MAGIC. W CIENIU STRASZNEJ LALKI

 


„It’s a kind of magic, it’s a kind of magic”, nucimy sobie wesoło znajomą melodię Queen. Ale historia, którą nam tu ukazuje Richard Attenborough na podstawie książki i scenariusza Williama Goldmana, nie przedstawia się tak wesoło jak nastrój wyżej wspomnianej piosenki. Magia, która jeszcze przed chwilą nas bawiła, gdy byliśmy małymi dziećmi, zachwycające się sztuczkami z kartami, coraz bardziej przeraża. Jest coś niepokojącego w tych błękitnych oczach lalki, w tych wyszczerzonych zębach, jakby chciała kogoś ugryźć i wyssać z niego życie. Jeśli widzieliście „Laleczkę Chucky”, „Annabelle”, „Martwą Ciszę, „The Boy” czy „Obecność”, dobrze wiecie, jakie lalki mogą być okropne, szczególnie gdy porusza nimi sam Władca Ciemności.


Niby to kukiełka, która nas tak rozśmieszała, bawiła, towarzyszyła nam w każdej ważnej chwili naszego dzieciństwa i pozwalała w jakiś sposób wyrażać nasze emocje. Baaa! Była naszą przyjaciółką. Ale teraz gdy patrzymy w jej oczy, zdaje się, jakby to ona śmiała się z nas i mówiła: „Wy głupcy! Daliście się nabrać. Za bardzo mi ufaliście. Zabrałam waszą duszę”. Przez śmiech i zabawę do czystej grozy. Nawet dobrze nie pojęliśmy tych słów, gdy nagle poczuliśmy zimne ostrze, wbijające się w nas. To ostrze wcześniej przecięło na połowę jaźń pewnego człowieka. Ze zgrozą patrzymy, że to te drewniane rączki ściskają nóż, a na tej pustej twarzy lalki wciąż rysuje się szaleńczy uśmiech Jokera, ozdobiony krwistym makijażem. 


Corky Withers patrzy przerażony w lustro. Uparcie próbuje obudzić w sobie wielkiego iluzjonistę, magika, który oczaruje publiczność. Na próżno szuka w sobie charyzmy. Wygląda tak niepozornie, a w jego błękitnych oczach maluje się raz jakiś niepokój to znowuż dziecięca radość. Corky jest trochę jak dziecko rzucone w ten świat, w którym jedyną rolę, na jaką go stać, jest rola błazna. Niewdzięczny to zawód, tak bardzo zależny od humorów podpitej publiczności w zadymionych barach. Withers przełyka ślinę, próbuje mówić głośniej, ale wciąż czuje w gardle tą blokadę. Walczy o uwagę, o swoje pięć minut, ale ma wrażenie, jakby tonął w swoim strachu, zalany potem, przerażony tym, że nie potrafi się niczym wyróżnić. Boleśnie przeżywa tą porażkę. W zawodzie artysty to zawsze boli podwójnie. Być może popełnił ten najbardziej klasyczny błąd, jaki może popełnić występujący. Był za bardzo sobą. Niejeden popularny artysta, słynący ze swej charyzmy na scenie, w życiu prywatnym był bardzo skryty i cichy. Sztuka była zatem dla niego formą ekspresji swego „ja”. „Jeśli wciąż drżysz i się lękasz, musisz znaleźć inny sposób, by przemówić do ludzi” — radzi bohaterowi jego mistrz o pseudonimie Merlin. Teraz już schorowany, zmęczony, ale wciąż pragnący pomóc swemu uczniowi, którego nie chce zostawić w tak beznadziejnym położeniu. Corky zaczyna się zastanawiać nad swoim wizerunkiem. Potrzebuje maski albo drugiej twarzy, bo raźniej jest w duecie, nawet jeśli ta druga strona jest tylko kukiełką z drewna. Od tej chwili lustrzanym odbiciem Corky’ego będzie bezczelny Fats.

 


Wcześniej skompromitowany, teraz Withers powraca z ciekawym występem, gdzie gra na dwa fronty: najpierw zanudza publiczność nudnymi karcianymi trikami, by tak zbudować napięcie i zaskoczyć publiczność swoim nowym towarzyszem, który wręcz iskrzy humorem, wyśmiewając samego Corky’ego i jego nieudolność. Zatem artysta z dystansem do siebie wyśmiewa swoje poczynania przy pomocy drewnianej lalki, która wydaje się być nawet bardziej żywa od niego samego. Określenie, że ktoś „gra jak drewno” jest tu nie na miejscu. Kukiełka Fats wręcz przekrzykuje swego właściciela brzuchomówcę. Corky i Fats zgrabnie między sobą odbijają piłeczkę dialogu, a publiczność pokłada się ze śmiechu, przyjmując również żarty na swój temat. A co tam publiczność! Również pan Todson z NBC, zaproszony przez agenta Corky’ego, Bena Grenee’a jest zachwycony występem i widzi w tym potencjał na materiał telewizyjny. Coś w stylu Jima Hensona i Żaby Kermit, albo jeszcze dalej. Corky jest o krok od podpisania kontraktu, gdyby nie pewne warunki, jakie stawia druga strona; mianowicie chodzi o badania psychiatryczne. Nie możemy przecież wpuszczać świrów na antenę TV. Choć przecież każdy artysta ma trochę nierówno pod kopułą. Corky nie jest skory do tych badań, bo być może przeczuwa, że od dawna nie jest z nim dobrze. Nieprzystosowany do otoczenia, bawi się lalką przed publicznością, jak mały chłopiec. Może boi się spojrzeć prawdzie w oczy. Znów czuje na twarzy zimny pot. Przytłoczony tym wszystkim, postanawia odwiedzić swoje miasto dzieciństwa. Może ten powrót do korzeni i dawnych wspomnień pozwoli mu odnaleźć właściwą drogę? A może to powrót do miasta duchów, gdzie już nie ma żadnego ratunku. Może już zawsze będzie targał walizki, jedną z ubraniami, a drugą z lalką Fatsem, która zdaje się być przedłużeniem jego osobowości. I będzie tak przebiegał między taksówkami, by zdą-żyć na kolejny występ i znów uciec od swojego prawdziwego ja? Na tle starego domu rodzinnego widzi siebie samego, strugającego w drewnie jakąś figurkę. Już wtedy jako dziecko miał silną potrzebę, żeby coś stworzyć. I wreszcie stworzył Fatsa. Nieszczęsny Gepetto Frankestein stworzył swoją bestię! Potem widzimy scenę na cmentarzu. Pogrzeb. Jako nastolatek stracił wcześnie ojca. Może to również mocno odbiło się w jego poczuciu własnej wartości. I wreszcie to najważniejsze spotkanie z dawną dziewczyną, w której zakochał się, gdy był jeszcze w szkole. Prowadzi ona niewielki hotel, więc można się zatrzymać i powspominać. Jak tu cicho i spokojnie, dookoła lasy i jeziora. Tu można w sobie obudzić dzikość.

Miło odnaleźć dawną przyjaciółkę i poczuć jej ciepłe ramiona na swojej szyi. Ale Corky nie potrafi uciec od tego, że wciąż jest samotnym i zagubionym jak dziecko. Nie ucieknie się od swojego odbicia, w którym to przebojowa Lalka Fats zajęła większą połowę ego. I niech się każdy strzeże, gdy stanie na drodze Fatsowi. Corky już to wie. Wciąż podniecony dyskutuje z kawałkiem drewna i ulega jego sugestiom. Najpierw słowa, a potem czyny. Coraz bardziej brutalne. Corky, ty nad tym nie panujesz. Trzeba ci pomóc. Na pewno są jacyś lekarze, którzy cię z tego wyciągną. Ale jest już za późno. Fats nie pozwoli, by ktokolwiek pozbawił go władzy nad Corky’m. Zresztą po co się leczyć z tej schizofrenii, skoro dzięki Fatsowi można wejść na salony i tak wiele osiągnąć, sławę i kobietę swego życia. Niech tylko kto stanie na drodze Fatsowi. (Ostrzegałem wcześniej) Bach, bach. Twarda drewniana lalka jest jak maczuga, która potrafi rozbić niejedną głowę. Pośpiesz się Corky, Fats patrzy przez okno. Przyłóż się i oddaj trupa morzu. Gdy dochodzi do kolejnej zbrodni, Corky przywarty do ściany, wygląda tak sztucznie jak kukła. Ściska nóż i zastanawia się, czy zabić, czy nie. Jego twarz lśni jak twarz Fatsa, a włosy są tak ulizane, jakby były uformowane z plastiku. I te błękitne, wytrzeszczone oczy. Kto wygra, Fats czy Corky. I czy w ogóle jest jeszcze między nimi jakaś różnica? Czy jest wyjście z tego obłędu. Nóż raz przeciął jaźń na dwie połowy, a może trzeba wbić ostrze jeszcze głębiej, by zakończyć to własne przedstawienie?

Na początku do roli Corky’ego poważnie był brany pod uwagę Gene Wilder. Jednak producent filmu Joseph E. Levine nie był przekonany do tego wyboru, z racji tego, że Wilder wyrobił już sobie etykietę aktora komediowego. Ostatecznie ta mroczna rola przypadła Hopkinsowi (jeszcze przed słynnymi Hannibalem). W historii Corky’ ego, który wymyśla sobie alter Ego jest coś z autobiografii samego Hopkinsa, który od dziecka był raczej introwertykiem i dopiero za sprawą aktorstwa znalazł swój język, by dotrzeć do ludzi. Ale aktorstwo to także duża presja. Nie dziwne, że szybko do Hopkinsa przyczepił się nałóg alkoholizmu. W latach siedemdziesiątych przechodził on spory kryzys i walczył ze sobą. Wygrał. 


Corky niestety przegrał z własnym super-ego, ideałem, który coraz bardziej popychał go do gorszych czynów. Kurtyna z krwi spuściła się na scenę. Zgasły światła. Lecz te niebieskie oczy i wyszczerzone zęby wciąż połyskują dziwnie w półmroku, czekając na kogoś, komu zabiorą znowu duszę.

 


 

 

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE