GRACZ



O bogowie, moje żądze i fantazje rzućcie mną o skały, bym rozbił się na kawałki, jak kostki do gry, spadające na stół, gdzie wielka ruletka wciąż się kręci i każdy czeka niespokojnie na swój wyrok. Ołtarz losu zastawiony kartami jak nigdy przedtem. Sponiewierajcie mnie, przeciągnijcie przez największe brudy, upodlijcie jak tylko możecie. Niech moją twarz zdobią sińce i krew. Niech czuję w mięśniach i w kościach te wszystkie bolesne porażki. A gdy będzie wam za mało, gryźcie, kopcie, zniszczcie mnie, bym mógł się odrodzić na nowo. A gdy w końcu otworzę oczy. To będzie nowy dzień. Oto zmartwychwstałem. Grób jest pusty. Stoję przed lustrem, sińce już zniknęły. Wreszcie mogę sobie powiedzieć, że naprawdę żyłem na krawędzi.

Byłem hazardzistą i postawiłem wszystko na jedną krawędź karty. Teraz gdy to przeciąłem, mogę zacząć wszystko od nowa.

Film o hazardziście? Szczerze mówiąc, gdy ma się w pamięci tak genialny film jak „Hazardziści” Johna Dahla z Mattem Damonem i Edwardem Nortonem, ciężko się przekonać do jakiś nowych produkcji, gdzie karty do gry stanowią niejako karty scenariusza głównego bohatera. Choć w niektórych ujęciach Marka Whalberg przypomina nieco Matta Damona.

Uparty gracz chciwie czyta kolejne symbole i wierzy, że w następnej rozdanej serii wypowie swoją legendarną kwestię „jestem królem życia!”. Po czym cały spocony odejdzie od stolika z zebranymi żetonami i wymieni je na pieniądze, by po kolei zwrócić swoim pożyczkodawcom długo obiecywane raty. Całe życie na kredyt. Pożycz, tym razem mi się uda. Lecz dług rośnie.  Jedyna ulga, jaka przychodzi po tej wygranej, to pozbycie się towarzystwa kilku groźnych facetów, którzy mają opanowany excel do potęgi i wiedzą jak naliczać procenty. Jedyną, prawdziwą wygraną hazardzisty jest po prostu wyjście na zero i to słodkie uczucie, że nie jest się nikomu nic winnym. A co poza tym zostaje. To niezwykłe doświadczenie, że żyło się na krawędzi. Co się z tym zrobi? Może spisze wspomnienia, które będą się składały na bestsellerową książkę. Miło pomarzyć.

Jim Bennet jako wykładowca literatury angielskiej nieustannie opowiada swoim studentom różne historie bohaterów, którzy żyli na krawędzi. Sam Benett również lubi ten dreszczyk emocji i poza książkowymi opisami mocnych wrażeń, sam prowadzi ryzykowne życie hazardzisty, zapożyczając się i narażając się różnym niebezpiecznym gościom. Bennett to zresztą ciekawy przypadek chłopca z dobrego domu, gdzie niczego nie brakowało, bo rodzina z pokolenia na pokolenie dysponowała sporym majątkiem. Nawet jeśli Jimowi by się podwinęła noga, zawsze były pieniądze, by go ratować. Jim wreszcie skończył te swoje literaturoznawcze studia, mając wciąż za plecami rodzinne oszczędności i został wykładowcą w stylu Johna Keatinga ze „Stowarzyszenia umarłych poetów”. No proszę, facet w ciemnym garniturze, jeżdżący czerwonym BM i noszący Omegę. Wątpię, by wykładowca literatury mógł sobie pozwolić na takie luksusy, gdyby miał tylko za sobą literaturę. Na szczęście mama, dziedziczka fortuny, wciąż ma dużą kieszeń.

Mimo, że Jim potrafi opowiadać z pasją, to jednak w większości jego studenci są jak armia żywych trupów. Nie przyszli tu z własnej woli. Taka już specyfika filozofii czy literatury, przedmiotów, które zostały wpisane do tabeli zaliczeń przez złośliwego dziekana i trzeba na nie chodzić, aby zdać semestr. W końcu wypada znać Arystotelesa, Szekspira i Camusa… Tak mówią.

Może dlatego Jim czuje tą pustkę, gdy spogląda na swoją znudzoną publiczność i nienasycenie. Po kolejnym wykładzie z zombie pragnie ruszyć do kasyna i poczuć dreszcz emocji. I nawet jeśli główny bohater jest sporo na minusie, nie boi się on skonfrontować ze swoimi pożyczkodawcami, którzy chciwie odliczają dni do spłaty długu. Brawura Jima wręcz ich zdumiewa. On tylko wzrusza ramionami i oznajmia, że znów przegrał i nie ma pieniędzy. Jeśli go zabiją, to trudno. Każdy kiedyś umrze. Ale warto poczuć dreszczyk emocji i zawalczyć o spłatę długu, gdy wcześniej przegrało się nawet pieniądze pożyczone od cierpliwej matki.

„Gracz” to nie opowieść o karcianych niuansach i technikach gry, to opowieść o człowieku, który od początku miał w swoim życiu wiele szczęścia. Mimo wszystko, miał dobre dzieciństwo i wszystko, czego chciał. I tak bardzo w to uwierzył, że chciał coraz więcej i coraz więcej przegrywał. Nie chciał jednak kolejnych drogich rzeczy, tylko emocji, uczuć, tego niezwykłego dreszczyku, gdy byłeś o krok przed czymś wielkim, musnąłeś to policzkiem, a potem budzisz się, pamiętając o tych wszystkich doświadczeniach. Nie na darmo Dostojewski był hazardzistą, by tak zmotywować się do pisania swoich głębokich dzieł i spłacać nimi długi. Jim w swojej ryzykownej grze podświadomie zbiera kapitał, by wrócić do pisania swoich historii, a nie tylko wykładać cudze, głębokie doświadczenia.

 

 

 

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE