UŚPIENI. POBUDKA NA ZEMSTĘ
I obudzą się ci zaklęci rycerze, których kiedyś zamieniliście w kamień i odmierzą wam i rozkruszą w drobny pył.
Za każdym razem, gdy wracam do tego filmu, zdumiewa mnie, jak w jednej produkcji spotkało się tylu wybitnych aktorów: Robert De Niro, Dustin Hoffman (ci dwaj spotkają się rok później na planie filmu „Fakty i akty” również w reżyserii Levinsona), następnie Brad Pitt, Kevin Bacon, Jason Patrick, Ron Eldard, Minnie Driver, Brad Renfro i Bruno Kirby. Tu znowu zrobimy małą pauzę, by przypomnieć, że Bacon i Renfro spotkali się także planie filmu „Telling lies in America”, gdzie Bacon grał cynicznego radiowca, który wziął pod swoje skrzydła młodego Renfro. W „Uśpionych” zaś Bacon gra chamskiego strażnika Nokesa, który znęca się fizycznie i psychicznie nad Renfro. Co do Bacona, to nie jego pierwsze spotkanie z reżyserem Barrym Levinsonem. Panowie spotkali się czternaście lat wcześniej, przed „Uśpionymi” na planie filmu „Diner” opowiadającym o piątce przyjaciół, którzy uciekają od swoich problemów i życia by spędzić czas w przydrożnym barze.
Z kolei w „Uśpionych” wszyscy bohaterowie niejako uśpili swoją przeszłość i problemy, by w decydującym monecie obudzić je i skierować przeciw swoim dawnym oprawcom.
Nie trudno się domyślić, że taki film, z doborową obsadą, świetnym scenariuszem wciąż się broni po dwudziestu pięciu latach. To taki film, w którym masz wrażenie, że niczego nie brakuje, wszystko jest idealnie wyważone, historia idzie gładko, czuć tą chemię między aktorami, zarówno między weteranami jak i debiutantami, świetny scenariusz, muzyka, reżyseria, jakby wszystkie fluidy sprzyjały tej produkcji.
„Uśpieni” to adaptacja książki Lorenzo Carcaterry, który jest tu także narratorem i głównym bohaterem. W filmie wciela się w niego Jason Patrick. Śledzimy jego losy od okresu gdy był nastolatkiem i rozrabiał z kumplami na ulicach i potem gdy trafił do poprawczaka, aż po okres dorosły gdy jako świadomy mężczyzna konfrontuje się ze swoją bolesną przeszłością. Głupi wybryk z lat, gdy bohaterowie byli nastolatkami, zaważa na ich późniejszym życiu. Przyczyniają się oni do kalectwa zupełnie niewinnego człowieka, który miał tego pecha, że znalazł się w przejściu podziemnym akurat wtedy, gdy po schodach zjeżdżał skradziony ciężki wózek z hot-dogami. Skradli go tak dla żartów, z nudów czterej przyjaciele: Michael, Lorenzo, Tommy i John. Było gorące, leniwe, lipcowe południe w dzielnicy Hell’s Kitchen, w radiu grali The Beach Boys, a potem Spencer David Group: „Gimme some lovin”, chciało się tańczyć, śpiewać, robić tyle szalonych rzeczy. Było to gorące południe, gdy życie tych czterech chłopców zmieniło się diametralnie. Za swój wybryk, za kradzież wózka z hot-dogami i za spowodowanie wypadku z trwałym uszczerbkiem na zdrowiu, zostali skazani na pobyt w zakładzie poprawczym, gdzie panują zupełnie inne prawa niż w zwyczajnym życiu. Nie jesteś niewiniątkiem, trafiłeś tu, bo złamałeś prawo. Nie oczekuj, że ktoś cię tu ochroni. Jak się nie przystosujesz, będziesz codziennie dostawał po gębie. I kolejna ważna lekcja, nie licz, że strażnicy ci pomogą. Oni mają tylko pilnować, żeby nie dochodziło do większych rozrób. A komfort więźniów, ich bezpieczeństwo? Jesteśmy jeszcze dziećmi! Daj spokój. To nieistotne szczegóły. Dla nich jesteś bezwartościowym śmieciem. Może dlatego ci panowie w mundurach, czując, że są tu niejako bogami, panami życia, nie zawahają się wykorzystać swojej władzy nad tobą. Oczywiście nie wszyscy. Ale na przykład taki Sean Nokes, czy Richard Fergusson mają specyficzne upodobania seksualne. Lubią torturować chłopców, a potem się z nimi zabawiać. I tak się nieszczęśliwie złożyło, że narrator, Carcaterra jak i jego trzej przyjaciele są faworytami strażników. Bici, gwałceni, z trudem przechodzą to piekło, by potem przez całe dorosłe życie zmagać się z tą traumą. Przestępcza dzielnica Hell’s Kitchen różnie wypływa na późniejsze wybory chłopców już i tak mocno zmasakrowanych psychicznie. Jedni chcą się odbić od tego dna, inni w nie wsiąkają. Tommy i John wstępują do gangu, czując, że nie ma już dla nich moralnego ratunku, Lorenzo zostaje dziennikarzem, a Michael zastępcą prokuratora. Różnie ich ścieżki się potoczyły. Z jednej strony przestępczość, z drugiej dążenie do prawdy informacji i wreszcie sądzenie i oskarżanie. Ale wszyscy oni czterej ukryli w sobie jedno pragnienie: zemsty, tak słodkiej jak miód i tak ostrej jak brzytwa.
I oto nadchodzi czas rewanżu. Tak jak Edmund Dantez przez lata w więzieniu pielęgnował w sobie zemstę, by powrócić jako opanowany, zimny Hrabia Monte Christo i odegrać się na swoich wrogach, tak teraz ci chłopcy, już mężczyźni wracają, by zrobić swoje. Zarówno Dantez, Andy Dufresne ze „Skazanych na Shawsnak”, czy nasi bohaterowie trafiają do więzienia/poprawczaka przez swoją nieostrożność, głupotę. Dantez upity szczęściem nie przeczuwa spisku ze strony najbliższych przyjaciół, Dufresne zupełnie pijany zjawia się w nieodpowiednim miejscu i czasie, gdzie właśnie zabito jego żonę i kochanka. I wreszcie nasi chłopcy kuszeni brawurą i głupotę kradną wózek z hot-dogami. I żeby go chociaż zostawili w spokoju na którejś przecznicy. Nie. Postanowili go przetransportować przejściem podziemnym. Chwila, moment. I koniec dzieciństwa. Chyba do tej chwili każdego z nich taki wózek z hot-dogami przyprawiał o mdłości. Ale już czas. Czuć w powietrzu rewanż. Jakby teraz los odwracał monetę, jakby wszystko sprzyjało temu, by chłopcy wypełnili swoje przeznaczenie. Jakby stali się wysłannikami Wyższej Sprawiedliwości, która wreszcie sobie przypomniała o ich dawnych krzywdach.
O ile Michael, jak przystało na skrupulatnego prokuratora bardzo starannie planował tą zemstę, zbierając przez lata różne haczyki na swoich dawnych oprawców, o tyle Tommy i John, gangsterzy będący ciągle na haju, w gorącej wodzie kąpani od razu przechodzą do krwawej zemsty, nie przejmując się świadkami. Oto dziwnym zbiegiem okoliczności spotykają na swojej drodze Seana Nokesa, który już nie jest strażnikiem w poprawczaku, gdzie przez lata użerał się z rozwydrzonymi dzieciakami. Zmienił pracę na bardziej spokojną, pilnuje teraz forsy w banku. Właśnie zjadał klopsa, gdy spotkał swoje dawne ofiary, które wpakowały w niego chyba sześć kul. Klops utkwił mu w przełyku. Zemsta się udała, choć John i Tommy trafiają do więzienia, gdzie oczekują wyroku. Nawet się nie spodziewają, kto będzie ich oskarżał. Ich dobry przyjaciel, Michael, który ma tu sporą rolę do odegrania. Chce on bowiem przegrać tą sprawę (tak jak kiedyś przegrał w baseball dla pewnej kalekiej dziewczyny) i tym samym uniewinnić Tommy’ ego i Johna, a jednocześnie zemścić się na dawnych oprawcach. Jak widać przez lata to pragnienie zemsty było jedynym sensem życia dla tych mężczyzn, którzy się jednoczą, by na tej sali rozpraw odegrać ciekawe przedstawienie. Oj będzie wesoło, gdy się okaże, że w roli obrońcy morderców stanie pijaczyna, niepozorny, roztargniony Danny Snyder. Niegdyś wielki, niezwyciężony adwokat, dziś z trudem wygrywający najprostsze sprawy. A jednak to on wedle strategii Michaela ma bronić chłopaków.
Do swojego misternego planu „Uśpieni” zapraszają nawet księdza, ojca Bobby’ego, który przez lata był dla nich wychowawcą, jeśli nawet nie drugim ojcem. Ojciec Bobby jak na duchownego, miał dość niekonwencjonalne podejście i zawsze walczył o chłopców jak lew, by się nie wykoleili moralnie, co w przestępczej dzielnicy Hell’s Kitchen było aż nazbyt prawdopodobne. Gdy ojczym jednego z chłopców użył wobec niego siły tak dużej, że chłopak wylądował w szpitalu, ojciec Bobby zadeklarował, że chętnie stanie do walki z takim mądralą, który bije słabszych od siebie. Robert de Niro w roli księdza twardziela, który doskonale zna swoich parafian i próbuje zaprowadzić trochę nieba w „Piekielnej kuchni” – trochę czuć inspirację „Taksówkarzem” i „Prawdziwymi wyznaniami”.
„Ojciec Bobby to prawdziwy zabójca. Szkoda, że wybrał stronę wroga” — Podsumowuje ironicznie Król Benny, stary gangster, który „sprawuje pieczę” nad tą dzielnicę i nawet załatwia „pracę” głównemu bohaterowi w charakterze dostarczyciela łapówek. Od początku filmu widać, że w tej przestępczej dzielnicy trwa walkę o duszę bohaterów. Z jednej strony walczy o nich ksiądz, z drugiej kusi ich Król Benny, ale wszyscy oni im kibicują, gdy dochodzi do sprawy sądowej, która rzecz jasna nie jest prowadzona do końca uczciwie. Król Benny przekupuje świadków lub wyklucza niewygodnych interesantów, by sprawa poszła gładko i chłopcy zostali uniewinnieni. Król Benny to lojalny szef i zrobi wszystko dla swoich podopiecznych, podobnie jak ojciec Bobby, choć on ma większe dylematy moralne, czy rzeczywiście stanąć w obronie swoich uczniów i zarazem morderców. Wcześniej gdy Lorenzo łudził się, że może ucieknie przed karę i sądem, ksiądz Bobby go przekonał, że musi zostać i stawić czoła karze, musi wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, musi być silny. Lorenzo i pozostali chłopcy odsiedzieli swoje. A teraz? Czy rzeczywiście fałszywe alibi zeznane pod przysięgą pomoże chłopcom? Może oczyści ich z tych zarzutów, ale czy rzeczywiście uratuje ich dusze? Co, jeśli oni już dawno upadli moralnie? I czy trudno im się dziwić, że sięgnęli po tak radykalne środki? Po tym bolesnym okresie poprawczaka zupełnie zgorzkniali, zrozumieli, że tylko prawo pięści i naładowanej spluwy rządzi w tym świecie, a nie pokorni, ufający Panu. Przecież w tych chwilach trwogi, gdy jeszcze jako dzieci modlili się, by Pan im pomógł, już czuli na ramieniu ciężką rękę strażnika. Znów gwałt i katowanie. Gdzie byłeś wtedy Panie? Ojciec Bobby postanawia pomóc chłopcom, choć jak później się okaże, lepiej było by dla tych dwóch, gdyby rzeczywiście zostali skazani na parę lat więzienia.
Gdy patrzę na to scenę przesłuchania ojca Bobby’ego w sądzie, wciąż nie rozumiem, na jakiej podstawie można wierzyć księdzu który był rzekomo z oskarżonymi na meczu w chwili morderstwa Seana Nokesa. Przecież to tylko słowa, zapewnienia. Więc? Ojciec Bobby wyciąga plik z odcinkami biletów, jakby zawsze był przygotowany na tą okazję, że ktoś go o to zapyta. No i zapytali w sądzie. Ale przecież ten dowód i słowo księdza nic nie znaczą. Bilety nie są sygnowane, nie ma żadnych zdjęć potwierdzających pobyt Johna i Tommy’ego na meczu. Magia kina i ślepa ława przysięgłych, która równie łatwo uwierzy w to, że pani Salinas, naoczny świadek zbrodni była tak pijana, że zwyczajnie pomyliła Tommy’ego i Johnnye’go (którzy nawet nie ukryli twarzy) z mordercami.
Nawet jeśli chłopcy zwyciężyli w sądzie, osiągnęli swoją zemstę, to nie wiem, czy tak naprawdę zwyciężyli w życiu? Przez chwilę byli jeszcze razem, świętowali zwycięstwo, a potem każdy poszedł swoją drogą, czując, że chyba nie ma ją wiele wspólnego ze sobą, poza tymi wspomnieniami z dzieciństwa i z sali sądowej. Żarty i zabawy ucichły, zemsta się skończyła, nastała ulga i jakaś dziwna pustka. Czym teraz zapełnić sobie życie? O co się modlić, gdzie szukać celu? Dziwne. Przebudziliśmy się, by wymierzyć zemstę. A gdy już wstaliśmy, rozprostowaliśmy kości, jakoś nie wiemy, dokąd iść? Może wciąż lunatykujemy? Może zapomnieliśmy, że poza zemstą jest jeszcze to zwyczajne życie, bez misternych planów, pułapek, intryg, morderstw. Dziwne… i może piękne. Przekonajmy się.
Komentarze
Prześlij komentarz