewskiego, a ten nie pogardzał żadną historią, która mogłaby mieć potencjał filmowy. No i stało się. Powstało „Daleko od szosy”. Uciński nawet współpracował z reżyserem na planie serialu. To dosyć ciekawe, a nawet osobliwe. Wszak nie mamy tu do czynienia ze sławnym bohaterem, który zgodził się na swoją filmową biografię, tak jak to na przykład widzieliśmy w „Pięknym umyśle”, gdzie noblista John Nash był obecny na planie filmu jako konsultant. Uciński to przykład takiego every-mana, który miał marzenia i ambicje. To bohater zwyczajności, z którym niemal od początku się utożsamiamy i kibicujemy mu. A w tej zmianie pomogła mu dziewczyna spotkana podczas wakacji. Miała na imię Ania, choć jej drugie imię powinno brzmieć: Inspiracja albo Muza. Chciałoby się zakończyć na tym tą opowieść i zadowolić szczęśliwym finałem.
Ale życie nie lubi takich banalnych historyjek. Musi być więcej dramatyzmu. Ania coraz bardziej choruje, wyrok: stwardnienie rozsiane. Śmierć. Leszek zostaje sam z dziećmi. Ale od czego są wspomnienia? Nie tylko te zapisane w pamięci, ale również te przełożone na serial, który co jakiś czas wraca na antenę. Miło się wtedy rozsiąść na fotelu i zobaczyć swoje życie, jak dobrze zmontowany serial. Wtedy dopiero dostrzegamy, że pewne chwile, trudne sytuacje, spotkania były nam potrzebne, by odpowiednio pokierować naszą historią.
Pamiętam, jak obejrzałem ten serial tuż przed rozpoczęciem studiów. Niesamowita historia, może trochę podbita mitem socjalistycznego chłopca, który potrafi sam siebie stworzyć od nowa i być silnym obywatelem PRL, ale nawet bez tego ciężkiego kontekstu serial bardzo dobrze się ogląda. Wszystko jednak zaczyna się od tego, że naszemu bohaterowi, młodemu chłopakowi ze wsi jakoś nie chce się już oglądać monotonnej narracji swego życia. Niezadowolony Leszek Górecki (Krzysztof Stroiński) przerywa pracę, bo nagle dopada go gorzka autorefleksja.
A pracować to on zawsze umiał. Tam gdzie była okazja do pracy, tam zawsze Leszek był pierwszy. Zbieranie wiśni, wyplatanie koszy, sprzedaż garnków, praca na budowie, cokolwiek. I tak od małego. Jako dzieciak składa części na rower, koło po kole, łańcuch, rama, a gdy brakuje, sprzedaje parę jajek z gospodarstwa domowego. I zbiera kolejne trofea, aż w końcu ma rower, który dojedzie do pewnego etapu, potem będzie motor, a potem samochód. A przy okazji tej zmiany środka motoryzacji, będzie też inna filozofia życiowa. Bo nie chodzi tylko o zbieranie dóbr materialnych, ale o kolekcjonowanie doświadczeń, wiedzy, o rozwijanie się. Z pewnością ten serial o sporych walorach dydaktycznych poleciłby niejeden coach. Samemu zrobić, samemu zdobyć, samemu zarobić – co za satysfakcja i cenna lekcja. Niejeden panicz z dobrego domu, znudzony konsumpcjonizmem przenosi się do takiego reliktu życia, by nauczyć się walczyć z przeciwnościami losu.
Ale teraz Leszek spogląda gdzieś w dal, w jego spojrzeniu widać melancholię i żal za straconymi możliwościami. Coś podobnego zobaczymy potem w „Gwiezdnych wojnach”, gdy zawiedziony Luke staje o zachodzie słońca i patrzy ze smutkiem na czerwoną tarczę Słońca, jakby czuł, że znów zmarnował swoją wielką szansę, by się stąd wyrwać i coś zmienić. Tymczasem praca na gospodarstwie czeka. Leszek z rękami w kieszeniach miota się tu i tam. Z robotnika zmienił się w filozofa. Zadaje sobie coraz częściej to trudne pytanie: dokąd zmierza jego życie i co naprawdę chciałby robić? Czy mógłby to zmienić, czy mógłby być kimś innym? Stoi z kwaśną miną, kopie kamienie i zazdrości im, jak szybko się toczą. Chciałby ruszyć z miejsca, coś zrobić, poczuć, że coś się zmieniło dookoła, a nie tylko to wyplatanie koszy: wiosna, lato, jesień, zima, ten sam krajobraz. Stoi przed płotem z zaciśniętymi ustami, chce krzyczeć, ale nie potrafi wyrazić tych pretensji, jakie go przepełniają. To nie jego wina, że nie urodził się w lepszej rodzinie, ale przecież może to zmienić. Kopię sztachetę. Nie przewróci płotu, ale może go przeskoczyć. Tak Może przeskoczyć płot. Czyż nie? Rozbrzmiewa to echo. Wtedy coś przestawia się w umyśle Leszka. To będzie nowa filozofia Leszka Góreckiego: wszystko można przeskoczyć, własne podwórko, na którym człowiek czuje, że mu jakoś ciasno, że to nie ta bajka. Ale tak jak wszyscy bohaterowie bajek, niepozorni, naiwni, muszą najpierw ruszyć w swoją podróż, by tak się rozwinąć. Oto zwyczajny chłopak ze wsi rusza przed siebie. Krok po kroku, wedle wytyczonego planu. Praca-edukacja. Dawniej pracował, gdzie się dało i niemal wszystko przepuszczał na zabawy i chwilowe uciechy, nie myślał o jutrze, ale teraz wszystko się zmienia, zaczyna inwestować w rzeczy i wartości, które są przyszłością – inwestuje w szkołę i w swój wizerunek. Obserwuje i uczy się, także ogłady towarzyskiej. To chłopak, który żadnej roboty się nie boi i właściwie wszędzie się wpasuje. Raz kopie rowy, a potem spędza sylwestra wśród inteligenckiej młodzieży, która dyskutuje na wszystkie możliwe tematy od muzyki Ellingtona po filozofię Kierkegaarda. Leszkowi odbijają się w głowie metaforyczne wyrażenia, które z trudem chwyta i wprowadza wszystkich w zakłopotanie. Ale się nie daje. Słucha, obserwuje, dostosowuje się, wykorzystuje cięty żart, który usłyszał w pociągu o niezłej sztuce i kulturze i w mig zyskuje sympatię pozostałych.
Wszystko dlatego, że spotkał księżniczkę, dla której chce się zmienić i pójść na Politechnikę, ale najpierw musi pokonać różne przeciwności losu, od szkoły, po pracę, w tym także narastającą niechęć apodyktycznej matki księżniczki (w tej roli Barbara Chorowianka, która lata później zagra równie nieprzyjemną teściową Marii Zduńskiej w „M jak miłość”), która na domiar złego jest dentystką, a dentystek boi się każdy stu procentowy mężczyzna. Znacznie bardziej przychylnym do Leszka jest nieco roztargniony ojciec Ani (Jan Machulski), doceniający upór młodego człowieka. To zabawne, że potem Jan Machulski będzie również grał teścia Krzysztofa Stroińskiego w serialu „Matki, żony i kochanki”.
Leszek z małym kajecikiem, jak Robinson Crusoe powoli zaczyna gospodarować na swojej małej wyspie, gromadzi, ciuła, pracuje, gdzie się da, bo żadnej roboty się nie boi. Zaczyna od machania łopatą na jednym z wielu placów budowy Nowoczesnego PRL. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych to Śląsk otwierał szeroko ramiona dla tych, którzy chcieli zarobić. Domy z wielkiej płyty rosły jak grzyby po deszczu, więc i ludzi potrzeba było do pracy. Ciekawie ogląda się tą panoramę śląską z tamtych czasów: WPKiW, Huta Baildon, Huta Katowice, a dziś branża IT i same szklane biurowce aż do chmur, w których podobno czeka lepsze życie, a przynajmniej więcej się widzi z ich okien.
Tak jak nasz bohater uparcie widzi swój cel, patrzy w górę, jednak ostrożnie stąpa po twardym gruncie. Nawet spotyka się z samym ministrem/dyrektorem edukacji (Edmund Fetting), by ten zatwierdził jego promocję do następnej klasy. I myślicie, że minister odprawia go z kwitkiem? Gdy widzi chłopaka, który naprawdę wie, czego chce, od razu składa swój podpis i gratuluję Leszkowi celu. Nic już nie jest takie straszne i obce, gdy człowiek widzi cel, który jest jak gwiazda polarna na pustkowiu. A jeśli nawet uderzają w bohatera absurdy PRL-u, nie zraża się, bo jego Muza, Ania oznajmia mu radośnie, że jutro też jest dzień i można znów próbować. Coś podobnego usłyszymy w „Pięknym umyśle”, gdy żona pociesza głównego bohatera, mówiąc, że mimo dzisiejszych trudności, warto spróbować jutro od początku. Z Anią zaś można iść wszędzie i przenosić kolejne głazy, podczas gdy z poprzednią dziewczyną, Bronką człowiek tylko się nudził i stał w miejscu.
Ale w końcu i nasza księżniczka, złotousta idealistka z dobrego domu, studentka biologii, ta spokojna, uśmiechnięta Ania ma już dosyć życia z Leszkiem, które jest ciągłą prowizorką. I to jeszcze wtedy, gdy mają dziecko. Mieszkają troje na strychu, gnieżdżą się w małym mieszkanku, próbując jakoś związać koniec z końcem. Leszek kontynuuje szkołę i zarabia jako kierowca, z kolei Anka próbuje być matką i adiunktem na uczelni. Jednak dziecku nie służy ten klimat mieszkania na strychu i co chwila choruje, a Anka zawala swoją karierę naukową. Młodzi potrzebują innego mieszkania. Ale w tamtych czasach każdy potrzebował mieszkania. Po wizycie w spółdzielni mieszkaniowej, gdzie jest mnóstwo wyjątkowych przypadków jak potem powie pan prezes w „Alternatywy 4”, Ania pyta w złości Leszka, co takiego zrobił w życiu, że wszystko im idzie jak po grudzie. To chyba najmocniejsza scena wyrzutów, jakie padają z ust Ani, która dotąd nie dawała po sobie poznać, jak jej ciężko przy Leszku. Ale w końcu młodzi znajdują rozwiązanie dzięki rodzicom Góreckiego, którzy mają szansę się spełnić jako dziadkowie, a klimat wsi z pewnością jest lepszy dla dziecka niż w Łodzi. Mimo tych wszystkich perturbacji, widzimy, że bohater osiąga to, co sobie zamierzył. Jego największa siłą jest wyraźny plan i determinacja. A reszta to szczęśliwe okoliczności, spotkanie tych a nie innych ludzi, którzy mu podpowiedzieli, pomogli, ukierunkowali.
Wspaniała historia, do której warto wracać, gdy człowiek gdzieś w głębi, że chciałby coś zmienić w swoim życiu i przeskoczyć płot na swoim brudnym podwórzu.
Komentarze
Prześlij komentarz