ORBITOWANIE BEZ CUKRU, CZYLI PIERWSZY GRYZ DOROSŁOŚCI



Żałuję, że nie obejrzałem tego filmu dziesięć lat temu. Może dokonałbym innych wyborów w swoim życiu, a może odłożyłbym ten film na dekadencką półkę, do której powracałbym po kolejnym nudnym dniu z życia, któremu nie potrafię nadać znaczenia. Dlaczego? Może jako dziecko jadłem za dużo słodyczy. Może myślałem, że życie będzie zawsze polegało na tym, że gdy odczuwasz głód, potrzebę, idziesz do sklepu, kupujesz takiego batonika za drobniaki, które zawsze były w kieszeni, rozdzierasz folię, gryziesz i wyrzucasz papierek. Cukier dochodzi do krwi i czujesz się tak wspaniale. Znów możesz wszystko i wszyscy dookoła są tacy cudowni. A jednak potem cukier schodzi, czujesz, że ci nie dobrze. Kac po wielkiej imprezie słodkiego dzieciństwa coraz bardziej dręczy.

Jeszcze dobiegasz na ostatnim wydechu przez studia a potem tylko spadasz, chyba że wcześniej pomyślałeś o miękkim lądowaniu podczas jakiegoś stażu. Ale nasi bohaterowie coraz bardziej odczuwają, jak życie zaczyna im dogryzać, a oni wciąż orbitują, nie mogąc żadną słodką Colą znieczulić tego dziwnego uczucia. Owszem ten stan zawieszenia może być twórczy. Gnieździsz się w jakimś mieszkanku wraz grupą innych oryginałów. Wymieniasz z nimi swoje frustracje i marzenia, czasem porywasz się na jakiś ambitny plan. Zakładasz firmę, tak jak kiedyś zrobili to Bill Gates i Paul Allen albo ewentualnie Mark Zuckerberg w małym pokoiku akademika. Ale szybko plajtujesz. Przecież w końcu nie otworzyłeś Okna na obiecującą technologię. Trudno, wracasz na jakiś etat i oddajesz się błogiej rutynie pracy, która jakoś porządkuje twój chaotyczny styl życia z uciekającej młodości. Trudno, nie będziesz wielki przed trzydziestką, jak kiedyś przepowiadałeś sobie, zajadając się ciastkiem. A może nie miałeś takich ambicji. W końcu, czy każdy musi być wielkim sportowcem, biznesmanem, społecznikiem, artystą czy kimkolwiek? Jak miło by było znaleźć się w tych kretyńskich rankingach najbardziej wpływowych, najbogatszych przed tą cholerną trzydziestką! Bo potem już tylko dekada i czterdzieści, potem pięćdziesiąt. I już czujesz, że zwalniasz i za chwilę będziesz spadał z górki. Ale spokojnie, Ray Kroc swój życiowy sukces osiągnął po pięćdziesiątce. Spokojnie. Jeszcze masz czas, jeszcze tyle zmarnowanych szans.

A na razie rokoszujesz się łykiem piwa w tym tanim, wynajętym mieszkanku. Zmarnowałeś kolejny dzień na leżeniu na kanapie. Tyle, że teraz ta kanapa jest jak maleńka tratwa na szalejącym morzu dorosłości. Boże, jakby to było wczoraj! Miałeś kilkanaście lat, wyciągnięty na kanapie oglądałeś swój ulubiony program. Miałeś wszystko. Nie musiałeś o nic walczyć. Zawsze w porę nowe dżinsy, dobry obiad, trochę słodyczy. Dziś już wiesz, że musisz codziennie płacić rachunek za chwilę słabości.

Kim jesteśmy i dokąd zmierzamy? Klub winowajców wciąż trwa, choć zmieniają się epoki. Pryszcze i brak samoakceptacji ewoluowały w poczucie wyobcowania i braku motywacji. „Ognie św. Elma” rozbłysły na chwilę na niebie, by jednak po chwili spaść, jak wypalone meteoryty. Nikt już nie ma siły nawet krzyczeć „Więcej czadu”, bo ile można. Czy jest jeszcze jakaś „szansa dla karierowicza” między filozofią Artura Schopenhauera a gorzkimi frazami Kurta Cobaina.

Wobec tych wszystkich wątpliwości staje główna bohaterka filmu o jakże wykwintnym imieniu: Leilana Pierce, która już dawno pożegnała się z pewnymi złudzeniami dotyczącymi życia. Widziała, jak jej rodzice męczą się ze sobą i również teraz widzi na rodzinnym obiedzie, że mimo rozwodu, wszyscy stąpają po polu minowym. A oto prezent od tatusia, używane BMW, którym jego ukochana jedynaczka może wjechać w lepsze życie, staje się powodem do kolejnych złośliwych uwag ze strony neurotycznej matki, próbującej odnaleźć szczęście u boku młodszego i spolegliwego męża.

Leilana to bystra obserwatorka otoczenia, pracująca w telewizji jako asystentka pewnego nadętego prezentera. Po godzinach realizuje film, w którym próbuje zdiagnozować kondycję swojego zagubionego pokolenia na przykładzie znajomych: współlokatorki Vickie (Janeane Garofalo), która uwielbia w swoim łóżku różnorodność. W zeszycie zakreśla kolejny numer kochanka, który wymyka się wczesnym rankiem, przed chwilą szczerości z nowopoznaną i wykorzystaną. Po tych namiętnych eskapadach Vicky sprawdza czy, aby nie zafundowała sobie AIDS. Co za dreszczyk emocji, a potem etat w sklepie. Kamera teraz kieruje się na cichego geja Samy’ ego (Steve Zahn), który uczy się nowej tożsamości, po tym, jak powiedział swojej matce prawdę o sobie.

Jednak najciekawszym bohaterem w tym towarzystwie jest były „umarły poeta”, Troy Dyer (Ethan Hawke) o obliczu grunge’owego muzyka, w obowiązkowo przetartych dżinsach i pogniecionej koszuli, koślawo realizujący żywot non-konformisty. Romantyk, niespełniony artysta, muzyk, który choć oczytany i strzelający błyskotliwymi uwagami jakoś nie może odnaleźć się w żadnej pracy. Widzimy tu syndrom nieprzystającego do niczego intelektualisty, który we wszystkim widzi absurd. Podczas gdy Herkules musiał wykonać dwanaście prac, Troy dwanaście razy tracił pracę w wyniku różnych okoliczności. Ile jeszcze przed nim? Bez pracy, bez pieniędzy i domu. Za to z bagażem pełnym ciekawych doświadczeń. Waletuje to tu to tam, epatując swoim nonkonformizmem, czym bardzo irytuje Leilanę, u której także znalazł wolną kanapę. Ale ta irytacja miesza się to raz z przyjaźnią, innym razem z miłością i może dlatego niedbały, wymykający się Troy tak bardzo denerwuje Leilanę, która chce mieć wszystko pod kontrolą. Dyer ma w sobie jakąś przenikliwość, zawsze celnie oceni daną sytuację, siedząc na fotelu z książką niczym filozof, któremu nic nie potrzeba. No może poza pracą, aby wreszcie uregulować czynsz. Leilane chętnie by jeszcze dopiekła temu marzycielowi, który żyje chwilą, ale sama będzie musiała się zmierzyć z kryzysem, bo posada w telewizji nie jest wcale taka pewna, tym bardziej, że nadęty pan prezenter nie przepada za nią i w końcu znajdzie dobry powód, by ją wyrzucić. No i co teraz mała-duża dziewczynko? Jak to jest żyć w zawieszeniu między marzeniami? Jak to jest prowadzić głębokie rozmowy w barze i na ulicy, z paroma dolarami w kieszeni, do których tata już nie dołoży swojej karty kredytowej? Nie tym razem. „Like a a rolling stone”. Pora samemu stanąć na nogi. Może praca w sklepie z odzieżą z Vickie, która właśnie została kierowniczką? Nie, to nie przystoi wykwintnej Leilane. Zobaczymy. A gdy już fochy przeminą, pozostanie chociaż praca na stacji benzynowej. Co w tym złego? Bycie młodym to nieustanne doświadczenie różnych ciekawych sytuacji. Ale chciałoby się już poczuć to ciepło stabilizacji i zobaczyć w lustrze dobrze ubraną kobietę sukcesu.

Właśnie wtedy Leilane spotka na swojej drodze Michaela Gratesa (w tej roli sam reżyser, Ben Stiller), kierownika ze stacji MTV. Właściwie to się z nim zderzy samochodem. Szczęście, że jednak zderzyła się ona z człowiekiem, który może jej pomóc w karierze. Michael jest urzeczony zarówno Leilane jak i filmem o jej pokoleniu. Spryciarz chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Chce wypromować film w telewizji, a dziewczyna ulega czarowi nowopoznanego mężczyzny. Zadbany Michael pod krawatem jest typowym przedstawicielem Yuppies, karierowiczem, któremu nie w głowie arcydzieła literatury, jak w przypadku dekadenckiego Troya, który wciąż błąka się między domem a muzycznymi klubami.

Leilane widząc tych dwóch różnych mężczyzn, odbija w nich swoje życie i wciąż zastanawia się, jaką wybrać drogę życia dla siebie? Gdzieś w głębi zazdrości Troyowi tej wolności, quasi-hippisowego życia na kartonach i cudzych kanapach. Chciałaby się poddać tej spontanicznej chwili, tak jak to potem zobaczymy w filmie „Przed wschodem słońca”, a z drugiej strony chciałaby stanąć do sztafety ambitnych Yuppies i ścigać się o kolejne stanowiska, by tak budować swoją karierę i dobrobyt ku zadowoleniu rodziców. Wirująca moneta. Awers i rewers. Żyj chwilą albo żyj karierą. A może jedno nie przeczy drugiemu. Co wypadnie? Rozważna i romantyczna. Na co jesteś gotowa Leilane i z kim chciałabyś być? „Oh baby, it’s a wild world”. Gdy okazuje się, że film o jej pokoleniu został przemontowany bez jej zgody, czuje się oszukana przez Michaela, jakby ktoś zgwałcił jej artystyczną duszę. Jednocześnie zdaje sobie sprawę, jak wciąż jest niedojrzała, gdy tak tupie nogą jako idealistka, nie potrafiąca się dostosować do standardów, jakich się od niej wymaga w danej branży. Nawet Troy w końcu dorasta, wyrzuca te brudne łachy buntownika i przywdziewa garnitur, aby się wreszcie dostosować. Bo co innego zrobić. Bunt przemija i czas na kompromisy. Sztuka kamuflażu, spacerowania po pięknym pasażu, którym kiedyś gardziliśmy, a gdzieś tam w głębi sobie o nim śniliśmy. No dalej Leilane, no dalej kochana. Dobrze wiesz, że musisz upaść na kolana.

 


 

 

 

 

 

 

 

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE