JAK KAPITAN WILLARD CZEKAM
Znajdujecie mnie leżącego w łóżku. Samego. Nudno. Kamera nade mną, ja wpatrzony w sufit. Znacie tą scenę z „Czasu apokalipsy”. Kamera nade mną, szukająca jakiegoś powodu, by utrwalić tą scenę i ja wpatrzony w biały sufit, szukający powodu, by rozpocząć tą opowieść. Nie wiem, wzdycham. Niebezpiecznie jest się tak zawiesić. Za niedługo pod moim cieniem nie będzie krzesła.
Jedna gwiazdka zrobiła sobie takie zdjęcie z całym zapasem hery i alkoholu. Zrobiła stanowczo za dużo takich zdjęć w towarzystwie różnych dziwnych osób, w różnych dziwnych pozycjach. Na instamie zrobiła furorę, ale wywalili ją z kilku produkcji. Ja czuję się tak, jakbym był zawsze wywalony na zbity pysk. Tu nie pasujesz, tu za bardzo się starasz, a tam za bardzo denerwujesz, tu ręce ci się zbyt trzęsą, tu jesteś zbyt leniwy. Itd., itd.
Nic, żadnej sensownej treści. Usilnie wpatruję się w sufit, a kamera czeka na moje pierwsze słowo.
Jeszcze nie jest gotów stworzyć sobie dziś świata.
Czekam jak kapitan Willard na swoją misję, czekam i wariuję. Na litość boską, przecież muszę dokądś zmierzać, coś robić, iść od punktu „a” do punktu „b”, jak w tym piekielnym zadaniu matematycznym. Jestem tu i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. „No excuses” jak w piosence Alice in Chains”. Teraz rozumiem na czym polegała wina Józefa K. Jesteś winny, bo się boisz żyć. Nie chcę wyjść z łóżka. Nie chcę wejść na stopień wyżej. Jest sobota, dziś każdy schodzi stopień niżej.
Komentarze
Prześlij komentarz