WŁADCA TALENTÓW




Był sobie kiedyś pewien chłopiec, który chciał pisać wspaniałe bajki. „Co w tym trudnego?” — myślał sobie i wyciągał kolejną kartkę papieru. Pisał, zmieniał sceny, ale ciągle mu coś nie wychodziło. Albo bohater był zbyt słaby, albo historia zbyt krótka, albo znowuż zbyt długa. Nie lubicie zbyt długich bajek, prawda? Ciągle coś nie pasowało. To tak, jak próbujecie czasem dopasować puzzle, obracacie nimi i ciągle nie znajdujecie połączenia. No właśnie. Wreszcie nauczyciel widząc, jak chłopiec się męczy przy pisaniu kolejnej bajki, powiedział mu wprost:

 — Ty się nie nadajesz do pisania bajek, nigdy nie napiszesz wspaniałej bajki ani opowiadania. Zostaw to w spokoju i zajmij się czymś innym. — Nauczyciel popatrzył groźnie na chłopca, założył wysoki kapelusz i wyszedł z klasy. Chłopiec posmutniał, wrócił do domu i wszystkie zeszyty z bajkami, jakie dotąd napisał, wyrzucił do śmieci.

 — I co było dalej? — Zapytałem i zjadłem kolejnego wafla. A tak w ogóle nazywam się Wafel i opowiadam wam tą historię. I pewnie chcecie wiedzieć, co było dalej?

 — Nic. — Odparł tata i przetarł oczy, jakby przed chwilą płakał.

 — Chłopiec dorósł i koniec. — Tata posmutniał, jakby to on był tym chłopcem, ale jakoś nie wierzyłem w takie historie i od razu przewróciłem się na drugi bok, tak jakbym przewracał kolejną kartkę w książce. Przytuliłem się do poduszki i zasnąłem.

Trzeba wam wiedzieć, że w naszej dzielnicy mało się dzieje, a jeśli już coś się dzieje, to tylko szczekający pies i krzyczący pan Harmen, który kiedyś krzyczał w teatrze, chociaż mama mówi, że on bardzo głośno śpiewał i był bardzo sławny. Teraz krzyczy na panią Różę, że wyprowadza swojego psa na jego trawnik. Mi się to nawet podoba, zawsze można się pośmiać. Jest jak w kinie. Siadam na balkonie i jem chrupki. I jest super.

I oto pewnego słonecznego dnia, do domu obok, gdzie nikt nie mieszkał, przyjechał wielki samochód, a z niego wyszedł jakiś dziwny pan w wysokim kapeluszu, podobnym do tego, jaki noszą czarodzieje. Ten pan był chyba stary, bo miał białe włosy. To był nasz nowy sąsiad. Ale nawet po miesiącu jeszcze go nie poznałem. Słyszałem tylko, że chyba nazywa się Talen, Talert, czy jakoś tak…. Nieważne. Acha, i słyszałem tylko, że to bardzo mądry pan, który ma bardzo dużo tytułów naukowych, mniej więcej tyle, ile i jest chrupek w paczce. Wyciągnąłem wafla zagryzłem, bo zawsze gdy się denerwowałem, jadłem wafle. Tym razem trafiłem na kokosowego, a tydzień temu miałem orzechowego, a pewnie za kolejny tydzień będę miał śmietankowego. Trzeba zmieniać smaki i szukać nowych przygód.

Od dawna byliśmy ciekawi, kim jest ten nieznajomy przybysz, który się tu wprowadził do nas. Swoją drogą bardzo niegrzecznie się zachował ten pan, że się nam nie przedstawił. Powinien kupić dużo słodyczy i przejść po naszych domach, poczęstować nas i powiedzieć coś o sobie. A on nic. Schował się i czeka, że my go znajdziemy. Ale ja już jestem za duży na zabawę w chowanego. Dorośli są tacy niegrzeczni. Ale mama mówi, że trzeba szanować prywatność innych. Ja się z tym nie zgadzam. Trzeba zawsze obserwować innych sąsiadów i jeść wafle. I wyciągać wnioski.

W związku z tym, że nasz sąsiad nam się nie przedstawił, postanowiłem razem z moimi przyjaciółmi: Pralą, która zawsze lubiła robić pranie i prać skarpetki, z czego bardzo cieszyła się jej mama i moim drugim przyjacielem; Szarakiem, który zawsze nosił coś szarego, spodnie albo bluzkę, umówiliśmy się razem, że sprawdzimy naszego nowego sąsiada. Prala przyszła pierwsza i jak zawsze ładnie pachniała proszkiem do prania i chyba pralinkami waniliowymi.

 — Co dziś prałaś? — Zapytałem na powitanie.

 — Jak zwykle bluzki i skarpety. — Odpowiedziała z wyższością, patrząc, na moją plamę na bluzce, po czym dodała z przekąsem:

 — Tobie też by się przydało pranie.

 — Się wie, ale moje pranie będzie dopiero za tydzień. Oszczędzam wodę. Jestem eko czy jakoś tak. Wafle też są naturalne… prosto z paczki. — Wyjaśniłem.

 — Phi. — Odparła Prala. Poczęstowałem ją drugim wafelkiem i gdy tak jadła, nieopatrznie pobrudziła bluzkę kremem.

 — No widzisz. Nie da się być zbyt czystym. To niezdrowe. Człowiek się zbyt denerwuje, że się pobrudzi. — Powiedziałem ze śmiechem i ugryzłem wafla. Wreszcie dołączył do nas Szarak.

 — Zawsze się spóźniasz! – Syknęła Prala.

 — Przepraszam. Ale wziąłem lornetkę. Zobaczymy z bliska, co porabia nasz tajemniczy sąsiad.

 — Musimy to sprawdzić. No bo kto, jak nie my?! Musimy pilnować porządku w naszej okolicy — Dodałem.

 — No właśnie. To my jesteśmy od ratowania przed złymi.

 — To nasz sąsiad jest zły? A co to znaczy być złym? — Zdziwiła się Prala.

 — Moja mam jest zła, jak nie zjem obiadu.

 — A ten sąsiad?

 — No jak się nam nie przedstawił to jest zły. Coś przed nami ukrywa.

 — Może słodycze? — Zapytałem.

 — Okropny sknerus. — Przyznałem i zagryzłem wafla, po czym sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem kolejnego, proponując innym, bo nie wypada jeść wafli samemu.

 — Chcesz?

 — Przyda się. Trochę słaby jestem. — Przyznał Szarak i zagryzł.

Podeszliśmy bliżej do starego domu, w którym mieszkał nasz nowy sąsiad. Poczułem się jakoś nieswojo. Już wiele osób tu mieszkało, ale jakoś krótko, jakby ten dom był pełen duchów, które chcą się pozbyć niewygodnych mieszkańców. Schowaliśmy się w krzakach i uważnie obserwowaliśmy, co się stanie. Nagle boczne drzwi się otworzyły i wyszedł z nich ten dziwny sąsiad w cylindrze na głowie. Wyglądał jak czarodziej w cyrku, w którym byłem roku temu. Ale nie podobało mi się tam, nie sprzedawali dobrych wafli. Sąsiad rozejrzał się ostrożnie, czy aby ktoś go nie widzi, a my go widzieliśmy z ukrycia i cieszyliśmy się, że jesteśmy od niego lepsi. Zauważyliśmy, że wyniósł on na podwórko parę pudeł.

Co było w tych pudełkach? To zajmowało moje myśli przez kolejne dni. Bo tych pudeł i walizek przybywało. Całe podwórko było zapełnione tymi walizkami. Uwierzcie mi, nikt nie miał tylu walizek. Było ich tyle, co w wielkiej paczce chrupek „Łasuszki”. Nawet gdy jeździłem na wakacje, wystarczył mi plecak z kieszonkę na pieniądze i wafle. A tu ktoś miał tyle walizek, kufrów. Co w nich mogło być? Musiałem się dowiedzieć. Ciekawość była silniejsza niż ochota na kolejne wafle. Nasz dom stał niedaleko domu nowego sąsiada, więc bez trudu mogłem obserwować go z okna. I pewnego razu zobaczyłem, jak pod jego dom przyjechał wielki samochód, wysiadł z niego jakiś wielki pan, który wyglądał jak pirat, bo jedno oko miał zakryte czarną łatką i zaczął pakować te walizki i pudła do przyczepy. Trwało to bardzo długo, chyba kilka godzin, aż wreszcie wszystkie pudła znalazły się w samochodzie i samochód wreszcie odjechał. Co to mogło znaczyć? Codziennie spotykaliśmy się z Szarakiem i Pralką w moim domu i obserwowaliśmy podwórko sąsiada. To lepsze niż telewizja. Mieliśmy sporo pomysłów i rozwiązań tej zagadki.

 — Chyba już wszystko rozpakował. — Powiedziałem i przesunąłem pionek na planszy, ucieszyłem, że znów wygrałem, ale nikogo to nie obchodziło, bo wciąż wszyscy się zastanawiali, co tajemniczy sąsiad miał w tych walizkach?

 — Kalka mówi, że ten sąsiad to złodziej. Ukrywa się i tu przywiózł te wszystkie skradzione rzeczy. — Powiedziała Prala.

 — Kalka zawsze opowiada bzdury, wszystko zmyśla, byleby zrobić sensację.

 —A ty wiesz akurat najlepiej? — Oburzyła się Prala.

 — Ale Artek z nim rozmawiał.

 — No coś ty. — Ożywiła się Pralka, przesuwając swojego pionka. Niestety wciąż miała sporo do przejścia, by wygrać.

 — Artek szedł z ojcem, który przywitał się z tym dziwnym sąsiadem. Sąsiad coś odburknął, a potem spojrzał groźnie na nich i poszedł. — Wyjaśnił Szarak.

 — No i co?

 — No i następnego dnia Artek zauważył, że już nie umie rysować.

 — Jak nie umie?!

 — To on umiał rysować?!

 — Codziennie coś rysował w szkole. Nawet pani z plastyki go chwaliła. Nie pamiętacie?

 — Ja też umiem całkiem dobrze rysować, a pani mnie nie chwaliła.

 — Ale Artek umiał rysować. Mówię wam. A teraz zauważył po tych paru dniach, że nie umie rysować, nie jest w stanie nawet dobrze utrzymać ołówka. — Powiedział Szarak.

 — Może jest chory? — Tłumaczyła Prala.

 — Może, albo…

 — Albo co?

 — No wiecie.

 — No co?

 — No ten sąsiad. On to spowodował. — Upierał się Szarak.

 — Że Artur nie może rysować?! To zupełnie do siebie nie pasuje, jak puzzle z różnych zestawów. — To było trudniejsze niż zadanie z matematyki. Zapomniałbym pewnie o Arturze i jego talencie do rysunków, gdyby nie pewne wydarzenie. Otóż wracaliśmy z tatą z zakupów, tata niósł duże torby, a ja paczkę wafli, gdy właśnie minęliśmy tego sąsiada. Nawet udało mi się powiedzieć „dzień dobry”, ale ten sąsiad z wielkim kapeluszem chyba mnie nie zauważył. Za to tata zrobił się jakiś dziwny, jakby zobaczył ducha, albo kogoś, kogo już znał. Stał się jakiś smutny i nawet nie częstowałem go waflami, które kupiliśmy. Chyba mogłem zjeść wszystkie. Super. Nie chciałem, żeby tata się źle poczuł po waflach.

 — Co ci się stało. Źle się czujesz? — Dopytywała się mama.

 — Nie wiem, wydaje mi się, że skądś kojarzę tego nowego sąsiada. — Odparł tata.

 — Skąd? — Zdziwiła się mama.

 — Przypomina mi on mojego nauczyciela, który dawno temu zniechęcił mnie do pisania. Dziwne. — Tata posmutniał i wyszedł do siebie. Trudno było mi w to uwierzyć. Czyżby ta bajka o chłopcu piszącym bajki była o moim tacie, który stracił talent przez swojego złośliwego nauczyciela? A w ogóle co to jest talent? Mama wyjaśniła, że talent to taka umiejętność, jak rysowanie, śpiewanie, granie na instrumencie. Ja uważam, że jedzenie wafli to też talent. Nie chciałbym tego talentu stracić. Ale dlaczego ten sąsiad kradnie talenty? Zastanawiałem się nad tym długo i musiałem znowu zjeść wafla i znowu nakruszyłem.

 — Ale talent to nie wafle głuptasie! — Zażartowała Prala, która słuchała mnie od dłuższego czasu.

 — No tak. Na szczęście ja chyba nie mam zbyt wiele talentów, więc ten pan w cylindrze mi ich nie zabierze.

 — Co to za pomysł, żeby w ogóle ktoś mógł ci zabrać talent, tego się nie da zabrać. To jest w tobie.

 — No ale jak się skaleczę, to wypłynie, nie?

 — Co ty opowiadasz. I po co w ogóle ktoś ma kraść talenty?

 — Jak to po co?! — Dziwiłem się. Nigdy nie chciałaś mieć talentu do matematyki, jak Krzysiek. Liczyć jak kalkulator i zdobywać same piątki. To by było coś. — Rozmarzyłem się.

 — No fakt, fajnie by było codziennie mieć nowy talent.

 — Może zapytam tego pana, jak to się robi?

 — Chyba zwariowałeś! — Krzyknęła Prala.

 — Widziałem dziś z okna, że znów wypakował mnóstwo toreb i skrzyń. — Dodałem.

 —To co, sprawdzimy, co jest w tych skrzyniach? — Zapytał Szarak i pokazał nam jeszcze większą lornetkę.

 —Mówię wam, tam mogą być skradzione talenty. — Upierał się.

 — A w ogóle wiecie, jak takie talenty wyglądają? Jakie mają kształty? Czy są twarde, miękkie, a może są jak woda. Czy są małe, duże? Czy są jak cukierki, które się połyka, czy może są jak broszki, które się przypina do ubrania? — Dopytywała się Prala. Nie wiedzieliśmy, jak rozpoznać talenty, jak znaleźć te złote ziarenka, tak jak to robią poszukiwacze złota. Znów zagryzłem wafla i nakruszyłem, a Prala od razu zmiotła ręką te okruchy.

 — Dajcie spokój, bo narobimy sobie kłopotów! — Ostrzegała Prala.

 — Ale gdybyśmy zdobyli takie talenty, bylibyśmy najzdolniejsi. Tylko pomyślcie. — Rozmarzyłem się. Nazajutrz bacznie obserwowaliśmy dom sąsiada. Wreszcie wyszedł i pojechał wielkim samochodem gdzieś w niewiadomym kierunku i mieliśmy nadzieję, że prędko nie wróci. Ostrożnie przeszliśmy do ogródka. Szarak wyciągnął z kieszeni jakieś klucze i druty, którymi zaczął wywijać w zamku od drzwi.

 — Rety jak w filmie.

 — Mój tata ma cały warsztat takich narzędzi. — Pochwalił się Szarak i przekręcił kilka razy kluczem. Po chwili zamek puścił i drzwi się otworzyły. Szarak szybko pobiegł na zwiady z lornetką i miał obserwować, kiedy wróci nasz sąsiad, by nas ostrzec w porę przez radio. My z Pralą weszliśmy do domu. To było łatwiejsze niż się spodziewałem. Już w drugim pokoju natrafiliśmy na stos wielu toreb, kufrów i walizek. Ku niezadowoleniu Prali otworzyłem jedną z nich i wyjąłem jakiś mieniący się wieloma kolorami kawałek czegoś, co trudno mi było określić. Przypominało to kształtem puzzel, jaki przekręcałem wiele razy, by wreszcie dopasować go do układanki. Mogło by się wydawać, że taka mała rzecz będzie lekka, a jednak była bardzo ciężka, nawet cięższa niż mój plecak pełen książek. Jak to możliwe?

 — Co to takiego? — Zapytała Prala. Na puzzlu, który trzymałem, widniał napis:

 — Zdolność do matematyki. — Odparłem przypatrując się matematycznym znakom, które migały na powierzchni tego kawałka.

 — No co ty, to zwykła, bezkształtna płytka. Może kafelka? Właśnie! Może nasz sąsiad układa kafelki? — Prala starała się wymyśleć jakieś sensowne wytłumaczenie.

 — Chyba sama w to nie wierzysz. — Otworzyłem inną skrzynię i tu także znalazłem puzzle o różnych kształtach i kolorach.

 — Po co mu tyle kolorowych kafelek? — Rozejrzałem się dookoła, bo i na półkach stały te różne puzzle. Były to różne umiejętności, a ja w tej chwili poczułem, że chcę ich jak najwięcej. To tak, jakby stanąć przed stołem pełnym różnych słodkich ciastek. Od razu chcecie spróbować wszystkiego, czyż nie? Jednak nie mogliśmy wziąć wszystkiego. Wzięliśmy tylko tyle, ile byliśmy w stanie zmieścić do naszych plecaków.

Gdy wróciliśmy do domu, zaczęliśmy dzielić łupy. Sięgaliśmy do torby i pytaliśmy siebie nawzajem: „Kto chce talent do pisania albo do biegania?”. Ku mojemu zdziwieniu Szarak i Prala wybrali bardzo mało talentów, jakby w ogóle ich nie chcieli. A może po prostu nie wierzyli w to, że mają szansę tak szybko stać się bardzo zdolnymi.

Ja z radością wypróbowałem wszystkie swoje zdobycze. Pewnie zastanawiacie się, jak to jest? Oczywiście, że wspaniale. Wystarczyło je mieć przy sobie i chcieć je rozwijać. Już po paru godzinach mogłem posiadać niezwykłe umiejętności. Ale zauważyłem, że w jednym dniu nie mogę być utalentowanym we wszystkim, tak samo jak w szkole w jednym dniu nie mogą być wszystkie lekcje naraz. Talenty są niczym kamienie, które wręcz przytłaczają i nie mógłbym się z nimi poruszać swobodnie, mając je w kieszeniach czy przypięte do bluzki.

Gdy już czujecie, że możecie być genialni we wszystkim, chcecie więcej. Tak jakbyście jedli smaczne ciastko, musicie zjeść do końca. Na początku trudno mi było w to uwierzyć, ale w szkole stałem się najlepszy. O cokolwiek byście mnie nie zapytali, zawsze udzielałem prawidłowej odpowiedzi. Pewnie wygrałbym te wszystkie teleturnieje, które są w telewizji. Tylko pomyślcie, ja, który cały czas jadłem wafle, ja, który zawsze stałem gdzieś z boku, teraz byłem bardzo mądry, byłem niemalże gwiazdą.

 — Kto nam odpowie na to pytanie? — Pytała uśmiechnięta pani nauczycielka, zwracając się do najlepszego ucznia w klasie, Jacka, a tu nagle ja podawałem prawidłową odpowiedź. I tak codziennie. Byłem najlepszy. Wiedziałem, jak liczyć, jak pisać dobrze dyktanda, jak mówić w obcym języku, jak szukać na mapie. Ale chciałem być też najlepszy w sporcie. Niedługo się okazało, że z talentem piłkarskim strzelałem na każdym szkolnym meczu po kilka goli. Ale i to dla mnie było za mało. Poczułem chęć zaistnienia w samorządzie uczniowskim. Z talentem do organizacji bez problemu radziłem sobie ze wszystkim, łącznie z pomocą innym i zjednywaniem sobie coraz to nowych kolegów i koleżanek. Wszyscy się do mnie uśmiechali, klepali po ramieniu. Czułem, że mam tak dużo przyjaciół, których jednak nie znałem tak dobrze jak Prali i Szaraka.

 — Może pogramy dziś w piłę albo pójdziemy na deski? — Pytał Szarak, lecz ja nie miałem czasu na zabawy z nimi. Chciałem rozwinąć wszystkie swoje talenty.

 — Znowu nie masz dla mnie czasu. Co się z tobą dzieje?! — Zapytał smutny Szarak i odszedł.

 — Musimy jeszcze omówić plan szkolnego balu. — Zwracała mi uwagę przebojowa Kaja, która była przewodniczącą samorządu uczniowskiego.

Zdobywałem nagrody, uznanie. Nawet pan dyrektor szkoły, który dotąd nie zwracał na mnie uwagi, chyba, że się spóźniałem na lekcje, teraz mi gratulował. Byłem tak wielki, a zarazem czułem się coraz słabszy. Nudziło mnie to, że wciąż jestem taki wspaniały we wszystkim, że nie napotykam żadnych trudności. To tak, jakbyście oglądali bajkę, w której bohaterowi wszystko się udaje. Powoli was to nudzi, prawda?

Zastanawiałem, czy mógłbym jeszcze komuś pomóc, skoro mam tyle talentów? Pewnego razu gdy przechodziłem obok taty, zauważyłem, jaki jest smutny. Wciąż chyba rozpamiętywał to spotkanie z tym tajemniczym sąsiadem. Może chciałby napisać jakąś bajkę? Było tyle konkursów. Może zostałby doceniony? Chciałem mu pomóc. Chciałem mu oddać talent, który kiedyś odebrał mu ten okropny sąsiad. Musiałem zawalczyć o talent dla mojego taty i potrzebowałem pomocy moich dawnych przyjaciół, Prali i Szaraka, bo tylko oni znali moją tajemnicę. Ale to nie było takie łatwe. Mój talent do zjednywania sobie ludzi, jakoś nie działał na moich dawnych przyjaciół, którzy udawali, że mnie nie znają.

Nagle zrozumiałem, że z tą masą talentów stałem się zupełnie samotny. Zrobiło mi się smutno. Ale przecież miałem misję do spełnienia. Chciałem odzyskać talent dla taty. Zjadłem trochę wafli i ruszyłem na podbój.

Znów zacząłem uważnie obserwować dom sąsiada. Gdy tylko ten odjechał samochodem, włamałem się do domu za pomocą kluczy od Szaraka. Wszedłem dalej, do biblioteki, gdzie na regałach były zebrane te wszystkie walizki, oznakowane odpowiednimi etykietami. Szukałem talentu do pisania opowieści, a najlepiej bajek. Tuż obok talentu do pisania wypracowań, przemówień, dyktand, znalazłem nieco przykurzony talent bajarzy. Był wielkości brożki, jaką można sobie przyczepić do bluzki i miał kształt puzzla, na którym był wyryty symbol pióra do pisania. Od razu go schowałem do plecaka. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie wziął kilka innych talentów. A wiecie dlaczego? Bo zauważyłem, że niektóre z wcześniejszych talentów, jakich używałem, jakby się stopiły, jakby były bateriami, które trzeba wymienić.

Szybko wróciłem do domu, gdzie już zastałem tatę, który tym razem wydawał mi się weselszy niż ostatnio. Czyżby napisał bajkę? Nie, to moje oceny ze szkoły tak go zadowoliły.

 — Gratuluję, kolejne świetne oceny. Co się z tobą dzieje? — Zapytał zdziwiony.

 — Po prostu lubię się uczyć. – Odpowiedziałem zakłopotany.

 — Tak nagle? Ale to wspaniale! — Ucieszył się, a ja postanowiłem przejść do planu B. B jak bajka i oddać tacie talent do pisania bajek.

 — Tato mówiłeś, że kiedyś pisałeś bajki… — Zacząłem nieśmiało.

 — To stare dzieje, przestałem pisać, bo zająłem się czymś innym.

 — Ach tak. — Odparłem zakłopotany. Tata od razu zauważył, że coś trzymam w dłoni.

 — A co tam chowasz? — Zapytał zaintrygowany.

 — A nic. To taka zabawka, yyy… amulet. — Wyjąkałem.

 — Amulet, co ty opowiadasz?

 — To ci pomoże napisać piękną bajkę. — Zapewniałem.

 — Już nie piszę bajek, wyrosłem z tego.

 — Ale gdybyś chciał, to wystarczy, że to przyjmiesz i uwierzysz, że możesz napisać wspaniałą bajkę. — Podałem talent tacie, a on popatrzył na ten mieniący się puzzel, na którym było napisane „pisanie bajek”. Przez chwilę jego twarz napełniła się złotym blaskiem, jakby słońce go musnęło. Ucieszyłem się.

 — I myślisz, że to mi pomoże w pisaniu bajek? Ha, ha. — Roześmiał się tata i pokiwał głową, po czym odłożył puzzel.

 — Dziękuję ci, ale mam jeszcze trochę papierkowej pracy.

 — Twoje zadanie domowe?

 — Tak, dorośli też mają zadania domowe, sporo liczenia.

 — To może następnym razem przyniosę ci puzzel z talentem do liczenia.

 — Daj spokój z tymi puzzlami, co to za układanki? Idź już do siebie. — Roześmiał się, a ja jeszcze przed wyjściem powiedziałem:

 — Przynajmniej spróbuj, przypnij to do marynarki. — Wtedy pomyślałem sobie, ile jest ludzi w naszej okolicy, którym by się przydały te talenty, o których kiedyś zapomnieli lub je stracili. Może byliby szczęśliwsi? Może wtedy świat byłby lepszy. Mógłbym im rozdać te wszystkie talenty, które trzyma ten zły sąsiad. Byłbym jak superman. Rozmarzyłem się i zjadłem kolejnego wafla.

Nazajutrz moja mama była bardzo zdziwiona, gdy zobaczyła na stole niewielki kawałek czegoś, co przypominało puzzel, mieniący się różnymi barwami. Gdy przyjrzała się temu, dostrzegła napis „gra na pianinie”. I wreszcie zadała to ważne pytanie:

 — A cóż to takiego?

 — Przecież lubiłaś grać na pianinie. – Odpowiedziałem.

 — I to ma niby mi pomóc? — Zapytała z uśmiechem, przyglądając się puzzlowi.

 — Co to w ogóle jest? Do czego to służy? I skąd to masz? Sam to zrobiłeś, ktoś ci to dał, a może gdzieś kupiłeś? — Dopytywała się mama, a ja już nie wiedziałem, na które pytanie odpowiedzieć. Mama zawsze zadaje zbyt dużo pytań.

 — To talent mamo. — Odparłem krótko.

 — Ach tak. — Uśmiechnęła, jakby w ogóle mi nie wierzyła.

 — Tak twierdzi nasz syn. Mi przyniósł taki puzzel, zatytułowany „pisanie bajek” — Powiedział ze śmiechem tata, który właśnie wszedł do kuchni. Założył marynarkę, poprawił krawat, wziął walizkę, pocałował mamę w policzek i pogłaskał mnie po głowie. Mama się roześmiała i podała mi śniadanie.

 — Dziś znów dostaniesz jakieś piątki albo szóstki?

 — Z pewnością.— Odpowiedziałem z uśmiechem.

 — Co ci się stało? Dawniej tak się nie uczyłeś, a teraz jesteś najlepszy we wszystkim. Nauczyciele cię bardzo chwalą. Co to ma wszystko znaczyć? — Zapytała znów podejrzliwie, jakby nie była zadowolona, że jestem najlepszym uczniem. Rodzice są dziwni, zawsze ich trudno zadowolić czymkolwiek.

 — Odkryłem swoje talenty. — Oznajmiłem i wskazałem na puzzel, który dałem mamie. Zdziwiona mama spojrzała jeszcze raz na niego. Jakieś światło musnęło jej twarz. Uśmiechnęła się. Wziąłem plecak i wyszedłem z domu, zastanawiając się, czy jeszcze usłyszę, jak mama gra na pianinie.

Na ulicy zauważyłem Pralę, która przechodziła naprzeciwko naszego domu, wyjąłem wafla i chciałem ją poczęstować.

 — Prala, poczekaj. — Ona jednak niechętnie spojrzała w moją stronę.

 — O przypomniałeś sobie o starych znajomych.

 — No co ty, gniewasz się? Przecież w pełni rozwijam swoje talenty. To coś złego?

 — Twoje talenty? Dobrze wiemy, że je ukradłeś — Wycedziła przez zęby.

 — Tak samo, jak ty.

 — Bo cię posłuchałam. — Powiedziała zirytowana.

 — I co żałujesz? Nie lepiej być utalentowanym? Wykorzystaj to, co masz, a będziesz najlepsza w szkole.

 — Jakoś u mnie to nie działa! Większość talentów się rozpłynęła, jakby były z lodu.

 — Za słabo się starasz, żeby być najlepszą.

 — Nie chcę mi się być najlepszą!, najzdolniejszą, najpiękniejszą! Mam dosyć ciebie i tych głupich talentów! — Obraziła się i poszła przed siebie. Musiałem zjeść sam wafla. Szybko zapomniałem o tych pretensjach Prali, która chyba sama nie doceniała tego, co ma. Była zbyt leniwa i była dziewczyną, a dziewczyny z niczego nie są zadowolone, nawet ze swoich talentów.

Przypomniałem sobie wtedy o swojej misji, aby dać talenty tym, którzy w przeciwieństwie do Prali na to zasługują i tego potrzebują. Jesteście ciekawi, jak chciałem tego dokonać? Przecież nie mogłem ogłosić wszystkim, że rozdaję talenty, bo sąsiad na pewno by się dowiedział o tym i oskarżył by mnie o kradzież. Musiałem działać ostrożnie, jak każdy superbohater.

Po drodze minąłem pewnego pana, który prosił wszystkich o pieniądze, podpierał się on na lasce i wyglądał bardzo smutno. Podszedłem od niego, a on od razu zapytał:

 — A może ty masz jakieś pieniądze mały przyjacielu. — Nie miałem przy sobie. Większość wydałem na wafle. Miałem za to coś ciekawszego.

 — Może chce pan wafla? O smaku orzechowym. Moje ulubione. — Zaproponowałem. Pan popatrzył na mnie dziwnie i wreszcie wziął wafla.

 — Niech będzie — Odparł.

 — Mogę pana o coś zapytać? — Pan przegryzł wafla.

 — Jeśli musisz.

 — Czy pamięta pan, w czym był kiedyś dobry, jaki pan miał talent? — Pan trochę się zdziwił, gdy usłyszał takie pytanie, a po chwili odparł znudzony:

 — Nie zawracaj mi głowy mały!

 — Na pewno musiał być pan w czymś dobry! — Upierałem się.

 — Nie jestem dobry, już nie.

 — Dlaczego nie jest pan dobry? Zrobił pan coś złego?

 — Za chwilę tobie zrobię coś złego. Odczep się ode mnie! — Krzyknął Pan.

 — Ale chcę panu pomóc. — Przekonywałem.

 — A co ty możesz mały? Mnie już nie da się pomóc. Jestem jak te połamane skrzypce — Tu pan wskazał na zniszczony instrument.

 — Nie mogę grać, choć kiedyś grałem przed wieloma ludźmi. Jak byłem mały, taki jak ty — powiedział i otarł łzy. Wyciągnąłem chusteczki i podałem mu. On wskazał na swoją rękę.

 — Nie mogę już grać. Nie potrafię.

Gdybym mógł pomóc temu panu. Pomyślałem chwilę. To w sumie takie proste. Muszę po prostu zdobyć talent muzyczny, talent do gry na skrzypcach. Gdybym jeszcze znalazł talent do nie chorowania, albo talent do zdrowia. Zatem do dzieła!

No i rzecz jasna znów wybrałem się na poszukiwania potrzebnych talentów. Odczekałem odpowiedni moment, gdy mój tajemniczy sąsiad wyszedł z domu. Sposobem Szaraka otworzyłem drzwi drutem i wszedłem do środka. Od razu zabrałem się do poszukiwań. Talent muzyczny rzecz jasna był jednym z najbardziej popularnych talentów, więc nie trudno go było znaleźć w bibliotece w dużych ilościach. Szybko go schowałem do kieszeni i wziąłem jeszcze parę innych na zapas. Za to talentu do zdrowia nigdzie nie znalazłem. Znów udało mi wymknąć niezauważonym. Zastanawiałem się, jakie mam szczęście, że jeszcze nigdy dotąd nie zostałem przyłapany na gorącym uczynku. Szybko pośpieszyłem z talentem i wręczyłem go biednemu panu.

 — Mam tutaj coś dla pana.

 — A to ty, przyniosłeś pieniądze, tak? — Ucieszył się pan, lecz w swojej dłoni nagle zobaczył mieniący się puzzel. Zdziwił się i od razu zapytał:

 — Co to jest?

 — Chce pan znowu grać dla ludzi?

 — Wiele rzeczy bym chciał.

 — Może to jest problem, że chce pan zbyt wiele.

 — Nie wymądrzaj się mały.

 — Niech pan tylko przyjmie ten puzzel i będzie pan wspaniale grał dla wszystkich.

 — Co ty opowiadasz? Nie chcę tego czegoś! Po co mi to?! — Biedny Pan obejrzał ten mieniący się puzzel i bardzo się zdenerwował. Rzucił tym puzzlem o chodnik, a ten rozbił się w drobny mak, jakby był ze szkła. A wraz z tym rozbitym puzzlem, rozbiło się także moje marzenie o tym, aby pomagać ludziom. Wiecie to smutne uczucie, kiedy ktoś nie chce waszej pomocy, mimo, że wy wiecie, jak mu pomóc, jakbyście widzieli więcej niż on. Może nie warto na siłę dawać ludziom tego, o czym marzyli? Może to dla nich zbyt łatwe? Sam nie lubię, kiedy mama daje mi dokładkę obiadu, którego nie lubię. A propos jedzenia. Po tej nerwowej sytuacji z rozbitym puzzlem bardzo zgłodniałem.

Po drodze wstąpiłem do cukierni i usłyszałem rozmowę między panią sprzedawczynią a klientką, która kupowała jakiś tort. Sprzedawczyni mówiła:

 — Chętnie bym wróciła do malowania, to zawsze mnie odpręża. Ale ludzie wolą kupować chleb niż obrazy. — No tak, kto by się najadł obrazem? Ja musiałbym zjeść kilkanaście wafli, żeby mieć siły podziwiać różne obrazy. A najgorsze są te obrazy z jedzeniem. Od razu się chce jeść.

Zastanawiałem się, czy mógłbym jakoś pomóc tej pani sprzedawczyni, by mogła znów malować i jednocześnie sprzedawać te pyszne drożdżówki. Wróciłem do domu i przeszukałem talenty, które dotąd udało mi się wykraść. Talent plastyczny i malarski był popularnym talentem i występował w dużych ilościach. Miałem go więc trochę w zapasie, choć musiałem się śpieszyć, bo zauważyłem, że niewykorzystane talenty już po paru dniach roztapiają się niczym kostki lodu. To dziwne, bo u sąsiada wszystkie te talenty trzymały się znakomicie.

Ostrożnie zapakowałem talent malarski i jeszcze raz udałem do piekarni. Obowiązkowo kupiłem trochę wafli i drożdżówkę, po czym zapłaciłem i podałem pani jeszcze ten prezent.

 — To dla pani prezent za pyszne wafle. — Oznajmiłem.

 — Ależ nie musisz mi dawać prezentów.

 — Wystarczy, że go pani przyjmie.

 — Cóż to takiego? — Dziwiła się coraz bardziej pani sprzedawczyni, gdy rozpakowała prezent i ujrzała przed sobą mały, mieniący się różnymi kolorami puzzel.

 — To jakaś ozdoba, czy co? — Dopytywała się.

 — Niech pani go przyjmie, od razu zacznie pani pięknie malować. — Odparłem i zacząłem jeść wafle, bo to mnie uspokajało.

 — Nie wiem o ci chodzi mały, ale dziękuję. – Odpowiedziała ze śmiechem i od razu schowała puzzla do kieszeni. Pomyślałem sobie, że pewnie też zlekceważy mój prezent. Jednak za jakiś tydzień odwiedziłem piekarnię i zobaczyłem na ścianie parę nowych obrazów. Właściwie to piekarnia zaczynała się zmieniać w galerię, gdzie pięknie wypieczone bułki i chleby mieszały się z obrazami przedstawiającymi owe wypieki. Sama piekarnia zmieniła nawet nazwę na „Malownicze smaki”. A raz zdarzyło się, że w jednym z ciastek zamiast kremu była farba. Wyglądało na to, że pani, której dałem tego małego puzzla z talentem malarskim, wróciła do malowania. Nawet nie wiecie, jak wspaniale się czułem. Przekonałem się, że to działa, chociaż wszystko zależy od osoby, która przyjmie talent lub go odrzuci.

Szarak, choć ostatnio się na mnie gniewał, chętnie przyjął ode mnie nowy talent do uczenia się angielskiego. Ale nie dałem mu go za darmo. Chciałem, żeby mi towarzyszył w pewnej wizycie.

 — Nadal nie rozumiem, po co mamy iść do szpitala? Przecież nic nam nie dolega. Chyba, że ten nadmiar talentów ci już przeszkadza? — Zapytał Szarak.

 — A gdzie tam, czuję się wspaniale! Teraz chciałbym wszystkim pomóc. — Oznajmiłem z radością. I w tym momencie właśnie przekroczyliśmy próg szpitala miejskiego, gdzie w poczekalni siedziało mnóstwo ludzi, którzy byli bardzo smutni, bo pewnie wszystko ich bolało.

 — To nie jest dobry pomysł. — Powiedział Szarak.

 — A chcesz mieć piątki z angielskiego?

 — No chciałbym. — Wyjąkał Szarak.

 — No właśnie. Więc chodźmy! Trzeba pomóc tym ludziom. — Upierałem się. Pewnie jesteście ciekawi, co też takiego wymyśliłem? O ile już zdążyłem sprawdzić, talentu do zdrowia nie mamy, choć i talent od chorób nie występuje. Zastanawiałem, co by się stało, gdyby pan doktor, przyjmujący tych wszystkich biednych ludzi, był bardzo utalentowanym doktorem i bardzo szybko ich leczył? Każdy byłby szczęśliwy. Zatem musiałem dać panu doktorowi wielki talent do leczenia ludzi. Problem w tym, że do pana doktora nie mogliśmy się dostać tak łatwo i szybko, bo oprócz nas, było jeszcze bardzo, bardzo dużo pacjentów, mniej więcej tyle, ile jest chrupek w paczce. Wreszcie, gdy jakiś pacjent opuścił gabinet doktora, natychmiast tam wbiegłem, a za mną Szarak, a za nami paru zdenerwowanych pacjentów, a za nimi pani pielęgniarka, która była bardzo zdziwiona, że weszliśmy bez kolejki. Musiałem się śpieszyć, żeby powiedzieć panu doktorowi, o co mi chodzi.

 — Czy coś ci dolega, że tak nagle tu wbiegłeś bez kolejki? — Zapytał poważny pan doktor. Ja wyciągnąłem z kieszeni mały błyszczący puzzel, który był talentem do leczenia ludzi i dałem go panu doktorowi mówiąc.

 — Panie doktorze, chciałem panu to dać. To talent do leczenia ludzi. Jeśli pan go przyjmie, wyleczy pan wszystkich tych biednych pacjentów od razu.

 — Chłopcy, proszę stąd wyjść. — Upomniała nas pani pielęgniarka, a za nią stali jeszcze inni pacjenci, którzy ciągle pytali:

 — Czemu oni weszli bez kolejki?! — Pan doktor nerwowo patrzył na mnie, to na pacjentów, a potem na puzzel, który leżał na biurku.

 — Nie wiem o co ci chodzi młody człowieku, ale chyba już najwyższy czas, żebyś opuścił mój gabinet, skoro nic ci nie dolega, poza tym, że lubisz robić sobie głupie żarty.

 — Panie doktorze to talent do leczenia ludzi. — Zapewniałem.

 — Uważasz, że nie umiem leczyć ludzi i potrzebuję do tego jakiejś zabawki, czy czegoś tam? Co to w ogóle jest? — Pytał zdziwiony, przyglądając się puzzlowi i w końcu mi go oddał. A potem kazał nas wyprowadzić. Gdy wyszliśmy ze szpitala z pomocą bardzo zdenerwowanej pani pielęgniarki, byłem zły. Nie tak to miało wyglądać. Chciałem pomóc, a pan doktor uznał mnie za wroga i wyrzucił.

 — Mówiłem ci, że to nie był dobry pomysł. — Powtarzał Szarak, ale ja nie chciałem słuchać.

 — Gdyby ten doktor przyjął ten talent, na pewno by uleczył wszystkich od razu, jak za dotknięciem magicznej różdżki. A może ja powinienem przyjąć talent do leczenia. Tylko kto by mi zaufał, skoro nie mógłbym pracować w szpitalu.

 — No i po wszystkim — Szarak czekał na swoją nagrodę, bo mimo wszystko należał mu się obiecany talent do angielskiego za to, że poszedł ze mną do szpitala. Dałem mu ten talent, a on się bardzo ucieszył. Bardzo chciał tego talentu i myślę, że już jutro dostanie piątkę z kartkówki. Tak to jest, że gdy czegoś się bardzo chce, wreszcie się to osiąga. Ale ja wciąż się zastanawiałem, czy tak ma wyglądać moja misja rozdawania talentów? Musiałem zjeść wafla, bo straciłem dużo energii i nerwów na myślenie o tym wszystkim.

Gdy znów wyszedłem na ulicę, zobaczyłem mnóstwo ludzi. Każdy biegł w swoją stronę. Każdy miał jakąś sprawę. Pewnie jak dorosnę, też będę tak biegał, by załatwić pewne ważne sprawy, o których teraz nie mam pojęcia. Ale zauważyłem też między zabieganymi ludźmi biegnącego pana policjanta, a parę kroków przed nim jakiegoś uciekającego chłopaka. Czyżby to był pościg jak w filmie?

 — Wracaj tu złodzieju! Oddaj, co zabrałeś! — Krzyczał pan policjant, ale chłopak gdzieś zniknął w ciemnej bramie kamienicy, a nikt nie miał czasu, by szarpać się z uciekinierem i go łapać. Zdyszany pan policjant w końcu stanął, zdjął czapkę i otarł pot z czoła. Usłyszałem wtedy jak powiedział:

 — Gdybym był szybszy, gdybym miał talent do łapania złodziei, byłbym najlepszym policjantem. — Zatem pan policjant potrzebował talentu do łapania złodziei. Nie wiem czy takie talenty były w archiwum mojego sąsiada, a przecież i ja sam byłem złodziejem talentów. Jakby to wyglądało, gdybym podarował temu policjantowi taki skradziony talent?

Ale potem zastanowiłem się, czy ten złodziej, ten uciekający chłopak, nie potrzebował jakiegoś talentu, który mógłby wykorzystać, by nie okradać innych. Co to mogło by być? Można zgadywać w nieskończoność. A gdyby zapytać tego chłopaka? Postanowiłem go poszukać gdzieś w tej ciemnej bramie, w której się schował. Wszedłem ostrożnie i nawet nie zamierzałem wyciągać wafli, chociaż czułem się bardzo zmęczony. Rozejrzałem się, ale oczywiście nikogo nie było. Poszedłem dalej. Gdy już znajdowałem się na podwórku, usłyszałem czyjś głos:

 — Czego tu szukasz?! — Wystraszyłem się i spojrzałem w stronę kosza, za którym ktoś się chował.

 — Ja? — Zapytałem dla pewności.

 — Nie widzę tu nikogo innego! — Odparł ktoś niegrzecznie, na co ja mu też odpowiedziałem:

 — Ja też nie widzę nikogo. No pokaż się, jak jesteś odważny!

 — Pokażę się jak będzie bezpiecznie!

 —A kiedy będzie bezpiecznie?

 — Kiedy ten policjant stąd pójdzie.

 — Nie ma go.

 — Na pewno? Może jesteś od niego i on kazał tobie mnie złapać.

 — Był zmęczony, poszedł sobie. — Wyjaśniłem.

 — Dałem mu wycisk. — Powiedział dumnie chłopak, który wreszcie wyszedł zza kosza. Był wyższy ode mnie i ubrany dość niedbale. I cały czas wyglądał na bardzo niezadowolonego.

 — A czemu cię gonił? — Dopytywałem się.

 — A nie twoja sprawa. Po co tu przyszedłeś? Śledziłeś mnie?

 — Chyba tak.

 — Dlaczego?

 — Chciałem cię o coś zapytać. — Oznajmiłem. Podszedł do mnie i chyba chciał mnie uderzyć, ale w porę się odsunąłem i wyjaśniłem:

 — Chciałem się dowiedzieć, dlaczego uciekałeś? Czy coś ukradłeś?

 — Policja zawsze goni, gdy się nabroiło, nie? A ja trochę narozrabiałem. — Chyba był zmęczony, więc wyciągnąłem paczkę wafli i zaproponowałem mu:

 — Co to jest? — Zapytał zdziwiony.

 — Yyyyy wafle. O smaku kokosowym. Moje ulubione. — Wyjaśniłem.

 — Nie lubię kokosowych.

 — Dziwne, ja uwielbiam.

 — Wolę orzechowe. — Przyznał chłopak.

 — Poczekaj, chyba mam. — Wyjąłem z kieszonki pogniecione wafle i podałem mu, ale on jakoś nie chciał.

 — Co ty mi dajesz, przecież to zupełnie nieświeże i pogniecione! — Powiedział oburzony.

 — Takie są najlepsze. Wspaniale się roztapiają w ustach.

 — Smacznego. — Odparł. Wzruszyłem ramionami i schowałem wafle, by dalej się gniotły w mojej kieszeni.

 — Więc czego chcesz? — Zapytał zniecierpliwiony.

 — Wiesz, ja też umiem kraść. — Pochwaliłem się, jakby to było moje największe osiągnięcie.

 — Naprawdę. Może kradniesz te wafelki, ha, ha? — Roześmiał się.

 — Ty kradniesz różne rzeczy, a ja kradnę talenty, a potem je rozdaję. Może ukradłbym dla ciebie jakiś talent, dzięki któremu nie musiałbyś już kraść.

 — Jak można kraść talenty? Co ty opowiadasz? Daj mi już spokój mały, naoglądałeś się bajek i tyle! — Chciał już odejść, ale zatrzymałem go pytaniem:

 — Nigdy nie chciałeś być w czymś najlepszy?

 — Może i chciałem. Ale co z tego? Teraz jestem najlepszym złodziejem, którego nie złapie żaden policjant. To dla mnie jak sport.

 — I zawsze już chciałbyś być najlepszym złodziejem?! Przecież jest jeszcze wiele innych możliwości. Co chciałbyś robić najlepiej, by nie musieć kraść? — Chłopak się przez chwilę zastanawiał, po czym odpowiedział ze śmiechem:

 — Gdybym miał talent do nie wpadania w tarapaty, to by mi w zupełności wystarczyło. Ale przecież takiego talentu nie ma.

 — A może mógłbym pomóc. — Zacząłem, ale on mi od razu przerwał.

 — Nie możesz dla mnie ukraść talentu do życia bez problemów To niemożliwe. Na razie mały. — Powiedział i zniknął gdzieś w przejściu.

I rzeczywiście miał rację. Sprawdziłem dokładnie. Nie było w tej obszernej kolekcji talentów mojego sąsiada talentu do nie wpadania w tarapaty. Dziwne. Tak samo jak nie było talentu do wygrywania w loterię pieniężną. To chyba byłoby zbyt proste. Szkoda. Nigdy później nie spotkałem tego chłopaka. I wciąż zastanawiałem, jaki talent mógłbym mu dać i jaki on chciałby przyjąć ode mnie, aby jednak nie musiał wpadać w kłopoty?

Niestety, wpadanie w tarapaty to bez wątpienia taki talent, który każdy z nas ma w mniejszym lub większym stopniu. Ja wolałbym mieć w mniejszym stopniu. No cóż problemy są jak twarde wafle, takie, które zjadacie po paru dniach, trzeba je pogryźć, aż poczujecie ten delikatny smak kremu orzechowego. To smak zwycięstwa nad rozwiązanym problemem. Ale tego smaku od dawna nie mógł poczuć biedny Bartek Kefir. Mały i drobny chłopak, który zawsze dostawał po głowie od starszych i większych, mimo, że nigdy nie był tym, który zaczynał. Kiedy wychodziłem ze szkoły, zauważyłem, jak znowu się nad nim znęcali: przezywali go, szarpali i kopali. Byłem ciekaw, jakiego talentu on by potrzebował, by nie wpadać w takie sytuacje. Ja bez wątpienia potrzebowałem teraz sporo odwagi, by krzyknąć do tej bandy wielkich i silnych uczniów:

 — Zostawcie go w spokoju! — Wszyscy spojrzeli na mnie jak w filmie. Znali mnie z widzenia i ze słyszenia. W końcu byłem najbardziej utalentowanym uczniem w naszej szkole. Nie wypadało mnie bić. Ten największy chłopak z całej bandy, o pseudonimie Ikser podszedł do mnie i zapytał:

 — A co cię to obchodzi? Może jesteś tu szkolną gwiazdą, ale nie wtrącaj się, bo oberwiesz. — Próbował mnie odstraszyć.

 — Tylko tyle potrafisz Ikser? Ja przynajmniej chce pomagać innym. Może nawet zrobię zawody w szkole, kto pomoże więcej mieszkańcom naszego miasteczka.

 — A co będzie nagrodą?

 — Uśmiech tych, którym pomagamy.

 — Ha, ha, dobre sobie. Przestań zgrywać aniołka, który wszystkim pomaga i jest najlepszy!

 — Na pewno jestem lepszy od ciebie. Ja wolę pomagać, podczas gdy ty wszystko niszczysz! — Krzyknąłem, nie wierząc, że to powiedziałem jednemu z największych szkolnych urwisów.

Patrzyliśmy tak jeszcze na siebie, aż Ikser mnie popchnął. Nie zabolało mnie to specjalnie. Po czym cała banda oddaliła się i zostaliśmy sami z Bartkiem.

 — Nie musiałeś mnie bronić, jakoś bym sobie poradził. — Powiedział urażony Bartek.

 — Czyżby? — Zapytałem podejrzliwie. Bartek się zawstydził i w końcu przyznał:

 — No może jednak nie dałbym sobie z nimi rady. Ach, gdybym był silniejszy od nich. Gdybym mógł ich wszystkich pokonać. Gdybym miał taki talent do walki jak bohaterowie komiksów. — Powiedział rozmarzony Bartek. Gdy to usłyszałem, coś mnie tknęło. Postanowiłem spróbować i poszukać takiego talentu dla Bartka. Może to by mu pomogło? Istniał tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. Musiałem wykraść ten talent.

Talentów do walki i samoobrony w kolekcji mego sąsiada było całe mnóstwo. Znów poczułem się tak, jakbym stał przed wielkim regałem w sklepie. Zacząłem wrzucać do worka te talenty o różnorakich kształtach, które wydawały mi się najpotrzebniejsze. Gdybym mógł z nich ułożyć taką idealną układankę dla słabego Bartka, który chciał być walecznym — rozmarzyłem się, ale nie było czasu. Sąsiad mógł wrócić w każdej chwili. Jak zwykle znów mi się udało i wyszedłem z torbami wypełnionymi różnymi talentami. Następnego dnia spotkałem Bartka siedzącego na schodach szkoły. Na szczęście dzisiaj Ikser i jego banda nie zaczepiali go. Za to ja postanowiłem trochę go podręczyć dziwnymi prezentami.

 — Jak leci? — Zacząłem niewinnie.

 — W porządku. — Odpowiedział nawet nie patrząc na mnie. Był pochłonięty czytaniem komiksu o jakiś wojownikach.

 — Chciałem ci to dać. — Podsunąłem mu cztery mieniące się puzzle, które razem tworzyły układankę talentów do walki i samoobrony.

 — Co to takiego? — Zdziwił się patrząc raz po raz na puzzle, to znowu na mnie.

 — To taki prezent. Talent do walki, samoobrony, równowagi i talent do zjednywania sobie ludzi.

 — To zwykłe puzzle. Nawet ładne. — Powiedział znudzony, oglądając je ze wszystkich stron, podczas gdy one co chwila lśniły innymi barwami.

 — Dzięki nim będziesz silniejszy. — Zapewniałem, tak jak kiedyś zapewniał mojego tatę pewien pan, który sprzedał nam zepsuty toster. I potem tata był bardzo zły, że nie mógł sobie zrobić kanapki.

 — To ma mi dać siłę? — Dziwił się Bartek.

 — To jak gra. Zbierasz punkty, talenty, moce i co tam jeszcze chcesz i stajesz się coraz silniejszy. Rozumiesz?

 — Już grałem w takie gry, ale to przecież wszystko na niby.

 — Musisz tylko uwierzyć, że te cztery puzzle dadzą ci siłę. Możesz być najsilniejszym i pokonać tych, którzy cię zaczepiają, ale możesz równie szybko zjednać sobie przyjaciół. To takie proste —Tłumaczyłem.

 — Ale super. — Ucieszył się Bartek i od razu przyjął ode mnie te talenty, które choć były wielkości małych puzzli, to razem z wyobraźnią mego kolegi miały stworzyć niezwykłą mieszankę. Miałem się o tym przekonać parę dni później, gdy znów wychodząc ze szkoły zauważyłem Bartka w otoczeniu Iksera i jego silnych kolegów. Ale teraz sytuacja wyglądała inaczej. Niepozorny, mały Bartek bił się z każdym i ani się nie obejrzałem, gdy wszystkie te silne chłopaki leżały obolałe na ziemi, łącznie z samym Ikserem, jak belki drewna, natomiast sam Bartek, wielki zwycięzca górował nad nimi. Mimo, że ta banda zasługiwała na bolesną nauczkę, to jednak trochę zasmuciła mnie ta scena. Talent do bicia przeważył nad talentem do zjednywania sobie ludzi. Przeraziłem się tym, bo zrozumiałem, że Bartek może teraz z każdym tak postąpić, kto tylko będzie go zaczepiał. Czy w takim razie powinienem mu odebrać ten talent do pokonywania silniejszych przeciwników? Niestety chyba nawet to by nie pomogło. Te talenty już się wchłonęły, choć miałem nadzieję, że może po jakimś czasie osłabną. Czyżbym zamienił cichego i przestraszonego Bartka w największego pogromcę wrogów?

 — To twoja sprawka? — Usłyszałem za sobą znajomy głos. Odwróciłem się i zobaczyłem uśmiechniętą Pralę, która żuła gumę, a tuż obok niej stał Szarak.

 — Tak jakby. — Przyznałem zawstydzony.

 — No kto by pomyślał, że nasz biedny Bartuś tak wszystkich pokona, jakby był supermanem. No chyba, że pomógł mu właśnie ktoś taki jak ty, dając mu jakieś niezwykłe talenty.

 — Chciałem mu pomóc.

 — No i pomogłeś. Choć nie wiadomo, czy Bartek jutro nie pobije innych, którzy niechcący go zaczepią.

 — Może sobie poradzi. Dostał przecież ode mnie talent do zjednywania sobie ludzi.

 — Jak widać bardziej woli korzystać z talentu do walki. — Stwierdził dobitnie Szarak.

 — Trudno. Musisz w końcu odpuścić z tym uszczęśliwianiem wszystkich. — Dodała Prala. Zasmuciło mnie to. A na smutek najlepsze są wafle. Wyjąłem z kieszeni paczkę wafli i poczęstowałem moich przyjaciół. Sam wziąłem dwa i pogryzłem. Rozsypało się trochę okruchów. Ptaki widząc, że coś jemy od razu zleciały się do nas, ale jakoś nie chciały jeść. Nie lubią wafli. Znają się na rzeczy. Może to była podpowiedź, że nie warto na siłę karmić innych swoimi pomysłami? To ciężkie zajęcie rozdawać talenty każdemu wbrew jego woli. Tylko sobie przypomnijcie, kiedy daliście komuś nietrafiony prezent, albo sami dostaliście na gwiazdkę za duże ubranie, zamiast wymarzonej zabawki. Coś strasznego, prawda?

Gdy tak wracaliśmy we trójkę, minęliśmy Artura, tego kolegę, o którym na początku słyszałem, że stracił talent do rysowania. Coś bazgrał w swoim notatniku, ale widać było, że mu nie idzie. Był smutny, a nawet wydawało mi się, że płacze. Jego farbami były teraz łzy, które pokryły kartki z nieudanymi rysunkami. Zatrzymałem się i popatrzyłem na niego, a potem na Pralę i Szaraka, którzy zwolnili kroku. Prala już domyślała się, co szykuję i od razu mnie uprzedziła:

 — Nawet o tym nie myśl. Daj już sobie spokój z uszczęśliwianiem innych.

 — Gdybym jeszcze pomógł Arturowi. Niech ma jakąś radość z rysowania. Może ten talent dałby mu szansę na lepsze życie. Ten ostatni raz.

 — Ostatni raz i o jeden krok za dużo. — Pouczyła mnie Prala.

 — Mówisz, jak moja mama.

 — Bo mam rację.

 — Ostatni raz. I koniec! — Błysnęły mi oczy. Znów miałem w głowie ten cel, by uszczęśliwić kogoś nowym talentem. Z przerażeniem stwierdziłem, że nie posiadam w swoich zapasach talentu do rysowania, ponieważ się on roztopił. Już wam wspominałem, że jednak nie warto gromadzić talentów na zapas, bo zwyczajnie roztapiają się one jak kostki lodu. Trzeba je od razu używać i nieustannie rozwijać. No cóż, skoro nie miałem talentu do rysowania przy sobie, musiałem znów się włamać do domu mego sąsiada. Ale tym razem moi przyjaciele obiecali stać na czatach i obserwować, czy aby sąsiad nie wróci wcześniej. Byłem spokojny jak nigdy, bo z Pralą i Szarakiem zawsze mi było raźniej. Znów znalazłem się w wielkiej bibliotece w domu sąsiada, gdzie na każdej półce były poustawiane różne talenty. Już miałem wykraść ten talent dla Artura, a może wziąć jeszcze kilka innych, ale nie byłem w stanie ich wyciągnąć. Jakby się zaklinowały. Szarpałem się, gdy nagle usłyszałem za sobą ten głos, którego nie chciałem usłyszeć:

 — Tak myślałem, że wrócisz! — Odwróciłem się i zobaczyłem sąsiada, któremu od dawna zabierałem talenty. Oczywiście, że nie był zadowolony, gdy mnie zobaczył. Nikt nie lubi złodziei w swoim domu. A ja rzecz jasna byłem przerażony jak nigdy przedtem. Nie mogłem się ruszyć, jakby ktoś zamienił mnie w kamień.

 — Ja, ja tylko… — Wyjąkałem.

 — Co tylko? Przyszedłeś pozwiedzać mój dom?! — Krzyknął sąsiad.

 — Ja, ja tylko… — Próbowałem coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło mi do głowy, bo jak to wytłumaczyć. Żaden talent, który posiadałem: talent do walki, talent do wygłaszania mądrych przemówień, talent do radzenia sobie w trudnych sytuacjach, żaden z nich nie mógł mi pomóc. Wręcz przeciwnie, wszystkie one przytłaczały mnie swoim ciężarem. Nogi mi się ugięły. Zrobiło mi się dziwnie gorąco. Poczułem się, jakbym był ludkiem z plasteliny, który za chwilę zmieni się w bezkształtną masę. Zawirowało mi w głowie. Cały regał z talentami runął na mnie.

Nawet nie wiem, kiedy się obudziłem. Leżałem na łóżku i chyba wciąż znajdowałem się w tym dziwnym domu. Leżałem tak i rozglądałem się, nie wiedząc, co zrobić. Wreszcie ujrzałem nad sobą twarz tego, kogo nie chciałem widzieć w takich okolicznościach. Tylko wyobraźcie sobie, że stał nade mną ten tajemniczy sąsiad, do którego domu tyle razy się włamywałem. Co za wstyd. Nie miał cylindra, ale wyglądał równie tajemniczo. Nie miałem pojęcia, czy jest zdenerwowany, czy raczej zaniepokojony. Na oczach miał lustrzane okulary, w których odbijała się moja przerażona twarz.

 — No i co, ciężko być bardzo utalentowanym, prawda? — Zapytał, a ja zrozumiałem, że on już doskonale wie, jak wiele talentów skradłem z jego kolekcji. Mimo wszystko próbowałem jakoś udawać, że ja o niczym nie wiem.

 — Ja? Zdolny? Gdzie tam? — Zająknąłem się.

 — Oj nie bądź taki skromny. Jesteś bardzo zdolny... dzięki mojej kolekcji. Ale zupełnie nie potrafisz udźwignąć tych ciężkich talentów.

 — No właśnie, kiedy je niosłem… — Niechcący przyznałem się do winy i znów zaczerwieniłem ze wstydu jak burak.

 — Bądźmy ze sobą szczerzy młody człowieku. Ukradłeś te talenty, a takie kradzione umiejętności zawsze są ciężkie, ważą zbyt wiele.

 — Chciałem być najlepszy, czy to coś złego? Jak dotąd nie miałem żadnych talentów. — Tłumaczyłem.

 — A skąd wiesz?

 — Ile mogę czekać, aż odkryje, w czym jestem dobry? Tu mogłem wybierać, co tylko chciałem. I miałem to od razu.

 — Talenty to nie batoniki, które od razu zjadamy! Przez chwilę czujemy się dobrze, a potem znów nam słabo i chcemy coraz więcej słodyczy!

 — Może chce pan wafla? — Zaproponowałem, by na chwilę zmienić temat, lecz sąsiad kontynuował:

 — Poznałeś mój sekret. Zabieram talenty i rozdaję je na nowo, ale to nie powód, by je kraść i rozdawać innym.

 —Ale czemu pan je zabiera i tu gromadzi? Tu przecież one się marnują. Gdyby wszyscy w pełni wykorzystali swoje talenty, byliby szczęśliwsi i świat byłby taki wesoły, a pan wszystko zepsuł. Nienawidzę pana! — Sąsiad się uśmiechnął.

 — Tu w tym pomieszczeniu talenty są bezpieczne, są zamrożone, jak w wielkiej lodówce, podczas gdy u ciebie wszystkie zapewne się roztopiły.

 — Niestety, część straciłem. — Przyznałem.

 — No właśnie. To ty marnujesz talenty, a nie ja! — Oświadczył sąsiad, po czym dodał.

 — Talenty krążą tu i tam jak nasiona kwiatów. Jedne spadną na żyzną ziemię i z pewnością rozkwitną, a inne spadną na kamienie i się zmarnują. Od nas zależy, czy je złapiemy, wykształcimy w sobie i usłyszymy od kogoś, że jesteśmy w czymś dobrzy. Jedni dobrze grają na pianinie, a inni uczą, potem to zawieszają i odkrywają inne talenty, w których mogą się realizować i tak dalej. Ja tylko przenoszę talenty z jednego miejsca na drugie.

 — Okrada pan ludzi z talentów, tak jak okradł pan mojego tatę z talentu do pisania bajek. — Powiedziałem nie kryjąc oburzenia.

 — A skąd wiesz, że go zabrałem? Czemu twój tata potem nie spróbował niczego napisać? Może się bał? Może zbyt łatwo uwierzył w słowa, że „czegoś nie umie, że się do tego nie nadaje”. Jak łatwo takimi słowami zgasić talent. Zupełnie, jakbyś zdmuchnął świeczkę. Talent to nie jest coś, co przychodzi łatwo, jak jedzenie wafla. Talent to coś, co musisz w sobie uformować, jak plastelinę. Najpierw rozgrzać w dłoniach, a potem cały czas modelować. A kiedy o nim zapomnimy, może on nagle stwardnieć jak gips i rozpaść się na małe kawałki.

 — Więc co mam zrobić? — Zapytałem bezradny.

 — Mój drogi panie, pora rozstać się z większością talentów, które cię już przytłaczają.

 — Ale dlaczego?! To niesprawiedliwe. Chce być najlepszy. Wszyscy mnie lubią i szanują, a rodzice są ze mnie tacy dumni. Nie chcę tego stracić! — Powiedziałem smutnym głosem i czułem, że chcę mi się płakać. Miałem znów zostać zwyczajnym Waflem, który nic nie potrafi? To straszne. Ale Pan sąsiad był innego zdania.

 — Każdy kolejny talent, który będziesz chciał rozwinąć, będzie cię jeszcze bardziej przytłaczał. Nie uniesiesz ich wszystkich, bo nie możesz być najlepszy we wszystkim. To tak jakbyś załatwiał w jednej chwili tysiąc różnych spraw. Musisz odpocząć, nacieszyć się tym, że jesteś dzieckiem, które ma prawo popełniać błędy. — Powiedział i spojrzał mi głęboko w oczy, przypominając tym samym o wszystkich kradzieżach, których się tu dopuściłem. Nie mogłem nie zapytać:

 — Czy wezwie pan policję, dlatego, że się włamałem do pana domu?

 — Nie wydaję mi, żeby policja cię ukarała za to, że kradniesz talenty. Ha, ha. Nikt w to nie uwierzy. Wystarczy, że zapomnisz o większości swoich talentów i zwyczajnie mi je oddasz. — Powiedział z uśmiechem tajemniczy Sąsiad.

 — Ale jak? — Sąsiad wskazał na niewielką komodę, wysunął z niej małą szufladkę, na której wyrzeźbiona była głowa lwa z otwartą paszczą i powiedział.

 — Umieść tu dłoń. — Zrobiłem jak kazał, a po chwili poczułem, jakby przepływał przeze mnie prąd. A potem sąsiad wyjął z szufladki mieniące się puzzle i pokazał mi je na dłoni. Wszystkie tak pięknie błyszczały, mieniły się złotem, srebrem, błękitem, zielenią, żółcią. Chciałem je jeszcze dotknąć, ale sąsiad zamknął swoją wielką dłoń, po czym wrzucił puzzle do przeźroczystego naczynia i podpalił pod nim ogień, jakby przygotowywał jakąś dziwną potrawę. Przypomniały mi się lekcje chemii w szkole. Tylko co to miało być za doświadczenie?

 — Trochę lepiej, prawda? — Zapytał.

 — Tak. Jakoś mi lżej. — Przyznałem i podniosłem się z łóżka. Spojrzałem, jak wszystkie te puzzle w przeźroczystym naczyniu roztapiają się tworząc dziwną masę, podobną do ognistej lawy.

— Talenty trzeba oczyścić, aby mogły znów służyć innym osobom. — Wyjaśnił i przemieszał tą kleistą substancję, po czym wylał ją na podłogę. Ku mojemu zdziwieniu nie zobaczyłem tu żadnej kałuży, tylko leżące na podłodze małe puzzle, które po chwili podskoczyły i znów znalazły się w dłoni sąsiada, a następnie schował je do jednego ze swoich pudełek, zamknął i uśmiechnął się do mnie.

I tak wreszcie się pozbyłem nadmiaru talentów, tak jak nadmiaru ludzi, którzy lubili mnie za to, że ja coś umiem. Tak szybko zyskałem tyle talentów i tyle nowych przyjaciół i równie szybko ich wszystkich straciłem, gdy stałem się tak zwyczajny jak kiedyś.

 — Ej to ty nie jesteś taki super? Nie zawracaj mi głowy mały. — Słyszałem od większości moich nowych znajomych. Lecz tuż obok mnie szli Prala i Szarak, i nie czułem się wcale samotny, lecz nadzwyczaj lekki i radosny.

Parę dni później zobaczyłem na drzwiach domu tajemniczego sąsiada tabliczkę z napisem „na sprzedaż”. Oznaczało to, że nasz sąsiad się wyprowadza.

 — Już tak szybko? — Zdziwił się Szarak.

 — A co się dziwisz. Miał dosyć takich ciekawskich sąsiadów jak my. Nieźle namieszaliśmy. — Podsumowała Prala patrząc na mnie.

 — Już wszystko sobie wyjaśniliśmy. Widać nasz sąsiad musi zmieniać miejsca, by innym zabrać talenty lub dać inne.

 — Ciekawe, kto tym razem się tu wprowadzi? — Zastanawiał się Szarak.

 — Aż boję się myśleć. — Odparła Prala z uśmiechem.

 — Patrzcie tam! — Zauważyłem wielką ciężarówkę, która już odjeżdżała. Sam nie wiem czemu, ale pobiegłem za nią. Biegłem, czując zarazem smutek i radość. Aż tu nagle, tuż przede mną wyleciała z przyczepy jakaś torba, spadła na ulicę, a ja od razu ją podniosłem. Chciałem ją oddać, zacząłem biec, krzyczeć, ale ciężarówka już zniknęła za zakrętem. Trudno. Po chwili podbiegli do mnie zaciekawieni Prala i Szarak. Czuliśmy się tak, jakbyśmy znaleźli ukryty skarb. Co to mogło być?

 — Kolejne talenty?

 — Nie wytrzymam tego czekania. No otwieraj! — Popędzali mnie. Otworzyłem więc tą porzuconą walizkę i rzeczywiście znalazłem tam różne puzzle o różnej wielkości. Wszystkie lśniły niczym złoto, które chcielibyśmy od razu schować do kieszeni. Ale zwłaszcza trzy puzzle, znacznie większe od pozostałych zwróciły moją uwagę. Podczas gdy moi przyjaciele szukali dla siebie jakiś ciekawych skarbów-talentów, ja zaciekawiony przeczytałem napisy na tych trzech większych puzzlach: „talent do słuchania”, „talent do uczenia” i „talent do zjednywania sobie ludzi”. Połączyłem je wszystkie w taką trójelementową układankę i przez chwilę miałem wrażenie, jakby otaczało je światło. Zastanawiałem się, co mogło wyniknąć z tego połączenia? Wszystko ucichło dookoła, jakbym zupełnie wyłączył się z tej obecnej chwili. Nie słyszałem moich przyjaciół, ich pytań, śmiechów, nie widziałem niczego poza tymi trzema puzzlami. Poczułem jakieś drżenie, jakbym dostał gorączki. Było mi zimno i zarazem gorąco. I wiecie co? To była właśnie ta chwila, kiedy otrzymujecie odpowiedź na bardzo trudne pytanie i mówicie „acha” albo „Eureka!”i wszystko staje się jasne. Słońce wstaje za oknem, rozpoczyna się nowy dzień pełen przygód, a wy widzicie wyraźnie, dokąd chcecie dzisiaj iść. Ja już wiedziałem, kim chciałbym być. Pewnie jesteście ciekawi, kim zostałem? Otóż wyobraźcie sobie, że minęło parę lat, kiedy wypowiedziałem te słowa:

 —A teraz pora na zadanie domowe, wypracowanie! — Oświadczam z radością, choć nie wszyscy moi uczniowie cieszą się z tego powodu. Słychać pomruki i narzekania „buuuu”.

 — Proszę pana, znowu? — Zupełnie jakbym widział siebie wiele lat temu, gdy sam siedziałem w szkolnej ławce i nie byłem zadowolony z tego, że muszę odrabiać zadanie domowe, skoro czekało mnie tyle zabaw.

 — A co mamy pisać proszę pana? — Pyta Radek, a już po chwili odpowiada mu złośliwy Andrzejek:

 — Ty siedź cicho, ty nie umiesz pisać. — Tuż obok mojej twarzy przelatuje papierowy samolot, a potem czyjaś kanapka z sałatą i serem. Ląduje na podłodze, a dyskusja trwa:

 — Ty nie umiesz pisać i już.

 — A skąd wiesz?

 — Bo wiem i już! Nie umiesz się nawet podpisać. — Znów widzę, jak lecą w powietrzu papierowe kulki. Ktoś chce być żonglerem.

 — Umiem się podpisywać tak jak ci bardzo sławni ludzie się podpisują. Takie wzorki i węże – to jest podpis!

 — Proszę pana, on się ze mnie naśmiewa!

 — Ciszaaaa! — Próbuję ich uspokajać.

 — O czym mamy napisać psze pana? — Wreszcie ktoś pyta wprost i wszyscy patrzą teraz z niepokojem na mnie, jakbym miał za chwilę zdecydować, czy mają walczyć z groźnymi potworami, czy od razu dostać skrzynię pełną złotych monet.

 — Napiszcie o tym, jak myślicie, jakie możecie mieć talenty? — Zadaję temat i od razu słyszę odzew niezadowolenia.

 — Proszę pana, to trudne.

 — Dla ciebie wszystko trudne. Ja mam dużo talentów, umiem liczyć, dobrze pisać i grać na gitarze i jeszcze umiem grać na komputerze. Napiszę najlepsze wypracowanie. — Chwali się Emilka.

 — Ja też napiszę najlepsze wypracowanie. Będzie lepsze od twojego. I będę miała więcej talentów do ciebie. — Odpowiada Kryśka i pokazuje język.

 — A kiedy mamy oddać te prace?

 — A co to są te talenty?

 — Nie wiesz, co to są talenty?! Jaki głupi! On nie wie, co to są talenty.

 — Ale co to są?

 — To takie siły, które ma każdy bohater w grach. Musisz mieć ich dużo i dobrze wykorzystać, by przejść kolejne plansze. — Tłumaczy Jasiek, który gra teraz na telefonie.

 — A ile talentów mają duże osoby, a ile talentów mają małe? —

Dziś jestem duży i nadal chodzę do szkoły, bo uczę takie dzieci jak wy, takie dzieci, jakimi kiedyś byłem ja, Prala, czy Szarak. Uczę, słucham i czasem jem wafle. Widzę, jak okruszki spadają na podłogę i przypominam sobie tą opowieść tajemniczego sąsiada, który mówił, że talenty spadają na żyzną glebą i mogą wyrosnąć jak wielkie drzewa lub też mogą spaść na twarde skały i zupełnie zniknąć. Ja właśnie szukam takich okruszków, niepozornych ziarenek, z których mogą powstać wielkie rzeczy. To jak szukanie skarbów. Trzeba być czujnym, zawsze słuchać do końca i obserwować. Trzeba każdemu dać szansę. Bo każdy ma jakiś talent. Pamiętajcie.

A gdy wracam ze szkoły jak kiedyś, odwiedzam rodziców. Tata wreszcie wrócił do pisania bajek i dokończył opowieść o potworze, który chciał być w czymś dobry. A jeszcze mnóstwo innych bajek czeka na dokończenie. Tata nie może się doczekać. Codziennie coś pisze. Mama z kolei gra coraz ciekawsze utwory na pianinie i rzecz jasna gotuje pyszne obiady. Symfonia smaku. Od czasu do czasu spotykam Pralę i Szaraka, którzy też rozwinęli swoje talenty. Prala ubezpiecza ludzi od nieszczęśliwych wypadków, a Szarak został policjantem, by pilnować, żeby ludzie nie wykorzystywali swoich talentów w złych celach, szkodząc innym ludziom. Jemy razem wafle i wspominamy dawne czasy. A ja wciąż odkrywam talent do cieszenia się takimi chwilami.

 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE