DON JON. PONAD SEKSEM TO COŚ
Film, który zaskakuje i to bardzo pozytywnie. Odważne połączenie komediodramatu z porno w tle. Reżyserski debiut Josepha Gordona-Lewitta, który jak na swój młody wiek może pochwalić się sporym wachlarzem różnorakich ról. Tym razem wziął na swoje barki aż cztery role: scenarzysty, reżysera, producenta i główną rolę. Można by żartobliwie napisać, że to dzieło życia. Oby nie był to ostatni reżyserki wyczyn a może bardziej wybryk aktora. Wyczuwa się w tym filmie dobrą zabawę i dystans od wielkich tematów. Zupełnie jakby Gordon-Levitt umówił się z ekipą po godzinach od wielkiego Hollywoodu i przygotował film z aromatem niezależnego kina.
Don Jon, a właściwie Jon Martello prowadzi dość uporządkowane życie. Pracuje w klubie jako barman/ochroniarz, uczęszcza do szkoły wieczorowej, ćwiczy regularnie na siłowni, starannie sprząta swoje mieszkanie, jest wręcz pedantem… i seksoholikiem. W swojej pracy, czyli w klubie nie może narzekać na brak pięknych kobiet, które codziennie zmieniają się jak w kalejdoskopie w rytm głośnej muzyki, która skutecznie zagłusza emocje Jona. Gdy zabawa się zaczyna, nasz bohater uwielbia zgrywać Don Juana. Nie na darmo ma przydomek „Don Jon”. Cieszy się powodzenie u kobiet, potrafi od jednego spojrzenia, przez prostą gadkę zaprowadzić nowopoznaną dziewczynę do łóżka, ale jakoś nie czerpie z tego satysfakcji i czuje się zupełnie pusty, gdy już jest po wszystkim. Bo nigdy nie jest tak jak w porno. Utyskuje i uruchamia ulubioną witrynę. Znacznie lepiej się czuje sam na sam z filmem pornograficznym. Choć tu trudno stwierdzić, co naprawdę podnieca odbiorcę porno? Sama aktorka, jej walory, może osobowość, a może fabuła filmu, okoliczności, sytuacje, emocje często niegęsto grane zbyt sztucznie. Co? W takiej chwili, gdy napięcie sięga zenitu nie warto zaprzątać sobie głowy filozofią. Był apetyt seksualny, było napięcie, porno w swojej najostrzejszej formie pozwoliło je wypuści. Co za ulga. I wciąż realność nie dorasta do pięt porno.
A gdy już nasz bohater zaspokoi swoje żądze z wyobrażoną dziewczyną, czuje się odrobinę lepiej. Ale rzecz jasna wciąż odczuwa pustkę. Gdy tylko na grzeszy, od razu idzie do spowiedzi, aby oczyścić sumienie, tak jak regularnie czyści swoje mieszkanie. A potem jak przystało na dobrze wychowanego, odwiedza rodziców i siostrę na niedzielnym obiedzie, aby podpatrzeć to życie rodzinne, od którego już uciekł. Jego ojciec pręży muskuły i zajada z apetytem, podczas gdy matka pokornie służy i podaje obiad. Siostra natomiast cały czas milczy i wydaje się być obojętna na to tzw. życie rodzinne. Ale w decydującym momencie wypowie ona ważną kwestię, która zainspiruje Jona do zmiany.
Wreszcie spotyka dziewczynę, która robi na nim ogromne wrażenie, choć cały czas tu mówimy o warunkach zewnętrznych. Scarlett Johansson odpowiednio umalowana, z rozpuszczonymi włosami potrafi robić wrażenie, ale równie dobrze potrafi być bardzo zwyczajna bez tego słodkiego blichtru a’ la Barbie. Kameleon. Tu stylizowana na księżniczkę od razu podbija serce Jona, który dotąd słynął raczej z krótkich relacji na jedną noc. Barbara Sugarman wydaje się być dziewczyną na znacznie dłużej. Pytanie na jak długo? To złośliwe pytanie zadają sobie kumple Jona, którzy każdą noc w klubie poświęcają na rankingi wśród dziewczyn. Barbara choć słodka, namiętna, piękna, okazuje się jednak być bardzo nudna, a może nawet płytka. Tu Gordon-Levitt idzie prostym stereotypem, że im ładniejsza dziewczyna, tym bardziej pusta. Ale może taka miała być nauczka dla płytkiego faceta, który dotąd traktował wszystkie piękne kobiety jako źródło seksualnej przyjemności. A tu nie tak łatwo. Barbara wie, jak manipulować. Lubi rządzić i postawić na swoim. Brakuje jej jeszcze służby. Jeśli ma już księcia przy sobie, to wymaga od niego stuprocentowego oddania i posłuszeństwa, czego Jon rzecz jasna nie może wytrzymać. Z rozrzewnieniem wspomina piękne czasy, gdy był singlem. Na szczęście nie poślubił Barbary. Ona ma zresztą wątpliwości. Nie może znieść myśli, że Don Jon znacznie lepiej się czuje w towarzystwie aktorek pornograficznych, wirtualnych przyjaciółek, które grały w każdej możliwej fantazji samotnego, zakompleksionego mężczyzny. Pornografia to wynaturzenie. A telenowela, opera mydlana!? Tym delektuje Barbara, która już dostaje czkawki od tych szczęśliwych, romantycznych zakończeń.
Don Jon powoli trzeźwieje z obrazu słodkiej Barbary. Nie ma to jak życie w pojedynkę bez czarownicy w przebraniu księżniczki. Ale nie długo trwa ta samotność, bo nagle Jon zwraca swoją uwagę na niedawno poznaną na studiach wieczorowych koleżankę. Co ciekawe rudowłosa Esther jest trochę starsza od Jona, jednak ma w sobie coś, co zaczyna go fascynować. Z nią czuje się taki swobodny i może być szczery, tak samo jak ona, która już wiele straciła w życiu. Czy tych dwoje połączy coś wyjątkowego? Esther jako chyba jedyna kobieta zwraca uwagę Jonowi, że sex z nim był zupełnie pusty. Bo żeby zatracić się w seksie, trzeba zatracić się w drugiej osobie. Wreszcie jakaś prawdziwa relacja z kobietą, której na pierwszy rzut oka Jon nigdy by nie podrywał. A jednak optyka się zmienia. Co za ulga spotkać kogoś, przed kim nie musisz udawać.
Komentarze
Prześlij komentarz