NIEBIAŃSKIE ISTOTY
NIEBIAŃSKIE ISTOTY. ZABIJ I PISZ
Nie da się nie zauważyć, jak przemykają uradowane młodością i upite fantazją, niepoprawne romantyczki, jak Ania Shirley i jej droga przyjaciółka, Diana Berry. Można im wybaczyć wszystko. Cieszą się życiem, epatują młodością i marzeniami. Zatrzymać je to grzech zgorzkniałości. Wymieniają między sobą wierszowane dialogi, jak księżniczki na dworze. Pomyślałbyś, że to siostry, dusze pokrewne, stworzone tylko dla siebie. W jakiś dziwny sposób odnalazły się, wypatrzyły w lustrze, by teraz tworzyć niezwykłą jedność, by razem pisać niezwykłą opowieść. Z początku romans, potem kryminał. Kryminał? Spokojnie, dojdziemy do tego. Bawią się więc boginie stworzycielki tymi glinianymi figurkami i stawiają je na szachownicy nowej fabuły wielkiej opowieści, która przyniesie im kiedyś rozgłos i nieśmiertelną sławę. A jednak to coś innego przyniosło im sławę i to bardziej mroczną. Spotkały się, by tworzyć i także niszczyć każdego, kto ośmieliłby się stanąć na drodze ich niezwykłego związku i fantazji.
Gdy widzimy jak główne bohaterki, Juliet Hulme (Kate Winslet trzy lata przed „Titanikiem”) i Pauline Parker (Melanie Lynskey) biegną krętymi ścieżkami między drzewami, czujemy, jakbyśmy wracali do zielonej krainy Hobbitów. Łudzimy się, że gdzieś tam między krzewami dziewczęta otworzą furtkę do tajemniczego ogrodu. Odnajdą swoje królestwo rycerskich romansów, gdzie wreszcie Charles poślubił swoją Deborah i wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Dziewczyny skąpane we krwi, a wcześniej jeszcze rozbierające się do samej bielizny aż parują od emocji. Przeżyły chrzest, przeżyły swój ślub. Och gorąco tu od hormonów nastolatek, które zbyt intensywnie przeżywają swoją przyjaźń, a może nawet pierwszą miłość. Ich wspólną siłą jest wyobraźnia i mogą sobie wystarczyć nawzajem do końca życia, tkając niezwykłe opowieści, które otulą ich w ciepły kokon. Tu nastolatki kochają pierwszy raz, a tam rodzice postanawiają się rozwieść i zburzyć szczęśliwy dom jednej z księżniczek. Jedna wielka rewolucja uczuć, w której niestety będą ofiary.
Peter Jackson odwraca obiektyw od krwawych, groteskowych obrazów, jakie serwował widzom na początku lat dziewięćdziesiątych i razem z żoną, Fran Walch przenosi nas w lata pięćdziesiąte do nowozelandzkiego miasteczka Christchurch, by na podstawie autentycznych wydarzeń ukazać anatomię zbrodni, która zaczyna się tak niewinnie jak słodka baśń. Sam reżyser nie odmówił sobie tutaj małego cameo, gdy pojawia się przez parę sekund jako bezdomny, zarośnięty mężczyzna, obok którego przebiegają roześmiane bohaterki. Może jest w tym jakiś ukryty sens. Jakby Jackson chciał w ten sposób pokazać dwie skrajności. Z jednej strony brud życia, z drugiej wzniosłe ideały, które w końcu się ze sobą zderzają, pisząc krwią nową historię, nawet w takim miasteczku o pobożnej nazwie jak Christchurch. Reżyser sprytnie konstruuje opowieść, bo już na samym początku filmu witają nas krzyki i krew. Wiemy, że wydarzyło się coś złego i z niepokojem pytamy, jak do tego dojdzie.
Posępna, zamknięta w sobie Pauline Parker (urodzona w 1938 roku) poznaje nową uczennicę, Juliet Hulme (zmarła w 2023 roku), która właśnie przybyła z dalekich krajów, by teraz w Christchurch dokończyć swoją edukację w starannie wyprasowanym mundurku. Hulme jednak nie do końca przystoi do twardego regulaminu żeńskiej szkoły. Jest niekiedy bezczelna, zbyt uczuciowa, wyzwolona i ponosi ją nadmierna fantazja. Mówi czasem jak natchniona, epatuje zanadto życiem i energią, czym irytuje podstarzałe nauczycielki i zarazem fascynuje zamkniętą w sobie Pauline. Wreszcie cicha i samotna Parker znalazła sobie drugą połówkę, rewers swego losu, który za niedługo diametralnie się odmieni.
Krok po kroku Pauline podąża za Juliet, odwiedza jej inteligencki dom, poznaje jej postępowych rodziców i skrycie marzy, by stać się częścią tej niezwykłej rodziny. Trochę jak „Utalentowany Pan Ripley”. Ale jednak Pauline nie zamierza zastąpić Juliet. Zbyt mocno ją kocha. Zbyt obie kochają fantastyczne opowieści, rycerskie romanse i boskiego Mario Lanzę, którego mają nadzieję kiedyś poznać.
Gdy Pauline dostaje od ojca dziennik, zaczyna w nim zapisywać swoje wszelkie literackie pomysły, nadzieje, refleksje i nie szczędzi krytycznych uwag pod adresem swojej matki. W ten sposób otrzymujemy w filmie ciekawą narrację pamiętnikowo-listowną, której autentyczne fragmenty prawdziwych bohaterek czytają aktorki. Pauline jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że zapisując te wszystkie mroczne myśli w swoim dzienniku, kreśli wyraźny motyw zbrodni, który potem policja przekaże sądowi.
Narratorka z każdym pokonanym akapitem swojej gorzkiej prozy życia dochodzi do wniosku, że najlepiej by było, gdyby nie miała rodziców. Bo właściwie oni jej nie rozumieją, oni ograniczają jej szczęście. Ojciec jak prostak śpiewa do martwej ryby, parodiując boskiego Mario Lanzę. Jak on może! To wręcz profanacja! Gdy Mario śpiewa z głośników, rozpoczyna się prawdziwe misterium. To ekstaza dla nastoletniej Pauline, która z wrażenia tuli poduszkę, nie mogąc powstrzymać podniecenia. I jak ojciec, tak i matka nie może zrozumieć swojej córki i jej dziwnych fascynacji. Taka zwykła prostaczka, kura domowa, twardo stąpająca po ziemi kobieta, która nie wierzy w literacki talent córki. Ach! Nie mieć rodziców i stworzyć siebie od nowa, jak postać literacką albo glinianą figurkę.
Co innego państwo Hulme! To postępowi inteligenci, ona psycholog, on uczony, którzy tak wspaniale wychowali niezwykłą Juliet, dając jej jednak zbyt wiele swobody w tym pięknym domu. Gdy widzimy ją na mostku w ogrodzie, przypomina nam się Nibylandia, którą Kate Winslet odwiedzi za dziesięć lat z Johnnym Deppem. Tu między drzewami nasza panna rozwija wyobraźnię. Ubrana prawie jak księżniczka, na oczach zaskoczonej Pauline ściga małego księcia, który okazuje się być jej bratem. Kim jest ta dziewczyna? Czy mogłabym dzięki jej wyobraźni i rodziny otworzyć bramy do innego świata, gdzie poczułabym się wyzwolona, by wieść „Wyśnione życie aniołów”?
Zdumiona Parker nawet nie zdążyła się oswoić z tym miejscem, gdy już żywiołowa Juliet chwyta ją za rękę i ciągnie za sobą do tajemniczego ogrodu, gdzie między konarami, driady nucą sobie pieśni. A jeszcze w ciemniejszym zakątku, znalazło się miejsce na świątynię. Na kamiennym ołtarzu palą się świece, ukazując zdjęcia wielkich idoli, gwiazd muzyki i kina lat 50-tych. Czas złożyć ofiarę w imię marzeń.
Przyjaźń dziewczyn cieszy, intryguje i wreszcie niepokoi rodziców, którzy podejrzewają u córek homoseksualizm. Co gorsza, uczuciowe nastolatki coraz trudniej rozdzielić od siebie. Każda taka próba kończy się rozpaczą lub depresją obu dziewczyn. Rodzice stają się w tym dramacie bezwzględnymi katami, których trzeba w końcu pokonać. Zresztą sami nie są lepsi i nie ułatwiają dzieciom. Juliet jest zrozpaczona, gdy jej matka, psycholog wdaje się w romans ze swoim pacjentem i rozbija małżeństwo ze stoickim i nieco ciapowatym mężem, doktorem Hulmem. Bezpieczna, rodzinna opoka z pięknym domem i ogrodem rozbija się na kawałki. Co ciekawe, postępowa żona mieszka w jednym domu z kochankiem i mężem (taka nowoczesna rodzina i ekonomiczne rozwiązanie). A w środku tego chaosu stoi uczuciowa Juliet, która teraz przekonuje się boleśnie, że jej dworskie ideały mają się nijak do rzeczywistości.
Pauline z kolei coraz częściej kłóci się z matką, która zupełnie nie rozumie tych dziwacznych historii, jakie jej córka pisze całymi dniami, zaniedbując edukację w prestiżowej szkole. Nam — widzom również trudno się przyzwyczaić, czy to, co teraz widzimy to fantazje, czy może część prawdziwej historii. Bohaterkom powoli miesza się rzeczywistość z baśnią, jakby były pod wpływem jakiś silnych narkotyków, a żeby zwiększyć napięcie emocjonalne, Jackson nie żałuje tu zbliżeń na twarze, jakby chciał wejrzeć w psychikę swoich bohaterek, gdzie aż kipi od dantejskich scen. Tu biedny lekarz zostaje przekłuty mieczem, a tam nawiedzony ksiądz zostaje ścięty przez gliniane postacie, które jeszcze przed chwilą stały na półce w pokoju Pauline. Każdy, kto będzie próbował nawrócić dziewczęta, przemówić im do rozsądku, rozdzielić je, tego spotka kara — jak na razie tylko w fantastycznych wizjach. Ale spójrzcie na te wrogie spojrzenia obu dziewczyn. Potrafią zabić wzrokiem. Marszczą czoła, brwi układają jak skrzyżowane miecze, a w ich oczach płonie żar.
Już wiemy, że wszystko to zmierza do wielkiego apogeum, jakim jest morderstwo matki Pauline. Wypadki się zdarzają, czyż nie? Gdzieś na spacerze. Upadek, spadający kamień. Zbrodnia w imię ciekawej historii, by złożyć hołd na ołtarzu sztuki. Tak jak to widzieliśmy w komedii „Wyrzuć mamę z pociągu”, czy „Harry, twój prawdziwy przyjaciel”. Czas zabić matkę, by dorosnąć i przeżyć wielką przygodę. Gdzieś popłynąć (w kolejny rejs Titanikiem), uciec z ukochaną przyjaciółką, która opracowała tak genialny plan. Parker jest zdeterminowana. Już wszystko dokładnie widzi. Wykreśliła z brudnopisu postać matki. To ona zada decydujący cios. Jeszcze sobie nie zdaje sprawy, że większość swego życia spędzi za kratami, by między nimi stawiać litery kolejnej dziwacznej baśni, której jak na ironię nikt nie przeczyta. W przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, nie zrobi kariery literackiej. Czy jeszcze do niej nie dociera, że padła ona ofiarą podłego żartu i manipulacji ze strony sprytnej Juliet, która po tej głośnej zbrodni została poczytną autorką kryminałów jako Anne Perry? Hulme już zmarła. Ma na swoim koncie współudział w zbrodni i kilkadziesiąt napisanych kryminałów. Pauline wciąż żyje i zastanawia się, jak zakończyć godnie swoją życiową opowieść.
Komentarze
Prześlij komentarz