WEEKENDOWE WARIACJE
Dźwięk, jęk, w tym sęk, pękła struna, brzdęk — ktoś tu był, czy mi się śnił? Moneta spadła — czas napoić trunkiem gardła. Przynieś Janie trochę jadła. Może ktoś był? Lecz teraz my jesteśmy w tej opowieści. Załaduj proszę nową taśmę. Niech zacznie się seans, zanim znów zasnę. Uruchom zardzewiałą wyobraźnię. Dalej, dalej drogi Janie, niech na każdej szarej ścianie nowe życia wydanie. Czas otworzyć okna, jak okładki starych ksiąg — to życie się odzywa, bach i gong. Tylko słuchaj tej alchemii dźwięków, poematów i patentów, te dyskusje prelegentów, nad wyższością i niższością. Lepsze życie — lepsze gnicie. Tam przysięga, tu udręka. Wyjdziesz za mnie? I złamana szczęka. Pocałunki i laurki, Śmiechy, płacze, słodkie bzdurki. Ale kiedyś to będzie, zaboli i przejdzie. Polej Janie. Teraz z górki. Jesteśmy już potulni. Melomani gorzki tonów. Słyszysz już dźwięk pożegnalnych dzwonów? Wreszcie ktoś oznajmia wszem i wobec: śpiesz się, carpe diem i koniec. Coś się kruszy w tej opowieści. Wciąż jaki...