MIĘDZY PIEKŁEM A NIEBEM

 

 


Był 11 sierpnia, gdy świat się dowiedział, że Robin Williams postanowił odejść z tego świata na własnych zasadach, zanim dopadnie go choroba i stanie się karykaturą samego siebie, czego wielu aktorów po prostu się boi. Dokąd się udał? Miejmy nadzieję, że w spokojne miejsce. Wyobraźnia twórców filmu „Między piekłem a niebem” nasyconych malarskimi pejzażami ukazuje, jak bohater grany przez Williamsa, Chris Nielsen ginie w wypadku samochodowym, a potem, gdy już przemierzył świetlisty tunel, budzi się na pięknej polanie. Sielanka jak z wielu obrazków. No właśnie obrazków, bo świat, w którym się budzi Chris, jest wyobraźnią malarza. Trochę jak z teledysków Enyi do piosenek: „Orinoco flow”, „Only a time” czy „Carribean blue”. Wszystko tutaj dookoła jest obrazem, który oczywiście można jeszcze dostosować do potrzeb mieszkańca tego świata. Film jest ten niezwykle atrakcyjny wizualnie, zupełnie jakbyśmy przechodzili z jednego malowidła na inne. Ale czego moglibyśmy się spodziewać po tak oryginalnym reżyserze, jak Vincent Ward, który także jest malarzem. Idąc tropem tej wizji nieba, Van Gogh z pewnością ma najciekawsze niebo. Ciekawe, czy można by skorzystać z odpowiednich szablonów i zamówić sobie gwiaździstą noc w stylu Vincenta, a dookoła słynne słoneczniki, a potem leżeć sobie na chmurce i podziwiać te falujące błękity i granaty? Aplikacja: najmodniejsze wzory dla twojego nieba. Ale to przechodzi na drugi plan, bo czymże jest to małe, prywatne niebo, jeśli nie ma w nim tych osób, które Chris kochał za życia? Nie ma tam jego dzieci, które zginęły wcześniej w wypadku. Oboje jednocześnie. No i nie ma jego żony Annie, która teraz mierzy się z tą tragedią. Po raz kolejny. Co za cios. Ledwo przeżyła śmierć dzieci, a teraz odszedł Chris, jej jedyne podparcie. Została sama pośród niezdarnych pocieszycieli, którzy nie są w stanie w żaden sposób wyjaśnić sensu tej tragedii. Gdyby ona tu była wraz z Chrisem, pewnie namalowała by coś ciekawego. Annie zawsze kochała malarstwo i temu poświęciła życie jako artystka i kuratorka wystaw. Chris z kolei zajął się czymś bardziej przyziemnym: medycyną. Z podejściem Patcha Addamsa doskonale sobie radził z najmłodszymi pacjentami. Gorzej mu szło z jego własnymi dziećmi, które jakoś nie potrafiły sprostać ambicjom Chrisa. Marie była marzycielką, a Ian wiecznie czegoś się bał. Przerażała go szkoła i to, że nie potrafi nadążyć za innymi. Kolejna zła ocena i kolejne chłodne spojrzenie ojca. Odeszły dzieci do innego świata, gdzie może są bardziej szczęśliwe. Chris jednak nie wie, gdzie są. Nie wyszły mu na spotkanie. Dziwne. Może nie chciały go spotkać? Może stworzyły sobie jakieś inne światy, gdzie Chris ze swoim racjonalizmem nie jest tak ważny? Tu każdy ma do tego święte prawo.

Tymczasem Annie z trudem rozpoczyna kolejny nowy dzień bez męża. Notuje w swoim dzienniku chaotyczne myśli, które potem pokaże psychiatrze. Od czasu do czasu maluje, ale łzy rozpuszczają te obiecujące kreski. Zbiera się na deszcz, a może nawet na burzę w niebie Chrisa. Czyżby emocje Annie obrazowały stany pogody tam w niebiosach? Chris orientuje się, że to drzewo na wzgórzu, które raz kwitnie, a potem usycha, jest właśnie malowane przez Annie. To jakiś rodzaj komunikacji między nimi, tyle że żona nie potrafi usłyszeć Chrisa, który krzyczy na cały głos, jak bardzo ją kocha. Pozostaje tylko czekać, kiedy Annie dołączy do męża. To okrutne życzyć jej śmierci. Tyle że życie bez męża i dzieci to jeszcze większe okrucieństwo. Nic na to nie wskazuje, by zjawił się w życiu Annie jakiś pocieszyciel, rycerz na białym koniu, który, by ją wyrwał z odmętów rozpaczy i zaczął z nią nową bajkę. Annie już miała swoją bratnią duszę: Chrisa i tylko z nim może być na wieki.

Chris z kolei się przekonuje, że w swoim niebie ma towarzystwo. Wita go pierwszego dnia niejaki Albert Lewis, jego mentor z młodości. Właściwie pojawia się on już w chwili śmierci Chrisa, początkowo jako widmo, a potem już jako zwyczajny, czarnoskóry facet o obliczy Cuby Goodinga Juniora.

Albert z humorem opisuje ogólne zasady życia w niebie i to, że wyobraźnia tu pełni bardzo ważną rolę. Chris jako umysł ścisły i racjonalista miał jednak zawsze dość ograniczoną wyobraźnię. Na przykład trudno mu sobie wyobrazić swoją córkę w innej postaci niż tak, jak ją zapamiętał w życiu ziemskim. Tu po drugiej stronie nic nie jest takie, jak zapamiętaliśmy z życia ziemskiego. Kobieta o azjatyckiej urodzie imieniem Leona, druga przewodniczka Chrisa oprowadza go po swoim niebie, gdzie na schodach bawią się dzieci i nimfy, a nad głowami unoszą się jakieś zwiewne postaci, akrobaci, których szaty pięknie falują na wietrze. Po jeziorze zaś pływają łódki, a w jednej z nich Chris zapatrzony w ten cudowny świat. W tle słoneczne, antyczne miasto, niczym nowe Jeruzalem. Ta sceneria przypomina Chrisowi piękną makietę, która stała w pokoju jego córki, Marie. Ona jako dziecko wierzyła w taką wizję nieba. On jako dorosły raczej podchodził sceptycznie do snucia takich wizji. Teraz się jednak przekonuje, jak bardzo ważna jest wyobraźnia w tym nowym świecie. Czyim? Tak, to niebo Marie, a ona objawia się Chrisowi właśnie w postaci tej azjatyckiej kobiety. Miło spędzić czas z córką i cieszyć tym wszystkim dookoła. Bo za niedługo Chrisa czeka smutna wiadomość.

Znów pojawia się Albert, przewodnik i posłaniec. To on przekazuje słodko-gorzką wiadomość o śmierci Annie. Nie trudno zgadnąć, że przytłoczona tym ciężarem rozpaczy wreszcie odebrała sobie życia. Chris z początku się łudzi, że to radosna nowina, bo wreszcie Annie dołączy do niego. I wszyscy będą razem. Ale prawidła są inne. Jeśli byłeś na tyle oryginalny i zdesperowany, że odebrałeś sobie życie, trafisz niestety do piekła. Czyli Annie nie spotka Chrisa. Wyrok zapadł, a Chris czuje się oszukany tą decyzją Zarządu Niebios. Na co mu niebo bez Annie?! Mimo tej błogości i dostatku, jakie powinny radować duszę w niebie, Chris odczuwa wielki brak. Takie niebo to właściwie piekło. Niebo było tam na ziemi. Z nią! Czyżby sprawa była przegrana? Niestety Chris nie może sobie załatwić audiencji u Najwyższego, by mu wykrzyczeć w twarz to, że nie zgadza się z tymi wszystkimi absurdami.

Ale Chris jest uparty i będzie szukał jakiegoś sposobu, by uratować swoją Eurudykę, tak jak lekarz zawsze walczy do końca o każdego pacjenta. On zdecyduje się na najbardziej desperacki krok. Ruszy do piekła, by znaleźć Annie. Droga nie będzie łatwa, ale tuż obok będzie kroczył znany już Albert, który potem okaże się kimś innym. Bo właściwie w tej wizji nieba nikt do końca nie jest tym, kim jest. Nadążacie? Jeśli już Chris poznał swoją córkę w nowej odsłonie kobiety o azjatyckiej urodzie, to jeszcze większą niespodzianką będzie dla niego spotkanie jego syna w postaci Alberta, dawnego mistrza Chrisa. Czy to naprawdę jego syn, który za życia wydawał się być takim niepewnym siebie, przerażonym dzieciakiem, myślącym bardziej o zabawie niż o obowiązkach. Od razu się przypomina ta scena w kuchni, gdy Ian momentalnie przestaje się śmiać i odkłada model do sklejania, bo zjawia Chris, przypominający mu o dzisiejszym wyzwaniu: sprawdzianie z matematyki. Pokaż, na co cię stać. Ale Ian czuje, że chyba nigdy w pełni nie pokaże ojcu, na co go stać. Przynajmniej w tym jednowymiarowym życiu, gdzie masz rozwiązać ileś zadań i osiągnąć dobrą średnią. Teraz po tej drugiej stronie, Ian staje się przewodnikiem dla nowych gości w niebie, w tym przede wszystkim dla swego ojca, który zdecydował się odwiedzić piekielną krainę. Ta podróż po Annie jest dla Chrisa także podróżą do swego wnętrza, do wspomnień z dawnego życia, do zobaczenia swych dzieci i żony w innym świetle. Może chodzi o to, że teraz Chris musi nauczyć się dostrzegać swoje dzieci przez ich osobowość, wrażliwość, a nie tylko przez młody wiek i dziecięcy wygląd. Żeby ich docenić i zrozumieć, że czasem warto zrezygnować z tej postawy wywyższania się, a dać się prowadzić innym.

Ale będzie ktoś jeszcze w tej w podróży.

Tym, który ma pomóc Chrisowi przedostać się do piekła będzie tajemniczy mędrzec, dawny nauczyciel Chrisa, w którego wciela się Max von Sydow, znany nam najbardziej z kina Bergmana, gdzie jako rycerz powracający z krucjaty boleśnie odczuwał poczucie braku Boga. Tu jednak, po drugiej stronie pełni całkiem wysokie stanowisko kogoś w rodzaju księgowego, który może przenieść pewne dane z jednego poziomu na inny. Wyższa szkoła zarządzania zasobami ludzkimi. Osiem lat wcześniej von Sydow i Williams spotkali się na planie filmu „Przebudzenia”, gdzie analizowali beznadziejne przypadki parkinsonizmu. Były to przypadki uwięzionych dusz w ciałach, przypominających posągi, w jakie zamieniła mieszkańców Narni Biała Czarownica. Parkinson potem stał się smutną przepowiednią dla Williamsa, który tu wciela się w bohatera uparcie walczącego o duszę swojej żony.

Sęk w tym, że nawet jeśli Chrisowi uda się odnaleźć żonę, to jednak ona, pochłonięta żalem i rozpaczą go nie rozpozna. Natomiast rozpozna Chrisa pewien nieszczęśnik, podający się za jego ojca. No proszę, rodzina się powiększa o kolejnych zaginionych członków. Ale nie. Oczywiście będzie to fałszywy ojciec, próbujący się jakoś wydostać z tego okropnego miejsca (Sentymentalna metoda na wnuczka albo syna). Ciekawostką jest fakt, że w rolę owego nieszczęśnika wciela się tu legendarny reżyser Werner Herzog. Czyżby większość sztukmistrzów przebywała w piekle? Niewykluczone. Wszak ci najbardziej awangardowi artyści zawsze woleli skorzystać z usług postępowego Szatana.

Zabawna i gorzka to scena. Zresztą nie ma się co dziwić temu bohaterowi. W piekle nie masz swobody. Stoisz ściśnięty w szarym tłumie innych nieszczęśników, rozpychających się łokciami. Twoja głowa, jak inne głowy towarzyszy, są niczym kocie łby na rozległym ponurym placu, na który właśnie wszedł zaciekawiony gość z innego świata, dający fałszywą nadzieję. Nieprzyjemne to uczucie, gdy ktoś chodzi po twojej twarzy, by znaleźć tą jedną twarz. Twarz Annie. Odrobinę jaśniejsza od tych szarych. Twarz nowoprzybyłej i równie nieszczęśliwej co pozostali.

Spotkanie Chrisa z żoną nie należy do najbardziej udanych. Jest tak jak uprzedzali przewodnicy. Anie nie pamięta męża. Mieszka w swoim dziwnym, ciemnym domu, osadzonym na sklepieniach krzyżowo żebrowych wielkiej katedry, gdzie wszystko jest odwrócone do góry nogami. Mimo tego wszystkiego Chris zdecydował się być z nią. Lecz to równie wielkie poświęcenie jak i udręka. Być w piekle z ukochaną osobą, która nawet cię nie pamięta. Koszmar. To jak życie z osobą z Alzheimerem i demencją. Bo w tej wizji piekła najgorsze jest szaleństwo. To ono ostatecznie odbiera nam nasze „ja”, nasz rdzeń, nasze wspomnienia, myśli.

Ale Chris się nie poddaje. Kawałek po kawałku odtwarza lustro, w którym Annie rozpoznaje jakieś ważne chwile ze swego życia. Powracają bolesne wspomnienia, gdy trafiła do zakładu psychiatrycznego po śmierci dzieci. Ona się złamała, Chris pozostał na swoim miejscu, jakby niewzruszony. Nie dzielił z żoną rozpaczy. Może w pracy lekarza, gdzie codziennie zmaga się z cierpieniem, da się łatwiej zapomnieć o swojej tragedii? To był największy kryzys w ich małżeństwie i wszystko wskazywało na to, że dojdzie do rozwodu. Chris już nie potrafił rozmawiać z nieobecną Annie

Jak już wspominaliśmy, ten film w każdej minucie jest niezwykle atrakcyjny wizualnie, scenografie, tła i nawet ten niezwykły ogród obok szpitala psychiatrycznego wydaje się tak bajkowy, aż chce się w nim pozostać, by jeszcze odreagować te wszystkie traumy, które przez lata nawarstwiły się w człowieku.

Ale w piekle nikt nie chce pozostać. Nawet z ukochaną osobą? Może to jest ta siła, ten klucz. Slogan miłości, która otworzy wszystkie zamki. Może wszystko tak naprawdę zależy od nas? Czy się poddamy swoim lękom, wyrzutom sumienia i skażemy na potępienie i te ponure scenografie? Czy może jednak damy sobie szansę, wstaniemy i siłą naszej wyobraźni i miłości zbudujemy sobie swój raj. Chris często powtarzał swemu synowi a potem żonie „nie poddawaj się” Poddać się to znaczy oddać swoje niebo.

Ale może coś w tym jest, że jedyną siłą nas: śmiertelników jest umiejętność nie poddawania się, bycia cudownie upartymi. To dzięki temu przenosimy głazy, tworzymy niezwykłe rzeczy i może po tej drugiej stronie też z uporem tworzymy swoje niebo, nie dając szansy na potępienie. Uratuje nas tylko empatia i miłość do siebie i innych.

Ten film to przykład dzieła, w którym wszystkie elementy idealnie ze sobą współgrają. A całość potrafi na siebie zarobić ku uciesze cierpliwych producentów. To taka niemalże doskonała filmowa baśń, która poucza, wzrusza i zachwyca wizjami stworzonymi przez Eugenia Zanettiego w obiektywie Eduardo Serry. Efekty specjalne są przedsmakiem tego, co już za rok zobaczymy w pierwszej części „Matrixa”. Subtelna muzyka Michaela Kamena (kolejnego wielkiego nieobecnego) dopełnia każdą scenę. Czuć w tych dźwiękach ten zachwyt, gdybyśmy tam byli z bohaterami i odkrywali te niezwykłe krainy. Raz smyczki, potem spokojny obój. Równolegle do muzyki Kamena płynie piosenka w „Beside you” w wykonaniu Micka Hucknalla, wokalisty grupy Simply Red.

Sam koncept wędrówki do piekła sięga tradycji mistrza Dantego i jego „Boskiej komedii”, a także mitu o Orfeuszu i Eurydyce. Scenariusz Ronalda Bassa to adaptacja książki Richarda Mathesona pod tym samym tytułem co film. Ale już w treści można doszukać się paru istotnych różnic między filmem a książką. Po pierwsze w książce nie giną dzieci Chrisa i Annie, a przewodnicy po niebie i piekle Albert i Leona to po prostu nowo spotkane istoty, chociaż Albert potem okazuje się kuzynem Chrisa.

O ile w filmie Chris to sympatyczny pediatra, to w książce zajmuje się on scenopisarstwem, z kolei Ann wykonuje różne prace. Wędrówka Chrisa przez piekło jest bardziej bolesna niż to w filmie zostało przedstawione. W książce idea powtórnych narodzin, czyli reinkarnacja jest kolejnym obowiązkowym punktem w duchowej wędrówce, podczas gdy w filmie Chris i Annie decyduje się dobrowolnie na tą przygodę. W książce, w nowym życiu Annie będzie musiała się jeszcze raz zmierzyć ze swoim samobójstwem, a Chris zostanie wdowcem po niej. Jednak potem znów spotkają się w niebie. Choćbyś nie wiem, jak komplikował, bratnie dusze zawsze się odnajdą.

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE