DRABINA JAKUBOWA. MIĘDZY SZCZEBLAMI ŚMIERCI

 


Ten film jest jak układanka puzzli, które nieustanie przestawiają się w wyobraźni widza, by przez wiele kolejnych tygodni, miesięcy i lat dręczyć nowymi interpretacjami. Z tego względu ten tekst pewnie jeszcze wiele razy będzie przeredagowywany, by ułożyć najlepszy z możliwych kluczy. Ale to dobrze. Czeka nas nieustanne tasowanie kart z różnymi metaforami. Jeśli za bardzo się wczujemy w tej interpretacji, to rzeczywiście możemy dostać niezłego obłędu, jak główny bohater. Co oczywiście dla samej interpretacji będzie bezcennym doświadczeniem. W końcu, czego nie robi się dla napisania ciekawego tekstu. Może gdzieś za rogiem czają się nowe demony? Demony niespełnienia i grafomanii, które pompują nasze ego. Wracamy do tych scen, dialogów, postaci i ciągle przesuwamy je na stole mikserskim, by wreszcie uzyskać zadowalający ton sensu. Gotowi na kolejne „odmienne stany świadomości”?

Po raz kolejny sięgamy w ulubioną poetyką amerykańskiego kina, czyli wietnamską gehennę. Na ekranie „cierpienia młodego Singera”, bohatera z krwi, kości, weterana, któremu najbardziej ciąży przeklęta pamięć. Tak, dla przypomnienia, mieliśmy już „Łowcę Jeleni”, „Czas apokalipsy”, „Pluton”, „Urodzonego 4 lipca”, „Wewnętrzną wojnę”. „Drabina…” to kolejny punkt widzenia z piekła Wietnamu. Jeśli naoglądaliśmy się dość filmowych scen z wojny, „oswoiliśmy” je w sobie, to nie zrobią na nas wrażenia te kilkuminutowe migawki z Wietnamu, jakie nam serwują tu twórcy. Oczywiście, że są krzyki, strzały, cała groza tego dramatu. Czasem zwolnione tempo, jakby czas się zatrzymał. Wirujące śmigła helikopterów… „this is the end my only friend”.


W każdym razie nie ma tam tak oryginalnych scen jak w „Czasie apokalipsy”, gdy pułkownik Kilgore podczas nalotu urządza sobie serfowanie na morzu. Jakby ta wietnamska dżungla była słoneczną Kalifornią, a z głośników dobiegały nas wesołe harmonie The Beach Boys. Jakby ta wojna była tylko głośnym przedstawieniem, w przerwie którego chłopcy afirmują radość życia. Albo jakby ta wojna rozgrywała w zupełnie innym wymiarze, gdzie już nic nam nie grozi, bo jesteśmy duchami.

Adrian Lyne po „Fatalnym zauroczeniu” wiedzie nas z opowieścią Bruce’a Joela-Rubina (scenarzysty „Ducha” z Patrickiem Swayze) cienistą doliną zawieszoną, między życiem a śmiercią. Nie jest tak źle, gdy spokojna fortepianowa muzyka Maurice’a Jarre’a tuli nas do snu… wiecznego. Ten motyw muzyczny odbije się potem lekkim echem w muzyce Howarda Shore’a („Happy Birthday Nicholas”) w filmie „Gra” Davida Finchera, gdzie główny, nadęty biznesman, człowiek sukcesu również doświadczy czegoś w rodzaju śmierci za życia. Co za niezwykły przypadek, że w tym samym roku, kiedy postawiono „Drabinę Jakubową” przed widzami, zrealizowano również „Flatliners”. Był to film o grupie studentów medycyny, którzy przeprowadzają eksperymenty ze śmiercią kliniczną, doznając równie przerażających skutków jak główny bohater „Drabiny…”. Tak, mili państwo. Rzecz tu będzie o tym, co jest poza tym życiem.

To, co właśnie sprawia, że „Drabina Jakubowa” jest zupełnie inna od pozostałych anty-wojennych filmów z wojną w Wietnamie w tle, to to, że teraz pokazuje zagubioną duszę weterana wojennego, błąkającą się po wspomnieniach, by ostatecznie się z nimi rozstać. Nasz bohater jest w stanie agonii. Leży na łóżku w szpitalu polowym w Wietnamie. Zajrzyjmy do jego duszy i przekonajmy się, gdzie wędruje, zanim lekarz wypisze akt zgonu. Rzućmy kośćmi i zapytajmy:

 

Co by było, gdyby Jacob Singer wrócił z wojny jako żywy z bliznami na psychice? To pytanie roznosi się głębokim echem po ciemnym tunelu.

 

Wszystko jest po staremu. Jacob Singer jako weteran wojenny afirmuje swoje życie poprzez zwyczajność i szarość życia przeciętniaka. Ma już za sobą grozę wojny, nieudane małżeństwo, śmierć syna i intelektualne potyczki na uczelni. W plutonie był jednym z nielicznych z tytułem doktora i przezywany był przez kolegów „profesorem”. Ale to już przeszłość. Dosyć! Ile można rozwodzić się nad prądami filozoficznymi i snuć swoje dziwne teorie, gdy było się na dnie piekieł wraz z Dantem i Wergiliuszem? Kiedy widziało się to, co poeci i myśliciele kaleczą w słowach, a prorocy zwijają się z bólu, próbując przekazać kolejną wizję.

Singer jako niespokojny intelektualista potrzebuje teraz zwyczajnego, prostego życia. Mundur armii i uczelniany garnitur zamienił na mundur listonosza. Dlaczego listonosza? Może tu twórcy także zawarli jakiś symbol dostarczyciela, podtrzymującego kontakt, nić relacji między nadawcą a odbiorcą. Listonosz, posłaniec złych i dobrych wieści, powiernik sekretów, namiętności, interesów, jakie iskrzą między jedną a drugą stronę. 


Codziennie przemierza ulice mrocznego miasta swoją furgonetką niczym Listonosz Pat i dostarcza listy oraz paczki, starając się jak najmniej myśleć o tym wszystkim, co go spotkało. Zasada numer jeden: nie filozofuj, nie drąż, bo przepadniesz. Choć co bardziej uparci co dzień drążą w swoich grubych ścianach tunele do wyśnionej wolności, do spełnienia marzeń. Za parę lat Tim Robbins w roli Andy’ego Duphreney’a przebije ścianę więzienia Shawshank, by tak odzyskać spokój duszy. Singerowi nie przyjdzie to tak łatwo.

Właśnie przemierza ciemny tunel metrem, za oknami widać odrapane mury Nowego Jorku. Co za piękne, surowe plenery z lat dziewięćdziesiątych! Zawieszony między jawą, a snem, zmęczony, wraca pociągiem, podobnie jak kiedyś Józef, bohater „Sanatorium pod Klepsydrą” jechał pociągiem do swojego ojca, będącego w zaświatach. Stukot pociągu uspokaja. Ale tylko na chwilę, bo już we śnie Jacob Singer zamiast stukotu kół słyszy strzały. To jego sen, to jego koszmar. Znów jest w dżungli, gdzie pośród gęstych drzew kryje się dzika bestia, bóg mordu. Zabijaj każdego! Czy tak brzmiało to nowe przykazanie? Kolejne uderzenie. Pobudka. Znów pociąg. Znów to piekielne miasto. Tu rzadko kto potrafi być normalny. Albo musi sobie dać w żyłę, albo się napić, wspiąć się po drabinie sukcesu, albo spaść z niej z wielkim hukiem. Złowroga, wietnamska dżungla zmieniła się w miejską dżunglę, gdzie również można napotkać okropne bestie, wychodzące nocą na żer.

Jacob podnosi książkę, którą upuścił. Jeszcze został mu ten nawyk czytania wielkich myślicieli. Przebudziłeś się czy zmartwychwstałeś? Najbardziej przerażające jest to, że nasz bohater nie ma nawet świadomości, że może być duchem. Może taka jest właśnie śmierć, że nawet nie wiemy, kiedy umarliśmy. Może śmierć to ta sama egzystencja, tylko na innym poziomie. Kontynuujemy to, co robiliśmy wcześniej, ale widzimy coraz więcej dziwniejszych rzeczy, które nas niepokoją.

Świetlisty tunel prowadzi cię po torach, między którymi zawarte są sceny z twojego życia jak na taśmie filmowej. Zaczynasz swoją wędrówkę po drugiej stronie peronu życia, choć nadal nie wiesz, czy jesteś żywy czy martwy, podobnie jak bohater filmu „Uwierz w ducha”. Nie pamiętasz tego, że odszedłeś. Zbyt kurczowo trzymasz się życia, przypominającego teraz mglistą narracją dawnych wspomnień, które z minuty na minuty zostają ci odebrane. Uważaj. Pociąg widmo z kolejnymi duszami przejeżdża obok. Skąd wziął się ten pociąg? Czujesz, że coś jest nie tak. Te dziwne twarze pasażerów. Kim oni są. Zagubione dusze, anioły, demony? Cokolwiek podpowie ci twoja bujna wyobraźnia, obudź się wreszcie. Musisz przebyć tą drogę na drugi brzeg.

Tory pociągu stają się teraz drabiną wiodącą do góry, do światła. Z wilgotnego, ciemnego peronu metra, grobu wychodzisz na zewnątrz, jakbyś narodził się na nowo. Słońce leniwie rozświetla to brudne miasto, do którego jeszcze należysz drogi Jakubie.

Jakże słodko wrócić po ciężkim dniu i koszmarach do małego mieszkania w starym bloku, gdzie czeka na ciebie ukochana Jezebell, twoja nowa miłość, która pozwala ci zapomnieć o dawnym życiu. A może to projekcja marzeń? Reakcja psychiczna po żonie Sarze i zmarłym synu. Czyżbyś był w poprzednim życiu Abrahamem? Straciłeś swego Izaaka, ale Sara urodziła ci jeszcze dwóch synów. 


Oglądasz stare fotografie, które przyniósł ci twój drugi syn, Eli, (od proroka Eliasza, tego który przepowiedział śmierć Achabowi i Jezebel), płaczesz nad swoim dawnym życiem. Ale kochana Jezebel nie pozwoli, żebyś cierpiał. Wyśpij się, a potem rozerwij, zapominając na chwilę, że twój ulubiony doktor Carlson zginął w wybuchu. Ten to dopiero się rozerwał. Komu teraz powiesz o swoich wojennych traumach? Może tylko je sobie wymyśliłeś, żeby tak wytłumaczyć życiowe błędy? Kolejna biała plama. Kolejne wydarzenie z przeszłości odkleja się od taśmy pamięci, prześwietlanej na rentgenie. Wszyscy są jak cienie, odblaski. Kamera skacze tu i tam. Próbujesz zagłuszyć to wszystko, co było twoim istnieniem. Jakaś wróżka czytając linie z twojej dłoni, oznajmia ci, że chyba nie żyjesz. Może była pijana. Nie ważne. Otwórz piwo i napij się. Masz się tylko zrelaksować. To rozkaz. Na jednej z imprez z piosenką Jamesa Browna w tle, pośród namiętnych tańców, znów widzisz rzeczy, których inni nie widzą. Wirująca głowa, latające kruki, a potem ten wąż niczym fallus doprowadzający do szaleństwa roztańczoną Jezebel i biały kieł wychodzący z jej ust. „Dziewięć i pół tygodnia” oraz „Fatalne zauroczenie” znów odbijają się słodkim echem. Szybkie migawki zwodzące widza, skaczące obrazy, gdzie nie widać całej prawdy, co potem zobaczymy choćby w teledysku do piosenki „You dont’ fool me” grupy Queen. Czy dałeś się zwieść swym lękom? Twój głośny krzyk obłędu przebija nawet samego Jamesa Browna. Czy już jesteś świrem, gdy wszyscy przerywają taniec i przypatrują się tobie z niepokojem? Taki wstyd. Nie wypiłeś przecież tak dużo. To nie alkohol ani narkotyki, które dla niejednego weterana wojennego była słodkim lekarstwem. Masz gorączkę. Cały czas czujesz się tak, jakbyś miał dreszcze. Rzuca cię tu i tam. Raz jesteś w objęciach swojej kochanki, potem znowu wracasz na łono rodzinne i budzisz się obok swojej żony Sary, a do pokoju wbiega mały Kevin (Macaulay Culkin)…. przepraszam, Gabe. Czyżbyś ich odzyskał? A potem znowu otwierasz oczy w wannie, niczym kołysce. Znów jest przy tobie twoja Jezebel. Między odpowiedzialnością a słodkim romansem, bezpieczeństwem a namiętnością. I znów straciłeś jedną rodzinę, by odzyskać inną? Może tak boleśnie reagujesz na to, że żyjesz w kłamstwie, niezgodnie ze swoim powołaniem. Czemu jesteś u licha listonoszem, kurierem. To oczywiście odpowiedzialna robota. Ale mógłbyś być na uczelni. Mógłbyś uczyć. Może to by ci sprawiało większą frajdę, może wtedy te demony zmarnowanego życia dały by ci spokój. Czemu jesteś z Jezebel, jeśli wciąż gdzieś w głębi kochasz Sarę? Znów odczuwasz te lęki, a w twoich oczach wiruje strach. Szpital podobny do rzeźni, gdzie na białych kafelkach doktor Frankenstein zostawił odcięte kończyny, a za szybami pacjenci rodem z „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Czy szpital okaże się twoim drugim domem? Czy tu zoperują ci właściwie umysł i duszę? A może lepiej, by cię związali pasami i zamknęli w izolatce. Może to już krytyczny moment, gdy nie poznajesz siebie i działasz nieracjonalnie. W innej sali połamany rower twojego syna Gabe’a. Ciężarówka wjechała w go. Zginął na miejscu. Znów masz wyrzuty sumienia. Czy zawsze będziesz miał minę przerażonego dziecka, któremu jakiś sadystyczny lekarz wbija igłę w głowę?

Spokojnie, odetchnij. Na szczęście oprócz doktora Carlsona jest jeszcze twój rehabilitant, fizjoterapeuta, kręgarz, niejaki Louis, który ustawia twój kręgosłup, nie dając ci upaść w ciemnościach. Ten niezwykły Louis, chodząca dobroć, ten rodzaj człowieka, którego powinno być więcej na świecie, podobny do anioła. Wyprostuj się, zrelaksuj. Pora iść wyżej. Jeszcze sporo stopni masz w tej drabinie. Jesteś gdzieś pośrodku. Brak ci zdecydowania, by iść dalej. Nic dziwnego. Te ostatnie wybuchy, demony w samochodzie, który jechał prosto na ciebie. Jakby ktoś polował na twoje życie. Niezwykłe, jakie życie jest pełne kontrastów. Raz sobie spacerujesz w stroju listonosza i chórek dziewczyn zaczepia cię, jakby chciały poflirtować z tobą, a już po chwili nie wiadomo skąd wyrusza na ciebie rozpędzone auto jak w „Pojedynku na szosie”. Przyjrzałeś się tej postaci na tylnym siedzeniu. Też mu wirowała głowa jak temu facetowi na przyjęciu. Diabeł Tasmański z „Looney tunes” też tak wirował. No daj spokój. Nie śmieję się z ciebie drogi Jakubie. Próbuję być racjonalny, choć i mnie przeraża świadomość, że gdzieś tam czają się demony i nie dają nam spokoju. John Constantine i Harry Angel, inny weteran wojny z lat czterdziestych dobrze to wiedzą. Tu zresztą możemy zrobić mały przypis, bo zarówno „Harry’ego Angela” jak i „Drabinę Jakubową” wsparł tu duet producencki: Andrew Vajna i Mario Cassar (Carolco Pictures). Zarówno w „Constantine”, w „Harrym Angelu” i w „Drabinie Jakubowej” pojawia się charakterystyczny aktor drugoplanowy Pruitt Vince Taylor, wspaniale portretujący żołnierza zmagającego się z traumą, lękami i demonami, które w końcu zabiorą go do piekła.

Życie z demonami to istna katorga. Ale nic nie przebije sceny, gdy nawet Święty Mikołaj okrada poturbowanego Jakuba, który właśnie po szarpaninie z tajemniczymi wysłannikami rządu, wyleciał z samochodu prosto na bruk. Zero współczucia. Facet w przebraniu Mikołaja sięga bezczelnie po portfel i jak gdyby nigdy nic odchodzi. Życie potrafi naprawdę dopiec swoim absurdem i okrucieństwem, zwłaszcza gdy zbyt mocno przywiązujesz się do tego wszystkiego co masz i kim jesteś. Łatwo wpaść w paranoję: „Dlaczego tylko mnie dręczą?!” Czyżby obojętność była lekarstwem na egzystencjalny ból?

Podobno demony są tak naprawdę aniołami w krzywym zwierciadle duszy umęczonej. Sęk w tym, że gdy boimy się umierania, rozstania z tym wszystkim, co mamy i kochamy, wtedy właśnie widzimy demony, a gdy odpuścimy, odnajdziemy spokój, rozstaniemy się z tym wszystkim, do czego się przywiązywaliśmy, zobaczymy właśnie anioły i spokojnie wejdziemy po drabinie lżejsi jak nigdy przedtem.

Na twojej drodze pojawia się niejaki Michael, czyżby Michał Archanioł, który odciąga cię od ostatniej eksplozji samochodu, w której ginie twój kumpel z oddziału. Michael miał cię na oku cały czas. Wiedział dobrze o dziwnych eksperymentach armii amerykańskiej, by ze swoich chłopców uczynić prawdziwe bestie do zabijania. Ale coś poszło nie tak. Jesteś właśnie ofiarą takiego eksperymentu lub chcesz w to wierzyć. Kiedy chciałeś walczyć o swoje prawa, pojawili się ci z rządu i zaczęli ci grozić, a potem wyleciałeś z samochodu jak śmieć. W usuniętej scenie Michael podaje Jakubowi antidotum, cytując przy tym fragmenty Ewangelii. To antidotum na te wszystkie demony, który dotąd widział, jakby uzdrawiał jego duszę. To tylko chemia i aż chemia, wystarczy wyrównać poziomy płynów i już można uzdrowić człowieka — przyznaje Michael, jakby w ten sposób bronił racjonalnej sfery Jakuba, który dotąd balansował między mistycyzmem a szaleństwem.

Gdy zaczynasz pojmować, że już nie poznajesz siebie w kliszach własnego życia, gdy twoje nazwisko nie figuruje w kartotekach lekarskich, gdy osoby nie reagują, kiedy do nich mówisz, rozpaczliwie pragniesz wrócić do ostatniego miejsca swej odysei, do swojego domu. Dziwne, że taksówkarz dowiózł cię na miejsce, mimo, że nie byłeś w stanie wydukać z siebie adresu. Jesteś coraz bliżej tego światła. Ostatnia noc w pustym, zacienionym pokoju, podsumowanie tego wszystkiego, co cię spotkało i nie ma już żadnego znaczenia wobec tego co będzie dalej i wyżej. Schody do góry i twój syn prowadzący cię po stopniach. Niegdyś to ty go usypiałeś do snu, teraz to on cię prowadzi ku jasności.


To było życie Jakuba Singera. Na jego twarzy zagościł wreszcie spokój. Wreszcie usnął jak niemowlę i nie zbudzi się dręczony koszmarami. Lekarz wojskowy wypełnia papiery, ostatnia makulatura w życiu Singera.

 

 

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE