WYBRZEŻE MOSKITÓW. POKUSA LEPSZ-EGO ŚWIATA

 


Gdy patrzę na ten film w reżyserii Petera Weira, będący adaptacją książki Paula Therouxa, myślę sobie, że jakie to szczęście, gdy człowiek trafi na żyzny grunt ze swoimi ideami i w pełni je zrealizuje a potem umrze spełniony. Możesz mieć genialne pomysły, a jednak być cały czas odrzucanym przez ludzi. W końcu dopada cię depresja, cynizm, alergia na absurd cywilizacji, w której przyszło ci żyć. Wreszcie zamykasz swój kram z pomysłami. Odchodzisz w nieznane, kopiąc przed siebie kamień, który może kiedyś potoczy się gładko jak koło.

Allie Fox to wybitny wynalazca, ale za dużo w nim nonkonformizmu i wstrętu do jakiejkolwiek instytucji. Ze swoim nietuzinkowym umysłem znalazł miejsce na Harvardzie, ale szybko porzucił studia. Zresztą na co komu Harvard, dobrze o tym wiedzieli Gates i Zuckerberg. Ale ci dwaj potrafili odpowiedzieć swoimi wynalazkami na ludzkie potrzeby. Allie ma z tym problemy. Cierpi na kompleks mesjasza, a do tego ma wybuchowy temperament Steve’a Jobsa. Wpisuje się w narrację tragicznego Prometeusza, który pragnie stworzyć nową anty-cywilizację, ale wciąż nie może znaleźć odpowiedniego miejsca dla swoich idei. Do tego jeszcze jest zrzędliwy i zmęczony tym, że ludzie nie są gotowi na jego wielkie wynalazki, jak choćby ten krótkowzroczny farmer od szparagów. Ile to genialnych projektów przechodzi bez echa. Przypomnijmy sobie scenę z „Mrocznego rycerza”, gdy Lucious (również) Fox oprowadza Bruce’a Wayne’ a po laboratorium pełnym prototypów, które z pewnością zrobiłby furorę, baaa, nawet uratowałby ludzkie życie. No i co. One wciąż tu leżą i czekają na swój czas. Fox stwierdza z gorzkim uśmiechem, że zarząd firmy określił te obiecujące wynalazki jako nierentowne. Tragedią wynalazcy jest to, że często wyprzedza on zbyt mocno swoje czasy. Wystarczy wspomnieć Teslę.

Fox już zrozumiał, że nawet gdyby zatrudnił się jako inżynier w jakiejś firmie, produkującej innowacyjne urządzenia rtv/agd, lub gdyby sam założył takie przedsiębiorstwo tak jak James Dyson, to i tak nie potrafiłby sprzedać swoich wynalazków ludziom, by wyjść na swoje. Nie mógłby zarządzać ludźmi w firmie bo stałby się zbyt apodyktyczny i nie pozwoliłby mieć nad sobą wymagającego kierownika, który znałby lepiej potrzeby rynkowe na dany produkt. Steve Jobs potrafił przewidzieć potrzebę posiadania osobistego komputera, ale nie przewidział tego, że już za parę lat wyleci z firmy, którą stworzył. Allie za to od dawna przewidywał, że dumna cywilizacja Zachodu, w której przyszło mu żyć powoli dostaje coraz większej zadyszki, nie wiedząc dokąd zmierza. Fox nie widzi w Ameryce Ziemi Obiecanej ale staczającą się kulturę. To jedno wielkie wysypisko śmieci, z których Allie wyciąga potrzebne mu części, aby dokonać recyklingu i stworzyć coś niezwykłego. Gdzieś w głębi czuje, że jest lepszy od wielkiego architekta Boga, który zdaje się nie przemyślał wszystkiego.

Czas zmienić ten świat! A jeśli zmieniać, to tylko w jego najdzikszych obszarach, kolonizować go od początku, aż zmęczona cywilizacja spojrzy wstecz na te rodzące się kolebki nowych pięknych państw i również weźmie przykład z tego Nowego Świata. Allie w końcu postanawia, że znajdzie sobie nową ojczyznę. Postanawia to za całą swoją rodzinę, która jeszcze mu ufa, że będzie przepięknie. Jakże triumfalnie i z podniesionym czołem nasz bohater opuszcza ten niewdzięczny padół ciemniaków. Dumny uciekinier z upadłej cywilizacji, Noe wyprowadzający swoją rodzinę na barce ku lepszemu światu, Krzysztof Kolumb pragnący odkryć Nowy Świat. Mesjasz na obcej ziemi, przynoszący ludzkości lód-cywilizację. Wielki konstruktor lodówki, która wyrzuca ze swej paszczy białe bryły lodu. Robinson Crusoe wymyślający coraz to nowsze patenty w dżungli i w końcu pułkownik Kurtz, który staje się coraz bardziej despotyczny wobec innych, a zwłaszcza wobec swojej rodziny, którą traktuje jak armię lub załogę, gdzie dla buntowników nie ma miłosierdzia. Jesteś ze mną, czy przeciw? Jeśli chcesz odejść, nie wracaj już i nie chcę cię znać. Sam dokonam wielkiego dzieła – tak mniej więcej przemawia Allie dryfując na swojej tratwie zbudowanej z odpadków. Pan i władca w prywatnej dżungli, którego dzieje relacjonuje (voice over) nam jego syn, Charlie. W tą postać wcielił się wschodzący gwiazdor River Phoenix, który potem spotka się z Harrisonem Fordem w kontekście słynnego Indiany Jonesa, grając młodszą wersję słynnego archeologa.

Tymczasem wróćmy do dziejów wielkiego Alliego. On oddaje swemu wiernemu pomocnikowi, panu Haddy’emu swój zegarek Omegę i żegna go, bo sam przecież jest Alfą i Omegą i od teraz on ustala nowy czas, niczym Bóg. I z przedstawicielami Boga, misjonarzami również walczy o dusze tubylców. Bo on daje rozwiązania, przenosi ciężary, udoskonala, podczas gdy Bóg i misjonarze proponują bierną postawę wobec swego losu. I który Bóg zwycięży? Bóg konstruktor czy Bóg w niebiosach? Allie w pocie czoła buduje nowy świat, ale też nie zawaha się podłożyć (prometejski?) ogień pod kościół swych wrogów. Barbarzyńca i oświecony, który budując swoje nowe królestwo, niszczy psychicznie własną rodzinę i inne wspólnoty. Ale taka jest ofiara postępu. Czyż nie? Jego synowie coraz bardziej rozmyślają o tym, żeby go opuścić lub nawet zabić. To trochę przypomina mityczne historie i freudowską teorię o zabiciu ojca założyciela, by tak stać się pełnoprawnym członkiem plemienia.

Może Allie tak naprawdę w tej żądzy stworzenia czegoś lepszego, pragnie podświadomie własnego unicestwienia? Pułkownik Kurtz czeka na swojego mordercę, by wreszcie odejść. W „Czasie apokalipsy” Harrison Ford wraz z innymi generałami wydał wyrok na Kurtza. I oto siedem lat po premierze dzieła Coppoli, Ford wciela się właśnie w rolę takiego Kurtza, który chce w dżungli zaprowadzić własne królestwo, aż wreszcie ponosi karę z rąk tego, który głosi słowo Boże, tutejszego pastora. Co za wymowny znak. Jakby Najwyższy Pan rzucił karę na tego, który czuł się lepszy od niego w kwestii projektowania świata.

Tak ten świat trudny jest do przeprojektowania i Syzyfem jest każdy, kto podejmuje się takiej walki. Ale Allie miał swoje ideały i spróbował. Jeszcze niejeden taki odważny się znajdzie.

Znaleźli się również odważni twórcy, którzy postanowi znowu odświeżyć „Wybrzeże moskitów” i zrobić serial w trochę szerszym kontekście. Co ciekawe, aktor, który wciela się tu w Aliego, Justin Theroux nazywa się tak samo jak autor powieści „Wybrzeże moskitów”, Paul Theroux.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE