ROBOT XYZ (BAJKA)

 

Czy macie czasem takie złe dni, że wszystko dookoła jest nie tak? Niedobre słodycze, złośliwi koledzy i marudzący rodzice. Patrzycie w niebo i szukacie sobie jakiejś planety, na którą chętnie byście się wybrali i urządzili ją sobie inaczej, bo tu — na Ziemi jakoś wszyscy są nie do zniesienia. Jeśli odpowiecie, że nie mieliście takiego dnia, to możecie uważać się za szczęśliwców. Ale jeśli jednak mieliście już parę takich ciężkich dni, to sądzę, że zrozumiecie tą dziewczynkę, która właśnie wyszła na łąkę, by popatrzeć na niebo usiane złotymi gwiazdami.

Dziewczynka była smutna, bo znów jej dokuczali w szkole z powodu tego, że należała do słynnej rodziny Pomagalskich. A trzeba wam wiedzieć, że ta rodzina słynęła z tego, że pomagała każdemu, więc każdy powinien ich lubić, czyż nie? Ale oczywiście nie lubili ich ci, którzy nie znosili pomagać. Na przykład taka rodzina Łakomych Egoistów uważała, że pomaganie innym jest bezsensowne, bo i tak nie pomożemy wszystkim. Dziewczynka o tym wiedziała, bo sama nie mogła pomóc swojemu bratu, który dawno temu został porwany przez złego czarnoksiężnika. W jej błękitnych oczkach pojawiły się łzy, odbijające w sobie wszystkie tajemnicze planety, na które chciałaby uciec z tej okropnej Ziemi i odnaleźć w końcu swego brata.

Na jednej z tych planet o nazwie Robo, robot XYZ właśnie przemierzał na swoich kółeczkach drogę do wielkiego wysypiska, aby wraz z innymi robotami rozbierać na części różne stare maszyny, które przyleciały tu z Ziemi i z innych okolicznych planet. Robo była właśnie takim miejscem, gdzie ze starych maszyn tworzono nowe narzędzia. Choć mogłoby się wydawać, że na Robo mieszkają tylko roboty, to jednak tym, który zarządzał całą planetą był człowiek, wielki uczony o imieniu Arkon Śrubokrętacz. Uważał on, że ludzie są okropni. Nie potrafią sobie pomagać, ciągle się kłócą i kupują mnóstwo zabawek, które szybko im się psują, przez co dookoła jest mnóstwo śmieci. Wreszcie uczony mając dosyć takiego stanu rzeczy, wyruszył swoim statkiem kosmicznym na zupełnie opustoszałą planetę, gdzie postanowił, że zbuduje lepszy świat i zaludni go swoimi genialnymi robotami. W niedalekiej przyszłości chciał także pozamieniać wszystkich mieszkańców galaktyki w roboty, zarówno kapryśnych ludzi jak i dziwne stwory. Każdy nowy robot potrafiłby sprzątać, ścielić łóżka i nie obrażałby nikogo. Byłoby wspaniale! A może trochę nudno? Pytanie brzmiało: jak zamienić kapryśnego człowieka w posłusznego robota? Do tego musiała być potrzebna super maszyna, którą właśnie od dłuższego czasu Arkon i jego roboty budowali.

Wszędzie było mnóstwo śrubek, sprężyn, nakrętek, które pewnie widzieliście, gdy rozkręciliście jakieś urządzenie. Każdy robot pracował nad jakąś częścią, a potem montował ją na wielkiej konstrukcji. Robot XYZ przekroczył bramę wysypiska, a jakaś wtyczka wbiła się w jego gniazdo, umieszczone tam, gdzie wy macie uszy. To nowe instrukcje zostały przesłane do pamięci robota. Następnie XYZ podjechał do wielkiego komputera, gdzie wystukał specjalny kod, złożony z cyferek i literek, aby tak potwierdzić, że znajduje się na swoim stanowisku i jest gotowy do wypełniania obowiązków. Jesteście pewnie ciekawi, co by się stało, gdyby robot w ogóle się nie pojawił w miejscu swej pracy?

Wtedy do wielkiego systemu zostałaby przesłana wiadomość o nieobecności robota i włączyłby się alarm. Specjalna jednostka wyruszyłaby na poszukiwania zaginionego. A gdyby już go znaleźli, taki robot zostałby rozebrany na części, by służyć innym nowym wynalazkom.

Jak na razie XYZ wszystko składał wzorowo i nie myślał wcale o wakacjach, ani o rozmowach z innymi robotami. Potrafił w ciągu jednego dnia złożyć ponad sto maszyn. I pewnie znalazłby jeszcze czas, żeby przyswoić sobie wiadomości z encyklopedii. A czy wy złożylibyście sto zestawów klocków, a potem jeszcze nauczyli się różnych wiadomości z podręcznika?

XYZ skręcał w najlepsze kolejne maszyny, gdy nagle został wezwany do biura, gdzie otrzymał od robota ABECEDEF zadanie dostarczenia specjalnego robota dla pana Leniucha, mieszkańca Ziemi, który chciał, aby wszystko robiono za niego. Ta misja i zarazem wycieczka po kosmosie była nagrodą za ciężką pracę robota. XYZ jednak dotąd nigdzie nie wylatywał poza planetę Robo, ale ABECEDEF przekazał mu instrukcje oraz mapy galaktyki i już po chwili XYZ był gotów do swojego pierwszego lotu na statku TEX.

Ustawiono dane miejsca, do którego się udawali i TEX ruszył w przestworza. XYZ przeszedł w stan uśpienia, aby naładować swoje baterie. Ale nagle, nie wiedzieć czemu, doszło do awarii systemu i automatyczny pilot się wyłączył. Włączył się za to alarm i XYZ musiał teraz usiąść za sterami. Nigdy nie pilotował statku i nigdy też nie wybierał się w żadną podróż. Teraz zobaczył przez szybę, jakie to niezwykłe, gdy można zmienić otoczenie i spojrzeć na wszystko z innego punktu. Robot mógł tak jeszcze długo podziwiać migoczące gwiazdy, ale musiał się też skupić na prowadzeniu statku. Szybko sprawdził instrukcje, co robić i po chwili zaczął pilotować TEXA, jakby to robił od zawsze. Pewnie ten rejs między gwiazdami upłynąłby spokojnie, gdyby nie meteoryty, które zmusiły XYZ do awaryjnego lądowania na najbliższej planecie. Statek wbił się w grząską ziemię.

Gdy robot wysiadł z TEXA i rozejrzał się dookoła, powitał go bardzo ponury krajobraz, gdzie bezlistne drzewa były dziwnie poskręcane, a między nimi stały zrujnowane zamki. Zanim XYZ sprawdził na mapie, w swojej pamięci, co to za planeta, jakiś stwór rzucił się na niego i popchnął go w stronę bagna. Robot jednak w samą porę włączył sobie system unoszenia się nad powierzchnią i nie zatonął. Potwór wilkołak jednak nie odpuścił i znowu rzucił się na robota, aby go tym razem pogryźć, ale po chwili poczuł okropny ból. Zorientował się, że połamał sobie zęby na twardej, metalowej obudowie. XYZ rzecz jasna nic nie poczuł, bo przecież był robotem.

 — Będziesz musiał iść do dentysty. — Stwierdził XYZ i wysunął ze swojego wnętrza mechaniczne ramię zakończone wielką szczęką, która kłapała, jakby chciała ugryźć wilkołaka. Ten się przestraszył i natychmiast odsunął od robota, a XYZ schował szczękę.

 — Nie znoszę dentystów! Boję się ich.

 — Chcesz mieć mocne zęby? Musisz przestać się bać.

 — Taki odważny jesteś? Zobaczymy, jak sobie poradzisz z moimi strasznymi kolegami! — Zagroził Wilkołak i przeraźliwie zawył. A już po chwili XYZ został otoczony zewsząd przez wampiry, duchy, czarownice i inne dziwne stworzenia, o których nawet wam się nie śniło. Zapewne każdy otoczony takimi potworami dostałby dreszczy, zacząłby krzyczeć i uciekać, ale XYZ nie okazywał żadnych emocji, tylko spokojnie stał i przyglądał się potworom a one jemu. Wampiry próbowały go gryźć, ale coraz bardziej bolały ich zęby od gryzienia metalu, duchy przechodziły przez XYZ, a czarownice rzucały na niego jakieś złe zaklęcia, ale żadnemu z nich nie udało się przestraszyć robota.

 — On się nas nie boi! — Płakały duchy, smuciły się wampiry.

 — Kim jesteś? Dlaczego nie możemy cię wystraszyć? — Zapytał w końcu jeden z trolli.

 — Nie wiem co to strach. Nigdy nie poznałem żadnego potwora, a poza tym jestem robotem a nie człowiekiem, który wszystkiego się boi. — Odparł XYZ.

 — Pierwszy raz słyszę o robotach? — Zdziwił się wampir.

 — Jak widać, robotów nie da się pogryźć. — Wystękał Wilkołak, martwiąc się o swoje połamane zęby.

 — Znam instrukcję, jak naprawić zęby. Zrobię to szybko. — Zapewnił robot. Wilkołak rozejrzał się po potworach, które podejrzliwie patrzyły na robota. XYZ nie czekając na odpowiedź wilkołaka, wysunął ze swojej ręki szczypce, którymi otworzył paszczę potwora. Szybko pomierzył swoim skanerem zęby wilkołaka, po czym przygotował modele nowych zębów, ulepione z białej masy, podobnej do plasteliny. Uzupełnił ubytki gotowymi modelami. Całość naświetlił laserem. Masa po chwili była twarda jak skała.

 — Oto twoje nowe zęby. — Oświadczył robot.

 — Nawet nie poczułem. — Zdziwił się potwór, dotykając nowych zębów.

 — Znowu możesz straszyć i gryźć. — Przyznał zielony Troll.

 — Ale po co w ogóle straszycie innych? — Zapytał robot.

 — No jak to po co? Do tego zostaliśmy stworzeni. — Oświadczył zdziwiony wampir.

 — Ale kto wam kazał straszyć? Równie dobrze moglibyście pomagać innym ludziom.

 — Nigdy nikomu nie pomagaliśmy.

 — Dlaczego przybyłeś na naszą planetę? — Zapytała czarownica.

 — Musiałem lądować przez meteoryty. Zmierzam do planety Ziemia. — Odparł XYZ.

 — Ach na Ziemi to jest dopiero dużo tchórzy. — Dodał rozmarzony wilkołak.

 — Ludzie są leniwi, wolą się bać tego, co nieznane. — Wyjaśnił XYZ

 — Jesteś pierwszym, który się nas nie przestraszył. Jesteśmy ci winni nagrodę i uznanie. — Powiedział jeden z duchów.

 — Nie potrzebuję żadnej nagrody. Muszę ruszać dalej i dostarczyć super robota dla pana Leniucha.

 — W razie czego powiedz temu Leniuchowi, że na naszej planecie jest bardzo strasznie i bardzo się nas bałeś. Musimy dbać o naszą reputację w galaktyce. — Pouczyła jedna z czarownic.

 — Ale czemu mam kłamać, skoro wcale się was nie boję? — Zdziwił się XYZ.

 — Jak widać roboty nie potrafią kłamać i to jest straszne. — Podsumował stary Wampir. Robot mu odpowiedział:

 — Straszne jest to, że widzicie w sobie tylko potwory straszące innych.

 — Skoro jesteś tak pomysłowy i się nas nie boisz, może pomógłbyś nam w odbudowie naszego zamku? — Zaproponował jeden z wampirów.

 — Zrobię, co chcecie. Jestem, żeby służyć. — Odparł XYZ.

 — Napraw nam ściany i wzmocnij strych. — I XYZ wziął się do pracy, wykorzystując różne stare części, jakie miał na statku i jakie znalazł na planecie Strachów. Stary zamek znów zyskał swój blask. Potwory nie mogły się nadziwić, jak wszystko tu wygląda pięknie. W zamian pomogły robotowi wyciągnąć statek z wielkiego dołu i XYZ ruszył w kierunku Ziemi.

Tym razem podróż przez galaktykę upłynęła już spokojnie. Robot znów podziwiał komety i mieniące się gwiazdy, aż nagle zauważył niezwykłą planetę, która wyglądała z daleka jak okrągły, błyszczący cukierek, ale nie była Ziemią. Mimo to robot postanowił, że wyląduje na niej, aby ją zwiedzić. Na tej planecie wszędzie było pełno śniegu. Kiedy XYZ wysiadł ze swojego statku, zauważył niewielki piękny pałac, z którego wyszła zdumiona pani, ubrana w jasną suknię, a na jej głowie błyszczała srebrna korona. Ta pani chyba była księżniczką, która nie lubiła niezapowiedzianych gości. Od razu na powitanie krzyknęła:

 — A cóż to takiego? Czemu naruszasz spokój w moim królestwie? Czy jesteś rycerzem w srebrnej zbroi? Przyszedłeś mnie uratować? — Robot nie wiedział, o co chodzi i szybko sprawdził w różnych słownikach i przewodnikach, które miał w swojej pamięci, co też ta pani miała na myśli, mówiąc o jakimś rycerzu. XYZ się dowiedział, że w wielu bajkach księżniczki czekały na rycerzy, odważnych wojowników w srebrnej zbroi, by uratowali ich przed wrogami i poślubili. Problem w tym, że XYZ nie był rycerzem i koniecznie musiał to wyjaśnić tej księżniczce.

 — Ale masz błyszczącą zbroję. Chociaż wyglądasz trochę inaczej niż większość rycerzy, o których czytałam bajki. Rycerze zawsze przybywali na koniu. — Upierała się księżniczka.

 — A co to jest koń?

 — Jak to? Nie wiesz, co to jest koń! Co z ciebie za rycerz!? — Oburzyła się księżniczka, a robot XYZ sprawdził w swoim słowniku, co to jest koń. Była to istota czworonożna, która służyła kowbojom albo rycerzom jako szybki środek transportu. Robot jednak nie rozumiał, po co męczyć zwierzę i sadzać na nim rycerza w ciężkiej, metalowej zbroi.

 — Nie jestem rycerzem, tylko robotem. Mam na imię XYZ. — Przedstawił się wreszcie.

 — Co to za dziwne imię i co to znaczy robot? — Zapytała zdumiona księżniczka.

 — Nie jestem człowiekiem, nie jestem taki jak ty. — Próbował wyjaśnić XYZ.

 — Jak to nie jesteś człowiekiem? Zdejmij ten hełm, to cię pocałuję! — Zaproponowała księżniczka, jednak nie potrafiła zdjąć hełmu XYZ.

 — Taki wstydliwy jesteś? — Roześmiała się i pocałowała zimną maskę robota.

 — Nic nie czuję. — Przyznał XYZ.

 — To straszne. Jesteś taki zimny i obojętny. Jestem Księżniczką! Mam na imię Adela. Powinieneś się mną zachwycać! — Powiedziała stanowczo i tupnęła nogą.

 — Nigdy nie widziałem księżniczki.

 — Nigdy nie widziałeś tak pięknej i mądrej księżniczki? — Dopytywała się.

 — A co to znaczy być pięknym? Czytałem, że ludzie są niedoskonali, zawsze im czegoś brak. Nie ma ludzi pięknych albo brzydkich. Wszyscy są różni i niepowtarzalni.

 — Ja na pewno jestem tą ładną!

 — A skąd wiesz, że jesteś ładna?

 — Jak śmiesz tak do mnie mówić! Nazywaj mnie „księżniczką” albo „waszą wysokość”. — Pouczyła.

 — Ale czemu mam mówić „wasza wysokość”, skoro nie jesteś ode mnie wyższa? — Dziwił się robot.

 — Och jesteś zupełnie niepoprawny! Jestem ważną księżniczką i już! Tak mi powiedziała moja mama i tak mówiła moja babcia. Dlatego mam koronę. Jestem piękna i czekam na księcia, który mnie uratuje i poślubi.

 — A przed czym ma cię ratować?

 — Choćby przed smokami albo czarownicami!

 — Czarownice już widziałem. Nie są takie straszne.

 — Nie przerywaj mi! Czarownice są zawsze złe! A księżniczki zawsze piękne i dobre.

 — Więc gdy przybędzie książę, obroni cię przed wszystkim, poślubi, to… — Wymieniał XYZ.

 — Na mojej planecie nastanie wiosna. — Tu Adela wskazała na swój wisiorek w kształcie serca, który był cały pokryty szronem.

 — A sama nie chcesz szukać księcia? — Zapytał robot.

 — Księżniczka nie szuka księcia, tylko czeka na niego.

 — A co poza czekaniem robi jeszcze księżniczka? – Dopytywał się robot.

 — Dba o to, aby być księżniczką.

 — Ale dla kogo?

 — Dla siebie.

 — A co z twoimi poddanymi, którym mogłabyś wydawać polecenia? — Zapytał robot.

 — Nie wiem, nigdy się tym nie interesowałam. Większość czasu spędzam w moim pałacu, a rano zawsze na stole mam już gotowe śniadanie, obiad i kolację. Ktoś mi to tutaj przynosi.

 — Więc chyba masz poddanych, którzy ci służą?

 — Nie wiem. Ja czekam na księcia.

 — Ja nie jestem ani księciem ani rycerzem, więc ruszam dalej. — Oświadczył robot i zaczął jechać w kierunku swojego statku, kiedy księżniczka go zatrzymała.

 — Poczekaj. Dokąd lecisz?

 — Na planetę Ziemię, aby dostarczyć super robota dla pana Leniucha.

 — A kim jest ten pan Leniuch?

 — Nie chce zbyt dużo pracować, więc zamówił sobie robota.

 — Może pan Leniuch jest tym księciem. Powiedz mu, żeby tu przybył do mnie.

 — Jest zbyt leniwy, aby to zrobić. I ty również jesteś zbyt leniwa.

 — Jak śmiesz! — Oburzyła się księżniczka.

 — Muszę lecieć. — Adela posmutniała.

 — Ależ proszę cię, nie opuszczaj mnie, czuję się taka samotna w tym pałacu. Kiedy ty się zjawiłeś, wreszcie mam z kim porozmawiać. Mógłbyś być moim sługą, mógłbyś mnie podziwiać. —Proponowała zapłakana księżniczka.

 — Może gdzieś na twojej planecie jest też wiele innych osób, z którymi mogłabyś rozmawiać tak jak ze mną. — Zaproponował robot.

 — Mi nie wypada wychodzić do ludzi. Bałabym się, że spotkam smoka albo innego potwora… a w ogóle jest mi zimno.

 — Ja już widziałem potwory i nie są takie straszne. Poza tym one też się mogą ciebie bać księżniczko. — Dodał robot.

 — Jak to bać?! Przecież ja nie gryzę. Jestem bezbronna.

 — Za bardzo księżniczko wierzysz, że ktoś za ciebie załatwi twoje sprawy.

 — Pokonaj smoka, a będę wychodziła do ludzi i zaprzyjaźnię się z nimi. Obiecuję. — Taki oto warunek postawiła księżniczka robotowi, który był po to, aby służyć innym. Musiał wykonać rozkaz.

Groźny Smok podobno znajdował się w starej grocie tuż za wzgórzem, gdzie stał pałac. Robot powoli zjechał w dół i zajrzał do groty. Rzeczywiście, spał tam sobie smacznie niewielki smok, a gdy tylko się przebudził i zauważył robota, zionął ogniem, ale robot rzecz jasna się nie przestraszył. Włączył sobie specjalną warstwę ochronną i zniósł kolejny gorący podmuch. Smok był pod wrażeniem odwagi robota.

 — Jesteś najodważniejszym i najbardziej odpornym rycerzem, jakiego tu spotkałem. Nie jestem nawet w stanie cię zjeść bo jesteś za twardy. Chcesz walczyć dalej? — Zapytał smok.

 — A po co z tobą walczyć?

 — No tak już jest, że rycerze walczą ze smokami.

 — A czy nie lepiej, gdyby smoki po prostu służyły ludziom. Możesz im rozpalać ogniska w piecach, by było im ciepło w zimę.

 — Ale co z tego będę miał?

 — Będziesz żył w zgodzie z ludźmi.

 — Ludzie to największe smakołyki.

 — Z tego co czytałem, każdy smok, który zjadał człowieka, miał potem jakieś problemy z żołądkiem. Ludzie są ciężkostrawni, ciągle się kłócą i grymaszą. Lepiej zmienić dietę i jeść sałatki — Podsumował robot.

 — Może — Odparł smok.

Po chwili robot wyjechał wraz ze smokiem, który za nim człapał. Księżniczka ich zauważyła i bardzo się wystraszyła, że smok się do niej zbliża.

 — Miałeś pokonać smoka, a ty idziesz z nim do mnie. Jesteś zdrajcą!

 — Czemu ona tak głośno krzyczy? — Zapytał smok.

 — Ona się ciebie boi. Rozpal w piecu, aby księżniczka miała ciepło. — Polecił robot. Smok zionął ogniem i rozpalił ogień w piecu.

 — Och jak mi teraz ciepło. — Przyznała księżniczka i zauważyła, że i jej wisiorek w kształcie serca staje się coraz cieplejszy.

Smok okazał się na tyle miłym zwierzęciem, które nawet dało się księżniczce pogłaskać.

 — Jakie miłe stworzenie. — Przyznała Adela.

 — A teraz księżniczko obiecaj, że wyjdziesz do ludzi i spróbujesz się z kimś zaprzyjaźnić.

 — Obiecuję. — Wyszeptała księżniczka

 —Na mnie już pora. Żegnaj. – Dodał robot.

 — Obiecaj mi, że jeszcze kiedyś tu wrócisz. — Przykazała Adela. Robot się skłonił i wjechał do swojego statku.

 — Co za niezwykły rycerz. — Wyszeptała księżniczka i pomachała na pożegnanie.

I trzeba było lecieć dalej, na planetę Ziemię, gdzie oprócz was i mnie, piszącego te słowa, mieszkał także jakiś pan Leniuch. Oczekujący niezwykłego robota, który załatwi za niego wszystko. XYZ sprawdził na wielkim ekranie, jak daleko TEX znajduje się od Ziemi. Komputer wyliczył, że za jakieś dwadzieścia minut statek powinien być na miejscu. Ale niestety system nie wziął pod uwagę ścigających się kosmitów w swoich nowych statkach, którzy o mało co nie wytrącili TEXA w inną orbitę. XYZ znów musiał lądować na innej planecie niż Ziemia.

TEX zanurkował do wody, a tym samym stał się na chwilę łodzią podwodną, która już po chwili wynurzyła się na powierzchnię. Robot XYZ sprawdził, czy w pobliżu jest jakiś ląd. Była tam wyspa z palmami. TEX dobił do brzegu, a XYZ wyjechał na piasek, kręcąc swoją głową na wszystkie strony, aby jak najszybciej się zorientować, gdzie właściwie jest. W ziemi było mnóstwo wykopanych dołów, jakby mieszkały tu same krety. Nawigacja robota podawała, że była to planeta Poszukiwaczy Skarbów.

 — Hej co tu robisz? To nasza wyspa! — Odezwał się jakiś gruby, chrapliwy głos. XYZ odwrócił się w prawo, a potem w lewo i wreszcie dostrzegł, że za krzakami stoją jacyś groźni panowie, których pokładowy słownik określił mianem „piratów”, złodziei i łowców skarbów, czyli bohaterów baśni i powieści przygodowych, tak bardzo cieszących ludzi. Ten pan, który się pierwszy odezwał, wyglądał nawet jak typowy pirat z wielką czarną czapką, brodą i hakiem zamiast dłoni.

Mimo, że wyglądał dość strasznie, wypadało być uprzejmym i odpowiedzieć, dlaczego XYZ tu wylądował.

 — Jestem robotem, musiałem lądować na tej planecie przymusowo ze względu na niebezpieczeństwo. — Wyjaśnił XYZ.

 — Dziwnie mówisz i dziwny masz strój. Co to znaczy „robot”? — Zapytał pirat z hakiem i wielkimi wąsami.

 — Robot to urządzenie, sterowane przez komputer…

 — A co to jest komputer?! Zupełnie cię nie rozumiem. Może jesteś z jakiegoś innego plemienia? Jesteś Indianinem albo jakimś czarownikiem?

 — Nie jestem. — Kapitan przyglądał się robotowi przez dłuższą chwilę i w końcu oświadczył.

 — Musisz ze mną stoczyć pojedynek, aby dowieść swej odwagi i tego, że jesteś godny przebywać na tej wyspie wraz z nami, najodważniejszymi piratami, którzy walczyli ze smokami, sztormami i innymi strasznymi zjawiskami.

 — A ja oswoiłem smoka.

 — Nie opowiadaj bajek, tylko walcz! — Kapitan wyciągnął swoją szablę. Robot wydłużył swoje metalowe ramię. No i ruszyli! Kapitan zaczął wymachiwać swoją szabelką, a przy tym krzyczał bardzo głośno, lecz dla robota to nie było nic strasznego. Bez problemu odpierał on każdy atak przeciwnika, mimo, że nie walczył szablą tylko swoim metalowym, grubym ramieniem, z którego nagle wysunęła się wielka łapa, popychająca kapitana. Ten zdyszany i spocony wreszcie upadł na piasek. Pokonany kapitan przyznał:

 — Jesteś niezwykłym wojownikiem. Nie mam siły z tobą walczyć. Wygrałeś. Możesz tu przebywać, ile chcesz. Nazywam się kapitan Kret Krater. — Przedstawił się pirat z hakiem zamiast dłoni

 — A ja jestem XYZ.

 — A czy przypadkiem nie przybyłeś tutaj, aby szukać skarbów tak jak my? — Zapytał podejrzliwie kapitan:

 — No właśnie. — Odezwały się głosy pozostałych piratów, którzy nie lubili jak ktoś inny znajduje za nich skarb.

 — A po co miałbym szukać skarbów?

 — Jak to po co? — Roześmiał się kapitan, pokazując swoje dziurawe zęby i wreszcie odpowiedział:

 — No po to, żeby być bogatym! Jesteśmy piratami i codziennie szukamy na tej lub innej wyspie skarbów. Robot już wiedział ze słownika, który miał w swej pamięci, że skarby to jakieś złote, ciężkie błyszczące przedmioty, które podobno cieszą ludzi.

 — Ale po co wam bogactwo?

 — Chyba rzeczywiście spadłeś z innej planety, skoro nic nie rozumiesz. Jesteśmy piratami i szukamy skarbów, aby być bogatymi, żeby potem kupić sobie dużo rzeczy.

 — Rozumiem.

 — Szukałeś kiedyś skarbów? — Zapytał kapitan.

 — Nie, a co trzeba robić?

 — No rozglądać się, sprawdzać mapę i szukać miejsca na wyspie, gdzie może być ukryty skarb. Może być w jakiejś jaskini albo zakopany w ziemi.

 — A to proste. — Odparł robot.

 — Proste? Co ty opowiadasz? To ciężka praca, ale potem ogarnia nas wielka radość, gdy po długich poszukiwaniach odnajdujemy skarby.

 — A chcielibyście znaleźć skarb szybciej?

 — Szybciej? Tak się nie da. Trzeba się sporo nachodzić, aż nogi bolą, kopać łopatą i jeszcze te komary gryzą.

 — Znajdę wam skarb w parę minut.

 — Ty znajdziesz skarb! I jeszcze nam go zabierzesz!

 — A po co mi jakieś złote ozdoby? Niczego nie potrzebuję, bo jestem robotem. Ale jako robot mogę pomóc w odnalezieniu zaginionego skarbu.

 — Pierwszy raz spotykam kogoś, kto będzie za mnie szukał skarbu i nie odbierze mi go. Skoro chcesz, to szukaj. — Powiedział ze śmiechem kapitan, wyciągając mapę.

 — Na pewno nie znajdzie. — Odezwał się ze śmiechem inny pirat z zaklejonym prawym okiem.

 — Nie potrzebuję mapy. Muszę tylko namierzyć swoją antenką, gdzie są jakieś przedmioty z metali szlachetnych pod ziemią lub w jakiejś grocie. — Wyjaśnił robot i ustawił sobie wyszukiwanie w swojej pamięci. Wysunął długie ramię z czujnikiem i przyłożył go do powierzchni, tak jakby pchał przed sobą odkurzacz. Tak rozpoczął przeszukiwanie wyspy, a piraci z ciekawości chodzili za nim w każdy zakątek. Pilnowali go także dlatego, aby robot nie zabrał im skarbu, jeśli w ogóle go znajdzie.

I oczywiście znalazł skarby. Pierwszym był, zakopany pod palmą wielki kufer, kryjący mnóstwo złotych monet. Potem w wielkiej jaskini, na dnie podziemnego jeziora, XYZ znalazł skrzynię pełną kolorowych kamieni. Podobnie było w starym wraku statku, jak i w ruinach zamku, gdzie trafiły się złote figurki, pierścienie i wisiorki. Skrzynia na skrzyni, aż nie wiadomo było, gdzie zawiesić oko. Kapitan i jego towarzysze wręcz byli oślepieni blaskiem złotych i srebrnych przedmiotów, które wesoło do nich migotały jak iskry. Nie mogli się nadziwić, jakie mieli szczęście, że trafili na tego dziwnego przybysza, nazywanego „robotem”.

 — Oto wasze skarby, więcej na tej małej wyspie niczego nie znajdziemy. — Wyjaśnił XYZ.

 — Jesteśmy bogaci. Tego złota wystarczy nam na długi czas! — Ucieszyli się piraci.

 — Jesteś niezwykły. Naprawdę nie chcesz nic dla siebie? — Pytał zdziwiony kapitan przebierając dłonią po dźwięczących monetach.

 — Nie potrzebuję tego. Jestem robotem.

 — A może byś dołączył do naszej bandy i razem z nami szukał skarbów? Dzięki temu zawsze bylibyśmy bogaci. — Zaproponował kapitan.

 — Taaak to świetny pomysł. — Zakrzyknęli pozostali piraci.

 — Może kiedy indziej. Muszę lecieć na inną planetę, aby dostarczyć ważną przesyłkę.

 — Och, szkoda, moglibyśmy być coraz bardziej bogaci. — Zasmucił się kapitan.

 — Ale w końcu by się wam to znudziło. Jesteście piratami, którzy przeżywają przygody i tak naprawdę to lubicie najbardziej. Jak piszą we wszystkich baśniach, jakie czytałem, przygoda jest cenniejsza niż te złote przedmioty, za którymi ciągle chcecie gonić. — Wyjaśnił XYZ. Piraci słysząc te słowa, zamyślili się.

 — Może masz rację. Dziękuję ci robocie za tą przygodę. Przyjmij ode mnie tą szablę na znak naszej przyjaźni. — Kapitan wyjął zza paska srebrną szablę i podał XYZ, który ją przyczepił do swego ramienia. Robot skłonił się i ruszył swoim statkiem w dalszą, kosmiczną podróż, a piraci z otwartymi ustami patrzyli, jak ich towarzysz wielkiej przygody znika między złotymi gwiazdami.

 — To dopiero jest skarb, spotkać takiego ciekawego bohatera. — Wyznał kapitan.

XYZ leciał już jakiś czas, gdy nagle dostał widomość od komputera pokładowego, że w silniku statku są jakieś wodorosty i znów trzeba było lądować na najbliższej planecie, by silnik się dobrze wysuszył.

Planeta, na której tym razem wylądował TEX oczywiście różniła się od poprzednich. Uwagę robota zwróciły porozrzucane wszędzie kartki, na których coś było zapisane. To z pewnością musiała być planeta kogoś, kto bardzo lubi czytać i pisać. Pytanie tylko, gdzie był mieszkaniec tej planety? Robot rozejrzał się dookoła, ale nigdzie nikogo nie dostrzegł. Za to po chwili usłyszał pytanie:

 — Kim jesteś? — Robot obrócił się i wreszcie zauważył pośród papierów bardzo chudego, małego pana z długą brodą.

 — Jestem robotem, nazywam się XYZ, przybywam z planety Robo i lecę na planetę Ziemię, aby dostarczyć specjalnego super robota dla pana Leniucha.

 — Ach tak, ludzie teraz cały czas sprowadzają takie roboty, które załatwią za nich wszystko. Za niedługo cała Ziemia będzie pełna leniuchów i robotów. A gdy dany robot się znudzi, wyląduje na śmietniku, żeby przyszedł po nim jeszcze lepszy, jeszcze szybszy.

 — Ja nie pójdę na śmietnik, jestem jednym z lepszych robotów. — Odparł XYZ.

 — O mój drogi, pisałem już o niejednym wynalazku, który miał być tym najlepszym, ale jak zwykle na twojej planecie wymyślili kolejne lepsze wersje, a ludzie na Ziemi zawsze chcą tego nowszego. — Podsumował pan z brodą. XYZ rozejrzał się po tych wszystkich zapisanych kartkach i wreszcie zapytał:

 — Jest pan pisarzem?

 — Zgadłeś drogi robocie. Mam na imię Korneliusz i przez całe swoje życie zapisuję najważniejsze informacje, jakie dzieją się w naszym układzie planetarnym.

 — My wszystko nagrywamy i przechowujemy w pamięci wielkiego komputera.

 — Można i tak, ale jeśli wam coś się nie zepsuje, to stracicie wszystko.

 — A jeśli kartki się zniszczą? — Zapytał XYZ.

 — Mam jeszcze swoją pamięć. — Dodał Korneliusz z uśmiechem i kontynuował:

 — Piszę tylko to, o czym wiem. Wierzę, że każda historia dokładnie opisana może nas czegoś nauczyć. Jest jak mapa, z którą łatwiej się poruszać. — Tu pan Korneliusz podszedł do wielkiego zegara i pokazał na tarczę ze wskazówkami.

 — Każda sekunda, minuta, godzina są warte, aby je opisać i zapamiętać. — Robot przyjrzał się zegarowi i stwierdził.

 — Ten zegar źle chodzi.

 — Skąd wiesz?

 — U mnie jest inna godzina.

 — A nie przyszło ci do głowy robocie, że może ty jesteś niepunktualny?

 — Jestem dokładnym i punktualnym robotem.

 — Ale jest pewnie wiele innych rzeczy, których nie wiesz o sobie. — Stwierdził Korneliusz. Robot rozejrzał się po tym smutnym pustkowiu zasłanym kartkami i dodał:

 — Wiem tylko, że jest tu za dużo porozrzucanych kartek i trzeba je poukładać. My roboty zawsze wszystko porządkujemy.

 — A może właśnie te kartki mają tak leżeć, rozrzucane przez wiatr i zmoczone przez deszcz.

 — Ale dlaczego? — Korneliusz słysząc to pytanie, uśmiechnął się i wskazał na jedną z takich stert papierów. Wyciągnął z kieszeni małą buteleczkę z jakimś płynem i wylał go na te papiery. Po chwili wszystkie te zapisane kartki zapadły się w ziemię, a na ich miejscu wykiełkowała jakaś mała roślinka.

Z minuty na minutę rosła coraz bardziej, aż stała się pięknym, rozłożystym drzewem, które zamiast owoców, miało książki w skórzanych oprawach.

 — Czy to jakiś mechanizm? — Dopytywał się robot.

 — Może mechanizm, może czary. W każdym razie, wszystkie te wydarzenia, zebrane w tym miejscu, gdzie stoi to drzewo, możemy przeczytać z tych oto ksiąg. — Objaśnił Korneliusz i zerwał jedną z książek, tak jak zrywa się jabłko z gałęzi. Przewertował strony, gdzie były zapisane wszystkie ważne wydarzenia z danego roku galaktyki. XYZ mierzył drzewo i nacinał je, aby sprawdzić, na czym polega sekret tej sztuczki, podczas gdy Korneliusz tłumaczył:

 — Oj mój drogi robocie, pewnych rzeczy i zjawisk nie zmierzysz i nie poznasz za sprawą swoich antenek i czujników. Nie zrozumiemy ich, dlatego właśnie leniwi ludzie wymyślili sobie baśnie, aby tak tłumaczyć to, co trudne do wytłumaczenia.

 — Opowiedz mi jakąś baśń. — Zaproponował robot. Korneliusz usiadł i rozpalił ognisko, z którego buchnął zielony dym pełen literek i cyferek.

 — Opowiem ci pewną historię, której byłem świadkiem, gdy jeszcze mieszkałem na Ziemi w Pomocnej Krainie. Rządziła nią wtedy rodzina Pomagalskich. Byłem ich doradcą i kronikarzem. Zapisywałem wszystko, co ich spotkało. Nie myślałem tylko, że spotka ich coś tak bardzo złego. A jednak. Pomagalscy pomagali wszystkim. Pan Pomageusz, jego żona Pomagella i ich córka Pomagalka. Mieli jeszcze syna, który z nich wszystkich najbardziej się wyróżniał, bo nie chciał pomagać nikomu i dlatego nie nazywał się Pomagalik, tylko po prostu Robert. Mimo, że Robert nikomu nie pomagał i tylko myślał cały czas o tym, aby zjeść jak najwięcej cukierków, to jednak jego rodzice i siostra bardzo go kochali.

Robert jednak nie doceniał tego, co robiła jego rodzina i za wszelką cenę chciał się od nich odłączyć. W szkole się z niego śmiali, że należy do rodziny Pomagalskich, przezywali go „pomagałek!”.

Robert w końcu nie wytrzymał, spakował swój plecak, wziął trochę jedzenia, ubrań i ruszył przed siebie, nie chcąc być już Pomagalskim.

Błąkając się sam po świecie, szukał jakiegoś domu i rzecz jasna pomocy ze strony innych. Ale ludzie rzadko mu pomagali. Wtedy się też przekonał, że jego rodzina wykonuje bezsensowną pracę pomagając ludziom, którzy i tak nikomu nie pomagają. Tymczasem Pomagalscy bardzo się zasmucili, że Robert ich opuścił. Szukali go wszędzie, ale nie zamierzali też rezygnować ze swojej misji pomagania innym ludziom w potrzebie. To zawsze daje siłę, gdy mimo własnego nieszczęścia, czujesz się potrzebny innym ludziom.

Zmęczony, brudny i zagubiony Robert powoli żałował, że odszedł z domu. Ale właśnie w tej chwili, gdy już chciał się poddać i wracać, nagle spotkał tajemniczego człowieka, który przedstawił mu się jako Mags Pom. Pokazał mu, jak buduje ciekawe maszyny w swoim laboratorium. Robert był zachwycony tymi wynalazkami i spodobało mu się, że roboty tak wiele robią i nikogo nie obrażają. Postanowił, że zostanie z Mags Pomem i będzie wraz z nim budował niezwykłe wynalazki. Od tego czasu już nikt nie widział Roberta. Syna Pomagalskich szukali najsłynniejsi detektywi i poszukiwacze przygód, ale nikt nie dał rady go odnaleźć. Mimo tego nieszczęścia Pomageusz, Pomagella i Pomagalka powtarzali sobie, że Robert jest pośród tych wszystkich potrzebujących ludzi i to im trzeba pomóc, nawet jeśli jego się nie znajdzie. Ale cóż. Czasy się zmieniły. Arkon, twój szef z planety Robo, swoimi wynalazkami i robotami opanował większość planet w tej galaktyce, w tym także Ziemię.

Kraina Pomocnych ludzi stała się niepotrzebna, bo wszyscy zaczęli polegać na maszynach, albo sami zostali zmienieni w roboty. Ja też stałem się niepotrzebny, bo nie było już o czym pisać na temat Pomagalskich. Ruszyłem w wielką podróż, aż wreszcie osiadłem tutaj. I po tylu latach spotkałem robota.

 — To smutna historia. — Podsumował XYZ.

 — Nie ma się co smucić. Tak już musi być. Lepiej się pośpiesz, bo musisz jeszcze dostarczyć jakiemuś Leniuchowi genialnego robota, który rozwiąże za niego wszystkie problemy. Robot XYZ się pozbierał, a kiedy już miał wejść do statku, Korneliusz jeszcze go zatrzymał.

 — Jeśli wybierasz się na Ziemię. Może odwiedzisz także Pomagalskich i oddasz im to.

 — Korneliusz wyjął zza peleryny rulon z jakimś tekstem, a z kieszonki złoty Klucz zakończony kształtem serca.

 — A do czego ten klucz? Coś trzeba rozkręcić? — Dopytywał się robot.

 — Przyda ci się w odpowiednim momencie, gdy zajrzysz w lustro jeziora. — Powiedział zagadkowo Korneliusz.

 — Jakiego jeziora? Mam mnóstwo kluczy, które otwierają każdy zamek. — Chwalił się robot.

 — Ten klucz jest wyjątkowy. Nie zgub go. — Korneliusz mrugnął okiem do robota i wreszcie się pożegnali.

Czas w drogę!

Długo XYZ błądził statkiem między planetami i gwiazdami, myśląc o biednej rodzinie Pomagalskich. Nagle zauważył na ekranie komputera pokładowego, że centrala chce się z nim połączyć. XYZ włączył radio i oczywiście usłyszał pretensje ze strony robota ABECEDEFA, że już dawno powinien być na Ziemi i dostarczyć przesyłkę. Tymczasem on gdzieś błądzi między planetami, a ważny klient czeka. XYZ zrozumiał. W końcu był robotem, który ma służyć takim kapryśnym, niecierpliwym ludziom jak pan Leniuch. Trzeba było się pośpieszyć. XYZ jeszcze raz sprawdził współrzędne miejsca, do którego ma się dostać, włączył turbo silnik w statku i ruszył całą naprzód. Ale oczywiście pech go nie opuszczał. Bo znów pojawił się deszcz meteorytów, uderzających tu i tam. Jeśli widzieliście jak grad uderza o szyby, to wyobraźcie sobie, że zamiast tych białych kulek, były twarde kamienie, uderzające mocno w powłokę statku, który coraz bardziej się kołysał. XYZ tracił panowanie nad TEXEM, który w końcu zderzył się z wielkim kamieniem.

Statek zaczął spadać. W takiej sytuacji zapewne czulibyście strach i krzyczelibyście głośniej od niejednej śpiewaczki operowej, ale robot XYZ rzecz jasna nie potrzebował krzyczeć. Tak jak nie bał się potworów, smoka czy bardzo wymagającej księżniczki, tak też nie bał się tego, że jego statek się rozbije. Szybko przygotował swój spadochron i spadochron super robota, po czym wyskoczył. Wreszcie TEX spadł na ziemię i się rozbił, jakby był z klocków.

Rozległo się głośne „Bach” i ziemia zadrżała. Przerażona dziewczynka, która akurat była w pobliżu miejsca zdarzenia, zobaczyła w dolinie jakiś rozbity statek kosmiczny. Chcąc jakoś pomóc, zbiegła na dół. Przedzierała się przez tumany dymu i okropnie kaszlała. Nigdzie jednak nie było śladu pasażerów, których można by uratować. Dookoła walały się same mechaniczne części. Nagle rozległ się dziwny dźwięk: „titututiitutu”. Dziewczynka obejrzała się za siebie, pod wielkim spadochronem leżał jakiś robot, który wpakował się w szczelinę i nie mógł się wydostać. Dziewczynka oglądała go ze wszystkich stron, dostrzegła też w trawie piękny, złoty klucz zakończony czerwonym serduszkiem. Czy to należało do tego robota? Nie wiedziała, bo rzadko miała do czynienia z robotami. Na wszelki wypadek schowała ten klucz i pobiegła do domu po pomoc.

Już po kilkunastu minutach trójka ludzi pochylała się nad robotem, próbując go jakoś wyciągnąć z tej szczeliny. Robot XYZ, dotąd samowystarczalny, radzący sobie dzielnie z każdą przeciwnością, teraz musiał liczyć na pomoc zwyczajnych, słabych ludzi. Leżał jeszcze tak długo nie dając żadnego znaku, że działa.

 — Czy coś mu dolega? — Zapytała dziewczynka.

 — Nie mam pojęcia. Nigdy nie widziałem w tej okolicy robotów. — Odparł tata.

 — Może trzeba mu coś przygotować do jedzenia albo picia. — Proponowała mama.

 — Przecież to robot, on nie potrzebuje jedzenia ani picia.

 — Może trzeba go oczyścić albo przetrzeć olejem?

 — Może zostawmy go tutaj na razie?

 — Ale trzeba mu jakoś pomóc. Od tego tu jesteśmy.

 — Pomagamy ludziom a nie maszynom.

 — Przecież nie zaniesiemy go do domu. Jest strasznie ciężki. — Dyskutowali tak jeszcze nad robotem, aż w końcu tata wrócił się po łopatę i jakieś inne narzędzia. Usunął trochę ziemi i nagle w robocie zaświeciły się wszystkie światełka i przyciski. Zza głowy XYZ wysunął się jakiś pręt, który po chwili zmienił się w wirujące śmigło jak w helikopterze. I tak robot z pomocą ludzi i swoich pomysłowych narzędzi wydobył się na powierzchnię, by po chwili się przedstawić.

 — Jestem XYZ, przybywam z planety Robo, aby dostarczyć specjalną przesyłkę dla pana Leniucha. Gdzie ona jest? Gdzie drugi robot?

 — Wszystko się spaliło. — Oznajmił ze smutkiem tata, wskazując na resztki statku.

 — Muszę tu posprzątać. Może znajdę robota. — XYZ zaczął segregować wszystkie części statku, jakby składał klocki, ale nigdzie nie mógł znaleźć przesyłki pana Leniucha.

 — Ważne, że ty przetrwałeś ten wypadek.

 — Nie wypełniłem zadania. Teraz będę niepotrzebnym robotem.

 — Może tutaj się na coś przydasz. — Zaproponowała dziewczynka.

 — Jestem po to, aby służyć.

Rodzina oprowadziła go po swoim gospodarstwie, gdzie wszędzie trzeba było coś naprawić.

 — Nigdy nie korzystaliśmy z pomocy robotów, bo zawsze potrafiliśmy sobie i innym pomóc. Myśleliśmy, że jesteśmy najlepsi. Nazywamy się Pomagalscy. Ja jestem Pomageusz, to moja żona Pomagella i córka Pomagalka. Mieliśmy jeszcze syna — Tu Pomageusz posmutniał. Nagle coś zaiskrzyło w obwodach XYZ, bo przypomniał sobie, że o tej rodzinie opowiadał mu Korneliusz.

 — Może najwyższy czas poprosić o pomoc kogoś silniejszego. — Przyznał Pomageusz.

 — To będzie zaszczyt wam pomagać. — Oświadczył robot.

XYZ szybko się wziął do pracy i wyremontował dom Pomagalskich. To, co im zajmowało długie miesiące, robot wykonał w przeciągu paru dni. Dom lśnił świeżością. Pozostał jeszcze remont jednej ściany. XYZ przygotował zaprawę, a Pomageusz wziął od niego wiadro mówiąc:

 — Też chcę trochę popracować, lepiej wtedy mi się śpi. —Pomagalski stanął na drabinie, a gdy sięgał po narzędzia, stracił równowagę i spadł tak niefortunnie, że złamał sobie nogę. XYZ natychmiast prześwietlił złamanie, przygotował gips, bandaże i opatrzył nogę zdumionego Pomageusza, który nawet nie zdążył krzyknąć z bólu. Do tego jeszcze robot znalazł w domu połamany rower, który porozkładał na części i złożył z niego wygodny wózek, na którym posadził Pomageusza z zagipsowaną nogą. Teraz Pomagalski mógł się wygodnie poruszać. Robot pomógł także Pomagelli w kuchni z gotowaniem i praniem. Udoskonalił sprzęty, które teraz robiły wszystko szybciej i jeszcze dokładniej. Również Pomagalka doczekała się pomocy od robota, który zbudował dla niej plac zabaw i małą pracownię, gdzie dziewczynka mogła sobie malować. XYZ Pomagał też innym mieszkańcom krainy. Jedna z sąsiadek chcąc podziękować, podarowała robotowi piękną poduszkę, ale potem się zorientowała, że roboty przecież nie śpią. Poduszka ta okazała się niezwykła, bo przemówiła do robota pewnej nocy.

 — Jestem poduszką, która codziennie podtrzymuje głowy zmęczonych ludzi i pomaga im śnić o lepszym świecie.

 — A ja jestem robotem, który pomaga ludziom naprawiać i tworzyć lepszy świat.

 — Wzajemnie się uzupełniamy. — Zachichotała poduszka. XYZ ją wziął i podłożył pod głowę Pomageusza.

 — Jesteś niezwykły. Teraz rozumiem, dlaczego tak wiele ludzi chce mieć roboty. Ale nie możemy zapomnieć o tym, że sami możemy nieść pomoc. Właśnie dzięki temu jesteśmy ludźmi, gdy czujemy się potrzebni dla drugiej osoby. Pomaganie to jak układanie puzzli, dostrzeganie potrzeb, możliwych połączeń i wypełnianie ich. — Wyjaśnił Pomageusz. I gdy tak Pomagalscy i robot siedzieli sobie przy ognisku, na niebie pojawił się jakiś statek.

 — Czyżbyśmy mieli nowych gości? — Zapytała Pomagella. XYZ wysunął z głowy małe antenki, po czym oznajmił Pomagalskim

 — Przylecieli po mnie.

Statek wylądował i wyjechał z niego taki sam robot jak XYZ. Bez problemu namierzył swego kolegę i oznajmił:

 — XYZ, czemu nie do-star-czy-łeś panu Leniuchowi robota?

 — Miałem awarię. Mój statek się rozbił.

 — A gdzie super robot?

 — Uległ zniszczeniu.

 — Nie wywiązałeś się z misji. Wszyscy na planecie Robo bardzo się zawiedli na tobie, a pan Leniuch cały czas dzwoni do nas z pretensjami. Musisz ponieść karę!

 — Czekaj, tak się nie robi! Robot XYZ bardzo dużo nam tu pomógł. — Stanęła w jego obronie Pomagalka, ale robot IJK popchnął ją tak mocno, że dziewczynka upadła.

 — Musi ponieść karę. — Powtórzył IJK.

 — Hej zostaw ją. — Oburzył się Pomageusz.

 — Lepiej się odsuńcie, on przyszedł po mnie. — Zwrócił uwagę XYZ. Robot IJK podjechał do XYZ i już miał go zablokować, gdy ten niespodziewanie odepchnął robota.

 — Musisz ponieść karę. — Powtarzał IJK.

 —Nie chcę już wracać na planetę Robo i codziennie składać te same maszyny. Tu mi się bardziej podoba. Mogę pomagać różnym ludziom i rozmawiać z nimi. — oznajmił XYZ.

 — Nie ty decydujesz, gdzie zostaniesz, podlegasz wyższym robotom i potężnemu Arkonowi.— Odpowiedział IJK i ruszył w stronę XYZ, ale ten go uderzył swoim metalowym ramieniem. Roboty coraz mocniej się ze sobą przepychały, podczas gdy Pomagalscy w ukryciu obserwowali całą walkę, nie wiedząc, jak pomóc swemu przyjacielowi. Nagle XYZ został powalony przez IJK. Pomageusz zauważył, że coś wypadło z bocznej kieszonki robota. Gdy podjechał swoim wózkiem bliżej, rozpoznał biały rulon, na którym było coś napisane. Już chciał to wziąć i przeczytać, gdy walczące roboty znów zbliżyły się do niego i musiał się cofnąć. Roboty nie tylko się przepychały, ale używały różnych rodzajów broni, jakie miały przy sobie. A to nagle IJK wysunął z siebie wielką rękawicę bokserską, która uderzyła XYZ tak mocno, że poleciał on na parę metrów, a to znowu XYZ wyjął jakąś wyrzutnię, z której strzelały fajerwerki. Potem była rura, z której wypadały gwoździe i śruby, a na dokładkę farba. Po wymianie pocisków, nastąpiło znów przepychanie między sobą, aż XYZ wreszcie zepchnął IJK ze wzgórza, a ten wpadł w głęboki rów. Wydawało się, że został pokonany i nawet Pomagalscy zakrzyknęli z radości „Hurrra”! Pomageusz wreszcie podniósł biały rulon, który wcześniej wypadł z kieszonki XYZ. Tymczasem robot nachylił się nad leżącym IJK, który zdawał się być wyłączony. Ale właśnie wtedy IJK szybko się podniósł i z wielką siłą wypchnął XYZ do jeziora. Uderzony robot przez krótką chwilę zawisł w powietrzu i ujrzał swoje odbicie w wodnym lustrze. Próbował włączyć śmigło, aby się unieść nad wodą, jednak zostało ono uszkodzone i tak ciężki XYZ spadł na samo dno jeziora. Nawet najlepsze roboty źle kąpiel wodną. Rozległ się wybuch i poleciały iskry. IJK wypełnił swoje zadanie i oznajmił:

 — XYZ został ukarany. — Pomagella i Pomagalka ruszyły nad jezioro, by spróbować jakoś uratować robota, a w międzyczasie Pomageusz wreszcie przeczytał tajemniczy rulon od Korneliusza. W jego oczach zajaśniały dwie iskry, a na twarzy zagościło zdumienie. Krzyknął na cały głos.

 — Klucz! Ma ktoś klucz zakończony sercem?

 — O czym ty mówisz? — Zdziwiła się Pomagella. Za to Pomagalka wiedziała, o co chodzi. Sprawdziła swoje kieszonki i wreszcie wyjęła złoty klucz.

 — Znalazłam go wtedy, gdy rozbił się statek naszego robota. — Wyjaśniła Pomagalka.

 — Prędko! Dajcie go tu. — Wołał Pomageusz próbując wstać z wózka, a potem skierował się do IJK z prośbą:

 — Pomóż nam wyciągnąć robota. Pokonałeś go, ale niech nam nie zanieczyszcza jeziora. — IJK się zgodził i wysunął długi dźwig, którym chwycił robota i wyciągnął na brzeg. Robot XYZ oczywiście już nie prezentował się tak wspaniale jak wcześniej. Wyglądał jak niepotrzebna nikomu kupa złomu. Pomageusz nachylił się nad robotem i sprawdzał wszystkie guziki, pokrętła i otwory.

 — Co chcesz zrobić? — Dopytywała się Pomagella.

 — Zaraz zobaczysz. — Odparł Pomageusz i przesunął małą klapkę na torsie robota, mniej więcej w tym miejscu, w którym każdy z nas czuje swoje bijące serce. Pomageusz pod tą klapką znalazł niewielki otwór, przypominający dziurkę od klucza. A jeśli była dziurka, to potrzebny był jeszcze klucz. Właśnie ten złoty klucz, zakończony czerwonym sercem. Pomagalka podała go tacie, a on ostrożnie włożył klucz w dziurkę, tak jakby otwierał jakąś skrzynię ze skarbami. Ale tak naprawdę otwierał przecież zepsutego robota, który miał w sobie mnóstwo śrubek, kółeczek i kabelków.

 — Chcesz go naprawić? — Pytała dalej przejęta Pomagella.

 — To przecież złom, który muszę zawieść na swoją planetę. — Powtarzał IJK, ale Pomageusz w ogóle go nie słuchał, tylko uważnie obserwował. Nagle z robota wydobyła się jakaś jasność, jakby włączyły się tam lampy. Światło jednak było tak oślepiające, że cała rodzina Pomagalskich zasłoniła oczy. Tylko IJK patrzył na to, co się dzieje.

Rozległ się dziwny dźwięk, jakby coś pękało. Krrrach. Pomageusz odsłonił oczy i zdumiał się wielce. Wszędzie było mnóstwo metalowych części i kabelków, a zamiast robota, na trawie leżał młodzieniec w jasnej koszuli, który właśnie przecierał oczy i rozglądał się przerażony po okolicy. Pomageusz szturchnął żonę i córkę, które też otworzyły oczy.

 — Kto to? — Wyszeptała Pomagalka.

 — Nie poznajecie? To nasz syn, Robert. Wreszcie do nas wrócił. Po tylu długich latach. — Powiedział uradowany Pomageusz.

 — To wy? — Dziwił się Robert, nie kryjąc uśmiechu i wzruszenia.

 — Synku! — Krzyknęła wzruszona Pomagella i uściskała syna, a zaraz po niej zrobili to Pomageusz i Pomagalka.

 — Wróciłem dzięki wam. — Wyszeptał Robert.

IJK podjechał do Pomagalskich i wziął parę metalowych części, aby sprawdzić, co się właściwie stało.

 — A gdzie robot? Mam dostarczyć robota!

 — Nie ma robota. Jestem ja, człowiek, Robert Pomagalski. — Przedstawił się młodzieniec i się ukłonił.

IJK pozbierał wszystkie części po robocie XYZ, aby nie zaśmiecać środowiska i schował je do magazynku na statku. Pomagella podniosła złoty klucz, zakończony czerwonym sercem i pokazała go mężowi, pytając.

 — Skąd wiedziałeś o tym kluczu?

 — Znalazłem list, który miał przy sobie XYZ. To był list od naszego dawnego przyjaciela, Korneliusza.

 — I co tam pisał?

 — Że ten robot to nasz syn i wystarczy otworzyć tym niezwykłym kluczem jego serce, aby narodził się na nowo. — Wyjaśnił Pomageusz.

 — Stałem się robotem, bo uciekłem od was. Ten okropny czarnoksiężnik Arkon Mags Pom zamienił mnie w robota, abym zamknął się na ludzi i codziennie wykonywał te bezsensowne prace. — Przyznał Robert.

 — Nie takie bezsensowne, sporo nam tu pomogłeś.

 — Ale byłem tylko robotem, który nie potrafił się cieszyć życiem.

 — Korneliusz pisał, że także wiele innych ludzi zostało zmienionych przez Arkona w robotów.

 — Więc jak im pomóc? — Zapytała Pomagella.

 — Właśnie przez ten klucz. — Odpowiedział Pomageusz.

 — Niczego nie zrobicie przeciwko memu władcy. — Oświadczył twardo robot IJK.

 — A właśnie, że zrobimy! — Robert podbiegł do IJK i nagle go wyłączył jak zwykłą zabawkę, naciskając czerwony przycisk na jego metalowej szyi.

 — Jakie to proste, wyłączyć robota. — Zdziwił się Pomageusz.

 — Ruszam na planetę robotów! — Oświadczył Robert i schował klucz do kieszonki.

 — Juhhuuu! Ruszamy na przygody! — Ucieszyła się Pomagalka.

 — A my? — Zapytał Pomageusz.

 — Zostańcie, przecież połamałeś sobie nogę tato, a ty mamo się nim opiekuj. To moje zadanie. Tylko ja dobrze znam planetę Robo, aby na nią wrócić.

 — To niebezpieczne synku. — Dodała Pomagella.

 — Niebezpieczne będzie to, gdy Arkon zamieni nas wszystkich w roboty. — Odparł Robert

Pomagella skinęła głową.

 — No to ruszamy! — Popędzała Pomagalka.

 — Ale ty zostajesz! — Upomniał ją Robert.

 — Zachowujesz się jak starszy brat, wolałam cię jako robota, kiedy to ja wydawałam polecenia, a ty wszystko robiłeś posłusznie.

 — Dzieci nie kłóćcie się. Może lepiej, żebyś została. — Upomniał ich Pomageusz. Pomagalka była bardzo niezadowolona, ale była równie sprytna co jej brat. Sami się przekonacie, co wymyśliła.

Robert ruszył statkiem IJK w kierunku planety Robo, ale wcześniej jeszcze odwiedził planetę Korneliusza, który z wielką radością przywitał Roberta. Korneliusz wyjaśnił, że złoty klucz, zakończony sercem wykradł dawno temu z siedziby Arkona, aby w ten sposób nie dopuścić do całkowitej przemiany ludzi w roboty.

 — Mimo wszystko człowiek zawsze musi zwyciężyć. Tylko czekałem na kogoś tak odważnego jak ty, Robercie, który już byłeś robotem. — Tłumaczył Korneliusz.

Robert jednak uznał, że sam ze swoją odwagą niewiele zdziała. Potrzebował jeszcze małej armii. Czyli kogo? Na przykład tych, którzy lubią straszyć. Robert wylądował na Planecie Potworów.

 — To najstraszniejsza planeta, jaka tylko może być. — Stwierdził drżącym głosem Korneliusz.

 — Spokojnie, mam tam paru znajomych. — Odparł Robert.

 — Naprawdę? — Zdziwił się Kornel.

I zdziwione były także potwory, gdy zobaczyły na swojej planecie statek kosmiczny, a jeszcze bardziej się zdziwiły gdy jakiś młodzieniec zapewniał ich, że już wcześniej się spotkali, tylko wtedy był on robotem.

 — Pomogłem wam w odbudowie waszego domu. Teraz wy mi pomóżcie.

 — Więc to ty? Ale się zmieniłeś. Teraz można cię pogryźć. — Ucieszył się jeden z wampirów.

 — Ale można mi także pomóc. — Powiedział stanowczo Robert. Potwory się naradziły ze sobą i w końcu zgodziły. Podobnie jak bogaci piraci z planety Poszukiwaczy Skarbów, którzy chcieli nowej przygody. Wszyscy ruszyli na planetę Robo, gdzie potwory i piraci mieli odwrócić uwagę robotów a potem je wyłączyć.

 — Pamiętajcie o czerwonym przycisku przy głowie każdego robota. Tak go wyłączycie. — Tłumaczył Robert.

 — A będą tam jakieś skarby? A można gryźć? — Pytali na przemian piraci i wampiry.

 — Lepiej nie, bo znów stracicie zęby. — Wyjaśnił Robert.

Tymczasem on sam znalazł na pokładzie statku części z robota XYZ. Postanowił je wykorzystać jako przebranie, w którym wszedł na planetę Robo. Jego celem była wysoka wieża, gdzie urzędował Arkon. Tam właśnie znajdował się system, który wyłączał wszystkie roboty. Ale rzecz jasna, żeby się tam dostać, trzeba było pokonać jeszcze kilka innych robotów strażników. Tu najbardziej skuteczne okazały się duchy, bo zdezorientowane roboty, wyposażone w najlepszy system obserwacji, nie mogły dojrzeć psotliwych istot, które raz były widoczne a potem znów robiły się całkiem przeźroczyste. Robert się zorientował, że właśnie winda się zepsuła i będzie musiał pokonać całą drogę na pieszo. Wreszcie, po przebytych czterystu stopniach, zdyszany dotarł do komnaty, gdzie przed drzwiami stały jeszcze dwa roboty. Duchy zmierzające za Robertem szybko zmyliły strażników, którzy nie wiedzieli, gdzie strzelać. Robert, naciskając czerwony guzik, w porę odłączył jednego z nich, drugiemu strażnikowi kazał wystukać na klawiaturze kod otwierający komnatę. Gotowe. Robert po chwili wyłączył drugiego robota, a drzwi komnaty się otworzyły. Robert rozejrzał się dookoła. Zastanawiał się, gdzie jest umieszczony ten ważny przycisk, który wyłącza cały system robotów. Nawet nie zauważył, że ktoś za nim stoi, gdy usłyszał:

 — A więc wróciłeś na moją planetę, żeby znowu nabałaganić. Zniszczyłeś jeden ze statków i jednego z najlepszych robotów, na którego czekał pan Leniuch. Musisz ponieść karę. Jeśli nie jako robot to jako człowiek. —Robert obejrzał się za siebie i ujrzał Arkona, wysokiego pana w czarnych szatach. Wyciągnął szablę, którą dostał od kapitana Kratera i pogroził nią Arkonowi, który się tylko roześmiał.

 — A cóż to, bawisz się w piratów?

 — Muszę tylko zdobyć skarb i wygram! — Powiedział Robert.

 — Dobrze wiesz, że przegrasz ze mną!

 — Uwierzyłem ci, kiedy razem budowaliśmy różne wynalazki. Tyle mnie nauczyłeś, a potem zamieniłeś w robota. Jak mogłeś?!

 — Sam zamieniłeś się w robota. Uciekłeś od swojej rodziny i tej pięknej zielonej krainy. Zawsze chciałeś być inny, niż pozostali. I w końcu wybrałeś.

 — A teraz zmienię te wszystkie roboty w ludzi. — Oświadczył Robert.

 — Nawet nie wiesz jak to zrobić. — Roześmiał się Arkon.

 — Dobrze wiem. Potrzebuję tylko magicznego guzika. — Powiedział Robert, a Arkon trochę się zaniepokoił. Robert uparcie szukał tego ważnego guzika, jaki widzicie w windzie lub w pilocie telewizora. Wystarczyło go nacisnąć, aby dokonać wielkiej zmiany na planecie Robo i całej galaktyce. Póki co, to Arkon miał przewagę nad Robertem. Zbliżył się do niego i uśmiechnął krzywo.

 — Pora na ciebie. Byłeś jednym z najlepszych robotów. Wykonywałeś wszystkie polecenia. I pomogłeś tylu ludziom, którzy nie mieli twojej siły i pomysłowości. Tylko pomyśl, byłeś najlepszy ze swojej rodziny, a oni okazali się tacy słabi. No popatrz sam! — Arkon włączył na ekranie film, w którym rodzina Pomagalskich nie wyglądała tak idealnie jak wcześniej. Byli słabi i ciągle obrażeni na wszystkich, nikomu już nie pomagali, zjadali innym słodycze. A najbardziej narzekali na Roberta, który ich opuścił i osiągnął tak wiele.

Czas żebyś znów stał się robotem lepszym od innych. Mogę ci to zagwarantować. Będziesz wykonywał tysiące ważnych zadań. — Przekonywał Arkon, podrzucając złotą śrubką. Robert przez chwilę się zastanowił. Może rzeczywiście lepszy był jako robot niż jako człowiek, niegrzeczny, kapryśny chłopiec, który nikomu nie chciał pomagać.

Arkon już sięgał za pelerynę, gdy Robert nagle się ocknął z tych marzeń i machnął szablą kapitana. Oto zerwał się łańcuszek z szyi Arkona. Spadło pudełeczko z przyciskiem. Robert chciał je podnieść, ale Arkon był szybszy od niego.

 — Wystarczy, że to nacisnę i za chwilę staniesz się robotem! — Krzyczał Arkon. Ale ktoś był szybszy i sprytniejszy od nich dwóch. Oto nagle przed Arkonem pojawiło się wielkie lustro na kółkach. A tuż obok niego stała mała Pomagalka, siostra Roberta. Lustro skutecznie odbiło promienie, pochodzące z małego pudełeczka z przyciskiem i skierowały się na osobę wielkiego wynalazcy.

 — Teraz to ty będziesz robotem. — Powiedziała sprytna Pomagalka, jakby rzucała zaklęcie na czarownika.

 — Nieeee! — Krzyknął przerażony Arkon. Błysnęły iskry, niebieskie oślepiające światło spowiło całą sylwetkę wielkiego wynalazcy i już po chwili zamiast człowieka w czarnych szatach, stał tam blaszany robot, a tuż obok niego leżało pudełeczko z przyciskiem.

 — Dobra robota. — Powiedział z uznaniem Korneliusz, który także wyszedł z ukrycia.

 — To lustro, to był pomysł pana Korneliusza. — Wyjaśniła Pomagalka

— Tak się cieszę, że tu jesteś. Nie wiem, co bym bez was zrobił. — Powiedział Robert i uściskał Pomagalkę.

 — A teraz dzięki temu pudełeczku możemy zmienić inne roboty w ludzi. — Wyjaśnił Korneliusz i wskazał Robertowi na klucz zakończony sercem i na pudełeczko, które przed chwilą trzymał sam wielki Arkon. Czerwony przycisk wyłączał cały system. Z kolei, gdy odwróciło się pudełko, jak kostkę do gry, na innym boku znajdowała się mała dziurka od klucza. Robert włożył złoty klucz z sercem do otworu i przekręcił mówiąc:

 — Czas, żeby wszyscy na tej planecie powrócili do swej ludzkiej postaci i cieszyli się swoim życiem. — I tak się stało. Choć tu trzeba zaznaczyć, że nie wszystkie roboty były zamienionymi ludźmi i te właśnie pozostały wciąż na swoim posterunku, by służyć i konstruować. Pozostali wrócili do swej ludzkiej postaci, która oczywiście miała swoje wady. Bo jak wiecie, ludzie nie są doskonali.

Wystarczy przypomnieć tu pana Leniucha, oczekującego z niecierpliwością na super robota z planety Robo, którego miał mu dostarczyć nasz XYZ, czyli obecny Robert, będący niegdyś robotem. Nadążacie? Dom Pana Leniucha już od dłuższego czasu wymagał generalnych porządków, bo pan Leniuch nie lubił sprzątać. Zresztą kto lubi? Wszędzie pełno kurzu, człowiek kicha i się źle czuje. Mimo tych wcześniejszych komplikacji, nic nie stało na przeszkodzie, by jednak dostarczyć robota dla pana Leniucha. Wprawdzie nie był to super robot, ale robot o wiele lepszy, bo Ankor Robot, który także sobie poradzi z każdym problemem. A gdy wszystko poszło jak po maśle i wreszcie marudzący pan Leniuch był szczęśliwy, że ktoś za niego wszystko zrobił, pora była wracać do domu.

Albo odbyć jeszcze jedną podróż na inną planetę.

 — To gdzie teraz lecimy? — Zapytała Pomagalka, której się tak spodobały te kosmiczne podróże. W oczach Roberta pojawiły się iskierki radości.

 — Jeszcze kogoś odwiedzimy. — Odpowiedział Robert i ruszył na inną planetę, którą pamiętał ze swojej wcześniejszej podróży. Kiedy wysiadł ze statku, z pałacu znów wyszła zdziwiona księżniczka i zapytała:

 — Kim jesteś i co tu robisz?

 — Byłem tu kiedyś. Wtedy poznałaś mnie jako robota XYZ. — Wyjaśnił Robert, kłaniając się.

 — Niemożliwe? To byłeś ty? Wyglądasz zupełnie inaczej. — Dziwiła się księżniczka.

 — I tak się czuję. Mam na imię Robert.

 — Znasz prawdziwą księżniczkę, wooooow! — Zachwyciła się Pomagalka.

 — Wasza wysokość pozwoli, że przedstawię moją siostrę, Pomagalkę.

 — Miło mi, mam na imię Księżniczka Adela.

 — Pamiętasz księżniczko, oswoiłem dla ciebie smoka, którego się tak bałaś.

 — Oczywiście, że pamiętam. Zawołam smoka, żeby się z tobą przywitał. Ostatnimi czasy zrobił bardzo duże postępy i zachowuje się już zupełnie tak, jak prawdziwy hrabia. Nawet jada sałatki.

 — Smok? Ja się boję smoków. — Wyszeptała Pomagalka.

 — Spokojnie dziecko, nie bój się. — Powiedziała przyjaznym tonem księżniczka, a zaraz potem zawołała: „Smoczku, pozwól tutaj!” — I już po chwili przyczłapał do nich smok, który się ukłonił przed nimi. Ale nie tylko smok wyszedł na spotkanie przybyszom. Bo i zjawili się wreszcie mieszkańcy królestwa, którzy bardzo polubili swoją księżniczkę.

 — Obiecałam ci, że zaprzyjaźnię się ze swoimi poddanymi. — Powiedziała Adela, która już nie przypominała tej zimnej księżniczki, którą Robert poznał, gdy był robotem.

 — Ja też chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić. — Wyznał Robert.

I któregoś dnia odważył się on prosić o rękę księżniczkę tak jak książę w bajce, a na dowód swej miłości, wręczył jej złoty klucz zakończony czerwonym sercem. Był to klucz otwierający zardzewiałe serca, zmieniający roboty w ludzi, którzy wreszcie cieszą się życiem. Robert wraz z Adelą postanowił, że założy Królestwo Pomocy, gdzie zarówno Rodzina Pomagalskich będzie jak zwykle pomagała, ale i inni mieszkańcy różnych planet będą pomagać sobie nawzajem. Zarówno potwory, jak i piraci czy zwykli ludzie, tacy jak ty czy ja. Każdy ma taki kluczyk w sobie, który otwiera zardzewiałe zamki i znajduje skarb w drugim człowieku.

Niech Pomocna Kraina znów tętni życiem i przenosi się na kolejne planety. Bo nie ma większej radości niż pomóc innym i przyjmować tą pomoc. Choć warto mieć przy sobie użyteczne narzędzia. Skąd? Na planecie Robo Robert postanowił zostawić parę robotów, które by konstruowały ciekawe wynalazki potrzebne ludziom. Mimo wszystko posTęp jest nieunikniony. I wreszcie Korneliusz mógł zapisać kolejną ciekawą historię, którą czyta teraz cała galaktyka, łącznie z wami.

 


 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE