ZDJĘCIE W GODZINĘ

 



Zdjęcie w godzinę? Patrz jaką robię minę! Na moim telefonie mam fotkę już w dwie sekundy. Do tego jeszcze szybki retusz. Odpowiednie światło, korekcja barw, uchwyciłem moment, jakbym napisał wiersz, a teraz przerzucam na komputer. Jestem taki dumny. Kolejne arcydzieło na instama! Mógłbym robić dla National Geographic.

Rety już zapomniałem, jak to jest zanosić zdjęcia do wywołania. Te rolki filmowe jak rolki papieru toaletowego, które zatrzymały na sobie coś intymnego. To wręcz trochę krępujące. Oto ktoś przegląda zdjęcia z naszych wakacji, gdzie wyprawiamy Bóg wie co i kto wie, czy w przypływie natchnienia nie uwieczniliśmy zbyt wiele.

Ale z drugiej strony, przecież dziś wręcz zabiegamy o to, aby publikować jak najwięcej zdjęć w mediach społecznościowych „oo popatrzcie, uśmiecham się na tle wielkiej góry”, „wowwwww, jesteś cudowna”, komentujcie i lajkujcie! Dziś zdjęcie jest jak pocztówka wysyłana do wielu ludzi w różnych częściach kraju i świata. Zdjęcie to również zatrzymanie czasu, a nawet w pewnym sensie zabicie człowieka, co dobrze wyraża potoczne określenie: „strzeliłem mu fotkę”. I w efekcie jego oblicze w tej a nie innej godzinie zostało utrwalone. Nikt na zdjęciu już się nie zmieni, jest jak zaczarowany a czasem zupełnie obcy, gdy od wykonania zdjęcia dzielą nas lata świetlne.

 


Takich portretów ludzi, którzy uparcie uśmiechają się do oka kamery, Seymour Parrish ma całe mnóstwo. Nic w tym dziwnego, jest technikiem fotograficznym, wywołuje zdjęcia od ponad dwudziestu lat. Seymour Parrish – jak to brzmi wykwitnie. Seymour? Nie, po prosty Sy tak jak przywitanie „Hi”. Od razu lepiej, krócej. Gdy patrzymy na Sy’a, ukazuje nam się w obiektywie nieśmiały człowieczek, starannie ostrzyżony, ogolony, w okularkach, w czystym mundurku sklepowym, który zawsze przychodzi na czas do pracy i nie korzysta zbyt często z urlopu. Przypomina on prymusika, który z całym zaangażowaniem wypełnia swoje obowiązki aż nazbyt gorliwie. Nad każdym zestawem zdjęć pochyla się jak chirurg, by w pełni oddać charakter i nastrój, a i tak wszyscy mają gdzieś, czy na tym zdjęciu poprawiono kolor, czy nie. Sy ma mnóstwo zdjęć, pracuje nad nimi i również kolekcjonuje. Zastanawiające jest to, że ścianę swego skromnie urządzonego mieszkania ozdobił zdjęciami swoich klientów, których właściwie traktuje jak rodzinę. Oni liczą na niego, ufają mu: „Sy, jak zwykle trzy odbitki na jutro”. I nie ma problemu. Sy wie o co chodzi. 

To co rzuca się w oczy w tym filmie to chłodne, oszczędnie urządzone wnętrza, w których rozgrywa się ten trihller psychologiczny. Miejsce pracy Sya, czyli sterylne laboratorium, gdzie dominuje szarość i biel, mieszkanie Sya to wręcz pustelnia i tylko ta ściana ze zdjęciami przyciąga uwagę, cieszy, przenosi w te magiczne, radosne chwile uśmiechniętej rodziny jak z amerykańskiej reklamy. Sy szczególnie upodobał sobie rodzinę Yorkinów – Ona, on i dziecko. Sy już od wielu lat wywołuje im zdjęcia, uczestniczy niejako w kronice ich życia, patrzy, jak się zmieniają, jak dorasta ich synek. Parrish nawet sobie wyobraża, że należy do ich rodziny, że jest tym wujkiem Syem, który właśnie przyjeżdża do nich na weekend i swobodnie korzysta z ich domu. Na zdjęciach wszyscy przez moment są szczęśliwi, bo nie wypada przecież być smutnym. Ale poza zdjęciami, wciąż toczy się nie zawsze tak wesoła monotonna narracja.

Dom Yorkinów jest równie oszczędnie urządzony, jak oszczędne są ich emocje i uczucia. Do ich małżeństwa jednak wkradła się rutyna. Okazuje się, że Will Yorkin zdradza swoją żonę. Żeby było jeszcze ciekawiej, jego kochanka zanosi zdjęcia do wywołania w tym samym punkcie, w którym właśnie pracuje Sy. Obraz idealnej rodziny Yorkinów, który od lat Sy pielęgnował, wywołując im zdjęcia, tworząc niejako z tych fotek panoramę szczęścia, nagle pęka, rozbija się na wiele kawałków. Sy czuje się w obowiązku ratować tą rodzinę, nawet gdy wszyscy po kolei ucierpią. Trzeba wywołać prawdę na kliszy szaleństwa!

Mark Romanek to może nie tak płodny artysta, ale na tyle oryginalny, by jego film zapadł w pamięci na długi czas. Romanek ma przede wszystkim spore doświadczenie w realizacji teledysków dla wielu sław od Micka Jaggera po Madonnę, czy Red Hot Chilli Peppers, szczególnie ci ostatni w piosence „Can’ t stop” dobrze współgrają z klimatem tego filmu. W teledysku dominują szybkie ujęcia, jakieś symboliczne obrazy, coś prostego, a zarazem intrygującego, co rozbudza kolejne skojarzenie widza, jak choćby ten bujany konik, krwawe oczy Sya, czy figurka Evangelion.

Do tych zaskakujących obrazów równie ciekawa jest muzyka Reinholda Heila i Johnny’ego Klimka, a zwłaszcza zasługuje tu na uwagę motyw z napisów końcowych. Utrzymany w powolnym tempie, motyw fortepianowy, ugładzony dzwoneczkami, jakby była to kołysanka czy baśń o niepozornym człowieczku, a potem motyw ten wydłużany jest pasażami smyczków, zdających się pogłębiać tajemnicę, która buduje postać Sya.

Aż trudno uwierzyć, że Romanek brał pod uwagę Jacka Nicholsona do głównej roli. Choć Nicholson potem zagrał takiego samotnego człowieka w dramacie „Schmitt”, to jednak nie potrafiłbym go sobie wyobrazić jako Parrisha. Nicholson to ta dziwna złośliwość, szaleństwo, demon, „Lot nad kukułczym gniazdem, „Lśnienie”, „Joker” – to zbyt jaskrawe oblicze psychopaty. Williams w swej subtelności bardziej pasuje do tej roli. W jego twarzy przenikają się wzruszenie i radość dziecka, niewinność, żal, ale i coś niepokojącego, co z każdą minutą filmu trzyma widza w coraz większym napięciu. Te cechy przekładają się także na dość zróżnicowaną filmografię aktora, balansującego między kinem familijnym („Pani Doubtfire”, „Hook”, „Jumanji”, „Zabaweczki”) ale i dramatycznym („Przebudzenia”, Patch Addams”, „Stowarzyszenie umarłych poetów” czy „Buntownik z wyboru).

Seymour Parrish jest trochę jak echo Williama Fostera z „Upadku”, równie ostrzyżonego okularnika, precyzyjnego, oddanego swej pracy, wyglądającego tak niepozornie, sympatycznie, a jednak bohatera, któremu w końcu puszczają nerwy. W tym samym roku, w 2002 roku Williams zagra w „Bezsenności” Nolana, gdzie nie będzie tylko niepokojącym autorem kryminałów, ale i mordercą stającym w szranki z Alem Pacino. To dopiero „Gorączka”. A potem, w 2004 roku niejako znów powtórzy swoją rolę ze „Zdjęcia w godzinę”, gdzie tym razem jako cierpliwy technik będzie pracował nad „Wersją ostateczną” ludzkich wspomnień, w najlepszej wersji, jaka może być (final cut). Sy również dokona ostatniego, brutalnego cięcia! Kiedy po dwudziestu latach zostanie zwolniony z pracy przez managera, który chce wszystko „szybciej i taniej” a niekoniecznie dokładnie, kiedy wreszcie zrozumie, że szczęśliwa rodzina, w którą wierzył to tylko zlepek zdjęć, jak skrzywdzony dzieciak postanowi się rozprawić z tym wszystkim na swój sposób, jak ten Evangelion-zabawka, wojownik zemsty.

Kontrast musi być zachowany na tej kliszy. 

 


 


 

 

 

 

 

 

 

 

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE