WŚCIEKŁY
Oj nacieszyliśmy się porucznikiem Borewiczem w siermiężnym PRL-u. Oto sprawnie działający oficer policji, z dozą nonszalancji i z poczuciem humoru skuteczny, który każdą sprawę doprowadzi do rozwiązania.
Nie dziwi więc fakt, że Bronisław Cieślak, mocno zaszufladkowany w kryminalnej poetyce, będący wtedy na fali popularności, wystąpił w filmie o podobnym klimacie jak „07 zgłoś się”. Choć sam bohater, którego on tu odgrywa – Bogdan Zawada – różni się nieco od Sławka Borewicza. Nie jest tak nonszalancki, ironiczny, a raczej jest bardziej pokorny, uprzejmy, uporządkowany, pod krawatem i w marynarce. A może to kolejna wariacja na temat samego Borewicza, który uporządkował swoje życie osobiste i teraz jest mężem i ojcem, no i rzecz jasna oddanym policjantem oraz wnikliwym psychologiem. Ten psychologiczny aspekt odgrywa we Wściekłym niebagatelną rolę.
Oto mamy tu ciekawy przypadek mordercy, który nie może znieść szczęścia innych, a zwłaszcza gdy inni tak ostentacyjnie tym szczęściem epatują. Tylko sobie wyobraźcie: jesteście wkurzeni na cały świat, a tuż obok was akurat zakochani demonstrują długość pocałunku. Nie do wytrzymania!
Wściekły strzela i zatrzymuje ten moment szczęścia. Tak, jakby robił fotografię, upamiętniał na wieczność te radosne chwile, nie dając szansy tym ludziom na dalsze zmagania ze zmiennym losem. Kto wie, czy to szczęśliwe małżeństwo za parę lat by się nie znienawidziło, ranili by się coraz bardziej i w końcu rozwiedli. A tu proszę, Wściekły strzela i koniec. Pokrzywdzone osoby w żałobie pamiętają tylko te szczęśliwe momenty, tak okropnie przerwane.
Na instamie i fejsie też pewnie znajdą się takie fotki, które celebrują szczęśliwe chwile ale dostarczane w nadmiarze potrafią wywołać irytację, zwłaszcza gdy odbiorca tych treści nie posiada równie imponującej kolekcji szczęśliwych momentów z ukochaną osobą. Niejeden taki sfrustrowany zamienia się w hejtera i strzela pociskami złośliwych komentarzy. A nuż trafi! Słowa potrafią zabić. A gdy już wyleje ścieki swoich pretensji, wyloguje się, powróci do swojej szarej rzeczywistości, jakby przed chwilą wyszedł z toalety i skonfrontuje się ze swoją samotnością.
Skąd się to bierze? Z poczucia niedowartościowania, poczucia bycia gorszym, z kompleksów?
Kapitan Zawada próbuje zrozumieć nieuchwytnego mordercę, który zabija coraz więcej osób i to w różnych miastach Polski. Niezwykłe jak cienka jest ta granica między frustracją, a zemstą i wreszcie morderstwem. Ta cienka linia. Te kilka gorzkich chwil, które wypalają w jaźni jakiś kompleks, żal, uraz do ludzi. Najeżony igłami mściciel bez powodu, który rzuca swoimi pociskami na wszystkie strony. Tu i tam, jak w głowie kapitana odbijają się różne teorie i obrazy. Zawada tropiciel pochłonięty myśleniem o zwierzynie, wszędzie go widzi, w tłumie ludzi, na ulicy, na klatce schodowej, gdzie nawet zabiera dozorcy szczotkę, bo myśli, że to karabinek. Kapitan widzi już w myślach rozwiązanie, już widzi cień mordercy. Eureka. Już jest na wyciągniecie ręki. I znów sugestia. Powrót do rzeczywistości. Szukanie igły w stogu siana.
Choć tego filmu nie wyreżyserował Krzysztof Szmagier, a Roman Załuski, który potem rozbawił nas słynnym „Koglem-moglem”, to atmosfera serialu „07 zgłoś się” wciąż jest odczuwalna choćby przez ten minimalizm w dialogach i dzięki takim aktorom jak: Ewa Kania, Andrzej Chrzanowski, Barbara Brylska, Zdzisław Kozień, Wiesław Drzewicz czy Krzysztof Majchrzak, którzy pojawili się właśnie w serialu „07 zgłoś się”. Znajome twarze, pośród których wciąż twarz mordercy jest niewyraźna. A jednak w ciągu godziny błyskotliwy kapitan Zawada kojarzy wszystkie fakty i zaczyna pojmować, że morderca, którego ściga to „zabójca szczęśliwych chwil”, który pozbawił życia ludzi, gdy spędzali oni miło czas. Wytypowany kandydat na mordercę pracuje jako kontroler w Spółdzielni, produkującej plastikowe lalki-zabawki, gdzie raczej nikt za nim nie przepada. Odludek i szorstki typ. Wściekły to niejaki Bolesław Dragacz. Bolesław, który sławi swój ból i zawiść wobec innych. Twórcy do końca zaostrzają nam apetyt, nie dając szansy na zobaczenie twarzy oskarżonego, który dopuścił się kilku morderstw w kilku różnych miastach. Może to i lepiej, że nie pokazano jego twarzy. Może tak naprawdę zawiść pozbawia nas twarzy? Wykrzywia ją a potem zaciera. Jesteśmy tylko sylwetką, cieniem, który się rzuca chciwie na cudze szczęście, ale wciąż nie możemy poczuć ulgi. A potem już tylko ogarnia nas wstyd i złość, chcemy ze sobą skończyć.
Komentarze
Prześlij komentarz