ĆMA BAROWA


Mickey Rourke po pamiętnym „Harrym Angelu” znów wraca do wizerunku niechlujnego faceta, lubiącego sobie ozdobić buźkę i pięści nowymi sinikami. Państwo pozwolą, że przedstawię pisarza po godzinach, amatorskiego boksera i człowieka o wielu zajęciach, Henry’ego Chinaskiego, bohatera opowiadań Charlesa Bukowskiego, mistrza prostoty i dosadności. W 2005 roku doczekaliśmy ekranizacji powieści „Factotum”, gdzie towarzyszymy przymulonemu Henry’emu w podróży po Stanach, gdzie ima się on różnych prac i spotyka różnych ludzi, w tym także konfrontuje się ze swoimi rodzicami. Chinaski to poniekąd alter-ego samego pisarza. Niespokojny duch, niemogący znaleźć sobie miejsca, co oczywiście dobrze wróży samej literaturze, którą tworzy sobie w obskurnym mieszkanku, w jakieś podłej dzielnicy. On sam w swoim nieprzystosowaniu, zdaje się chłonąć to wszystko, co najgorsze, brud, kurz, krew, siniaki i z tego tworzy swoje niezwykłe opowiadania. Henry to typ niepokornego intelektualisty, który zawsze porywa się na brawurę, jakby gdzieś podświadomie chciał przeżyć kolejną przygodę, by potem ją opisać. Uparcie pcha się do bójek, by udowodnić sobie i innym jakąś rację i wygrać parę dolców na alkohol i czynsz. (Te walki za pieniądze okażą się potem ponurą przepowiednią dla samego Micky’ego Rourke’a, który ze względu na swoje nałogi na jakiś czas wypadnie z hollywoodzkiego rytmu i zostanie bokserem. Do aktorstwa powróci w wielki stylu filmem „Zapaśnik”, gdzie również jest trochę z biografii samego aktora).

Tak więc nasz bohater znów dostaje parę dolców za jakieś marne fuchy albo wygrane bójki, spłaca długi, wychodzi na zero. A potem znów pisze, przerabiając to całe piekło istnienia na niebanalne frazy. Właściwie im gorzej dookoła, tym lepiej dla twórczości. Tak niestety musi być, że artysta tworzy najlepsze dzieła w dyskomforcie niż w luksusie. Wystarczy przypomnieć van Gogha czy Dostojewskiego. Henry od czasu do czasu wysyła swoje opowiadania do różnych wydawnictw, ale jak na razie nie jest jeszcze rozpoznawalnym pisarzem.

Ale akurat takiemu oryginałowi nie chodzi stricte o sławę, co raczej o samą możliwość wyrażania swoich emocji. Henry zdaje się prowadzić podwójne życie. Z jednej strony jest pijaczyną skorym do bójek, a z drugiej intelektualistą, który przetwarza umiejętnie te wszystkie doświadczenia na ciekawe opowiadania. (Zresztą Chinaski ma za sobą dwa lata dziennikarstwa na uniwersytecie, jak zwykle nie skończone przez swoje słabości). I tak jak w literaturze, tak też w życiu, Henry nie boi się podejmować różnych wyzwań. Kieruje się on tutaj zasadą, która widnieje na nagrobku samego Bukowskiego: „Nie próbuj”. Henry nie próbuje, tylko robi, podejmuje się różnych fuch, gorszych i lepszych, nie wybrzydza, robi, byleby opłacić kolejne lokum, aż znowu w kieszeniach będzie tylko kurz. A potem znów rusza na rande vouz z kolejnymi drinkami, włączając się w różne dyskusje między klientami a szorstkim barmanem. Czas znów nasycić się procentami i rozmowami, by mieć paliwo na kolejne opowiadania.

Ale oto pewnego wieczora, przy barze Henry zauważa kobietę, ciut lepiej ubraną od innych, ale w podobnym stanie jak wszyscy w tym miejscu (łącznie z pisarzem Bukowskim, który także pojawia się w tej scenie), gdzie ilość wypitych litrów jest wprost proporcjonalna do smutku, jaki drży w duszy. Wszyscy siedzą obok siebie przy barze, lecz każdy jest samotny, jak na tym obrazie Hoppera „Nighthawks”. Każdy przeżywa to alkoholowe misterium na swój sposób, chcąc się najpierw upić, upodlić, wyznać swoje winy w konfesjonale u barmana, a potem dostąpić oczyszczenia i wyleczyć kaca. Zanim jednak kac dopadnie Henry’ego, który i tak ma twardą głowę, dopadnie go pragnienie, by poznać bliżej tą tajemnicza kobietę, siedzącą na końcu baru.

 

Polewaj. Mów dalej. Słucham. Dzisiaj może być wylewna jak nigdy przedtem. Wszystko zrozumiem, co do ostatniej kropli.

 

Wanda Willcox podobnie jak Henry także jest alkoholiczką i samotną kobietą, chyba tak zdesperowaną, że w końcu zwraca uwagę na obdartego i pobitego Henry’ego. W końcu wszystko dzieje się za gęstą mgłą dymu papierosowego. Pewnych niedoskonałości nie widać. Na pierwszy rzut oka Henry i Wanda wydają się zupełnie niedobrani. On cały pobity, z dziwnym wyrazem twarzy, z jednym przymkniętym okiem, lekko zgarbiony, poruszający się trochę jak orangutan, ma w sobie coś dzikiego, a nawet sprawia wrażenie, jakby był nieco był opóźniony umysłowo. Z kolei ona, jeszcze nosząca w sobie blask dawnej kobiety sukcesu, ale już powoli staczająca się w otchłań, gdzie spotyka właśnie jego. Może anioła? Może po prostu kogoś podobnego do niej samej? Rozmawiają o wszystkim, jakby nigdy z nikim tak nie rozmawiali. Henry potrafi zaskoczyć swoimi dobitnymi refleksjami na temat rzeczywistości, co intryguje Wandę. Staje się nie tylko jej kochankiem, ale jej dobrym przyjacielem, a może największą miłością życia? Mogą są powiedzieć każde świństwo, a Henry jeszcze przy niej popisuje się sztuką puszczania bąków, jak niegdyś Louis de Funes w „Kapuśniaczku”. Totalna swoboda i szczerość. No dalej wyrzuć z siebie te okropieństwa, by na chwilę poczuć się wolnymi w tym dusznym mieście. Oboje są silni jak nigdy dotąd. Są alkoholikami, a do tego potrzeba siły i odwagi. Oczywiście w końcu dochodzi między nimi do spięć. Widać, że niezobowiązująca relacja przeradza się w coś, na czym obojgu coraz bardziej zależy.

W międzyczasie o Henry’ ego dopytuje inna pani z wielkiego świata, pani redaktor magazynu, do którego Henry wysyłał swoje opowiadania. Zaintrygowana jego twórczością, postanawia go odszukać. A nie jest to łatwe bo pan Chinaski często zmienia miejsca zamieszkania, bywa tu i tam, co także przekłada się na jego niedefiniowalność, na to, że ciągle wymyka się wygodnym stereotypom.

Zdeterminowana redaktorka zatrudnia nawet detektywa, który w końcu namierza głównego bohatera. I wreszcie dochodzi do spotkania. Sympatyczna i dość otwarta redaktorka o wdzięcznym imieniu Tully postanowiła nagrodzić Henry’ego, bo jedno z jego opowiadań właśnie ukazało się w magazynie. Wypada zapłacić autorowi. Autor to jednak zupełnie inny niż ci wszyscy, z którymi miała do czynienia. Kompletny outsider, który nawet nie zabiega o luksusy. Na swój sposób imponuje to Tully, która wiezie Henry’ego swoim kabrioletem do eleganckiego domu. Może liczy na coś więcej? Może chciałaby go zamknąć w tym pięknym domu, jak w złotej klatce? On by pisał te swoje niezwykłe historie, a ona by go promowała i była jego mecenaską. Może coś by się między nimi narodziło? Niezwykła opowieść. Tully jest coraz bardziej zafascynowana swoim nowym bohaterem. Rozmawia z nim przy kieliszku i sama zdobywa się na wiele szczerych wyznań. Chciałaby się tak upić jak on, ale chyba nie ma do tego charakteru. Jest za bardzo splątana w różne konwenanse. Wciąż nie może uwierzyć, jak Henry jest inny od tego, co sobie wyobrażała na jego temat. Ma oblicze bandziora, wrażliwość poety, żywiołowość Greka Zorby, umysł niespokojnego intelektualisty i temperament dzieciaka, a wszystkie te tryby musi codziennie oliwić sporą dawką alkoholu, by normalnie funkcjonować. Niezwykły Henry. I niezwykłe jest też to, że nie przystaje on na propozycję pięknej pani redaktor, żeby zamieszkać w jej domu i rozwinąć się twórczo. On nie potrzebuje luksusów, bo prędzej by tu usechł niż rozkwitł. Dziwne, że człowiek, który w życiu tak wiele doświadczył, nie chce teraz odpocząć, osiąść w jakiejś spokojnej przystani. Prawdopodobnie byłby to koniec dla jego twórczości, a może i dla niego samego, który już przyzwyczaił się do tego brudnego życia pełnego przygód.

Po ostatnim kuszeniu, wreszcie wraca z pieniędzmi zarobionymi za swoje opowiadanie, by kupić róże dla swojej ukochanej kobiety, Wandy i ją przeprosić. Znów siadają przy barze i upijają się jak należy, snując sobie jakąś bajkową przyszłość, jak para naiwnych nastolatków. Co tu więcej dodać i co zmieniać. Wasze zdrowie.

Jesteście tak cudownie beznadziejni.

 

 

 




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE