STOWARZYSZENIE UMARŁYCH POETÓW


 

Stójcie, chłopcy! Dokąd idziecie, wręcz płyniecie jak zahipnotyzowani? Czy mnie słyszycie? Odezwijcie się który tam. Idziecie tak, jakby oczarowani dźwiękiem, lecz wiem, co was tak zwodzi. Złote wersy poetów wam przewróciły w głowie. Och wy nieszczęśni! Już tak przeźroczyści. Jesteście jak zjawy. Nic dziwnego. Nakarmieni słowem poetyckim. Poeci jak żonglerzy mamią znaczeniami przed waszymi oczami. Czemu tak wierzycie poetom? Od poezji zrodziły się nieszczęścia! Przeklęte metafory i niedomówienia. Diabelskie wątpliwości, niedosłowności wyganiające z raju. Czemu tak idziecie za poetami? Wszyscy wielcy przywódcy, założyciele wielkich religii byli poetami, mówili jakoś inaczej, jakby łączyli przeciwne bieguny znaczeń. 


Poeci? Piewcy piękna i prawdy, a w rzeczywistości idealni manipulatorzy słowem w reklamie i hasłach wyborczych. Ci mądrale z sonetami, półsłówkami, wersetami, pełni wątpliwości nad każdą rzeczą i uczuciem. Gubią nas za kolejnym rymem. To, co pozostawiają w sercu to ukłucie. Z niestrawności, z czarnej żółci piszą te swoje liryki. Chcą być wszystkim, chcą być nikim. Życie byłoby bez nich piękniejsze, dosłowniejsze, wymowniejsze. Ale spróbujcie to wytłumaczyć w szkole, gdzie każą interpretować wiersze. A nie daj Boże jak na maturze trafi się wiersz. Jak go zinterpretować wedle klucza egzaminacyjnego? Jak dostosować swoją wyobraźnię do systemu?

Pan Keating (Robin Williams), nowy nauczyciel angielskiego w prestiżowej szkole o surowym rygorze ma na to radę. Każe wyrwać stronice z podręcznika, każe zapomnieć o sztywnych regułach i przyjąć postawę poety, twórcy, który zarazem pisze wiersze jak i odczytuje je umiejętnie między stronicami życia. To nic innego jak myśl Rolanda Barthesa o twórczym czytaniu, by dany tekst zainspirował nas do stworzenia innego tekstu. Chodź w tym filmie nie chodzi tylko o tworzenie wierszy, a także o odważne wyrażenie swoich emocji, odważne zmaganie się z dosłownością życia, z jego obowiązkami, stylami, gdy wicher namiętności, marzeń młodości uderza w żagle piersi i każe zmierzać gdzieś w magiczną dal.

Keating to idealista, mesjasz nowej myśli. Przyszedł, by zbawić nieszczęsnych, stłamszonych chłopców, którzy pokornie wykonują swoje herkulesowe prace na chemii organicznej, matematyce, historii, łacinie. Wszyscy tu żyją wedle reguły i rutyny, by dobić do końca semestru z najwyższą średnią. To życie bezpieczne, ale też dość ograniczone i zupełnie nieprzystające do żywiołu młodości. Ta kreacja Williamsa powtórzy się potem jeszcze w „Buntowniku z wyboru”, gdzie również jako wykładowca psychologii będzie podchodził do danego problemu bardzo niebanalnie.

Keating wyprowadza swoich uczniów poza szkołę, na świeżym powietrzu lepiej się myśli, jak w szkole Ateńskiej. Mistrz przypomina o zasadzie „Carpe diem” i przestrzega, że wszyscy tu chłopcy, jak stoją, oni także kiedyś będą tylko tymi starymi zdjęciami absolwentów w gablotach. Najważniejsze w życiu to spełniać swoje marzenia i żyć w zgodzie z samym sobą. Żyć pełnią życia. Ale czy to rozważne wmawiać młodzieży ich wyjątkowość? Przestrzega nauczyciel łaciny, który naucza swoich uczniów, powtarzając do znudzenia sennym tonem łacińskie frazy. Potem weźmie przykład z Keatinga i będzie chociaż wyprowadzał swoich uczniów na spacery, by w ciekawszych plenerach powtarzać nudne łacińskie zaklęcia. Zawsze to jakiś początek zmiany.

Ale poetom lepiej nie ufać, nie ufać tym idealistycznym sloganom, które wiodą młodzież na barykady pełne bólu. Przypomnijmy tylko takiego idealistę, marzyciela, jakim był Chris Mccandles, który aż za bardzo zapatrzył się w literacką przygodę z Whitmanem i Thoreau. Rzucił wszystko, by zamieszkać na Alasce, ale nie przewidział pewnych metafor w niebezpiecznym poemacie natury, za co przepłacił życiem. Choć kto wie, może przez te parę miesięcy samotnego podróżowania przeżył życie tak intensywnie jak żaden inny konformista. Czasem poezji trzeba posmakować bardzo mocno, by się zorientować jaka to słodka trucizna.

I tak jeden z uczniów, prymus Neal Perry, za sprawą niezwykłych zajęć Keatinga, odkrywa w sobie talent aktorski, który chciałby realizować zawodowo. Na przedstawieniu „Sen nocy letniej” rzeczywiście gra wspaniale, ale tym samym sprzeciwia się woli ojca, który chce, aby chłopak skupił się na nauce i został lekarzem. Z ojcem nie ma co dyskutować. To wojskowy, który oczekuje posłuszności wobec swego żołnierza- syna. W rolę despotycznego ojca wcielił się tu Kurtwood Smith. Aktor znany szerszej publiczności z serialu „Szalone lata siedemdziesiąte” a także jako jeden z najbardziej opornych przeciwników Robocopa (1987). W tym filmie również nie gra zbyt sympatycznej postaci. Pan Perry nie zamierza słuchać o marzeniach syna. Chce żeby jego pierworodny miał konkretny fach. A najlepiej w tym kraju być lekarzem. Bez dyskusji! Poniekąd ta wizja się spełni za kilkanaście lat, gdy zobaczymy Roberta Seana Leonarda w roli doktora Wilsona, który cierpliwie znosi kolejne teorie doktora House’a. 


Póki co wróćmy na wersy umarłych poetów. Masz zostać lekarzem a nie pajacem! Matka i ja liczymy na ciebie. Rozkazuje ojciec, z którym nie da się rozmawiać. Pewnie w dobie koronawirusa Neal by żałował, że został aktorem a nie lekarzem. Ten emocjonalny szantaż ojca coraz bardziej ciąży na Nealu, który nie potrafi zmierzyć się z dosłownością życia, z rozkazami swego ojca. Nie potrafi mu się sprzeciwić, nie potrafi go zabić/uniezależnić się od niego(żeby użyć tu fredowskiego tropu), postanawia więc przepaść w Nibylandii i umrzeć na własnych warunkach. Zakłada swoją koronę z gałęzi, rekwizyt z przedstawienia Szekspira. Ta koronę trochę przypomina koronę cierniową i oto mamy męczennika na stole poezji. „Jeśli nie mogę być sobą, to lepiej żebym umarł” – śpiewał Layne Staley w „Nutshell”. Pęka skorupka. W domu rozlega się głośny strzał.

Mistrz Keating jest wstrząśnięty tą desperacją, płacze nad księgą poetów, którą kiedyś czytał tak namiętnie Neal z kolegami, w pobliskiej jaskini, gdy noc budziła demony. Wstrząśnięci są nauczyciele i uczniowie pana Keatinga, którzy stoją przed poważną próbą wierności ideałom Stowarzyszenia Umarłych Poetów. Dyrekcja Szkoły niczym Poncjusz Piłat dąży do dosłowności, do zeznań obciążających Keatinga, który jak Kozioł Ofiarny musi przegrać. Musi zostać ukrzyżowany. Musi wreszcie przybić swoje naiwne poezji do znaku, jakim jest krzyż, by krew odbiła się w jego słowach. Musi zapłacić dosłownością za swoje górnolotne metafory, które zmąciły umysł młodego człowieka. Ale co tam. Jego poetycka Nibylandia nie jest z tego świata. Nie zabijecie mnie. Te ziarna poezji zostały zasiane w umysłach moich uczniów, którzy w wieczerniku naradzają się, co robić. Jedni pewnie zdradzą, zastraszeni odwrócą się od mistrza. Z kolei CI najbardziej przestraszeni, niepewni siebie jak Todd Anderson, współlokator Neala Perry’ego, odzyskają swój głos. Zakrzykną z całych sił „Oj, Kapitanie, mój kapitanie!”. Staną się poetami w swym życiu, by tworzyć niebanalne światy. Staną się przykładem dla innych zagubionych. Bo bycie poetą, to szukanie najciekawszych i najkrótszych dróg. To minimalistyczne ujęcie danych kwestii w kilku wersach, które są tak głębokie, jak przepaście, w których czytelnik może zginąć. Lecz nad tymi przepaściami są poprowadzone zgrabne mosty, metafory łączące jedne brzegi z drugimi. Błogosławieni ci, którzy w tych miejscach stawiają mosty z paradoksów i odważnie kroczą dalej. Tam, gdzie proza, zdrowy rozsądek, układ przyczyno-skutkowy by się poddały, tam poezja wkracza i przekręca kluczyk w kolejnej furtce.

Naprzód poeci, szukajcie swego miejsca na ziemi! I nie wracajcie już do mnie. Uciekajcie jak spłoszone czarne ptaki. Zaśmiecajcie komu innemu jasne szlaki. Wyrosłem z was i wyrzucam do kosza te niemodne szaty, poetyckie raty, których kredyt znaczenia wciąż niespłacony. Ja już chcę mieć spokój! Mycie, picie, a nie ciekawe życie! Zajmę się liczeniem sylab w tym wyświechtanym rymie częstochowskim, aż dobiję do końca ze swoim nagrobnym mitem.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE