NIEZNAJOMY CZEKAJĄCY POD DOMEM


 

Poranki w mej okolicy zawsze są takie same. Za oknem przejeżdża jeden samochód, a potem drugi, ten pierwszy to czerwony Nissan, a potem białe BMW, no i jeszcze żółty jakiś tam. Czerwień mego gniewu przechodzi w białą obojętność. Muszę się poddać temu co mnie dziś spotka. Mocz. Ulga.

Poranek zawsze taki sam. Śmieciarka. Kosiarze. Czuję moc. Za oknem ten sam skwer. Delikatne szuranie miotły. Jakby zaczynał się utwór jazzowy. Pora wymieść wszystkie pety, przygotować pasaże na kroki przechodniów, śpieszących po wielkie nagrody. Już ktoś biegnie, ktoś przechodzi, ktoś z walizką, ktoś z torbą. Jedni do, inni na. Znowu samochód, granatowe Audi od tego facet, który miał pretensje, że kiedyś spojrzałem na jego samochód. Nie, wtedy akurat patrzyłem na portfel, który leżał na chodniku.

Gdzieś w oddali przy ławce widzę jakiegoś człowieka w ciemnym płaszczu. Chyba czeka na kogoś, kręci się nerwowo, przystaje, zerka na telefon, by jakoś się wytłumaczyć ze swojej bezczynności, by się usprawiedliwić przed takimi jak ja, dla których okno jest niczym telewizor. Próbuje przyjrzeć mu się uważniej. Moja luneta nie sięga tak daleko. Chciałbym coś zjeść. Ale nie chcę opuszczać seansu. Jeszcze nie teraz. Wciąż chce stać przy oknie, czuwać i śledzić, co ten ludzik zrobi w kolejnej scenie? Znowu przechodnie. Ta sama kobieta, co wczoraj i jakiś dzieciak. Algorytm już zaczyna działać. Codzienność uruchamia swoje tryby. Orbity z kolejnymi sekwencjami zaczynają się kręcić. A ten facet niczym stały element krajobrazu wciąż stoi. Czeka. Ciekawe na kogo? Ja czekam, aż w końcu ujawni się ze swoim celem. Poker trwa. Tu nie ma w pobliżu żadnego biura, lekarza, czy dentysty. Zresztą za wcześnie na borowanie. Sięgam po lornetkę. Zbliżenie. Zwyczajny facet o smutnej twarzy, choć może w jego oczach jest jakiś cień pretensji. Może czeka na żonę, dziewczynę, która w tej chwili zmienia garderobę po raz dwudziesty. On rozgląda się po domach. Może to jakiś urzędnik, może developer. Sprawdza, który blok chyli się ku upadkowi i co można by w jego miejsce tu wstawić. Czego okoliczni mieszkańcy tu potrzebują? Może hotelu. Hotele to u nas plaga. Nagle mam wrażenie, że patrzy w moją stronę. Przechodzi mnie dreszcz. Strach albo poczucie winy? Odsuwam się nieco od okna, chociaż przecież patrzę przez żaluzje, i to z piątego piętra! Jestem oddalony od niego o jakieś dwadzieścia metrów. Nie mógł mnie widzieć. A jednak, czuję się zawstydzony. Idę do kuchni. Piję, dużo piję. Jakiś mały tost, cokolwiek, by powstrzymać głód. Ale i tu zerkam odruchowo przez okno. Widok na podwórze. Delikatnie unoszę listewkę żaluzji i coś mi nie pasuje. Jestem w szoku. Wracam po lornetkę, przy okazji zerkam w pokoju przez okno. Ten facet wciąż tam stoi. Gdy dobiegam do okna kuchennego, które wychodzi na drugą stronę – również go widzę. Jakim cudem?! Sprawdzam przez lornetkę! Tak, to on. Ten sam. Ściga się ze mną? Znów mam wrażenie, że on również patrzy na mnie. Czuję się nieswojo. Stado mrówek przechodzi po moich plecach. Znów wracam śpiesznym krokiem do pokoju, znów okno i znowu on. I co do cholery ma w tej walizce? Nieważne. A może to złudzenie? Siadam na chwilę w fotelu. Spoglądam na telewizor, błyszczący ekran odbija moje zamyślone oblicze. Spokojnie, powoli. Wydech. Znów ktoś przejechał z piskiem opon. Ale to nie istotne. Wiele rzeczy dzieje się dookoła. Jacyś ludzie się kłócą, inni wychodzą z piekarni, ktoś pędzi na przystanek. Energia krąży. A on?! Uparcie stoi w tym samym miejscu. Znów idę sprawdzić, czy jest po drugiej stronie, na podwórzu. To jest po prostu niemożliwe. Tak, stoi i czeka, tylko nie wiem jeszcze na kogo i czemu przebiega z jednej strony na drugą. Nie wierzę w to. To bez sensu. Biorę kamerę i ustawiam na parapecie. Opcja REC, po czym wracam do pokoju, by znów go obserwować. Sprawdzam godzinę. Stoi tu już ze czterdzieści minut. Obserwuję, a potem ostrożnie się wycofuję do kuchni. Biorę kamerę i weryfikuję, co się nagrało. Pięć minut wcześniej tu stał, nie zmieniał pozycji i pięć minut wcześniej widziałem go po drugiej stronie podwórka. Co do cholery?

Widzę jak chodzi, kluczy w tym jednym miejscu, jakby miał znaleźć w chodniku dziurę, tajemne przejście i miał zejść do jądra ciemności. Czy to jakiś agent, szpieg? Czy ostatnio komuś się naraziłem? Nie wydaje mi się. Rachunki opłacone, z małym poślizgiem, ale jednak. Czy ja coś ostatnio w sieci przeglądałem. Coś nieprzyzwoitego. Coś ściągałem? Ani się nie obejrzałem, a już zaczynałem sporządzać rachunek sumienia. Wreszcie nie wytrzymałem i postanowiłem się przejść po okolicy, no i rzecz jasna sprawdzić, kto to może być. Ubrałem się pośpiesznie, bez zbędnej elegancji. To spacer w słusznej sprawie, patrol po dzielnicy a nie jakieś paradowanie. To inicjatywa obywatelska. Wszak ktoś obcy kręci się w pobliżu. Na wszelki wypadek zostawiłem włączoną kamerę, ustawioną na skwer. Szkoda, że nie miałem dwóch. Muszę pomyśleć o monitoringu.

Zirytowany wyszedłem, właściwie wybiegłem, trząsłem się z podniecenia. Trzasnąłem drzwiami. Zbiegłem schodami, a właściwie się po nich ześlizgnąłem. Jeszcze tylko drzwi klatki. Oczywiście z przeciwka szła sąsiadka, która lubi wszystko wiedzieć. Może wracała już ze swego patrolu. Ciekawe, czy zauważyła tego faceta? Ciekawe, czy on przeżył to spotkanie. Szybkie uprzejmości, które wypowiadam jak z automatu. Ona pewnie też. Nie chcemy wojny i póki co nie przeszkadzamy sobie. Ona czyha, ja nie przeszkadzam i żyję jak za kurtyną. Nie mam sumienia dostarczać jej sensacji z mego życia. Dostała by słowotoku podczas plotkowania z innym sąsiadkami z dzielnicy, a może nawet padła by na zawał.

Jestem już na dole. Teraz w prawo albo w lewo. Próbuję złapać oddech. Biegnę na podwórko. Mijam jakiegoś pajaca z psem, który nie omieszkał mnie obszczekać. Właściciel też pokazał kły. Nieważne. Wbiegam na podwórko jak szalony. Ale nie ma nikogo poza dzieckiem, które gra w piłkę. Piłka odbija się o ścianę domu. Pewnie za niedługo ktoś upomni tego dzieciaka. Ale nie będę to ja. Patrzę czy gdzieś w głębi, w jakiś zakamarkach nie ma tego faceta. Ale pusto. Ruszam na drugą stronę. Biegnę. Poranny jogging. Całkiem niezłe. Już prawie nie czuję senności. Wreszcie skwer, ławki. Zatrzymuję się. Ale tu również nikogo nie ma. Gdzie on się podział. Nigdzie nie wiedzę tej ciemnej postaci. Chodzę jak w amoku. Patrzę między konarami, sieciami, drzewami, ludźmi, którzy śpieszą w określonych sprawach. Zrezygnowany wracam do punktu wyjścia. Jeszcze obchodzę cały blok, zaglądam na podwórko, gdzie ten dzieciak wciąż gra. Odbija dość rytmicznie. Jak tykanie zegara. Wracam zdyszany do siebie.

Znów sprawdzam widok. Zamieram. Z okna w kuchni widzę tego faceta, a dzieciaka z piłką już nie ma. Już się zmył? Nie słyszałem nawet krzyków sąsiadki czy dozorcy, by tu nie grać. Ten facet wciąż stoi, chodzi tu i tam, zerka po oknach. Znów mam wrażenie, że spojrzał w moje okno. Poczułem ucisk w sercu. Wracam na drugi posterunek w pokoju. Sprawdzam za oknem. Tam również ten sam facet. Biorę kamerę, przewijam pięć minut wcześniej. I znów to samo. Podczas gdy szwendałem się po podwórkach i skwerach, ten facet wciąż stał. Nawet widać mnie na nagraniu, a ten facet stoi niedaleko mnie. Tak pokazuje nagranie. A jednak ja go nie widziałem. Coraz bardziej zirytowany idę do kuchni, otwieram okno. Czysty obraz. Bez żaluzji, bez szyb, które proszą się o umycie. Otwarcie okna zrobiło trochę hałasu. Zgrzyt i trzask rozniosły się na całe podwórko. To zwróciło uwagę nieznajomego, który od razu spojrzał w moją stronę. Nie cofnąłem się. Patrzyłem usilnie w jego oczy. Z podwórka widać go było wyraźniej. Zwykła twarz, zwykły strój. Wszystko stonowane, czarne, szare. Typowy, zwyczajny, bezpieczny uniform. A jednak coś w tej twarzy niepokoiło. Długo patrzyliśmy na siebie. Byłem ciekaw, czy ktoś przejdzie obok, ktoś z psem, jakiś dzieciak z piłką, dozorca czy gospodyni domowa z zakupami. Ktoś, kto na chwilę rozproszy tą energię, która się tu kumulowała. Nic, cisza. Czemu się tak patrzył w moją stronę? Czyżby go irytowało, że patrzę na niego z wysokości. Że tak się wywyższam? Że poniekąd mam nad nim władzę, że jestem ponad nim? On był tu obcy. Miałem prawe się patrzyć. Wziąłem ścierkę i udałem, że sprawdzam zawiasy w oknie. Trzeba je wyczyścić i przy okazji spojrzeć na podwórko. A tu niespodzianka. Jakiś gość, który nie chce zdradzić, co właściwie tu robi. Wreszcie się odważyłem i zawołałem: „czy mogę w czymś pomóc, szuka pan kogoś?”. Bo tak wyglądał, jakby szukał lub czekał na kogoś. Ale on nic nie odpowiedział. Wziął swoją walizkę i na chwilę otworzył, coś błysnęło z niej, jakby trzymał tam gwiazdę. A potem szybko zamknął walizkę. Popatrzył się jeszcze na mnie z jakimś wyrzutem i odszedł. Wreszcie odszedł. Wbiegłem do pokoju, by zobaczyć z okna skwer, ale i tu nie widziałem tego obcego. Jeszcze raz wybiegłem z mieszkania, by zobaczyć, dokąd on pójdzie z naszego podwórka. Ale gdy tylko znalazłem się na chodniku, o mało co nie potrąciłem sąsiadki, która niosła zakupy. Jego nie było. Wróciłem zrezygnowany tym oczekiwaniem na dalszy rozwój sytuacji. To taki irytujący rodzaj czekania, jakiego doświadczasz przed egzaminem, czy badaniem. Chodzisz od ściany do ściany, siadasz, rozsiadasz się, przypominasz sobie alfabet zapomnianych zdarzeń, coś czytasz, sprawdzasz w komórce. Nie chcesz wyglądać na zbyt znudzonego i na zbyt przejętego. Chcesz się jakoś usprawiedliwić przed tym, którzy również czekają z tobą.

Usiadłem zrezygnowany. Nagle zadzwonił telefon. Odruchowo nacisnąłem „łączenie”. Tak, spodziewałem się tego. Dziś była operacja. I się nie udała. I już po wszystkim. Muszę podpisać. Tak. Będę. Czar prysnął.

 


 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE