MUMIA - opowiadanie

  


Mike Hogan rozpoczynał drugi semestr pracy w Liceum Derrington, położonym na styku ulic Barn i Richmond. Był to siedmiopiętrowy budynek, połączony z innymi, w których mieściły się liczne biura i firmy, być może kiedyś przyszłe miejsca pracy dla absolwentów tego zacnego liceum. Sama szkoła również przyjmowała chętnie do pracy własnych absolwentów, bo kto jak kto, ale to uczniowie znali tą szkołę od podszewki. Właśnie w taki sposób Mike, absolwent anglistyki na Fredericia University stał się nauczycielem w swoim dawnym liceum.

Jego rodzice uważali, że to stanie w miejscu. Oto tyle lat Mike uczył się w tej szkole, do której teraz wracał jako nauczyciel. Póki co, nie zamierzał wybrzydzać. Musiał jakoś zacząć. Swoje poprzednie doświadczenia zawodowe w restauracji i wydawnictwie nie wspominał zbyt dobrze. Nawet jeśli nie zakładał, że zostanie tu, w szkole kilkanaście lat, to chciał wykorzystać mądrze ten czas. Chciał nauczyć się czegoś od współczesnej młodzieży, która była od niego młodsza raptem o parę lat.

Mike był zadowolony z siebie, że jak dotąd dotrwał w tej pracy do końca semestru i w miarę „zdał” swój nauczycielski obowiązek. Powoli wdrożył się w szkolną strukturę, choć wciąż odczuwał niepokój, co jeszcze może go spotkać w tej pracy. Nie uczył małych dzieci, ale licealistów, więc w przypadku takiej publiczności musiał wykazać się bardziej subtelnym podejściem. Wychodziło mu to różnie. Niekiedy był zaskoczony, jak uczniowie potrafią być bezczelni, pewni siebie. Innym razem przekonywał się, że często ci najgłośniejsi w całym towarzystwie są najbardziej zagubieni. Największym piekłem tego wieku jest to, że już stoisz w dużym rozkroku między szczeniackimi psikusami a dorosłością. To niejednego ucznia doprowadzało do frustracji. Potrzebował inteligentnego przewodnika, który jakoś go doprowadzi na drugi brzeg. Mike wciąż czuł to brzemię. Z jednej strony był bardzo idealistycznie nastawiony do tej pracy, z drugiej powoli do niego docierało, że nie może każdemu pomóc tak jak ksiądz, lekarz czy policjant.

Do szkoły zawsze przychodził dwadzieścia minut przed dzwonkiem. Tyle mu wystarczało, by się ogarnąć z dokumentami i ruszyć na lekcje. Przechodził przez ten korytarz tyle razy. Na początku z plecakiem i w rozciągniętych dżinsach, teraz z aktówką, w marynarce i w dopasowanych dżinsach, choć wciąż z tym samym niepokojem, co może się zdarzyć. Powinien czuć się spokojny, pewny siebie, uzbrojony w autorytet wśród tych młodych ludzi, a jednak czuł się jak ich gorszy kolega, jak kujon, którego nikt nie słucha.

 — Daj spokój chłopie. Wykończysz się po dwóch latach. Nie zbawisz wszystkich i nie wszyscy będą cię lubić począwszy od uczniów po woźnego. Nie możesz być ich kumplem, masz przede wszystkim uczyć i inspirować i myśleć o spokojnej emeryturze — poradził mu Matt Holdigan, który pracował w szkole już ponad trzydzieści lat i uczył także Mike’a. Miał siwe, długie włosy, spięte w koński ogon, który co bardziej dowcipni pociągali jak sznur. Matt wtedy udawał konia, który rży na całą szkołę, co wprawiało w śmiech wszystkich. Holdigan był znany w szkole ze swojego luźnego stylu bycia, ale zarazem cieszył się dość sporym autorytetem zarówno wśród młodzieży jak i wśród pozostałych nauczycieli.

Po zajęciach Mike jeszcze przesiadywał w klasie i myślał nad tym, co zrobił dobrze, a co źle. Analizował i kreślił strategię na kolejne lekcje, które i tak okazywały się improwizacjami. Przechadzał się po klasie i siadał przy różnych ławkach, jakby chciał poznać różne perspektywy swoich uczniów. Uśmiechał się, bo nie tak dawno i on sam tu siedział w charakterze ucznia. Siadał zazwyczaj z przodu, gdy go coś interesowało, albo siedział zupełnie z tyłu, gdy bał się jakiegoś przedmiotu. Z jednej skrajności w drugą: w efekcie został nauczycielem w tej samej szkole, w której kiedyś się uczył. Siedział w opustoszałej klasie może ze trzydzieści minut, dopóki ktoś mu nie przerwał. Zazwyczaj była to sprzątaczka, ale mogła to być też Mary, która pracowała tu w sekretariacie. Wcześniej tą funkcję piastowała jej mama, a sama Mary również chodziła do tej szkoły. Była młodsza od Mike’a o dwa lata i jak widać również potrzebowała powrotu do swojej rodzimej szkoły, by coś sobie lub innym udowodnić.

Tak, ten stukot obcasów wskazywał, że to kobieta. Nagle się zatrzymała i zza framugi wyjrzała twarz zaniepokojonej młodej kobiety, która nie wiedziała, czego się spodziewać, ale po chwili od razu się uśmiechnęła, gdy zobaczyła Mike’a.

 — Znowu tu jesteś? – Zapytała i weszła do sali. Światło przedostające się jeszcze przez żaluzje w oknach rzuciło trochę swego złotego blasku na kobietę. Była ona ubrana w brązową garsonkę i spódniczkę do kolan. Wyglądała jak typowa urzędniczka w tych zaczesanych włosach i okularach w grubej oprawce. Mike wyrwany z transu spojrzał w jej kierunku i zawstydzony swoją melancholią szybko odpowiedział:

 — Już się zbierałem. — Wstał pośpiesznie, wziął teczkę i wyszli razem. Właściwie zawsze wychodzili razem, chyba że Mike kończył wcześniej, to znaczy w środy i piątki. Ale zdarzało się, że i w te dni odprowadzał Mary do autobusu lub nawet do domu. Czasem szli jeszcze do jakiegoś pubu. Łączyła ich dobra przyjaźń i to dziwne pragnienie, by być w tej szkole. Mike pytał o zdrowie mamy Mary, a ta z radością oznajmiała, że na emeryturze „Żelazna Janine”, jak ją nazywali uczniowie ma się wspaniale. Mary przyznała, że ta praca spadła jej jak z nieba. Dobrze znała specyfikę pracy szkolnej sekretarki. Janine wszystko jej opowiadała i niejednokrotnie przeklinała tą robotę, a jednak dotrwała i z wielką przyjemnością opuściła szkołę. Teraz gdy tylko Mary ma jakieś problemy, Janine chętnie służy jej radą i znowu czuje się tak jakby pracowała w szkole, ale tym razem w roli konsultantki. Mike nie mógł się pochwalić taką rodzinną tradycją. Nie miał w rodzinie nauczycieli, więc czuł się trochę wyobcowany, gdy miał mówić na obiedzie rodzinnych o swoich zawodowych doświadczeniach. Znalazł na to rozwiązanie. Po prostu na razie sobie odpuścił obiady rodzinne. Musiał odpocząć od rodziny.

Wynajmował małą kawalerkę wypełnioną książkami i czuł się jak w niebie. Po przepracowanym dniu siadał w swoim wielkim fotelu. Czytał swoje ulubione powieści fantasy, a potem z lekkim niepokojem zabierał się za lekturę esejów, które zadał klasie. Wzdychał, łapał się za głowę, wytrzeszczał oczy, poprawiał błędy i szukał powodu, by jednak być nauczycielem. I tak płynął dzień za dniem.

Jednak ten dzień już miał być trochę inny. Pierwszy raz Mike zaspał. Trudno powiedzieć, czy zapomniał nastawić budzik, czy może nie usłyszał sygnału wściekłego koguta. Kiedy wstał, czuł się jakiś rozbity. Pośpiesznie się przebrał, a mocna herbata wypita wczoraj wieczorem potęgowała niepokój i zdenerwowanie. Mike e wypił trochę wody, a śniadanie sobie odpuścił. Spakował teczkę i wyszedł. Niestety padało. Przebiegł kilkadziesiąt metrów ze swoim dziurawym parasolem i szybko dostał zadyszki. Czyżby już wypadł z formy? Zawsze był bardziej intelektualistą niż sportowcem, ale trudno mu było zrozumieć, że już/jeszcze w tym młodym wieku traci siły. Odsapnął trochę i potem ruszył z miejsca lekkim truchtem. W głowie krążyły mu różne myśli, a serce mocno tłukło. Nagle usłyszał przeraźliwy klakson, zatrzymał się tuż przed przejściem. Wciąż było czerwone dla niego. Mała brakowało. Jakiś facet coś krzyczał z samochodu, a potem ruszył dalej. Mike czuł coraz większe rozdrażnienie. Wystarczyło zaspać, by poczuć, jak dzień powoli wymyka się spod kontroli. Wbiegł do szkoły, kiwnął na woźnego i ruszył do klasy. Już na pierwszych zajęciach zauważył jak trudno zebrać i wyrazić myśli. Co chwila przerywał i szukał odpowiednich słów. Żeby jakoś wybrnąć, zadawał klasie sporo pytań, a oni rzucali po kilkanaście różnych sugestii jak strzałki do tablicy. Inni wciąż siedzieli pogrążeni nad ekranami swoich telefonów. Nie zabraniał tego, bo to nie miało sensu. Jak widać, dzisiaj jego zajęcia nie były dość interesujące, by ożywić tych zombie, wlepionych w ekrany telefonów. Tak upłynęła pierwsza lekcja. Mike nie był zadowolony. Poszedł do bufetu i szybko zamówił małą kawę, by wreszcie się rozbudzić. Po pierwszym łyku trochę mu się rozjaśniło. Ruszył na czwarte piętro. Minął Mary i wymienił z nią uśmiech, dając do zrozumienia, że i dziś chętnie się wybiorą na spacer. Zajęcia z kolejną klasą były dla niego zawsze trochę kłopotliwe. Było tu paru uczniów, którzy wyraźnie go irytowali, ale nie chciał tego okazywać. To do tej klasy chodził Chris Rollson, który już miał sporo problemów z prawem i wszystko wskazywało na to, że po szkole, jeśli w ogóle ją skończy, zupełnie stoczy się na dno. Mike nie lubił snuć takich prognoz. Zawsze wolał, by nawet najgorsi uczniowie w ostatniej chwili jakoś go pozytywnie zaskoczyli. Wtedy dopiero czuł, że ta praca nauczyciela jednak jest o wiele ciekawsza niż mogłoby się zdawać.

Klasa jeszcze była pusta. Otworzył okna. Do sali wpadło zimne powietrze. Odetchnął. Wreszcie zaczęli się schodzić uczniowie. Obserwował uważnie, jak wszyscy wchodzą do klasy i zajmują miejsca. Wziął głębszy łyk kawy i odłożył kubek. Już z większą werwą niż na poprzednich zajęciach zaczął wyczytywać nazwiska osób. Praktycznie każdy odpowiadał tym samym, leniwym tonem. Wreszcie dotarł do nazwiska Mannighan Kyle. Nikt się nie odezwał. Choć z tego co widział, Kyle wchodził do klasy. Tak mu się zdawało. Kyle był niepozornym chłopakiem, wiecznie zgarbionym, cichym, który snuła się po szkolnych korytarzach jak widmo. Na swój sposób rzucał się w oczy troskliwym nauczycielom, którzy niejednokrotnie go zaczepiali, przypominając, że jeśli ma jakiś problem, może z nimi porozmawiać, ale on ich zbywał zapewnieniami, że nic się nie dzieje i potem znów znikał w lawinie innych twarzy. Kyle był w miarę dobrym uczniem. Problemy miał tylko z aktywnością, ale to był problem wielu uczniów, którzy cenili sobie powiedzenie, że „milczenie jest złotem”.

Dziś się nie odezwał, nie było go. To jasne. Mike już chciał zaznaczyć nieobecność, a jednak jeszcze spojrzał w stronę zaniepokojonych uczniów, którzy skupili swoją uwagę na skulonym chłopaku. Ktoś go kilka razy szturchnął, ale on nie reagował. Zaintrygowany Mike przeszedł parę rzędów i zobaczył chłopaka, który smacznie spał. Głowę miał ukrytą w rękach, a cały opierał się na blacie biurka. Mike go poklepał.

 — No co jest Kyle? Już zasnąłeś? Aż tak jestem nudny? — Zażartował i nawet się roześmiał, ale po chwili znów stał się poważny. Poklepał ucznia, ale usłyszał jakiś dziwny dźwięk, jakby pukał w pustą figurę.

 — Kyle, co jest? — zapytał Mike i mocniej potrząsnął Kylem, który wydał mu się tak lekki, aż wreszcie to coś, co niby było śpiącym chłopakiem osunęło się na ziemię, a wszystkim ukazała się mumia. Jakaś dziewczyna krzyknęła przeraźliwie. Wszyscy wytrzeszczyli oczy, zaniemówili. Mike z początku myślał, że to jakiś głupi żart. Może ktoś przytaszczył tutaj tą niby figurę, czy to coś i posadził, ale każdy z uczniów był tak samo przerażony. Mike przyjrzał się tej dziwnej twarzy, którą zobaczył pod kapturem młodzieżowej bluzy. To była taka twarz, jaką widział w jakimś dokumencie o mumiach. Wysuszona skóra, wyraźne kości, oczodoły. To nie była maska. To był zasuszony worek, który kiedyś był człowiekiem. Mike rozejrzał się po uczniach, a po chwili ruszył do dyrektora. Zbiegł po schodach jak szalony, o mało co się nie przewrócił. Zapomniał nawet zapukać. Otworzył drzwi. Spojrzał na Mary, która z wrażenia wypuściła długopis i ruszył do drugiego pokoju, gdzie urzędował dyrektor.

 — Ale tam nie można! – Krzyknęła Mary. Mike otworzył drzwi. Dyrektor z kimś rozmawiał przez telefon, ale Mike uparcie stał przy biurku. Dyrektor zrozumiał, że to coś bardzo pilnego, westchnął i uciął rozmowę.

 — Tak. Będzie we wtorek. I przyślijcie mi te dokumenty pocztą. No, muszę kończyć. Na razie. Ech, co jest! Coś się stało, że tak wpadłeś? – Zapytał dyrektor. Mike był cały blady i się trząsł. Mary stanęła obok niego, jakby miała go za chwilę go podtrzymać.

 — Tttam w klasie, coś się stało. Trzeba wezwać, chyba policję. Niee wiem.

 — Cholera znów Rollson narozrabiał.

 — Szybko, chodźmy. – Powiedział Mike, jakby był w jakimś transie. Dyrektor jeszcze bardziej się zaniepokoił. Ruszyli do klasy. Mike przez chwilę się obawiał, że w klasie nikogo nie zastanie, ale jednak wszyscy byli, tylko stali przy oknach, z dala od tego, kto leżał na podłodze. Dyrektor popatrzył na wszystkich a potem na Mike’a.

 — No to chyba lekarza, a nie mnie.

 — Tu lekarz się nie przyda. – Wyszeptał Mike i wskazał na twarz leżącego. — Dyrektor przykucnął i spojrzał uważnie na dziwną twarz. Mary zakryła usta.

 — Co to do cholery. Jakieś żarty? Skąd wzięliście tą kukłę?! – Zapytał dyrektor.

Gdy Policja przyjechała z lekarzem, okazało się, że to nie kukła. Lekarz kazał wyjść wszystkim i dokładnie sprawdził to ciało podobne do kukły.

 — To zmumifikowane ciało. — Oświadczył lekarz.

 — Ale jak do cholery? – Zapytał jeden z policjantów, nie kryjąc zdziwienia.

 — Przecież oni go znaleźli na zajęciach! Nie minęło nawet pięć minut. I co?! Nagle znajdują trupa!? To się w głowie nie mieści!

 — Ktoś go tu podrzucił?

 — Nauczyciel, Mike Hogan mówił, że klasa była pusta wchodził. Potem weszli uczniowie.

 — Może któryś żartowniś przytargał…

 — Nie to przecież zupełnie bez sensu

 — No a ten Rollins. Ma już u nas kartotekę! – zasugerował drugi z policjantów.

 — Ale po cholerę trupa przynosić do szkoły?! Przecież lepiej go ukryć. Pozbyć się, zakopać, spalić. Nie wiem. Po co eksponować trupa na zajęciach?

 — Mumię.

 — No właśnie. Jeszcze lepiej. Po co mumię wnosić na zajęcia?

 — Może mieli archeologię?

 — To nie jest śmieszne!

 — Hogan uczy anglistyki.

 — Musimy zrobić badania genetyczne. — powiedział lekarz stojąc nad zwłokami. Inny policjant wyciągnął z plecaka legitymację.

 — Więc to jest?

 — Oni podejrzewają, że to niejaki Kyle Mannighan, uczeń tej szkoły, z tej klasy.

 — Uczeń? Przecież to mumia. Jassna cholera.

 — Dajcie mi jego akta.

 — Już. — Wyszeptała Mary i zbiegła po teczkę ucznia.

— Dzwoniliśmy do tego Mannighana. Matka twierdzi, że chłopak dzisiaj wyszedł do szkoły. Wciąż go nie ma.

 — I nie było go w szkole? — wtrącił detektyw.

 — No właśnie to jest dziwne, bo… — zawiesił głos zakłopotany policjant.

 — Bo?

 — Sprawdziliśmy szkolny monitoring.

Policjant podszedł do telewizora, który zazwyczaj służył do szkolnych prezentacji. Włożył płytę do odtwarzacza i puścił. W tej chwili do klasy wbiegła mary i wręcz rzuciła do detektywa teczkę, którą natychmiast przejrzał.

 — Niech pan spojrzy. – policjant przewinął film. Tuż przy drzwiach policjanci zauważyli kogoś ubranego tak samo jak owa mumia.

 — To jeszcze nic nie znaczy.

 — Tu jest lepsze ujęcie. – Policjant znów przewinął. Tym razem chłopak był widoczny na szkolnym korytarzu. Kierował się wraz z innymi do tej klasy.

 — Tu wchodzi nauczyciel, jako pierwszy. Chwilka. Teraz uczniowie się schodzą. O, tu, znowu ten chłopak. — Detektyw poprawił okulary i zapytał dla pewności.

 — Ten zgarbiony?

 — Tak.

 — Teraz wchodzi do klasy. — Powiedział policjant, wskazując na Kyle’a. Detektyw zerknął na mumię, potem na monitor.

 — Widzicie kogoś z jakimś wielkim bagażem?

 — Wszyscy z plecakami, jak to uczniowie.

 — Ciało mogło być tutaj cały czas.

 — A może nauczyciel?

 — Daj spokój. Chłop o mało nie dostał palpitacji serca.

 — Zwłoki mogły być tutaj cały czas. — Powtórzył policjant.

 — Będziemy musieli to przejrzeć w laboratorium. Można to powiększyć?

 — Zrobi się. – Odparł policjant i zatrzymał płytę.

 — A nagranie z klasy?

 — Nie wiem, czy tu mogą być kamery? — Policjanci się rozejrzeli.

 — Powinny być dla spokoju dyrektora. Jedyne miejsce, gdzie jeszcze może być prywatność to toalety, choć w szkole każde miejsce jest podejrzane. — Skwitował detektyw. Policjant jeszcze raz sprawdził skrupulatnie nagrania z różnych pomieszczeń i wreszcie zawołał.

 — Tak, mamy nagranie z klasy.

 — No, to dawaj! – klasnął w dłonie detektyw. Policjant puścił film.

 — Ooo, tu wchodzi nasz nauczyciel.

 — Hogan.

 — Otwiera okna. Czeka.

 — Jest tylko on w klasie. Cholera — zdziwił się detektyw, który wręcz przykleił się do ekranu.

 — Teraz wchodzą uczniowie, zajmują miejsca. — Detektyw spojrzał na małe oko znajdujące się nad tablicami. To prawdopodobnie była kamera, która obejmowała swoim zasięgiem całą klasę, aż do ostatniego rzędu ławek. Dalej obraz był ucięty, podczas gdy ciało znajdowało się w środkowym rzędzie.

 — Tu wchodzi chłopak.

 — Mannighan.

 — Siada.

 — Kładzie się na blacie. Lekcja się zaczyna.

 — Nauczyciel czyta nazwiska.

 — Boże jak ja dawno nie byłem w szkole. Gdy nasza nauczycielka czytała listę obecności, odzywaliśmy za nieobecnych kumpli.

 — Ale przecież mogła was przeliczyć.

 — Miała już słaby wzrok. Dwoiliśmy się i troiliśmy. — Żartował detektyw.

 — No i teraz spójrzcie tutaj. Chłopak wciąż leży na biurku, a nauczyciel wyczytuje jego nazwisko. Chłopak nie odpowiada. Wszyscy się obracają w jego kierunku, a on leży… Nauczyciel podchodzi i jest tak, jak mówił. Sprawdza, szturcha, klepie, a ciało spada na ziemię. – Tu policjant zatrzymał film.

 — A może ktoś majstrował przy filmie. Montaż albo…

 — Nie da się tak łatwo…

 — Ale jest to możliwe…

 — Mamy całą klasę jako świadków, którzy potwierdzą zgodnie, że było właśnie tak jak na tym nagraniu.

 — Żywy, nieco wystraszony chłopak siada w klasie, a po paru minutach staje się mumią? Co ja mam napisać w raporcie?! Oszaleliście?! – Detektyw prawie się roześmiał, choć jednocześnie walczył z przerażeniem, spoglądając na zwłoki.

 — Musimy jeszcze zrobić badania genetyczne. – Odezwał się lekarz. Pozostali sanitariusze włożyli ciało do worka i zasunęli.

 — Może zrobimy badanie tego biurka? Może ono wysuszyło tego chłopaka? – Zapytał półżartem detektyw.

Zwłoki szybko wyniesiono ze szkoły bocznym zejściem pożarowym, tak że tylko garstka uczniów widziała, jak kilku sanitariuszy niesie czarny worek.

 — Mannighan nie żyje? — Ktoś się dopytywał.

 — Kurde, przecież pożyczyłem od niego książkę.

 — No to już mu nie oddasz.

 — A gadałeś z nim kiedykolwiek?

 — Nikt z nim nie gadał i nikt go nie rozumiał. — Tak pożegnano Kyle’a.

W laboratorium starano się zrozumieć jak siedemnastoletni chłopak w ciągu paru minut zmienił się w zasuszone zwłoki. Ciało można było zidentyfikować tylko na podstawie badań genetycznych. Zrozpaczona matka, pani Ariel Mannighan przyjechała wraz z policją do laboratorium, gdzie wreszcie po niedługim czasie ustalono, że znalezione ciało to rzeczywiście jej syn. Detektyw z trudem przyjął tą wiadomość. Podobnie zresztą jak wszyscy w szkole

Na wszelki zamknięto podejrzaną klasę. Mike siedział na ławce w parku cały roztrzęsiony, a obok niego siedziała Mary, czule głaszcząc go po ramieniu.

 — Jakim cudem? — Wysyczał przez zęby, a po chwili otarł łzy z oczu.

 — On zawsze był taki cichy i tak umarł. Zawsze zachowywał się tak, jakby już był poza tym światem, a teraz tylko skulił się jak embrion i umarł. Koniec. — Mówił roztrzęsiony, powstrzymując płacz.

 

 

 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE