KEVIN SAM W DOMU. MUSIMY POROZMAWIAĆ O KEVINIE


 


Ten film to już taka absolutna klasyka, synonim świąt, opowieść wigilijna w amerykańskim stylu, z tajemniczym Marleyem i łopatą w tle rodem z powieści Kinga, zamiast Marleya dzwoniącego łańcuchami. Brakuje jeszcze wilkołaków i wampirów. Nie brakuje za to kolejnych remake’ów, rebootów Kevina, który raz jest Alexem innym razem Maxem. Sam w domu. I co to będzie? Co to będzie? Radość czy smutek wszędzie. Widać, że producenci i reżyserzy tych produkcji zdecydowanie za dużo czasu spędzają w domu, próbując odcinać kupony od klasyki, której nie ma sensu odświeżać, bo i tak nie dogoni się oryginału. Kevin to Kevin.

Nie próbujcie z nim zadzierać wy wszyscy zdesperowani twórcy filmowi, szukający na siłę tematu na „nowy” film. Świetna obsada, scenariusz Johna Hughesa, muzyka Johna Williamsa. Czego chcieć więcej, poza corocznym seansem w TV. Kevin to kolęda na nowe, wypasione czasy. Pełna lodówka, choinka przystrojona jak na wystawie sklepowej, wszystko błyszczy, świeci, do tego pizza, Cola, Pepsi, rzyganie dobrobytem, wieńce z ostrokrzewu, kiczowate dekoracje świąteczne. Film tak ponadczasowy, który w końcu doczekał się swojej wersji w kultowych klockach Lego. (Co tak długo?!) Za jedyne 1500 zł możemy sobie sprawić zestaw kolekcjonerski, w którym odtworzymy w plastikowym domu pułapki z pierwszej części Kevina. Wcześniej za to dzieci mogły sobie pograć w grę na komputerze lub GameBoy-u i przechodzić kolejne plansze z nieustraszonym Kevinem, który za pomocą różnych sprzętów domowych ustawia nowe pułapki na Mokrych Bandytów.

Film tak kultowy, że zapewne aktorzy, grający w nim nawet małe role jak dostawca pizzy, święty Mikołaj, elf, pracownik lotniska, boy hotelowy, tajemnicza kobieta z gołębiami czy przerażający Marley zapewnili sobie ciepłe posady w pamięci telewidzów. W obsadzie możemy też zobaczyć znajomych aktorów udzielających się w projektach zarówno Chrisa Columbusa jak Johna Hughesa: Johna Candy’ego (Król Polki) czy Ally Sheedy w wersji blond (pani na lotnisku). Grałem w „Kevinie”. To dopiero zaszczyt ale i może śliska pułapka.

Oczywiście to Macaulay Culkin na lata przykleił do siebie etykietę sprytnego Kevina, który przechytrzy każdego dorosłego, co potem odbiło się niejako w thrillerze „Synalek”, gdzie „Kevin rezolutny” stał się „Kevinem okrutnym”, sadystą, który nie zawaha się podnieść ręki na swoją matkę. Na szczęście w porę pojawi się (przyszły) Frodo i przeciwstawi się Panu Ciemności w skórze niepozornego chłopca. I w tym filmie, napisanym przez specjalistę od kina młodzieżowego, czyli Johna Hughesa, wszystko zaczyna się od konfliktu z rodziną, a najbardziej z matką. Ośmioletni Kevin ma już szczerze dosyć bycia najmniejszym, popychadłem, którego nikt nie szanuje w tym wielkim domu.

 

Przesuń się Kevin, Kevin się boi, Kevin sobie nie poradzi, spadaj Kevin, dotkniesz moich rzeczy Kevin to pożałujesz.

Swoją drogą posiadłość McCalisterów to dość solidny dom, murowany, a nie taki typowy zbity z desek i białych sztachet. Dom, który wydaje się być esencją amerykańskiego snu. Dom wręcz tak słodki, idealny, przytulny, przystrojony w zielone, czerwone akcenty świąteczne. Nie zabrakło nawet skarpet nad kominkiem. Idealna scenografia dla szczęśliwej rodziny z reklamy, która wręcza sobie prezenty przy wielkiej choince, iskrzącej się kiczowatymi ozdobami. To taki dom, w którym chcesz się rozgościć, być na wigilii, a potem z wielką ochotą zwiedzać każde pomieszczenie pełne zakamarków. Fajny ten szyb na brudne ubrania i śmieci. Woooow, w kuchni drugi telewizor! I jaki wielki piekarnik.

Dom tak piękny że wygląda jak kolorowa dekoracja, nad którą wszyscy się oblizujemy. Ten murowany dom naprawdę istnieje i do dziś wiele osób „pielgrzymuje” do jego progów, by poczuć tą atmosferę z przed trzydziestu lat. Choć można by pomyśleć, że dla wygody filmowcy wynajęli słynną ulicę Colonial Street w Universal Studios, by tam postawić dom McCalisterów i wyczyniać, co im się tylko podoba. Tak zrobili w drugiej części, gdy Kevin zgubił się w Nowym Jorku. Dom w remoncie, należący do wujostwa (Roba i Georgetty Mccalisterów), przypominający stylem trochę dom z serialu „Bill Cosby Show” jest tak naprawdę częścią ulicy Brownstone w Studiu Universal. To notabene ta ulica, gdzie także Porucznik Columbo rozwiązywał zagadkę tajemniczego morderstwa (w odcinku „Murder, Smoke and Shadows”). Szkoda, że nie natknął się na Marva i Harry’ego, zwłaszcza, że Harry potem nieźle namiesza w mafii, w filmie „Chłopcy z ferajny”.

A jeśli chodzi o dom Kevina…

Oto adres tego pięknego domu: 671 Lincoln Avenue, Winnetka, Illinois. Tak jak w większości filmów Hughesa, w tle nie mogło zabraknąć zimnych, sennych chicagowskich plenerów, tak jak to pamiętamy choćby z „Wujaszka Bucka”, gdzie również widzimy piękny, rodzinny domek, pod który zajeżdża czarna owca rodziny: Buck. A my przekręcamy klamkę drzwi domu Kevina. Spokojnie, gałka jeszcze nie jest nagrzana i nie odbije nam śladu na dłoni, tak jak biednemu Harry’emu czy wcześniej Majorowi Tohtowi w „Poszukiwaczach zaginionej Arki”.

A tu poszukiwacze domu Kevina!

Niektórzy szczęśliwcy mieli nawet okazję zobaczyć dom od środka, w którym można rozpoznać salon, słynne schody, po których Kevin zjeżdża czy kuchnię. Jednak sam dom był za mały, by pomieścić w nim całą ekipę aktorów i speców od czarów, więc mimo wszystko trzeba było zbudować osobne dekoracje do tych spektakularnych scen, pułapek. Tu znowu, podobnie jak w „Klubie winowajców”, filmowcom posłużyła opuszczona szkoła New Trier Towship High School, gdzie kaskaderzy mogli bardziej zaszaleć, a „Mokrzy bandyci” dokończyli swoją robotę, zalewając jak zwykle piwnicę, która oczywiście była dekoracją zbudowaną w basenie. My jednak wróćmy przed sam dom i pogapmy się jeszcze na niego. Co za piękny widok. Te światełka, ten wieniec na drzwiach z głową Mikołaja, który momentami przeraża, jakby był złośliwym duchem, mieszającym w życiu głównego bohatera. Cegła na cegle, w oknach zapalone światła. Gdzie u licha pracują rodzice Kevina, że stać ich na taki dom, piątkę dzieci, dwa samochody i jeszcze święta w Paryżu dla nich i dla rodziny sknerowatego Wuja Franka? No i drugie pytanie, które już nam dzwoni: czy ta porządna fasada domu rzeczywiście oddaje również ducha wielodzietnej rodziny McCalisterów?

Mimo dobrobytu i przytulnego wystroju całego domu… coś jednak się sypie. Liczy się tu bardziej mieć niż być? A tym, który to najboleśniej odczuwa, jest właśnie najmłodszy w rodzinie, Kevin, który chciał tylko pizzę Margharittę z podwójnym serem. Za późno, Buzz, starszy brat ma ją już w żołądku, ale za chwilę ja odda. Buuu, tu wszyscy zapominają o Kevinie. Ale ten dzieciak nie daje za wygraną i podczas rodzinnego zjazdu wygarnia wszystkim swoje pretensje. Niewdzięczna rola ukarania Kevina przypada matce, która nie żałuje krzyku. Mimo dobrobytu nie można pobłażać dziecku, które swoimi ostrymi słowami tak bardzo rani matkę. Piękne błękitne oczy Catherine O’Hary błyszczą się od łez, a za niedługo będziemy śledzili jej neurotyczne występy, krzyki, kłótnie i walkę zdesperowanej matki o zobaczenie się z opuszczonym synem.

Póki co, padło teraz parę gorzkich słów. Efekt jest taki, że Kevin musi spędzić noc sam na strychu. W sumie całkiem przyjemna kara dla kogoś, kto ma dosyć swojej rodziny. Rozejrzyjmy się tylko po tym strychu pełnym różnych pamiątek. Taka przytulna graciarnia, w której miło sobie odpocząć od rodzinnego zgiełku, który rozgrywa się na parterze.

„Chciałbym, żeby zniknęli! Chciałbym być sam! Na pewno bym się lepiej bawił bez nich”. Tupie nogą zbuntowany chłopczyk, mający dosyć poleceń starszych. I oto zdarza się cud. Wszak w taką niezwykłą, świąteczną noc życzenia się spełniają, czyż nie? Wiatr hulający w nocy trąca plastikową głowę Mikołaja, który czasem przynosi nam prezenty, o których nawet nam się nie śniło. To musiał być niezwykły poranek, gdy Kevin otworzył swoje oczy i pierwszy raz usłyszał tą dziwną ciszę. Wreszcie nie ma tego jazgotu. Co za spokój i wreszcie pan na swoich włościach. Sam swobodny, sam ze sobą! Ta kojąca cisza w końcu jednak przerodzi się w przytłaczający dźwięk samotności dziecka, które zatęskni za swoją rodziną. Zanim jednak skapituluje, nacieszy jeszcze się słodką wolnością, swobodą pełnego portfela i kolekcji kart kredytowych.

Niezwykłe jak legendarny obraz Edwarda Muncha „Krzyk” przechodzi w portret przerażonego Kevina, który nagle zostaje sam w domu. Depresyjne rozterki człowieka przeczuwającego zagładę ludzkości w XX w. przechodzą w portret dziecka kultury konsumpcyjnej, któremu nie straszny żaden bandyta, a jedynie ostra woda po goleniu marki BRUT. No co! Ośmiolatek chce spróbować wszystkiego, czego dotąd nie mógł robić. Golenie, uważna lektura PLAYBOYA, pizza z serem, podwójna porcja lodów na kolację i sensacyjny film tylko dla dorosłych, który odegra za równo w pierwszej jak i drugiej części niebagatelną rolę. Mowa tu o fikcyjnym, gangsterskim filmie „Angels with filthy souls”. Sprytny Kevin wie jak montować filmy, by dzięki nim zyskać przewagę.

Swoją drogą to ciekawe, jak Kevinowi udaje się trafić we właściwy moment, używając tradycyjnego magnetowidu.

„Zostaw na schodach i zabieraj swój tyłek”. „Doprawdy, ile jestem ci winien” „Ha, ha, ha, Zatrzymaj resztę nędzna szujo!”. Tak się zamawia pizzę. Reverse, forward, play i całe przedstawienie gotowe. Dziś na youtube czy w ogóle na DVD mamy opcję wybierania konkretnych fragmentów, a na programie komputerowym możemy sobie zmontować kolaż ze ścieżki dialogowej, którym przekonamy naszego rozmówcę, że jesteśmy bardzo groźni, o ile nadal będziemy działali w ukryciu.

„Na kolana i powiedz, że mnie kochasz” „Wesołych Świąt nędzna szujo! I Szczęśliwego Nowego Roku” — tak się załatwia porachunki ze wścibskimi pracownikami hotelu.



 

Choć filmy o Kevinie nie są jakoś przeładowane jakimiś wyjątkowymi gadżetami, to jednak na upartego nie jeden dzieciak znajdzie tu parę interesujących rzeczy, które będzie chciał mieć, by poczuć się jak jego małoletni bohater z pomysłowością McGyvera. Oczywiście, że pizza serowa powinna się znaleźć w diecie małego wojownika, a także plecak z wyszytym nazwiskiem „McCalister”, do tego jeszcze torba taty z portfelem, kartami kredytowymi i kopertą z banknotami. Do plecaka warto jeszcze wrzucić fajerwerki, tarantulę, potworną gumę w puszce, zakupioną u pana Duncana, puszkę farby, czy innych akcesoriów z warsztatu, czy wreszcie słynne Talkboy, czyli zabawkowy dyktafon na tradycyjne kasety, które dziś są rarytasem. Zresztą ten gadżet to paradoks, bo z jednej strony przyczynił się on do tego, ze Kevin zgubił swoją rodzinę na lotnisku, gdy był zajęty wymienianiem baterii, a z drugiej strony Talkboy ułatwił mu rezerwację w hotelu, a także wyprowadził w pole wścibskiego kierownika hotelu, granego przez Tima Curry’ego. Co do nagranego legendarnego występu wuja Franka (Gary Bamman), który śpiewa sobie pod prysznicem, to pojawia się tu mały błąd. Przyjrzyjmy się dobrze (jeśli mamy czas i siły zgłębiać takie detale). Przed feralnym występem na świątecznej akademii, Kevin wchodzi do łazienki z włączonym dyktafonem i słucha jak wuj Frank podśpiewuje sobie utwór „Cool Jerk”, fałszując przy tym co nie miara, co wywołuje u Kevina śmiech. Frank orientuje się, że nie jest sam w łazience i wygania Kevina, nazywając go małym zboczeńcem. Kevin zamyka drzwi i wybiega, wyłączając dyktafon, podczas gdy Frank jeszcze podśpiewuje. I właśnie ta część śpiewu jest również słyszana wtedy, gdy wścibski kierownik hotelu nabiera się na sztuczkę Kevina z dmuchanym clownem i śpiewem Franka odtwarzanym z taśmy. Zamyka drzwi łazienki i wybiega do pokoju, potrącając przy tym krzesło, a Frank wciąż śpiewa, mimo, że od tego momentu Kevin wyłączył swój dyktafon.

No i co poradzisz na roztargnienie rodziców. Sami sobie winni z tymi głupimi karami w stylu: wysyłanie dziecka na strych. A tak na przyszłość, niech nauczą się nastawiać kilka budzików jednocześnie, żeby nie zaspać na samolot. Jaśnie państwo postanowili spędzić sylwestra w Paryżu. Jakie to modne i romantyczne.

A właśnie z takich okazji korzystają Mokrzy bandyci, czyli nieco ofermowaty, nierozgarnięty Marv (Daniel Stern) i ciągle zirytowany Harry. Joe Pesci ma po prostu coś takiego wrednego w twarzy, że najlepiej nadaje się właśnie do takich wyrazistych, wiecznie wkurzonych charakterów. Za parę lat po słynnym Kevinie zagra jeszcze kilku mafiozów, mówiącym swoim cienkim głosikiem, który wbija się jak igła. „Hiiiiya Paaal!” Aż ciarki przechodzą, gdy uświadomimy sobie, że Pesci podczas kultowej sceny z podpaleniem głowy (w drugiej części Kevina w Nowym Jorku) doznał poważnych obrażeń. Ta rola na długie lata wypaliła w aktorze swój ślad, jeśli nawet go nie zaszufladkowała podobnie jak samego Culkina.

Trzeba przyznać, że Harry ma tupet, by w przebraniu policjanta wypytywać mieszkańców domu o systemy alarmowe i o to, na ile dni wybierają się na świąteczne wakacje. W gruncie rzeczy jakie to proste. „Idź i zapytaj się swojej ofiary, a wyjawi ci wszystko”, wszak stróżów prawa nie wypada okłamywać. „Mokrzy bandyci” są jeszcze o tyle bezczelni, że kradnąc ludziom cały dobytek życia, zalewają im domy, by tak zostawić swój znak rozpoznawczy. Tak pracują na swoją markę. Na ironię jeżdżą szarą furgonetką z szyldem „OH-KAY. Hydraulika i ogrzewanie”, ale raczej niczego nie naprawią, tylko napsują. Skradzione srebra, biżuteria, oszczędności, zalana piwnica? To muszą być „Mokrzy bandyci”. Z jednej strony ciekawa wizytówka, z drugiej niepotrzebne zostawianie śladów dla policji, która skrzętnie zbiera dowody przeciw włamywaczom. Ale kto by pomyślał, że to ośmioletni chłopiec przyczyni się do złapania przestępców.

Skoro „Sam w domu” stał się hitem, trzeba było tylko czekać na kontynuację zrealizowaną z jeszcze większym rozmachem, bo z piękną panoramą Nowego Jorku w tle, gdzie możemy zobaczyć już nieistniejące World Trade Center. Właśnie ze szczytu jednego z tych bliźniaczych wieżowców nasz mały bohater obserwuje panoramę najbardziej popularnego miasta Ameryki. Stoi na szczycie niczym Jack Dawson na dziobie Titanica. Stoi ponad miastem w którym za niedługo trochę napsoci i przy okazji zamieni słowo z panem Trumpem w ekskluzywnym Hotelu Plaza, zarządzanym w filmie przez złośliwego Tima Curry’ego podobnego do Grincha.

Ale jak on się tam znalazł? Pytamy oczywiście o Kevina, a nie Trumpa?

To tradycja w rodzinie McCalisterów, by każde święta Bożego Narodzenia spędzać z przygodami. W tym roku nie mogło być inaczej. A jeśli prześledzimy łańcuch zdarzeń: zaspanie, pośpiech, pomyłka na lotnisku, portfel z kartami kredytowymi do dyspozycji dziecka, to oczywiście wiemy, jak to się skończy. Kostki domino się przewracają. Sam, ale tym razem w wielkim mieście, w którym naprawdę strach się zgubić. To miasto pełne kontrastów, przepychu i ekskluzywnych sklepów na Piątej Avenue, a z drugiej strony miasto mroczne, trochę jak Gotham, gdzie wieczorem można spotkać różnych dziwnych (po prostu innych) ludzi, jak to widzimy w filmie. W plenerach nie mogło zabraknąć również Central Parku, gdzie za parę lat rozpocznie się akcja „Okupu” z Melem Gibsonem.

To właśnie w tym parku porywacze zabierają syna głównego bohatera. Ale gdyby trafili na Kevina McCalistera, pewnie by się poddali. No cóż, porwali za to syna Nicka Nolte’ ego, który w filmie gra syna Bravehearta. Wiem, to skomplikowane i to już zupełnie inna bajka. Odgarnijmy pajęczyny dygresji i przejdźmy do sedna, czyli do mokrej roboty

Mokrzy bandyci jednak nie uczą się na błędach i znów zadzierają z Kevinem, który nie zamierza dopuścić do kradzieży pieniędzy ze sklepu z zabawkami pana Duncana, czyli tak naprawdę sklepu FAO Schwarz przy Piątej Avenue w Nowym Jorku. Obecnie ten sklep znajduje się w Rockefeller Center. A kimże jest ten tajemniczy pan Duncan, którego portret wisi w sklepie, a on sam przemyka między klientami lub stoi przy kasie? Siwowłosy pan w garniturze, który w swej hojności zdaje się mieć zadatki na świętego Mikołaja. Duch starych, dobrych świąt. Gdyby jeszcze zapuścił brodę i gdyby wiedział, że ośmioletni chłopiec, którego spotka w sklepie pomoże mu jak nikt inny. Nie oceniaj książki po okładce. To wygadane dziecko z pełnym portfelem jest w stanie uczynić wiele dobrego.

Tu warto dodać, że w scenach ukazujących ten piękny sklep, wypełniony zachwyconymi dziećmi i ich przerażonymi rodzicami z mocno odchudzonymi portfelami, znalazło się kilka sekund na małe cameo samego reżysera, Chrisa Columbusa, który wraz ze swoją małą córką podziwia różne zabawki, po czym za chwilę kamera kieruje się na pana Duncana przy kasie, który rozmawia z Kevinem, podobnie jak w pierwszej części kasjerka w sklepie. Bajkowy sklep pana Duncana posłużył także za dekoracje w filmie „Big” z 1988 roku, gdzie Tom Hanks wraz z Robertem Loggią skaczą sobie po wielkiej klawiaturze pianina, wygrywając melodię. (To pianino zresztą jest tam do dziś) i automat Zoltar również. Innym ciekawym łącznikiem między „Kevinem” a „Dużym” jest osoba Johna Hearda, czyli filmowego „taty Kevina”, który w „Dużym” wcielił się w aroganckiego dyrektora w firmie zabawkarskiej, Paula. W przeciwieństwie do głównego bohatera/dziecka w ciele dorosłego, Paul okazuje się być bardziej dziecinny i zawistny.

Natomiast Kevin w swoich przygodach udowadnia, że nie jest takim rozpieszczonym dzieciakiem, myślącym tylko o sobie. W obcym, wielkim mieście postanawia pokonać bandytów, którzy zabrali utarg ze sklepu pana Duncana, przeznaczony na szpital dziecięcy. Kevin Okazuje się bardziej rozważny niż niejeden zagubiony dorosły, jak choćby mroczny sąsiad Marley czy tajemnicza kobieta z gołębiami. Dodajmy tu, że aktorka grającą tą zagadkową postać, Brenda Fricker zdobyła dwa lata wcześniej Oscara za rolę oddanej i cierpliwej matki niepełnosprawnego artysty, Christy’ ego Browna w filmie „Moja lewa stopa” z Danielem Day Lewisem w roli głównej. Temat opiekuńczej matki powraca. Matka Kevina uparcie dzwoni tu i tam, rozmawia z policjantami, negocjuje cenę biletu powrotnego w gorącym okresie świątecznym, chce się dowiedzieć, czy z jej synem wszystko w porządku. Ale nie ma się co martwić. Jej drogi syneczek z niejednym bandziorem sobie da radę. O ile postacie bandytów, Harry’ego i Marva zostały dość jaskrawo zakreślone jako „tych złych, bez skrupułów i bez wyobraźni”, nie doceniających pomysłowości dziecka, o tyle postacie Marleya i Gołębiarki są bardziej skomplikowane, by tak skonfrontować dziecko z innością. 


To niezwykłe, jak twórcy potrafią tu pokazać dwie twarze tych dziwnych postaci, które odegrają znaczącą rolę w metamorfozie małego Kevina. Tajemniczy sąsiad, stary Marley chodzący z łopatą o zmroku potrafi naprawdę przerazić. Gdzieś nam otwiera się klapka, że to może początek historii grozy z repertuaru Stephena Kinga. Zresztą sam Robert Blossom grywał w niejednym horrorze. Ma coś niepokojącego w swoim obliczu, w tych jasnych oczach, które wręcz przewiercają na wylot. Gdy podpatruje go ktoś taki jak Buzz McCalister, chłopak o bujnej wyobraźni, wiadomo, że Marley doczeka się etykiety „ponurego grabarza”, trzymającego zwłoki zabitych ludzi w swoim koszu na sól. Podatny na takie opowieści Kevin od razu ucieka przed strasznym sąsiadem, gdy spotyka go w aptece. Podobnie zresztą reaguje strachliwie na piec, znajdujący się w piwnicy.

Ale w końcu trzeba pokonać swoje lęki i zrozumieć, co jest naprawdę ważne. Tak właśnie się dzieje w magiczny wieczór, gdy przytłoczony samotnością Kevin idzie do kościoła posłuchać kolęd. Tam znowu spotyka swojego tajemniczego sąsiada, który z początku budzi grozę, ale potem gdy się uśmiecha i podaje rękę Kevinowi, życząc mu świąt, okazuje się być sympatycznym, starszym panem. („Never judge book by the cover” — śpiewał Aerosmith). To spotkanie (nomen omen w kościele) dla obu jest okazją przejrzenia się w innym człowieku (stary i młodym), jego problemach i lękach. Wbrew temu, co się mówi, atmosfera kościoła sprzyja spotkaniom z innością. Stary Marley boi się spotkania z własnym synem, z którym kiedyś się pokłócił przed laty. Teraz tylko przychodzi zobaczyć swoją wnuczkę, jak śpiewa w chórze. Z kolei Kevin przyznaje, że przez lata bał się pieca w piwnicy. To dziecinne i głupie, ale tak zawsze było, aż w końcu odważył się zejść na dół, by zrobić pranie. Choć relacje rodzinne i lęk przed piecem to dwie różne sprawy, to jednak sens jest taki sam. Nie można się bać. Dlatego Kevin postanawia stawić czoła „Mokrym Bandytom”. „To mój dom i muszę go bronić” — oświadcza z plastikowym karabinem. Kevin nie tyle broni domu z cegieł, co miejsca, w którym się wychował, wszystkich wspomnień, dobrych, złych, broni swojej rodziny i tradycji.

 

Jak broni?

Haaaaaa, ha, ha!

 

Na kreatywność dziecka nie ma mocnych. Zupełnie, jakbyśmy oglądali małego McGyvera, który nie pogardzi tłuczonymi bombkami, samochodzikami, pinezkami, palnikami, rozgrzanym żelazkiem i pająkiem. Jednak w decydującej rozgrywce przyda się sąsiedzka pomoc starego Marleya, który mimo swego wieku potrafi nieźle machać łopatą i trafiać w głowy zdziwionych bandytów. Zarówno Kevin jak i jego sąsiad pomogli sobie w odzyskaniu własnych rodzin.

Podobnie jest w drugiej części, gdzie Kevin w mrocznym Nowym Jorku, w central Parku poznaje tajemniczą kobietę z gołębiami, która rzeczywiście w pierwszych scenach budzi grozę. Oto pani oblepiona ptakami i ich odchodami stoi w półmroku jak jakiś pomnik. Co za widok. Ale potem ta groza mija. Gdzieś między tymi uprzedzeniami Kevin dostrzega oblicze zwykłej kobiety, która po prostu upodobała sobie bardziej towarzystwo gołębi niż ludzi. To fakt, że gołębie brudzą swoimi odchodami jej ubranie, ale ludzie potrafią jeszcze bardziej gnoić. Tak bardzo ktoś ją zranił przed laty, że przestała ufać ludziom, zamknęła się na wszystkich i została dziwaczką z Central Parku. Co za nietypowy scenariusz. Żadne narkotyki, alkohol, przestępstwa. Po prostu lęk przed zaufaniem do ludzi, którzy wydają się być jak bestie. Brzmi smutnie, patetycznie, gdy ta kobieta to wszystko opowiada Kevinowi na strychu opery. Jeszcze brakowało upiorów z opery. Ale Kevin jak zwykle nawet największy problem obraca w prostą analogię. Niezwykłe, jak dziecko potrafi wszystko uprościć i znaleźć najlepsze rozwiązanie. Zamknięte serce wobec innych ludzi przypomina mu o wrotkach, których nigdy nie używał, gdy zostawił je w pudełku, aż w końcu z nich wyrósł. Nie wykorzystał tego daru, nie odważył się pojeździć na wrotkach. Ta pani również, zamknęła swoje serce na innych, skazując się na los włóczęgi, który wszystkich odstrasza. Ona również w decydującym momencie uratuje Kevina przed bandytami. Jak? Przypominają się tu słowa Aleksandra Wielkiego, do których stosował się między innymi Henry Jones Senior. „Niech moją armią będą ptaki w powietrzu”, które wygłodniałe rzucą się na oblepionych karmą bandytów. Nie musimy dodawać, że sprytny Kevin wcześnie zafundował swoim dawnym wrogom kleisty prysznic.

A propos kleju. W tej zwartej narracji pełnej humoru i efektownych pokazów kaskaderskich, ważnym spoiwem jest tu także muzyka, zwłaszcza, że za partyturą stoi maestro John Williams. Po „Gwiezdnych wojnach” i przygodach „Indiany Jonesa” postanowił odpocząć trochę w domowym zaciszu i pomieszać motywy świąteczne z własną muzyką. Wyszła z tego piękna kolęda. Już na początku, wraz z napisami otwierającymi wita nas ciekawy motyw muzyczny, gdzie na pierwszy plan wysuwa się harmonika szklana, najbardziej popularna w utworze „Taniec wieszczki cukrowej” Piotra Czajkowskiego. U Williamsa wprowadza ona ten tajemniczy, świąteczny nastrój, flety z kolei dodają trochę ciepła i humoru, natomiast zawodzące skrzypce brzmią jak tajemniczy wiatr, niepokoją tym, co przyniesie ta świąteczna noc. Skoro są święta, nie mogło zabraknąć różnych dzwoneczków: od janczarów po dzwony rurowe czy tradycyjne. Charakterystyczne dzwoneczki, wprowadzające nastrój magii i nostalgii jak utwór „Somewhere in my memory”, kiedy Kevin tęskni za swoją rodziną. Czy bardziej żywy soundtrack: „Holiday flight” — Aaaaaa. Zaspaliśmy! Słychać w tej muzyce po raz kolejny inspirację Czajkowskim i jego „Rosyjskim tańcem”. 



 

Dla mnie jednak najciekawszy utwór to oczywiście „Setting the trap”, gdy Kevin orientuje się, że już wybiła decydująca godzina (dzwony rurowe w tle), wybiega z kościoła i rusza do domu. W muzyce czuć pośpiech, podbity zaprogramowaną perkusją, na której opiera się cała orkiestra. Smyczki grają najpierw niskie dźwięki, a na drugiej warstwie już odzywa się sekcja dęta jeszcze zniżająca tony. Brzmi poważnie, groźnie. Czuć napięcie. W końcu za chwilę nastąpi mocna konfrontacja dziecka z bandytami. Potem jednak utwór trochę się zmienia, czuć w muzyce humor gdy do gry wchodzą cieniutkie flety (jakby złośliwe uśmieszki) wtedy widzimy, jak Kevin ustawia nowe pułapki, śmiejąc się z tego, jakie to tortury czekają nieproszonych gości. A potem gdy już jest po wszystkim Kevin wreszcie spotyka swoją matkę, znów słyszymy ten wzruszający motyw „Somewhere in my memory” z większą dawką melodramatyzmu, aż chce się płakać i cieszyć jednocześnie. Jest zabawnie, jest poważnie, strasznie i wreszcie wzruszająco. Wzorcowa narracja świąteczna, która powinna w nas obudzić lepszych ludzi. Jaka to słodka fantazja. Ale miło w to wierzyć.

Trzydzieści lat już upłynęło od premiery tych obu filmów, czyli trzydzieści świąt, wigilii, trzydzieści okazji, by coś zmienić w sobie. Zostać na jakiś czas samemu w swoim domu, pałacu wyobraźni, podjąć walkę o swoje wartości, obronić się przed bandytami-złodziejami czasu i myśli. Odkryć w nieznanych i tajemniczych nowych przyjaciół, a nade wszystko zaskoczyć samego siebie, że ze swoją niepozornością można zwyciężyć wrogów.

 

Wesołych świąt.

 








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE