KSIĘGA PUZZLI (BAJKA)
„Armagedon, katastrofa, klapa, bu, aaaa, horror, aaa!” – skrzeczał głos w telefonie niczym wściekły kogut o poranku i nagle z plastikowego pistoletu trysnęła woda prosto w twarz jakiegoś chłopca. To Szanowni Państwo była pobudka. A kto miał się obudzić? Chłopcem, który właśnie wycierał twarz z wody był niejaki Brejk Bajzel i właśnie spadł z krzesła. Po chwili się podniósł jak wielki bohater, który zamierza zadać ostatni cios swojemu wielkiemu wrogowi, którym był nadchodzący dzień. Otworzył oczy, choć nie przyszło mu to łatwo, bo to tak jakby podnosił największe ciężary. Wreszcie zerknął na monitor komputera i to co zobaczył napełniło go radością. Oto przeszedł kolejną planszę bardzo trudnej gry. Tak trudnej, że nawet ten komputerowy ważniak Ajbi-emol wciąż się nad nią głowił. Tak trudnej, że nawet pani z matematyki by nie potrafiła jej przejść. A to już coś znaczy. Tylko pomyślcie: jak się pokona czarnoksiężnika, smoka i króla w jednej grze, to można czuć się supermanem. Tym bardziej że właśnie dziś Brejk obchodził urodziny. I teraz nasz superman postanowił siebie nagrodzić i wsunął się pod kołdrę, by choć parę minut pospać. Ale jego spokój i samozadowolenie nie trwały zbyt długo, bo oto zostały przerwane bardzo brutalnie przez strażniczkę obowiązków.
– Bohaterze, może już czas wstawać? – Zawołała mama. Brejk nakrył głowę kołdrą, tak że w ogóle nie było go widać.
– Błagam, litości! – Wyjąkał.
– O poranku nigdy nie ma litości. I nie napiszę ci usprawiedliwienia z powodu twojej nagłej niedyspozycji. Twoi bohaterowie z gier komputerowych dawno już byliby na nogach. – Powiedziała mama i ściągnęła kołdrę jednym ruchem niczym kurtynę, by jeszcze nacieszyć oczy przedstawieniem aktora Brejka, który od razu wyjaśnił:
– Oni mają po cztery życia i nie znają zmęczenia.
– Więc ty będziesz herosem, który mimo zmęczenia pokona dzisiejsze przeciwności losu. Wstawaj! – Brejk zrozumiał, że dziś sobie nie „pobrejkuje”, znaczy nie zrobi przerwy do potęgi. Cały się skupił i wyskoczył z łóżka, bo już miał dosyć tego droczenia się z mamą. Szybko założył jakąś pogniecioną koszulę, a na potargane włosy wcisnął brudną czapkę z daszkiem.
– Plecak! – Zawołała mama. Brejk otworzył plecak i podniósł do góry, podczas gdy mama udała, że kozłuje pudełkiem ze śniadaniem, tak jak koszykarze i po chwili wrzuciła śniadanie do plecaka syna, wołając triumfalnie:
– Rzut za trzy punkty!
– Przerwa dla mojej drużyny. – Wyjąkał Brejk łapiąc się za głowę.
– Znów grałeś całą noc? – Zapytała mama zerkając na monitor komputera.
– Yyyy, uczyłem się. – Poprawił Brejk.
– Taaak, a czego?
– Strategii, yyy, umiejętności radzenia sobie w życiu, yyyy nawet tej yyy logiki… geografii.
– Imponujące, pewnie jeszcze matematyki, języka.
– No tak, to była bardzo pouczająca lekcja.
– Stanowczo się przepracowujesz, musisz trochę odpocząć…
– Zgadzam się absolutnie mamo.
– Odpocząć od komputera. –Mama połaskotała Brejka po nosie. Ale jemu nie było do śmiechu i dramatycznie oświadczył:
– Więc idę. Jeżeli zasnę na deskorolce, to będzie twoja wina.
– Więc idź na autobus, dojedziesz szybciej do szkoły – Odparła mama.
– Ale wtedy nie spotkam Bigosa
– No racja, to by była wielka strata. – Brejk skrzywił się na twarzy. Miał już wyjść, ale mama w ostatniej chwili go zatrzymała.
– Brejk…
– Tak? – Zapytał pełen nadziei, że jednak mama mu pozwoli zostać.
– Jesteś nadal w piżamie. – Brejk zerknął w lustro i się zawstydził. Mama od razu wyciągnęła z szafy czyste i wyprasowane ubrania, w które Brejk natychmiast się przebrał.
– Dzięki. – Odpowiedział zawstydzony i wyszedł. Przekrzywił czapkę z daszkiem, spod której rozsypały się jasne włosy. Wziął swoją deskorolkę i ruszył ulicą przed siebie, lecz już po chwili zwolnił i zrobił sobie przerwę, bo zawsze lubił przerwy. A poza tym był wciąż zmęczony. Nocny maraton z grami komputerowymi dawał o sobie znać. Teraz Brejk musiał się zdobyć na heroiczny wysiłek godny bohatera gry, by dojechać do szkoły i zdobyć trochę cennej wiedzy, którą kiedyś wykorzysta w przyszłości. Te ponure myśli o ciężkiej drodze na szczyt szkoły przerwał radosny okrzyk. Brejk się odwrócił i ujrzał na rowerze swojego najlepszego przyjaciela Bigosa. Taki miał przydomek, bo był BIG, znaczy wielką, wybitną OSobowością, a nade wszystko najlepszym graczem, jaki tylko mógł być w grach komputerowych. I o ile każdą planszę przechodził bez większych trudności, o tyle w szkolnych zadaniach ponosił spore klęski. Brejkowi zrobiło się jakoś raźniej, a uśmiechnięty Bigos po chwili wyciągnął z kieszeni lśniącą płytę, opakowaną niedbale w jakieś strzępy papieru ozdobnego, mówiąc: „Wszystkiego najlepszego”.
– Dzięki. Jesteś pierwszą osobą, która daje mi dziś prezent – Odparł wzruszony Brejk, odbierając płytę.
– No, kumple się muszą wspierać w tych wyjątkowych chwilach. Ech, jak to mówi moja mama, najgorsze już za mną. Obowiązek spełniłem. A twoi rodzice?
– Szykują pewnie niespodziankę po lekcjach.
– Biedaku! Kazali ci dzisiaj iść do szkoły? Współczuję. Rodzice nie mają litości. – Powiedział z żalem Bigos. Tymczasem Brejk przyglądał się z zaciekawieniem płycie, którą dostał od kolegi. Przyglądał się jej tak uparcie, że zdenerwował tym Bigosa.
– A ty co! Nigdy nie widziałeś gry komputerowej na płycie? Czemu tak ją oglądasz? – Zapytał zniecierpliwiony Bigos. A Brejk oglądał tą płytę tak dokładnie dlatego, bo wydała mu się nad wyraz znajoma.
– Czy to przypadkiem nie moja gra, którą ci pożyczyłem miesiąc temu? – Bigos się zaczerwienił i wyjaśnił.
– Kurczee, no, ten tego, no to teraz ci oddaję. I wszystkiego najlepszego. – Poklepał Brejka po ramieniu. Po czym wyciągnął sobie batonika i zjadł.
– Daruj sobie takie prezenty. – Odparł zniechęcony Brejk.
– No co chcesz? Prezent ciężko wybrać, szczególnie dla takiej osoby jak ty. To stresujące. –
I wyciągnął kolejnego batonika
-To co, jedziemy słabeuszu? – Zaproponował zniecierpliwiony Brejk i ustawił swoją elektryczną deskorolkę na chodniku.
– Tylko nie słabeuszu. – Odparł Bigos i przyspieszył na rowerze, a po chwili dostał zadyszki. Jak zwykle podczas takich wspólnych tras, koledzy rozmawiali sobie o grach komputerowych. Chwalili się, że przeszli te plansze i niechętnie przyznawali się, że tu czy gdzie indziej mieli problemy, bo akurat spotkali „tego złego” i nie wiedzieli, jakiej użyć broni. I tu dziwnie ekscytująca rozmowa o mega trudnych przeciwnikach w grach przeszła w rzeczywistość. Bo nagle z krzaków, wyłonił się na swoim rowerze Barszczu. Był to szef szkolnego Gangu Czerwonej Marchewy, LUB IINACZEJ GANGU SYMPATYKÓW CUDZYCH ŚNIADAŃ, specjalizującego się wyłudzaniu śniadań i kieszonkowych od uczniów. Gdy oni jego zauważali i on ich, zaczęła się dopiero ciekawa gra.
– Myślisz o tym samym, co ja? – Zapytał Bigos. Brejk tylko pokiwał głową i przygotował swoją deskorolkę na szybsze prędkości. Obaj popędzili na swoich wehikułach, a w ślad za nimi ruszył Barszczu. Przyspieszyli, mijając zdumionych przechodniów, którzy od razu się usuwali z drogi, by nie dostać po łokciach.
– Hej nicponie, lepiej się teraz się poddajcie i oddajcie mi śniadania oraz pieniądze! – Wołał Barszczu, ale Brejk i Bigos nie zamierzali się poddawać. Musieli wygrać tą planszę. Minęli skrzyżowanie i dostali się na drugą stronę. Barszczu zacisnął zęby i jeszcze bardziej przyspieszył, ale w tym momencie zza rogu wyjechała ciężarówka z napisem „przeprowadzki”.
– Uwaga! – Krzyknął Brejk. Barszczu z trudem wymanewrował i poleciał w krzaki. Z kolei ciężarówka gwałtownie wyhamowała, aż słychać było nieprzyjemny pisk, a potem uderzenie. To Bigos odbił się od samochodu i uderzył w płot. Brejk zauważył, że z samochodu wyleciała jakaś paczka, ale nikogo ona nie obchodziła wobec tych dramatycznych okoliczności, jakie przed chwilą zaszły. Wszyscy przechodnie podbiegli do leżącego Bigosa, a najbliżej niego był Brejk, który ze łzami w oczach słuchał, co przyjaciel bełkotał na temat walki z największym wrogiem w grze komputerowej: „tego czarownika możesz pokonać tylko przez zebranie odpowiedniej energii z lodu, ze słońca i ziemi, to jak puzzle, w ten sposób będziesz miał tarczę, yyy”. Brejk słysząc te słowa, przez chwilę poczuł się jak w grze komputerowej i miał nadzieję, że jego towarzysz wkrótce powstanie, tak jak gdyby nic się nie stało. Ale on wciąż leżał z zamkniętymi oczami. Już po chwili słychać było syrenę tak jak w filmie, który kiedyś Brejk oglądał z tatą. Sanitariusze wzięli Bigosa do karetki. Brejk także chciał jechać do szpitala, ale mu nie pozwolono. Stał tak sam ze swoją deskorolką i rowerem Bigosa, i patrzył jak ta dziwna plansza powoli dobiega końca.
Wszyscy się rozjechali, a Brejk zorientował się, że nie oddał paczki, która wypadła z ciężarówki. Papier był trochę rozdarty i chłopak go w końcu zdjął. To, co zobaczył, trochę go zaskoczyło. Była to książka o dziwnym kształcie puzzla, tu kanciasta, tu zaokrąglona. Sprawiała wrażenie porządnej, jak ze starych czasów, gdy czarnoksiężnicy wypowiadali z takich ksiąg swoje zaklęcia. Na środku skórzanej okładki znajdował się wypukły puzzel w kolorze szafiru, na który teraz spadły łzy Brejka. Kamień przez chwilę zajaśniał, ale Brejk pomyślał, że to od słońca. Nie miał siły zastanawiać, czym jest ta księga i do kogo należy? Nie miał siły odpowiadać na jakiekolwiek pytania. Otarł łzy, schował książkę i ruszył powoli do szkoły, prowadząc poobijany rower swego przyjaciela. Cały drżał, jakby miał grypę.
Gdy dotarł do szkoły, usłyszał głośny dźwięk dzwonka. W drzwiach powitała go wścibska pani Dyrektor, podobna do czarownicy, która ściga wszystkich spóźnialskich i zadaje im podchwytliwe pytanie: „dlaczego nie jesteś jeszcze w klasie?”, „Bo rozmawiam z panią” – chciałoby się odpowiedzieć, ale pani dyrektor już krzyczy. „No śpiący królewiczu ruszaj się, bo lekcje się zaczną bez ciebie”. „Nie miałbym nic przeciwko temu” – Powiedział do siebie Brejk. Miał on teraz w perspektywie przejście szkolnej planszy gry, w której nauczyciele niczym czarnoksiężnicy, walczą z potworem niewiedzy, jaki ogarniał umysły niewinnych uczniów.
Tego dnia lekcja dłużyła się i dłużyła, tak że znudzony Brejk już nawet nie udawał zainteresowanego matematyką, tylko pogrążał się w coraz głębszym śnie, jakby spadał w wielką przepaść usłaną miękkimi poduszkami. Cudownie lekki, spokojny czuł wokół siebie zapach wanilii i czekolady, zupełnie jakby był otulony budyniem. Ale ta przyjemność została nagle przerwana krzykiem nauczycielki: „Brejk pobudka!”. Ktoś go klepnął z tyłu. Brejk od razu powstał jak na baczność z wytrzeszczonymi oczami i odpowiedział:
– Słucham panią!
– To coś nowego, że słuchasz. Może powiesz mi łaskawie, gdzie błądziłeś myślami? Czyżbyś rozważał istotę tego równania, które jest na tablicy? – Zapytała złośliwie, wskazując na równanie pełne nawiasów, iksów, igreków i innych dziwnych znaczków, które latały mu przed oczyma jak muchy.
– Czas dla mojej drużyny. – Powiedział Brejk, jak zwykle gdy był w opresji.
– Z jakiej racji? Dopiero co rozpoczęliśmy rozgrywkę o puchar wiedzy wszelakiej! Czyżbyś nie chciał go zdobyć? – Zapytała z ironią pani Równasię.
– Ależ droga, najmądrzejsza, najwspanialsza pani profesor, ja dziś mam urodziny. – wyjąkał Brejk.
– Dobra, dobra, nie czaruj mi tutaj. – Pani Równasię zmrużyła oczy i dla pewności sprawdziła w dzienniku dane. Rzeczywiście! Dziś Brejk świętował urodziny. Westchnęła i wydała wyrok:
– Więc dobrze, daruję ci mój mądralo.
– A gdzie słodycze gapo?! – Zawołał któryś uczniów. Brejk się zaczerwienił. „Buuuuu” – Rozległo się po całej sali. Na szczęście nagle drzwi klasy się otworzyły i stanęła w nich dyrektorka oznajmiając uroczyście, że właśnie przyprowadziła nową, bardzo zdolną uczennicę, od której inni uczniowie powinni się uczyć. Oto Celina Mikstura. Brejk już wiedział, że po takich komplementach biedna, nowa uczennica nie znajdzie sobie przyjaciół i pewnie będzie siedziała sama. Dyrektorka właśnie się odsunęła i obok niej stanęła jakaś jasnowłosa, zawstydzona dziewczynka. Wszechwiedząca Dyrektorka się zastanawiała, gdzie też może usiąść nowa idealna uczennica. Przeleciała wzrokiem po ławkach i wreszcie zdecydowała, że to Brejkowi przyda się towarzystwo i ten zaszczyt.
– A gdzie twój zdolny kolega Bigos? Na wagarach? – Zapytała nauczycielka. Brejk się zająknął.
– Nieważne. Teraz będziesz miał nowe towarzystwo. Może czegoś się nauczysz od nowej koleżanki. – Brejk słysząc to, cały się zaczerwienił, a dyrektorka powiedziała uprzejmie do uczennicy:
– Usiądź kochanie na razie obok naszego geniusza. – Po klasie przeleciał szmer i śmiech. Brejk odfuknął i spojrzał zirytowany na Celinę. Dziewczyna się skłoniła i usiadła obok Brejka.
– Mamy nową parę! – Ktoś krzyknął z tyłu.
– Zamknij się. – Warknął Brejk, po czym spojrzał na Celinę, która właśnie przyglądała się jego notatkom w zeszycie. „Tu masz błąd, musisz poprawić, bo nie wyprowadzisz wartości” – Powiedziała i poprawiła swoje okulary z zielonymi szkłami. Brejk się oburzył, że ta nowa śmiała go pouczać. Nic nie odpowiedział. Siedział jak na szpilkach.
– No pierwsze koty za płoty. – Powiedziała dyrektorka. Brejk z utęsknieniem oczekiwał dzwonka na przerwę, bo Brejk lubił przerwy, nawet bardzo długie przerwy, byleby nie siadać zbyt często do lekcji i to jeszcze z najzdolniejszą uczennicą. Wreszcie wybił dzwonek. Ze wszystkich dusznych klas wypłynęły armie uczniów spragnionych zabaw. Brejk wyszedł się przejść, a Celina poszła za nim.
– Chcesz jeszcze poprawić następne zadanie? Mogę ci pomóc. – Zaoferowała. Zirytowany Brejk tylko odparł:
– Dziewczyno zlituj się, dziś mam urodziny, a ty mi nudzisz o matematyce. Jedyna liczba, jaka mnie interesuje, to liczba prezentów, jakie dziś dostanę. I nie chodź tak za mną jak cień. Do toalety chyba za mną nie pójdziesz?
– Nie ośmieliłabym się – Odparła.
– Co za ulga. – odetchnął Brejk. Wtem jakiś chłopak krzyknął z tłumu uczniów:
– Brejk, nie zapomnij, jutro gramy mecz!
– Do zobaczenia. – Powiedział Brejk i ruszył przed siebie, a Celina szła tuż obok niego, próbując go zagadnąć:
– Więc masz dziś urodziny?
– A co ci do tego? Tak, mam urodziny i nic mi dziś nie grozi, zwłaszcza towarzystwo przemądrzałej uczennicy! – Powiedział przez zęby, ale nagle zauważył tego, kogo nie chciał spotkać.
– A jednak grozi mi coś gorszego – wyszeptał Brejk i zwolnił kroku. Zobaczył właśnie Barszcza, szefa Gangu Czerwonej Marchewy, który kręcił się tu i tam, wyrywając młodszym uczniom torby ze śniadaniami. Wszyscy już mieli dosyć Barszcza i jego wielkiego apetytu. Raz nawet tak się zdarzyło, że Barszczu padł ofiarą zamachu i zjadł coś nieświeżego. Teraz więc chodził ze swoją obstawą, która za niego próbowała śniadań. A jeśli wszystko było w porządku, to Barszczu kończył. W skład tej obstawy wchodzili bracia Din i Don, czyli spółka z nieograniczoną siłą, którzy byli obładowani torbami śniadaniowymi, a tuż za nimi szła smutna, znudzona dziewczyna, niejaka Bella Dina. Barszczu wreszcie zauważył Brejka i przypomniał sobie o porannej przygodzie, gdy wpadł ze swoim rowerem w krzaki. A wszystko dlatego, że Brejk i Bigos odważyli się przed nim uciekać. To niewybaczalne. Szybko podbiegł do niego i zagrodził mu drogę wraz z pozostałymi członkami Gangu.
– Lepiej żebyś miał śniadanie albo telefon, bo inaczej cię uderzę za poranną wpadkę!
– Państwo wybaczą, ale mam dziś urodziny! – Odparł Brejk.
– No to świetnie, a ja mam duży apetyt. Mam nadzieję, że podzielisz się tortem.
– Nie dam ci nic! – Oświadczył twardo Brejk
– Nie denerwuj mnie! Śniadanie albo kołysanka! Rozkołyszemy cię na całego! Chcesz skończyć jak twój kumpel, w szpitalu? Mogę ci to załatwić i to bez ciężarówki! – Wtem odezwała się Celina
– Zostaw go!
– Nie wtrącaj się. – Syknął Brejk.
– Masz nowego obrońcę, ha ha, dziewczynę! – zaśmiał się Barszczu wraz z pozostałymi. Brejk się tylko zaczerwienił
– Żebyś wiedział. – Odparła Celina i wypuściła jo-jo, które uderzyło Barszcza prosto w nos, po czym zakręciło się i wróciło w dłoń Celiny.
– Auaaaa! – Ryknął Barszczu.
– Prędko wiejmy! –Krzyknął Brejk i ruszyli z Celiną. Smutna Bella starała się opatrzeć nos Barszcza, ale ten od razu polecił, by ścigać tamtych. Celina korzystając z przewagi czasowej, wyjęła z kieszonki butelkę z tranem, odkręciła i wylała zawartość na korytarz, po którym za chwilę mieli biec Din, Don i rozwścieczony Barszczu. Chłopcy tak się rozpędzili, że nawet nie zauważyli oleistej plamy. Po chwili Barszu, Din i Don wylądowali jeden na drugim tuż pod ścianą.
– Aaa, nie daruję tej małej! – Ryknął Barszczu leżąc cały obolały na podłodze.
– Okropnie śmierdzisz. – Powiedziała smętna Bella.
– Dzięki, umiesz zawsze pocieszyć – Jęknął Barszczu. Brejk i Celina skręcili schodami w dół.
– Co to? – Zdziwił się Brejk.
– Tran, mam go pić, bo jest zdrowy, pomaga na odporność.
– Właśnie widzę, dzięki niemu przetrwaliśmy. Wiejmy stąd! – Barszczu z trudem się wygramolił spod leżących Dina i Dona i wydał kolejną komendę:
– No co tak leżycie. Ruszajcie się pajace! – Din i Don wreszcie się podnieśli i ruszyli w dalszy pościg, ale znów nie mieli szczęścia, bo akurat trafili na mokrą podłogę i znów się pośliznęli.
– Dopiero co myłem! – Ryknął pan woźny. Brejk i Celina schowali się w szatni, odetchnęli chwilę.
– To jeden z najciekawszych dni mego życia. – Powiedziała podekscytowana Celina.
– A dla mnie to najgorszy dzień! Dla Barszcza chyba też.
– Myślałam, że on lubi się bawić.
– Odczep się już ode mnie! Przez ciebie mam jeszcze większe kłopoty! – Powiedział zirytowany Brejk.
– Przeze mnie?! – Zdziwiła się Celina.
– Co za hańba! Dziewczyna mnie broni przed Gangiem! – Oburzył się Brejk
– Przepraszam, że jaśnie pan przeze mnie cierpiał – Odparła z ironią Celina.
– Nie wtrącaj się do moich spraw, jesteś tu nowa i nie rozumiesz pewnych rzeczy.
– Zaczepiali cię, więc chciałam ci pomóc
– Ale nie tak! – Krzyknął Brejko i przekręcił swoją czapkę kilka razy, jakby szukał właściwego kierunku. Ruszył przed siebie, ale nie zaszedł zbyt daleko, bo stanął przed nim Barszczu.
– Pożałujesz! – Ryknął i już chciał dobiec do Celiny i Brejka, gdy w porę nadeszła nauczycielka.
– Barszczu, jak ty cuchniesz rybami. Idź się umyć! – Krzyknęła. Barszczu posłusznie zniknął w łazience a Brejk jeszcze szukał Celiny, jednak nigdzie nie mógł jej znaleźć. „A niech się obraża księżniczka, nie będę jej szukał!”. Znudzony wyszedł ze szkoły. Spojrzał na rower Bigosa i znów mu się przypomniał wypadek. Zastanawiał się, gdzie teraz mógł być kolega? Podszedł do jakiejś pani i zapytał, gdzie jest najbliższy szpital?
– Tu jest wiele szpitali. – Odparła zniecierpliwiona i chciała już iść, ale Brejk zaczął tłumaczyć:
– Tam leży mój przyjaciel Bigos, jest big, znaczy wybitną osobowością.
– Szpital jest dla wybitnych i mniej wybitnych, a najbliższy jest dwie ulice stąd, na Sadowej. – Ale gdy Brejk tam zaszedł, nikt nie wiedział, jak mu pomóc, bo o żadnym Bigosie i Bigosińskim Piotrku (bo tak się nazywał Bigos) nie słyszeli. Ale pani, która nie była lekarką, obiecała, że spróbuje się czegoś dowiedzieć.
– Byłbym wdzięczny, mam dziś urodziny.
– Och, więc może chcesz cukierka? – Zaproponowała z wymuszonym uśmiechem. Dorośli myślą, że jak osłodzą cukierkami, to będzie wszystko dobrze, ale Brejk wciąż czuł gorycz tego pechowego dnia. Bo właśnie wtedy, gdy są urodziny, wszystko powinno być jak w bajce: pięknie, doskonale, smacznie, a tu wszystko było jak na opak. „Mam dosyć takich urodzin” – Pomyślał.
Wrócił do domu smutny i zły. Nie zamierzał już słuchać tych znanych formułek „Wszystkiego najlepszego synku”. Chciał iść do siebie, ale tata go zatrzymał:
– No chłopie, chodź, jest twoje święto – „Ale odkrycie”. – Pomyślał Brejk. Usiadł w pokoju, gdzie dostał prezenty. Było dużo słodyczy, obowiązkowe skarpetki, ubrania, jakieś zabawki, nic poza tym, nuda. Brejk nawet nie spróbował tortu. Wszedł do swojego pokoju i usiadł na łóżku. Nagle zauważył, że coś błyska w jego plecaku jakby jakieś iskry. Zdziwiony rozsunął plecak i zobaczył świecącą księgę, która wypadła z ciężarówki. Jeszcze raz obejrzał ją dokładnie. Miała ona niespotykany kształt puzzla, a na jej samym środku połyskiwał błękitny, szafirowy puzzel. Brejk jeszcze długo się w nią wpatrywał, że nawet nie zauważył, kiedy do pokoju weszła Ciotka Kortencja.
– Przyszłam do mojego solenizanta. Wszystkiego najlepszego! – Wręczyła mu prezent.
– Dziękuję – Odparł zawstydzony Brejk i odłożył pudełko.
– A co to za mina? W urodziny nikt nie powinien się smucić. No może ja, że jestem wyraźnie starsza.
– Myślałem, że urodziny są zawsze takie wspaniałe, ale jest jeszcze gorzej.
– No cóż mój solenizancie. Nigdy tak naprawdę nie jest gorzej ani lepiej. Wszystko zależy, jak ułożymy tą układankę zdarzeń, które nas spotykają. Coś musiało się wydarzyć, by coś innego się nie wydarzyło.
– Czyli Bigos miał wypadek, żebym ja nie miał wypadku? – Zapytał smutny Brejk.
– Jaki znowu Bigos? Zajmij się lepiej tortem.
– Nieważne. – Odparł Brejk i jeszcze raz spojrzał na księgę.
– A co tam trzymasz w swoich łapkach? – Ciotka zerknęła na szafirowego puzzla.
– Ciekawe. Skąd to masz? Dostałeś od rodziców?
– Znalazłem dzisiaj. – Powiedział nieco zawstydzony.
– Znalazłeś? Cóż to w ogóle. Książka? Ciekawy kształt. Sprawdzałeś, o czym ona jest.
– Nie ma nawet tytułu.
– Może trzeba go wymyśleć? Takich książek nie znajduje się tak przypadkiem. Musi się coś za tym kryć. – Powiedziała Kortencja z błyskiem w oku. Wzięła książkę od Brejka i zachwycona przewertowała ją. Każda strona zdawała się być jak żywy obraz, gdzie coś się ruszało.
– Ciekawe, naprawdę ciekawe.
– Nie tak ciekawe jak gra komputerowa. Żałuję, że tą książkę w ogóle przyniosłem.
– Poczekaj, przypomniała mi się pewna historia. Był sobie kiedyś syn kowala, który znalazł metalowego puzzla. Nie wiedział, co z nim zrobić. Nawet gdy podgrzewał do wysokich temperatur, ten wciąż był nie do zniszczenia. Wreszcie puzzel odkrył swoją tajemnicę i na swojej powierzchni wyrysował mapę wskazującą, gdzie trzeba go zanieść. Były to ruiny jakiegoś starego zamku, gdzie podobno straszyło, ale syn kowala postanowił tam iść. Przekonał się, że znajdowała się tam wielka brama, złożona właśnie z takich puzzli, istna układanka, do której trzeba dołączyć ten brakujący puzzel.
– I co się stało dalej? – Zapytał zaciekawiony Brejk.
– Gdy tylko puzzel znalazł się na swoim miejscu, otworzyły się wielkie wrota i wpuściły chłopca do swego królestwa, gdzie zaznał szczęścia. Taka była nagroda. – odparła Kortencja z uśmiechem i podała Brejkowi tort na talerzyku.
– To tylko bajka.
– Ale zawsze w bajce jest trochę prawdy. Może ta księga, którą trzymasz jest jak album, do którego wpina się odpowiednie puzzle z rzeczywistości.
– Już miałem coś takiego. Wklejałem zdjęcia piłkarzy. Nuda.
– A może teraz chodzi o coś innego?
– Może mam zanieść tą książkę do biblioteki, gdzie też czeka mnie nagroda albo kara?
– Może dostaniesz pochwałę, albo znaleźne. Ale póki co księga nie zdradziła, do kogo należy. To musi być coś więcej.
– A skąd to wiesz? – Zdziwił się Brejk.
– Ciotki wiedzą najlepiej. – Odparła z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
– Nie mam czasu na takie bzdury. – Odparł Brejk, włączył komputer i zaczął już serfować w internecie. Kortencja jednak nie odpuszczała i po chwili wyłączyła komputer. Brejk popatrzył zdumiony na ciemny ekran a potem na ciotkę.
– Życie nie kończy się na ekranie komputera.
– Za to ciocia myśli, że zaczyna się w tej książce, tak?
– Każda taka książka to coś więcej niż tylko papiery.
– Akurat. Wystarczą mi te ciężkie podręczniki do szkoły!
– Dzięki nim zdobywasz wiedzę.
– No właśnie, a dzięki tej księdze z puzzlem? – Ciotka nie wiedząc co powiedzieć, rozejrzała się po pokoju.
– Posprzątaj lepiej swój pokój, bo masz taki Bajzel.
– I to jemu zawdzięczam swoje przezwisko, a jego się nigdy nie wyrzeknę!
– Tak, Szanowny Pan Brejk w swoim królestwie bałaganu, herbu Bajzel – odfuknęła ciotka i dodała:
– Warto czasem zrobić wyjątek mój drogi i poukładać pewne rzeczy i wydarzenia z własnego życia, zrobić bilans.
– Tata robi rozliczenia i bilanse w pracy, a potem jest taki zmęczony. Poza tym dziś są moje urodziny.
– No właśnie. Najlepszy czas, by coś podsumować mój drogi.
– Jak ciocia coś powie, to już zupełnie nie mogę. – Brejk pokiwał głową i wziął do ręki księgę. Szafirowy puzzel wciąż dziwnie połyskiwał.
– Jak oni tam włożyli żarówkę? – Zapytał Brejk, ale nikt mu nie odpowiedział, bo ciotka już wyszła.
– Dorośli i ich tajemnice. – Powiedział drwiąco Brejk i odłożył księgę, po czym zasiadł do komputera, by znów grać.
Nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Obudził się w nocy. Rozejrzał po pokoju. Komputer był wyłączony, za to księga świeciła dziwnym niebieskim światłem.
– Co u licha? – zapytał Brejk i sięgnął po księgę. Otworzył. Na pierwszej stronie, tak jakby jakaś niewidzialna ręka napisała: „uratuj mnie dzielny rycerzu, mężny Brejku”. – Brejk wciąż nie rozumiał, jak książka może do niego pisać? Nie będzie ratował żadnej książki, bo żadna z nich, szczególnie podręcznik do matematyki nie jest warta, by ją ratować. Księga jednak nie dawała za wygraną i wciąż połyskiwała dziwnym światłem, zapraszając do lektury. Brejk przewrócił kolejną stronę i znów doznał szoku, gdy zobaczył swoją podobiznę naszkicowaną przez jakiegoś artystę. Brejk uznał, że nawet bardzo dobrze się prezentuje na tym rysunku. Wyglądał na tak mężnego rozsądnego i w ogóle takiego wybitnego. Aż tu nagle jakaś niewidzialna, złośliwa ręka dorysowała mu długi nos i ośle uszy. Już nie wyglądał tak doskonale. Nie mogąc znieść tej koślawej podobizny, przewrócił znów stronę i tym razem trafił na kartkę urodzinową, gdzie było napisane: „Z okazji urodzin wszystkiego najlepszego”, a pod spodem były namalowane lody waniliowe, które wyglądały tak smakowicie, że Brejk aż się oblizał i momentalnie po nie sięgnął. W tej chwili nie dotykał już płaskiego obrazka, ale wyciągał z głębi wielki puchar lodów, który postawił ostrożnie na stole. Sięgnął łyżką, by spróbować. Nie dość że wyglądały one apetycznie, to również smakowały nadzwyczaj wspaniale. „Więc dzięki tej księdze mogę mieć wszystko?” – Pomyślał.
-Prędko narysuj mi rower, komputer no i jeszcze nowszy telefon i… – Tu księga przewróciła stronę i napisała „Nie tak szybko!” – stopując zachcianki solenizanta. „Wiedziałem, że nie będzie łatwo” – pomyślał Brejk. Po czym księga mu odpisała:
„Jeśli czytasz te słowa, jestem gotowa, lektura mnie to jak długa droga. Raz spotkasz przyjaciela raz wroga, raz szczęście potem trwoga. Mój drogi panie, nie wyleguj się na tapczanie, czas byś spełnił swoje zadanie. A potem czeka cię na nowym kompie granie!”
– O rany, jakie to zadanie? – Zapytał podekscytowany Brejko, widząc w wyobraźni już nowy komputer. Księga przewróciła stronę i napisała: „pomożesz nowej uczennicy”.
– O nie! Znowu ta księżniczka. No wiem, że zachowałem się wobec niej nieciekawie, ale nie mogę cofnąć czasu! – Księga się otworzyła i napisała na stronie: „czyżby?”. Brejk się zirytował.
– A w czym ja mogę pomóc? Sam jestem na straconej pozycji. A poza tym nigdy jej nie wybaczę, że wtedy mnie obroniła. – Księga zatrzepotała stronicami, jakby się śmiała i odpisała.
– Dziewczyna też może być bohaterem. Teraz ty się zrewanżuj. – Brejk spochmurniał na twarzy.
– Dlaczego mam wykonywać twoje polecenia? Nie jestem twoim niewolnikiem! – Księga się zamknęła z hukiem i przytrzasnęła palce Brejkowi, który krzyknął „auaaaa”. Próbował ją otworzyć, ale księga nawet nie drgnęła, jakby się skleiła super klejem. W końcu Brejk przemówił łagodnym głosem
– Dobrze, nie obrażaj się, zrobię jak zechcesz, skoro mam dostać nagrodę. Tylko żebyś dotrzymała słowa. Bo nie lubię książek niesłownych, szczególnie książki z matematyki! – Puzzel zajaśniał na okładce. Księga się otworzyła na stronie z podobizną uśmiechniętego klowna, pod którym pisało – „to wspaniale!”
Następnego dnia, przed zajęciami, Brejk zauważył Celinę, która stała gdzieś w kącie i szkicowała coś w swoim zeszycie. Podszedł do niej nieco zakłopotany i zauważył, że rysuje ona wielkiego puzzla, ale nie zważał na to. Postanowił się skupić, aby wypowiedzieć te słowa, które nie przychodziły mu łatwo:
– Chciałem cię przeprosić za wczoraj, za to jak się zachowałem. Pomogłaś mi, a ja… – Zająknął się i odkaszlnął. Celina spojrzała na niego i uśmiechnęła się tak, że i jemu zrobiło się jakoś ciepło.
– I pewnie znowu będzie miała okazję ci pomóc. – Odezwał się głos Barszcza. Brejka przeszły ciarki. Obejrzał się za siebie i zobaczył już w komplecie cały Gang Czerwonej Marchewy. Din i Don wzięli Brejka pod ręce, a Bella stanęła przy Celinie.
– Może mała przerwa dla mojej drużyny. – Zapytał wystraszony Brejk.
– Nie tym razem mój drogi. Nie ma czasu, gdy jestem głodny. – Odparł Barszczu. A posępna Bella w tym czasie zaczęła przeszukiwać plecak Brejka.
– Przeszukajcie plecak tej nowej księżniczki, wygląda na damę z dobrego domu, gdzie serwują dobre śniadania – może szarlotka, makowiec, orzechowiec. – Ekscytował się Barszczu.
– Albo jakiś dreszczowiec. Idźcie do cukierni, będzie prościej. – Odpowiedziała Celina.
– No niby dama a jaka niewychowana, zupełnie z naszymi zwyczajami nie obeznana. My nie płacimy za śniadania. My idziemy w gości – powiedział ze śmiechem Barszczu.
– Uważaj na niestrawności – Dodała Celina. Tymczasem smutna Bella szperając w plecaku Brejka poskarżyła się:
– Dlaczego tu jest taki bajzel, nic nie mogę znaleźć, a śniadaniem brudzisz książki!
– Bo ja jestem Bajzel, Brejk Bajzel – Przedstawił się Brejk.
– Phi, też mi. – Odfuknęła Bella i wyciągnęła z plecaka podręczniki, drugie śniadanie i batonika, którego od razu zjadł Barszczu nie dzieląc się z innymi.
– A to, co to takiego? – Wskazał Barszczu na księgę w kształcie puzzli.
– Nie da się otworzyć – Oceniła Bella siłując się z książką.
– To przecież nasza księga – Syknęła Celina.
– Twoja? Znalazłem ją na ulicy, wypadła z samochodu. – Oburzył się Brejko.
– Właśnie zginęła nam taka księga, mój wuj cały czas jej szuka i krzyczy, że ma dosyć przeprowadzek, bo wszystko ginie po drodze. Och jak mogłeś! – krzyknęła Celina i zaczęła wymachiwać rękami tak, że niechcący uderzyła Bellę w brzuch.
– Auaa smarkulo! Co ty sobie wyobrażasz?
– Spokój! Zachowujecie się jak dzieci – Krzyknął Barszczu.
– Jesteśmy nimi – zauważyła Celina.
– Weźmiemy tą książkę i będzie po sprawie. Koniec kłótni. – Wyjaśnił Barszczu, który wziął księgę od Belli.
– Po co ci ta książka, przecież ty nie czytasz?
– Wygląda na cenną. Ciekawe, ile śniadań byśmy za nią zjedli?
– Nieskończenie wiele – odparła Celina.
Barszczu próbował ją otworzyć, ale tylko poczerwieniał na twarzy, jakby dokonał największego wysiłku w swoim życiu.
- No co jest z tą książką? Sklejona czy zaszyta?
– Przed takimi głąbami ta książka nigdy się nie otworzy. – Zażartował Brejk, ale Din i Don od razu go uspokoili
– Myślę teraz o wielkim potworze, który wyjdzie z tej księgi i nas uratuje. – Powiedziała Celina.
– Co tam bredzisz księżniczko? – Zapytał rozbawiony Barszczu.
– Ta książka to nie puszka konserw, nie otworzy się tak po prostu. – Ostrzegała Celina.
– Znawczyni książek się znalazła, więc może ty ja otworzysz? – Zaproponował Barszczu.
– To puszka pandory! – Krzyknęła Celina. Zniecierpliwiony Barszczu podał księgę Celinie, a ta bez problemu ją otworzyła. Wszyscy do niej zajrzeli.
– Nareszcie. – Barszczu wziął księgę od Celiny i podał Belli, która od razu zauważyła, jak na jednej ze stron rysuje się jakiś kształt jakby smoka, przechodzącego w wielkiego Trolla, który ryknął na całą salę. Bella z wrażenia też krzyknęła i upuściła księgę.
– Ciężar literatury – skwitowała Celina
– No co jest? Masz dwie lewe ręce? – Zażartował Barszczu, podniósł księgę i jeszcze raz spróbował ją otworzyć. Gdy tak znowu się siłował, stanął nad nim jakiś olbrzymi stwór. Din i Don od razu puścili Brejka i razem z Bellą uciekli. Zdziwiony Barszczu odwrócił się i ujrzał wielkoluda. Po chwili i Barszcza nie było. Tak szybko uciekł, jak szybko pojawiły się pytania „co tu się stało?”. Zdezorientowany Brejko rozejrzał się, ale nigdzie nie było żadnych stworów. Podniósł księgę. Przewertował ją i powiedział:
– Masz bogate wnętrze droga księgo. – Zaśmiał się i oddał ją Celinie.
– Zatem zwracam ci twoją własność. Ja nie rozumiem tej dziwnej księgi. – Celina uśmiechnęła się i przyjęła księgę, obejrzała ją, po czym oddała Brejkowi.
– Ona nie należy do mnie, tylko do mojego złośliwego wuja Huberta.
– Już zaczynam się bać. – Odparł Brejko, spoglądając na księgę.
– To długa historia.
– Starczy na kanapkę? – Zapytał Brejk i wyjął śniadanie.
– Może się przejdziemy? – Zaproponowała Celina. Wyszli ze szkoły i już na świeżym powietrzu Celina zaczęła kontynuować swoją opowieść.
– Mój wuj jest wynalazcą, robi zabawki, które od razu się psują i sprzedaje je dzieciom
– To okrutne. Ja… prawie nigdy nie zepsułem swoich zabawek, no może poza tym pluszowym misiem, ale należało mu się! Był niemodny. – Oburzył się Brejk.
– Dzieci prędzej czy później psują zabawki. Mój wuj doskonale przewiduje, co zepsuć.
– Skoro twój wuj jest tak okrutny, to czemu u niego mieszkasz?
– Bo nie mam nikogo poza nim. – Powiedziała smutnym głosem Celina i spuściła głowę.
– Ale masz za to mnóstwo zabawek.
– Ale to nie to samo. Po co mi zabawki? Ty na przykład masz rodzinę.
– Mam mamę, tatę, ciotkę Kortencję, i miałem…. hmmmm Bigosa, którego jakoś nie mogę znaleźć, ale to długa historia.
– Może ta księga zdołałaby pomóc. – Podpowiedziała Celina.
– A czym jest właściwie ta księga?
– To księga puzzli, księga zagadek, żartów i wielu innych dziwnych treści. Właściwie dobrze, że jest ona u ciebie. U mojego wuja byłaby niebezpiecznym narzędziem.
– Skoro była tak cenna, to czemu twój wuj bardziej jej nie pilnował.
– Wykradłam ją i wyrzuciłam podczas przeprowadzki, ale ona wróciła.
- Więc byłaś tam, gdy wydarzył się wypadek Bigosa.
- Przypadek. A może coś więcej, co było zapisane w księdze?
–Swoją drogą to dosyć kapryśna księga. – Powiedział Brejk i w tej chwili księga przytrzasnęła mu znów palce.
– Auaa!
– Ma swoje humory. Ale księgi są niewinne i wierne, to czytelnicy interpretujący jej zaklęcia potrafią być okrutni.
–Ja nadal nie znoszę książek. Wolę już gry komputerowe.
– Mój wuj też produkuje gry.
– No coś ty. – Ożywił się Brejk, zapominając o obolałej dłoni.
– Tam, gdzie zabawa i okrutność, tam jest mój wuj. – Powiedziała ze śmiechem Celina.
– No to fajnie masz, znaczy… nie nudzisz się.
– Grałam we wszystkie gry, jakie tylko wyszły. Wszystko przeszłam. – Powiedziała obojętnie Celina.
– Akurat. Nie znam żadnej dziewczyny, która by przeszła wszystkie gry.
– Sprawdź moją wiedzę.
– Więc jak przejść ostatnią planszę we Władcy Chmur? Zawsze przy tym odpadałem – Celina odpowiedziała spokojnie, że trzeba się cofnąć do kamienia i uzyskać wskazówkę, a potem skoczyć przed pierwszym stopniem i już. Brejk był wyraźnie zaskoczony wiedzą nowej koleżanki. Doszli do skrzyżowania. Tu Celina powiedziała.
– Nie gniewaj, ale dalej pojadę sama. – Po chwil przyjechał po nią wielki samochód jak limuzyna. Szofer otworzył drzwi, a Brejkowi opadła szczęka.
– Na mnie już pora. – Nagle wyciągnęła z torby jakąś paczkę i wręczyła Brejkowi
– Co to? – zapytał zdziwiony.
– To najnowsza gra, zaległy prezent urodzinowy.
– Nie musiałaś. Gdybyś w szkole rozdała takie gry, wszyscy by cię polubili, nawet Barszczu.
– Tak nie kupię ich przyjaźni. – Odparła Celina i zniknęła w samochodzie, który po chwili ruszył. Brejk jeszcze długo oglądał prezent, który otrzymał od tajemniczej koleżanki. Zaskoczyło go, że nagle na opakowaniu zajaśniał puzzel. Chłopcu nawet zdawało się, że puzzel w jakiś dziwny sposób go wciąga, hipnotyzuje. Nagle zrobiło mu się ciemno przed oczyma.
Obudził się dopiero w swoim łóżku. Nie był nawet tym zdziwiony, bo po szkole lubił odsypiać, by mieć potem siły na gry, ale wciąż go zastanawiało, jak się znalazł tu, u siebie w pokoju. Gdy już wstał, zdziwił się, bo nigdzie nie mógł znaleźć gry, którą dostał od Celiny. Zgubił ją, czy co? Prędzej zgubiłby podręcznik do matematyki, ale nigdy grę! Nie miał czasu się nad tym rozwodzić, bo nagle zobaczył księgę, która znów świeciła tym błękitnym światłem i upominała się o uwagę. Po ostatnich wydarzeniach nie wypadało jej zlekceważyć. Zaintrygowany podbiegł i otworzył księgę, lecz ta od razu przewertowała stronice, na których pojawiały się różne ilustracje przedstawiające Brejka jako wielkiego króla, wielkiego piłkarza, wielkiego bohatera. Brejkowi podobało się to, co widział i co chwila wykrzykiwał „wspaniałe!”. Wreszcie książka zatrzymała się na ilustracji z roześmianym clownem i podpisem – „pomyłka!” Brejk nagle zrobił się poważny i powiedział:
– Jesteś okrutna! – Księga odpowiedziała nowym napisem „miło mi” i obrazkiem, przedstawiającym skupionego chłopca w okularach, który pilnie się uczy.
– Tylko nie to. – Jęknął Brejk i się załamał. Księga napisała instrukcję na nowej karcie:
– Naucz się na kartkówkę z historii i na dyktando.
– Jutro będzie kartkówka z historii?! A z czego dokładnie? – Księga narysowała na stronie wojownika, który walczy z wielkim potworem.
– Wielka mi podpowiedź. Zawsze ktoś walczy, jak w grze komputerowej. – Podsumował Brejk.
– Przeczytaj o Talosie i Tezeuszu. – Doradziła księga na kolejnej stronie.
– O jakim znowu losie i uszu? Nic takiego nie pamiętam.
– Co ja poradzę, że masz taki bajzel w głowie? – Zapytała księga.
– Lepiej napisz mi usprawiedliwienie. – Księga narysowała usta i wystający z nich język.
– Ja też umiem pokazywać język, ale dyktanda nie napiszę. – Księga po raz kolejny pokazała język.
– Zlituj się, nigdy nie napisałem dobrze dyktanda, jak mam się nauczyć? To niemożliwe! – Księga od razu odpisała:
– Bo źle stawiasz przecinki między przerwami a obowiązkami. Niepoprawny.
– Ach ty! – Syknął Brejk i wyrzucił księgę do kosza. Lecz ku jego zdziwieniu Księga wyskoczyła i już leżała na biurku z otwartą stroną, gdzie był rysunek przedstawiający uśmiechniętego Bigosa.
– Bigos! jak on się czuje, gdzie on jest?! – Dopytywał się Brejk.
– Jeśli spełnisz zadanie, dowiesz się! – Odpisała księga.
– Jesteś najokrutniejszą księgą, gorszą od podręcznika z matmy! – Syknął Brejk.
– Naucz się na dyktando, poćwicz interpunkcję i nie stawiaj tylu wykrzykników.
– Tak, umiesz tylko prawić morały. – Odparł Brejk. Księga przewróciła stronę i pokazała listę trudnych słów. Brejk zbladł. To była długa noc, dłuższa niż te, które normalnie Brejk poświęcał grom komputerowym. Teraz grał o to, by przyswoić sobie te wszystkie zasady w jedną noc i jeszcze poczytać o jakichś mitach i wojnach. Koszmar. Jak można się tak przemęczać?
Zasnął nad ranem i księga zatrzepotała wesoło kartkami, po czym na jednej ze stron narysowała trąbkę, która od razu wydała nieprzyjemny dźwięk. Brejk skoczył na równe nogi i przetarł oczy. W tej planszy musiał stawić czoła ortografii i historii.
Dyktando trwało już jakieś dwadzieścia minut. Brejk słysząc kolejne trudne wyrazy, widział je od razu na kartce papieru i zapisywał pogrążony w jakimś dziwnym transie. Zrelaksowany oddał zapisaną kartkę nauczycielce, która uprzedziła go o możliwej poprawce za tydzień. Pani Ścigał jednak miała doznać sporego szoku, gdy okazało się, że praca Brejka jako jedna z nielicznych jest napisana bezbłędnie.
Jednak Brejk miał doznać jeszcze większego szoku niż jego nauczyciele, czytając o kolejnym zadaniu, jakie mu napisała księga.
– A to co znowu?! Co? Ja mam pomóc swojej nauczycielce, pani Ścigał?! A w czym ja mogę jej pomóc? Przecież ona jest ideałem.
– Twoja nauczycielka chce napisać bajkę dla dzieci. – Wyjaśniła księga.
– Też sobie wymyśliła. Ona nie lubi dzieci. Wiesz jak ją nazywamy?
– No jak?
– Białą czarownicą, bo gdy nam robi bardzo trudne dyktanda, to prawie cała klasa oddaje białe kartki, na których ona kreśli czerwonym długopisem najgorsze oceny. Tak jest pani Ścigał-Gramat! Aż ciarki mnie przechodzą. A ty mi dajesz takie dziwne zadanie!
– Skoro dobrze piszesz dyktanda, to możesz także napisać ciekawą historię – Każdy ją nosi w sobie. Księga tymczasem otworzyła się na jakimś opowiadaniu, które mogło się przydać.
– Ja noszę w sobie pytanie, kiedy zobaczę Bigosa!? – Zapytał zniecierpliwiony Brejk. Księga odpisała:
– Wkrótce. – Brejk tylko westchnął. „Obiecanki cacanki”.
Pani Ścigał oddając dyktanda była pod wielkim wrażeniem pracy Brejka, zresztą nie tylko ona. Także inni uczniowie wyrażali zdumienie nagłą poprawą znajomości ortografii Brejka. Wydawało się to dosyć podejrzane i pani Ścigał postanowiła na wszelki wypadek sprawdzić wiedzę ucznia przy tablicy. Zadała mu kilkanaście trudnych przykładów, które Brejk zapisał bez żadnego problemu. Pani Ścigał była rozczarowana, że nie może ścigać błędów i rzucać Gramatycznych granatów na niepoprawnego ucznia. Jednak nie dała po sobie poznać, że jest smutna. Jej usta dziwnie się wykrzywiły w uśmiech, który dawno już nie gościł na jej twarzy.
– No proszę, ortografia nie jest taka straszna! – Oznajmiła z satysfakcją pani Ścigał.
– Żeby pani wiedziała, jakie to wspaniałe uczucie pisać te wszystkie trudne wyrazy.
– Dobrze się czujesz? – Zapytała
– Ależ tak, znakomicie. I jeszcze z chęcią napiszę niejedno dyktando, tak jak lubię pisać różne proste historie. Wyrzucam je jak z rękawa. – Pochwalił się Brejk.
– Doprawdy? – Zdziwiła się pani Ścigał. Podeszła bliżej do Brejka i wyszeptała nieco zawstydzona:
– Widzisz, ja ostatnio chciałabym napisać taką prostą historię. – I w tym momencie z jej torebki wypadły kartki, które szybko podniósł Brejk, czytając tytuł na pierwszej stronie „Bajka dla…”
– Czyżby chciała pani napisać bajkę? Dla dzieci? – zapytał prowokacyjnie Brejk i oddał notatki nauczycielce, dołączając dyskretnie krótkie opowiadanie, które znalazł wcześniej w Księdze Puzzli.
– Coś tam sobie piszę – wyjąkała zaczerwieniona nauczycielka, podobna teraz do zakłopotanej dziewczynki.
– Może mi coś… poradzisz? – Zapytała zawstydzona nauczycielka. Niegdyś tak przemądrzała, teraz wydawała się tak bezradna, jak niejeden uczeń przy tablicy, nie znający odpowiedzi. Z kolei Brejk przy pani Ścigał był niczym najmądrzejszy człowiek na świecie, który teraz miał jej udzielić rady. To szczerze rozbawiło chłopca, ale nie dał po sobie tego poznać. Skupił wszystkie swoje myśli i skierował je na panią Ścigał, jak promienie słoneczne przechodzące przez lupę. W końcu wykrzesał z siebie taką oto odpowiedź, która o mało co nie spaliła pani nauczycielki.
– Niech pani napisze o pewnym chłopcu, który znalazł niezwykłą księgę
– Słownik? – Zapytała zaintrygowana.
– Ależ nie. Chociaż – tu Brejk zawiesił zdanie niczym most nad wielką przepaścią i przypomniał sobie o mądrych słowach i opowieściach, jakie można znaleźć w Księdze Puzzli. Nie, ta księga nie była TYLKO słownikiem, była czymś więcej.
– Ten chłopiec znalazł Księgę Puzzli.
– Co za bzdury. – Roześmiała się drwiąco nauczycielka. Brejk jednak kontynuował swoją opowieść.
– Niech pani napisze o chłopcu, którego w szkole nikt nie doceniał, nawet pewna nauczycielka ortografii.
– Czyli o tobie? – Przerwała mu nieco zniecierpliwiona,
– O każdym z uczniów, bo poza tymi ocenami, przecinkami mamy jeszcze wiele do opowiedzenia pani profesor. Może to warto docenić, a nie tylko oceniać. – odparł Brejk i wyszedł z klasy, nie wierząc, że powiedział coś takiego odważnego. Pani Ścigał przez dłuższą chwilę patrzyła za nim. Była nad wyraz zdumiona… nad wyraz, że ponad ciasnym wyrazem, ponad tym „o” kreskowanym jest jeszcze coś innego.
Gdy Brejk wyszedł zadowolony z klasy, spotkał Celinę, która od razu powiedziała z udawanym wzruszeniem.
– Pięknie opowiedziałeś tą historię.
– Ma się ten talent, nie – przyznał nieskromnie.
– To czas dokończyć inną opowieść. Jesteś ciekaw, co z Bigosem? – Brejk od razu się zatrzymał i zapytał:
– Masz jakieś informacje?
– Jest z nim dobrze, zaprowadzę cię. Mam dla niego nową grę komputerową.
– To z pewnością wyzdrowieje szybciej niż mi się zdaje, ha, ha. – Roześmiał się Brejk.
– No to ruszajmy. Grałeś już w tą grę, co ci dałam?
– Wiesz, chyba zgubiłem tą płytę. Nigdzie nie mogę jej znaleźć – Przyznał zawstydzony Brejk.
– Spoko, dostaniesz cały komplet.
– Naprawdę fajnie mieć taką koleżankę. - Wybiegli ze szkoły i już mieli przejść na drugą stronę, gdy z plecaka Brejka wypadła Księga. Celina odciągnęła kolegę od ulicy, gdy w tym momencie ostro przejechał samochód.
– Mało brakowało, a by nas rozjechał. – Powiedziała zdyszana Celina.
– To księga nas uratowała? – Zapytał Brejk.
– Kto wie? Z ciebie na pewno zrobiła mistrza ortografii.
– Czuję się, jakbym przeszedł najtrudniejszą planszę w grze.
– Dlatego mój wuj ciągle szuka tej księgi.
– Może trzeba ją oddać? Nie muszę być prymusem. – Celina się zatrzymała i spojrzała z wyrzutem na Brejka.
– Mój wuj za to lubi być prymusem w swojej złośliwości, a z tą księgą osiągnie mistrzostwo. Chyba tego nie chcesz?
– Ależ skąd, ale po co denerwować wujka?
– Nie denerwuj mnie. Poza tym w księdze jest mapa do ukrytego skarbu. – Brejk wytrzeszczył oczy i przewertował księgę w nadziei na znalezienie mapy.
– Mapa? Do złota? Jak się tam dostać? – Pytał.
– Trzeba spełnić sporo zadań.
– O rany, ile jeszcze musiałbym napisać kartkówek?
– Sporo, póki co chodźmy do szpitala!
W szpitalu jednak spotkała ich dziwna niespodzianka. Bo nie było nigdzie Bigosa, był za to inny pacjent Bigosiński ale Horacy – chorowity chłopczyk, który patrzył rozmarzonymi oczami na gości. Brejk chciał już iść, wytłumaczyć, że to pomyłka itd., ale chłopczyk się odezwał:
– Zostańcie chwilę. Nikt tu właściwie do mnie nie przychodzi poza lekarzami – Brejk zerknął na Celinę a ona na pielęgniarka, która skinęła głową i wyszeptała:
– Zostańcie, on tego potrzebuje.
– Jak… się czujesz? – Wyjąkał Brejk, nie wiedząc zupełnie co powiedzieć.
– Cały czas boli. – Odparł Horacy z grymasem
– Przykro mi – Wystękał zawstydzony Brejk zastanawiając się, co może zrobić dla tego małego.
– Opowiedzcie mi coś – poprosił chłopczyk. Bezradny Brejk spojrzał na Celinę, która wyciągnęła z plecaka księgę i otworzyła, po czym zaczęła czytać. A z księgi co chwila powstawały jakieś niezwykłe stworzenia, które coraz bardziej cieszyły małego pacjenta, po czym pękały jak bańki mydlane, robiąc miejsce dla innych stworów. W końcu i Brejk przyłączył się do czytania, obniżając głos lub przesadnie go podwyższając. Nawet nie wiedział, o czym czyta, był tak przejęty, a jednocześnie tak szczęśliwy, że ten mały pacjent się śmieje. Nawet się nie obejrzeli, a już minęła godzina. W końcu wyszli ze szpitala, by dać odpocząć Horacemu, który na pożegnanie powiedział „dziękuję”.
– Fajne to było. – przyznał wzruszony Brejk.
– Lepsze niż gry komputerowe? – Zapytała zdziwiona Celina.
– Przecież wiesz, ta księga jest niezwykła – odparł Brejk.
– Dlatego poprosiłbym o jej zwrot –zabrzmiał niski głos. Odwrócili się i zobaczyli za sobą wuja Huberta, który stał nad nimi jak góra. Miał granatowy surdut, podkręcone wąsy i bródkę, a w fioletowym cylindrze wyglądał jak typowy czarodziej. Ale uwagę Brejka przykuł przede wszystkim srebrny wisior w kształcie klucza, zakończony błękitnym puzzlem.
– Oddaj mi to młody człowieku, bo nie wiesz, co to jest!
– Owszem wiem – zarzekał się Brejk.
– Daj natychmiast! – Hubert wyrwał Księgę Brejkowi i odepchnął chłopaka, po czym spojrzał zimnym wzrokiem na Celinę.
– A ty poniesiesz karę, że ukrywałaś sprawcę. Wsiadaj do samochodu! – Po czym spojrzał czule na księgę i powiedział:
– Och tak się bałem, tak długo ciebie szukałem. – Wtem Brejk stanął przed nim i oznajmił z gniewem.
– Nie pozwolę na to! Niech pan zostawi w spokoju Celinę – Hubert spojrzał na Brejka i się roześmiał:
– Ty mi nie pozwolisz? No spójrz na siebie. Jesteś dzieciakiem, który tylko umie grać w gry komputerowe i nic poza tym. Nie powstrzymasz mnie. Z tą Księgą jestem potężniejszy od każdego, łączę dane elementy świata i rozbijam je w proch. – Roześmiał się Hubert, po czym otworzył księgę na stronie, gdzie było namalowane bardzo realistyczne drzewo, wyrwał tą stronicę i wyrzucił za siebie. Nagle drzewo przy szpitalu runęło prosto na ulicę, jak powalone piorunem. Brejk stał jak wryty, widząc te szkody.
– Teraz widzisz, o czym mówię! Ja mam klucz do tej księgi i dzięki temu jestem tak potężny – tu wskazał na swój okazały wisior, po czym ruszył do swojej limuzyny.
– Nie pozwolę panu! – Krzyknął Brejk. Hubert westchnął i się odwrócił do Brejka.
– Ale jesteś uparty.
– Ja przynajmniej nie psuję zabawek jak pan! – Oburzył się Brejk i zauważył, że odpadło mu kółko od deskorolki
– Do licha! – Syknął Brejk.
– A ja za to zepsuję wam tą piękną okolicę i nie powstrzymasz mnie.
– A właśnie, że tak – krzyknął Brejk i popchnął Huberta, który lekko się zachwiał i wypuścił księgę, która wcale nie spadła na chodnik, tylko zatrzepotała stronicami jak ptak skrzydłami i uniosła się w górę, aż Celina ją złapała.
– Brawo! Uciekajmy! – Krzyknął Brejk. Ale Celinę złapał ogromny służący o smutnej twarzy. Dziewczynka się szarpała i płakała, ale szofer odebrał jej natychmiast księgę i podał Hubertowi.
– Dobra robota, dziś możesz psuć więcej zabawek. – Powiedział Hubert.
– Dziękuję proszę pana. – Odparł szofer.
– A teraz jedźmy już! – Polecił zniecierpliwiony Hubert. Służący otworzył drzwi. Hubert wraz z Celiną zniknęli w ciemnej limuzynie i odjechali. Brejk stał i patrzył za odjeżdżającym samochodem. Chciał biec, ale w tej chwili usłyszał za sobą wesołe wołanie:
– Hej stary! – Jego oczom ukazał się uśmiechnięty Bigos z bandażem na głowie i z rowerem.
– A niech mnie, Bigos, jesteś… cały i zdrowy.
– Nigdy lepiej się nie czułem.
– To świetnie, bo musimy dogonić ten czarny samochód. – Wskazał Brejk.
– Kurczęee, jeszcze nie jestem w formie, dopiero co wyszedłem ze szpitala. – Bronił się Bigos
– Ja poprowadzę, a ty potraktuj to jak rehabilitację. – Zalecił Brejk i wziął od niego rower, po czym wsiadł za kierownicę, a na bagażniku usiadł Bigos skarżąc się na niewygodę.
– Jakoś dojedziemy.
– To będzie pościg? Extra! Jak w filmie. – Ucieszył się Bigos. I ruszyli między drzewami, nie spuszczając z oczu okazałej limuzyny. Przejechali kilka przecznic, skrzyżowań i wreszcie samochód stanął przy okazałej posiadłości. Dom ten wyglądał dość dziwnie, tak jakby był zbudowany z różnych kolorowych puzzli. Zupełnie jak zamek w wesołym miasteczku, ale Brejk nie przyszedł się tu bawić. Brama się otworzyła i samochód wjechał na teren posiadłości.
– Kurczee i co teraz? – Zapytał Bigos schodząc z roweru.
– Szybko, wchodzimy – Zarządził Brejk i chłopcy wbiegli przez otwartą bramę, która po chwili się zasunęła. Intruzi schowali się w krzakach i obserwowali, jak Hubert z Celiną wysiadają z samochodu i idą w kierunku domu. Brejko rozejrzał się po posiadłości. Na zielonym trawniku leżało mnóstwo zepsutych zabawek. Gdy tylko gospodarze zniknęli za drzwiami, chłopcy podeszli do schodów. Nad wejściem do domu górowała wielka kamienna głowa lwa. Bigosowi zrobiło jakoś nieswojo. Ku zdziwieniu chłopców drzwi wejściowe nie zostały zamknięte na zasuwę. Brejko nacisnął mocniej klamkę i popchnął drzwi. Ostrożnie weszli do przedsionka, ale już w tym momencie Brejk miał wrażenie, że chyba cała akcja przebiegła zbyt łatwo. I nie mylił się. Nagle poczuł na swoim ramieniu żelazną rękę wielkiego lokaja, który zapytał:
– Pan szanowny do nas?
– Yyy, tak jakby. – Odparł zakłopotany Brejk, rozglądając się dookoła, bo nigdzie nie mógł dojrzeć Bigosa.
– Szuka pan kogoś?
– Yyy, tak jakby. – Lokaj wprowadził Brejka do wielkiej sali, gdzie właśnie Hubert krzyczał na Celinę.
– A teraz marsz do pokoju, musisz ponieść karę za swoje nieposłuszeństwo!
– Jaśnie panie, przepraszam, ale ten młody człowiek chciał się z panem koniecznie widzieć – wtrącił uprzejmie lokaj.
– Brejk – zawołała wesoło Celina i od razu jej buzia się rozpromieniła, w przeciwieństwie do twarzy Huberta, która od razu spochmurniała, jakby za chwilę miała nadejść burza z piorunami.
– Jak śmiesz smarkaczu nachodzić mnie we własnym domu?
– Niech pan odda księgę!
– Nigdy ci jej nie oddam. Chyba że mi ją zabierzesz. Ale przypomnij sobie, co zrobiłem z drzewem. Szybko mogę zniszczyć inne puzzle twojej rzeczywistości. – Brejk pamiętał o złamanym drzewie, ale mimo wszystko coś mu kazało wypowiedzieć te słowa, których nie powstydziłby się żaden bohater z gier komputerowych:
– Zabiorę panu tą księgę, choćby nie wiem co! – Hubert na chwilę zastygł. Spojrzał na lokaja i odparł:
– Widzę, że nie pozbędę się tego natręta. Zatem stoczymy pojedynek i zobaczymy, kto jest godny tej księgi: jej właściciel czy jakiś małolat!? – Na tą propozycję odezwała się zdziwiona Celina.
– Więc jeśli wygra Brejk, odstąpisz od księgi raz na zawsze?
– JEŚLI wygra! – poprawił Hubert wznosząc swój długi palec wskazujący. Potem zdjął ze ściany długą włócznię i rzucił ją w stronę Brejka, a ten ledwo ją złapał.
– I co? będziemy się nimi okładać? – Zdziwił się chłopak.
– Ależ nie, ja się brzydzę przemocą.
– Przecież mieliśmy stoczyć honorowy pojedynek?
– Słowa można różnie rozumieć mój mały, naiwny rycerzu. – Zaśmiał się Hubert i od razu wyjaśnił:
– Twoim przeciwnikiem będzie mój genialny wynalazek: puzzlowy potwór. Tu Hubert klasnął w dłonie i nagle do sali wkroczył wielki potwór, który wyglądał jak posklejany z różnokolorowych puzzli, lusterek, w których można było się przejrzeć. Hubert spojrzał z dumą na swój wynalazek, a Brejk zupełnie pobladł, słysząc warunek Huberta: „musisz go pokonać!”
– Ale jak?! – zapytał przerażony Brejk, na co potwór ryknął, a Hubert odpowiedział:
– Musisz wyłapać z niego jak najwięcej puzzli. To jak wybieranie z talerza zupy najciekawszych kąsków.
– Zazwyczaj zjadam zupę całą, albo nie mam apetytu i zostawiam…
– No to będzie łatwiej ci przegrać.
– Może by tak co innego. Lubię też ping ponga, albo…
– To ja tu ustalam reguły! – Przypomniał stanowczo Hubert. Celina podeszła do Brejka i wyszeptała mu do ucha:
– Ten potwór ma jeden czuły punkt, musisz celować w prawą stopę. Wierzę w ciebie -Pocałowała go w policzek i Brejk poczuł się jakoś dziwnie.
– No już dosyć tych czułości! Pora walczyć! – Ryknął Hubert. Lokaj wystrzelił z pistoletu, z którego wyleciała kolorowa chustka i potwór ruszył na Brejka.
– Może przerwa dla mojej drużyny? – Zaproponował Brejk. Ale potwór już ryczał i dyszał. Wszystko to tak paraliżowało Brejka, że w końcu upadł z wrażenia. Potwór od razu podszedł do niego i złapał go jak piłkę.
– O nie – szepnęła Celina. Brejk jeszcze przez chwilę był jak bezwładna lalka. W końcu coś w nim drgnęło. Rozbudził się, spojrzał na włócznię, a potem w oczy potwora. Wezbrał w nim gniew i zaczął nakłuwać bestię, która ryczała jeszcze głośniej. Parę puzzli odleciało, ale to wcale nie umniejszyło siły stwora, który po chwili cisnął Brejkiem na ziemię. Chłopak zdawał się być nieprzytomny. Celina chciała podbiec do niego, ale Hubert ją powstrzymał. Brejk wyraźnie się zdenerwował, że ktoś nim tak rzuca. Powstał, choć czuł okropny ból w prawej nodze. Zaczął energiczniej wymachiwać włócznią. Rzucił się na potwora, ale wciąż musiał walczyć z jego łapami, przez co nie mógł się skupić na prawej stopie giganta. Kilka razy go nakłuł jak komar kłuje człowieka, a potwór od razu odtrącił małego żołnierzyka w kąt. Na dokładkę kopnął Brejka, a ten upadł i wypuścił włócznię. Potwór się nad nim nachylił, a Brejk zobaczył teraz wyraźnie jego oczy, jak dwie spirale, które hipnotyzują najdzielniejszego wojownika. W tych dziwnych oczach ujrzał swoje odbicie, odbicie przestraszonego dzieciaka, który umiał być niezwyciężony tylko w grach komputerowych. A przecież chciał zobaczyć siebie: Brejka Bajzla, który nie był tchórzem i w każdej sytuacji sobie poradzi. „Nie poddawaj się” — powtarzała Celina. Potwór dyszał nad nim, już otwierał paszczę, już słychać było głośny śmiech Huberta, gdy nagle potwór zaryczał jakoś dziwnie, tak jakby z bólu, a nie z triumfu. Brejk dostrzegł między puzzlami Bigosa, a w prawej nodze potwora wbitą włócznię.
– Do usług kapitanie! – krzyknął Bigos. W tej chwili potwór stracił równowagę. I nagle wielką salę spowiła dziwna jasność. Brejk stracił z oczu Bigosa, Huberta, lokaja i Celinę, a przede wszystkim potwora, którego kontury rozmyły się i uleciały z puzzlami. A te z kolei rozsypały się na wszystkie strony jak kolorowe konfetti na wielkim przyjęciu. Brejk jeszcze długo chciał podziwiać ten piękny spektakl, gdy nagle zobaczył złowrogą twarz wuja Huberta, który wycedził przez zęby:
– Tak łatwo nie wygrasz!
– Czyżby? Ja już wygrałem! – Powiedział Brejko i zerwał Hubertowi wisiorek z kluczem, a następnie rzucił go do Celiny, która wyrwała wujowi Księgę i przyłożyła do niej klucz. Po czym cała księga jakby urosła przed Brejkiem i stanęła niczym brama, której wrota były niegdyś okładkami tejże księgi. Teraz w jej zamku tkwił klucz zakończony puzzlem.
– No dalej, nie bój się – zadźwięczał w uszach Brejka ciepły głos, który napełnił go spokojem. Przekręcił klucz. Drzwi momentalnie się otworzyły i oślepiło go niezwykłe światło. Przekroczył próg i znalazł się w jakimś innym miejscu, którego nie mogłyby opisać żadne słowa. Były tu różne wspaniałe rzeczy, były słodycze, były zabawki jeszcze nie zepsute przez wuja Huberta, były wreszcie rowery, deskorolki, i komputery z najnowszymi grami. Ale Brejk przechodził obok tego obojętnie. Szedł gdzie indziej, do miejsca, z którego biło to największe światło. Gdy wreszcie się zbliżył, dojrzał na postumencie otwartą księgę z białymi stronicami. Zdziwił się trochę. Nagle ktoś podszedł do niego – to była Celina, ale wyglądała inaczej
– To ty? – zapytał dla pewności Brejk
– To ja byłam tą księgą. W niej zatopiłam swoją duszę i czekałam, aż ktoś mnie uratuje od złego czarownika. Dziś wreszcie jestem wolna i mogę zbierać do swojej księgi, co tylko zechcę. – Brejk chciał coś powiedzieć, ale Celina go pocałowała i zniknęła, a na stronicy księgi pojawił się napis „cel?”. Brejk zbudził się cały mokry, spadł z łóżka i ujrzał na szafce jakiś dziwny przedmiot. Gdy wziął go do ręki, spostrzegł, że to szklany puzzel, przez który widać jak przez lupę trochę więcej, trochę dokładniej. Wbiegł do kuchni. Mama krzątała się i sobie śpiewała.
– No wstałeś wreszcie. Dziś są twoje urodziny! – Oznajmiła z uśmiechem.
– Przecież już miałem urodziny, yyy parę dni temu – zdziwił się.
– Czyżby? – Zapytała mama wskazując na kalendarz zaznaczony puzzlem.
Za oknem zaś czekał Bigos na rowerze. Jak to zwykle, ruszyli, rozmawiając o grach i chwalili się, kto przeszedł jaką planszę. To był taki sam dzień, jak wtedy, gdy Brejk znalazł tą niezwykłą księgę i gdy miał spotkać Barszcza, i ścigać się na ulicach. Ale tą atrakcję dnia Brejk postanowił przenieść w dalszą przyszłość, bo po co psuć sobie humor w dniu urodzin.
– Dziś dotrzemy bezpiecznie do szkoły. – Powiedział Brejk i wskazał na autobus. Wsiedli do niego i zajęli miejsca. Bigos już wyciągał prezent, płytę w obszarpanym opakowaniu, ale Brejk go uprzedził:
– Zatrzymaj ją. Wszystkiego najlepszego. – Zdziwiony Bigos się ucieszył i schował grę do plecaka.
Na lekcjach też było jakoś inaczej. Brejk o dziwo nie zasnął, a nawet zgłosił się do tablicy, by napisać prawidłowe rozwiązanie do równania, które dla Pani Równasię chyba zawsze pozostanie wielką niewiadomą. Tak jak wielką niewiadomą pozostawało dla Brejka to, czy spotka jeszcze kiedyś Celinę? Wiedział natomiast, że w tym dniu nie chce spotkać Gangu Barszcza i wiedział też, że powinien w tym dniu kogoś odwiedzić i zrobić coś ciekawego, bo od tego są urodziny.
W szpitalu się trochę dziwili, bo do tego pacjenta, Bigosińskiego dawno już nikt nie przychodził. Leżał biedny i wpatrywał się w sufit, szukając tam jakiejś odpowiedzi. Ale Brejk postanowił to zmienić, złamać.
– Chcesz mi coś opowiedzieć? – Zdziwił się chłopiec. Brejk postanowił opowiedzieć historię o księdze puzzli, która gdzieś, w pewnym momencie naszego życia wpada w ręce i prosi, by do niej wkleić najlepsze fragmenty, te krótkie uśmiechy, te małe smutki i uło-żyć je tak, by potem cieszyły. Fragment po fragmencie, w odpowiednim momencie – coś się rozbija, coś składa – kto nie widzi ten gapa.
Komentarze
Prześlij komentarz