GWIEZDNE WROTA

 


Gdy tylko słyszymy słowo „gwiezdne” od razu dopowiadamy sobie w myślach „wojny”, ale tym razem chodzi o „wrota”, choć o wojnie czy też raczej bitwie też tu będzie. A pustynny pejzaż planety, na którą właśnie przybyli nasi nieustraszeni bohaterowie bardzo mocno przypomina Tatooine. Tyle że w ojczyźnie poczciwego Jabby nie było mechanicznych piramid, za to niewolnictwo jak zwykle kwitło w najlepsze. Wszystko dlatego, że na tą planetę przybył sprytny kosmita, który postanowił wykorzystać strach ludzi, by tak mianować się Bogiem na obcej ziemi. By zapewnić sobie nieśmiertelność, potrzebował pewnego minerału, na którym zbudował także całą swoją technologią. Ten cenny minerał znajdował się głęboko pod ziemią, zatem trzeba było zbudować kopalnię i zaprzęgnąć ludzi do pracy. Podobny mechanizm zobaczymy w serialu dla młodzieży Spellbinder, gdzie sprytni Magowie wykorzystują ciemny lud, by wykopywał dla nich kamienie energetyczne, zapewniające moc dla ich technologii.

„Gwiezdne Wrota” zdają się być zgrabną kombinacją „Gwiezdnych wojen” i „Indiany Jonesa”. Wydane pod auspicjami wytwórni MGM, napisane i wyreżyserowane przez kreatywny duet Rolanda Emmericha i Deana Devlina stały się absolutnym hitem kinowym podobnie jak „Uniwersalny żołnierz” czy „Dzień niepodległości”. Emmerich i Devlin poważnie myśleli o kolejnych kinowych częściach „Gwiezdnych wrót”, ale MGM postawiło na serial, który trochę rozmienił się na drobne, nawet jeśli w głównej roli miał wystąpić odtwórca McGyvera, Richard Dean Anderson, teraz jako pułkownik Jack O’ Neal, który miał przemierzać ze swoją ekipą nowe światy i poznawać ich tajemnice, przechodząc przez tytułowe „Gwiezdne wrota”. Co ciekawe, na początku, gdy pomysł dopiero raczkował i obijał się o różne wielkie wytwórnie, żadna z nich nie była zainteresowana ideą filmu fantasy, bo gatunek ten wyraźnie przechodził kryzys na ekranie. To się nie sprzedawało, a George Lucas dopiero szykował na kartkach „Mroczne widmo”. MGM niechętnie wzięło ten projekt pod swoje skrzydła i do końca produkcji byli dość sceptyczni. Mniej sceptyczny za to był Mario Kassar i jego wytwórnia Carolco Films, która również wzięła udział w produkcji tego dzieła, wspinając się na szczyt zysków, by po roku ogłosić upadłość z powodu nieudanego filmu: „Wyspa skarbów” z Geeną Davis w roli głównej. No cóż piraci i skarby w tym czasie nie sprzedawali się zbyt dobrze do czasu gdy nie przybyli na Karaiby pod wodzą zwariowanego Jacka Sparrowa. Póki co to statki kosmiczne z egipskim kolorytem stały się wielkim hitem. Starożytność i nowoczesność połączył siły, by stać się cool.

„Gwiezdne wrota” to przede wszystkim ciekawy, chwytliwy koncept fabularny z możliwością franczyzy, podobnie jak „Gwiezdne wojny”. Film ujmuje widza nie tylko ciekawą intrygą ale również od strony wizualnej. Nie ma tu przepychu, dominują ascetyczne, pustynne krajobrazy z ciekawą architekturą. Uwagę przykuwa od razu piękny model piramidy-statku, kojarzący się trochę ze słynnym spadzistym budynkiem (Tyrell), znanym z „Łowcy androidów”. Efekty specjalne wspomagane przez CGI są również na poziomie jak na pierwszą połowę lat 90. Zapada w pamięć ta błyskawiczna transformacja strażników Ra, gdy ich okazałe maski Horusa, Orisa i Anubisa, kurczą się w parę sekund. Poszczególne części się wsuwają, odkrywając twarze ich właścicieli. Podobny efekt widzimy w „Batmanie” (1989), gdy osłony zakrywają cały Batmobil. Podczas filmowania mechanizm ten częściowo był sterowany przy pomocy radia, a resztę poprawiono na komputerze.

A z efektów specjalnych przejdźmy do zarysu fabuły całego filmu. Ta opowieść zaczyna się w Egipcie bardzo dawno temu. Grupa archeologów odnajduje tytułowe „Gwiezdne wrota” wykonane z niespotykanego dotąd metalu, który zostaje poddany bardzo szczegółowym badaniom. Po latach pieczę nad badaniami przejmuje Catherine Lindfors, córka archeologa, który kilkadziesiąt lat wcześniej odkopał Gwiezdne wrota. Tajemniczy obiekt, podobnie jak Arka Noego z przygód Indiany Jonesa, znajduje się w wielkim, strzeżonym, laboratorium pod ochroną wojska, tyle, że przynajmniej uczeni egiptolodzy próbują rozszyfrować tajemnicze symbole na wrotach i otworzyć drzwi do innego wymiaru.

Ale oczywiście im nie idzie. Jak zwykle potrzebują tego jednego najmądrzejszego, który odszyfruje cały zapis i być może uruchomi wrota. Kto to może być?

Nie jeden, a dwóch będzie tu potrzebnych i to dwóch zupełnie różnych bohaterów. Pierwszy z nich to dr Daniel Jackson, to ten mózgowiec, w wielkich okularach o nieco zagubionym wyrazie twarzy, podekscytowany dzieciak z rozbrajającym uśmiechem. Ekscentryk, roztargniony, typowy uczony, który buja w obłokach, ale jak się przekona, czasem opłacają się takie wycieczki po niebie i galaktyce, bo okazuje, że tajemnicze znaki na wrotach, to symbole gwiazdozbiorów, a wszystkie one ułożone obok siebie tworzą mapę, drogę do innych wymiarów i cywilizacji.

Jednak, żeby to sprawdzić, potrzebny jest zespół specjalistów, którzy zbadają, co też może być za tymi wrotami, których wejście z wyglądu przypomina płynne zwierciadło, morskie oko ustawione pionowo przed zainteresowanym. Jacksonowi nie brakuje odwagi i brawury, by tam iść. Baa, chyba wreszcie spełnia jego życiowe marzenie. Przestaje być teoretykiem buszującym w słownikach i starych księgach, a staje się praktykiem, wchodzącym dosłownie w nowy wymiar. Może przemawia też za tym desperackim krokiem smutne poczucie, że Jackson nie ma nikogo z rodziny, kogo by zostawił, nie ma nic do stracenia. Właśnie niedawno musiał opuścić swoje mieszkanko, a jego autorytet na uczelni jest coraz bardziej wątpliwy ze względu na głoszone teorie o kosmitach. Po co się użerać z tym wszystkim, skoro można się poświęcić dla dobra nauki. Jednak entuzjazm uczonego, który jest o krok od wielkiego odkrycia to za mało. Jackson potrzebuje jeszcze wsparcia wojska, ludzi, którzy potrafią sobie radzić w różnych warunkach i w odpowiedniej chwili powtrzymają uczonego od zrobienia czegoś głupiego. Tu pojawia się właśnie drugi bohater, który też nie ma zbyt wiele do stracenia, bo już wcześniej stracił bardzo dużo.

Pułkownik Jack O’Neal wciąż jest w żałobie po stracie jedynego syna, który zastrzelił się przez przypadek z jego broni służbowej. Ta misja otwarcia „Gwiezdnych wrót” to dla O’ Neala szansa na bohaterskie odejście z tego świata. Bo jak się potem dowiemy, O’ Neal ma nie tylko poprowadzić ekspedycję w nieznaną cywilizację, ale potem wszystkich wyprowadzić i zamknąć wrota, a właściwie je zniszczyć, a tym samym także się unicestwić. Innymi słowy O’ Neal ma przeprowadzić dla siebie samobójczą misję. Może to lepsze dla żołnierza, który nie potrafi sam ze sobą wytrzymać, gdy nie ma misji, rozkazów, zadań. On potrzebuje adrenaliny jak narkotyków. Przywrócenie O’ Neala do czynnej służby wojskowej przypomina nieco scenę powtórnego powołania kapitana Willarda z „Czasu Apokalipsy”. Żołnierz na skraju obłędu wreszcie otrzymuje upragnioną misję, w której być może stracić życie. Ale to nieważne. Liczy się to, że rusza w drogę, że wreszcie zmieni się wokół niego scenografia. Zatęchły pokój ustąpi miejsca dusznej dżungli, a wentylator nad głową zmieni się w śmigło helikoptera.

Tak się zaczyna ta dziwna podróż, właśnie od wodnego wiru, w który wchodzą członkowie ekspedycji na czele z O’ Nealem, który jak zwykle ma kamienny wyraz twarzy, podczas gdy Jackson wciąż nie może się nadziwić, jakiego to niezwykłego eksperymentu jest uczestnikiem. Ten wodny wir był oczywiście filmowany osobno, jako „burza w szklance” lub w trochę większym przeźroczystym pojemniku, gdzie było umieszczone mieszadło wprawiające wodę w ruch, a potem obraz ten został odwrócony poziomo i nałożony w końcowej produkcji.

Wir staje się tunelem, który z prędkością światła przenosi wszystkich do innego świata. Bohaterowie lądują w wielkiej mechanicznej piramidzie, a potem wychodzą na pustynię rodem z Tatooine. (Tak naprawdę była to pustynia w stanie Yuma oraz w Arizonie). I co? Fajnie, jesteśmy w innym świecie? Może przenieśliśmy się do Egiptu, a może do zupełnie innej galaktyki? Póki co ascetyczny, pustynny krajobraz nie bardzo zachęca do pozostania tutaj, tym bardziej, że zanosi się na burzę piaskową. To jeszcze nic, najgorsze jest to, że podróżnicy nie wiedzą jak wrócić. Potrzebują gwiezdnych wrót z kompletnymi symbolami. Tym ma się zająć Jackson, dla którego to spory sprawdzian. Jak dotąd mól książkowy, teraz musi się jakoś odnaleźć w nowym terenie i sprostać humorom niezadowolonych żołnierzy, którzy właśnie się zorientowali, że wpadli w niezłą pułapkę.

W pułapkę również wpada ciapowaty Jackson, gdy spotyka na pustyni dziwne zwierzę (Mastadge), nieopatrznie zaplątuje się w uprząż, a spłoszone stwór, przerażony widokiem intruza, zaczyna uciekać, ciągnąć przy tym Jacksona. Zwierzę to kombinacja kostiumu godnego fantazji Jima Hensona. Niezbyt ładna , a jednak sympatyczna buźka, sterowana za pomocą radia. Z kolei za tułów i nogi posłużył tu prawdziwy koń, z trudem noszący ten ciężki kostium na gorącej pustyni.

Z kolei w tej dynamicznej scenie filmowanej z daleka, gdy zwierzę ucieka i ciągnie za sobą przy okazji doktora Jacksona, twórcy za potwora przebrali psa, a zamiast kaskadera umieścili lalkę, która co chwila podskakiwała pośród tumanów piasku. Za Bestią i Jacksonem ruszyli pozostali żołnierze. Jak się okazało ciekawość doktora Jacksona to dobry kompas na tym pustkowiu, bo dzięki temu pościgowi O’Neill i reszta żołnierzy dotarła do miasta Nagaba, które przypomina trochę stylem Ait-benhaddou w Marocco.

W scenach, gdzie mieszkańcy witają przybyszy i otwierają im bramy, scenografowie wybudowali kilka dwumetrowych wież, które ustawili obok siebie. Podobnie zresztą wyglądała scenografia z pierwszej sceny w nowym świecie, czyli słynne wejście do Piramidy Ra – fasada z obeliskami i efektownym podjazdem.

Mimo że tubylcy zupełnie nie rozumieją języka Jacksona, który niejeden słownik zjadł, to jednak okazują się bardzo gościnni, częstując ich swoimi specjałami, które choć wyglądają dość egzotycznie, smakują „jak kurczak”. Jackson z kolei rewanżuje się batonikiem Hersheya „5 avenue”, który bardzo smakuje królowi Kasufowi. „Baniue!”. Miłą atmosferę spotkania dwóch różnych cywilizacji przerywa burza piaskowa (czyli za kulisami sztuczny dym napierający na makietę miasta). Przejęci mieszkańcy wierzą, że ta burza może mieć związek także z przybyciem nowych gości nie z tego świata. Może przybyli, aby wyswobodzić ten biedny naród od panowania tajemniczego władcy z piramidy? Szczególnie Jackson jest traktowany przez nich jak jedno z wcieleń Boga Ra. Przygotowują mu nowe szaty i szykują kąpiel. Może dlatego, że ma na szyi wisiorek ze świętym symbolem, który otrzymał od Katherine. Wysłannikowi Boga należy się to co, najlepsze. Dlatego też Król Kasuf nie waha się oddać swojej córki, Sha’ uri dla Daniela Ra. Choć początkowo tych dwoje jest jakby skazanych na siebie, ona wedle tradycji ma mu się oddać, a on nawet nie wie, jak jej wytłumaczyć, że nie ma ochoty na miłosne igraszki. Ale z czasem Daniel i Sha’uri się sobie zakochują. To Sha’ uri staje się przewodniczką Daniela i prowadzi go do tajemnego miejsca, gdzie są wykute stare inskrypcje i symbole, mogące pomóc w powrocie na Ziemię. No dobrze, mamy więc ciekawe love story, ale musi być jeszcze jakiś dramatyczny wydźwięk, czyli bitwa. Z kim? Z mieszkańcem tajemniczej, mechanicznej piramidy, Obcym przybyszem, złośliwym Ra, który uczynił to plemię niewolnikami. Czas pokazać, że tak wcale nie jest. Daniel i reszta żołnierzy z Jackiem O’Neillem postanawia pomóc w rewolucji, by zgładzić podstępnego Ra. O’ Neal w tych młodych wojownikach chyba widzi także swojego syna, troszczy się o nich i szkoli, by umieli stawić czoła wrogom, których dotąd uważali za niepokonanych bogów. Pułkownik jednak pamięta o swojej misji zniszczenia wrót i unicestwienia siebie samego. W tym celu właśnie przetransportował w pancernej skrzyni specjalną bombę, którą jednak pod koniec wykorzysta w znacznie lepszym celu, a uciemiężony lud wreszcie odetchnie. uśpiony,

A potem bohaterowie, którzy przynieśli wyzwolenie, a co najważniejsze obudzili zlękniony, skarlały lud, będą musieli wrócić. Czyż nie? Czy Jack O’Neill wróci do domu, do żony i będzie obecny także duchem, czy może znów zamieni się w głaz jak przed misją? Daniel z kolei uzna, że jego miejsce jest przy Sha’uri. Bo do czego mógłby wracać? Do tego świata, który i tak nie przyjmuje jego zwariowanych teorii? Wreszcie doktor Jackson znajdzie swój dom, w zupełnie innej galaktyce, a pułkownik O’Neal znajdzie siebie na nowo w swoim domu, a potem może w następnych podróżach między galaktykami, które zobaczymy już w serialu „Stargate”.

Całość filmu podbija niesamowita, wzniosła muzyka Davida Arnolda.

 


 

 

 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE