DRUGĄ ALEJĄ DO KOŃCA

 


 

Jest w miarę dobrze, wczoraj był pogrzeb, burza ustała, na moście te wyznania, cuda, oczekiwania, akwizytorów mania, wróżki, poeci, pocałunki, śmieci, jak zszywacze umów-trupów odeszły z naszego życia, gdy nikt nic nie widział. Jest dobrze, podatki opłacone, filozofie zgładzone i to jest tylko pewne, zwiewne. Są ściany bezpieczne, są współrzędne i to jest piękne, że kiedyś zwiędnę. Radio z telewizją poszły na złom, wreszcie słychać własny ton.

Po studiach z zakresu filozofogeometrii z elementami niecnej poetyki bredni, badań z zakresu chemii słowa i mętnej metafizyki (trwoga) dziwolągów, byłem właściwie gotów tylko na robotę grabarza. Jeśli się dobrze przyjrzeć, każda filozofia przy śmierci się zdarza, walczy z tym, co przeraża, a ja szczerze mówiąc zawsze nosiłem ten mroczny bagaż. Tego lata świeżo ścięte kwiaty, jak wypłaty pachniały na każdym grobie, perfumy zaświatów dogadzały nam po urlopie. Przechadzaliśmy się z majstrem, wymieniając frustracje wrzące, bo nie lubiliśmy tego, co gorące. jak to mieliśmy w zwyczaju, szliśmy po głównej alei A, nazywanej też „autostratą”, bo w końcu tu traciło się wszystko i zasypiało pod klonową szatą, udając się w nieznaną. Majster ostrożnie zapalił fajkę i wdychał poranne powietrze. Była siódma rano, jakież szczęście, spacer prosił się sam, przed nami był pracowity plan.

 — Tak więc dziś robimy nagrobek Warbulskiej, jej siostrzeniec dał wczoraj zaliczkę.

 — Czyli dał 80 %?

 — Skąd wiesz?!

 — Nieufność i chciwość, robimy dzisiaj, gdyby dał 50%, robilibyśmy za tydzień.

 — No tak, ożeż ty synu — Pstryknął palcami majster i wypuścił z ust chmurę dymu, która wymieszała się z aurą old-spice’a, nostalgia stawiała tu pasjansa.

 — Uaaaahhhh, patrzże, tu musimy przyciąć, za niedługo zniszczy nam ten nagrobek, czyje to? Ożeż, już z dziesięć lat nie ma z nami tego gościa. Tylko pomyśl, dziesięć lat bez podatków, bez golenia i tych wszystkich bzdur.

 — Któż wie, co tam jest?

 — Ból, jak z miłością… — Majster wyciągnął elegancką piersiówkę i wziął łyk natchnienia, by dokończyć frazę — nie wiesz, gdzie idziesz, a potem i tak czujesz smród. — Nie zrozumiałem tej metafory, zresztą nie miałem czasu pytać, co poeta miał na myśli, bo oto podbiegł do nas zasapany człowieczek w wielkich okularach.

 — Panie ratuj! Drzewo po wczorajszej burzy rozbiło pomnik. — Majster wzniósł ręce i spojrzał w niebo z zachętą.

 — Zaprawdę synu, cóż mogę ci poradzić, sięgnij wać pan do kieszeni i sprawdź czy nie masz rozmienić… no i… — Wyciągnął dłoń w kierunku klienta i spojrzał na mnie.

 — Rozejrzyj się no dookoła i zrób jeszcze spis strat, żebyśmy wiedzieli, co i jak, kiedy ludziska będą tu przychodzić ze skargami i prośbami jak do najwyższego, w końcu tu trzeba się godzić z losem, a nie walczyć, nie? Acha, byłbym zapomniał, przygotuj listę dobrych sentencyii

 — Aureliusza, Owidiusza, Horacego?

 — Bierz wszystkich, sentencje zawsze się sprzedają. Podnosimy standardy!

— Taa jest panie majster. — Powiedziałem rozleniwionym tonem i poprawiłem swoją gustowną czapkę z logiem drużyny Trupors, po czym wyciągnąłem zza ucha ołówek, wziąłem swój kajecik i ruszyłem w bój kontrolera. Począłem sprawdzać, czego gdzie brakuje. Oczywiście najbardziej brakowało życia, lecz wyobraźnia rekompensowała te braki. Zawsze po burzy były jakieś straty, szkoda tych utrąconych skrzydeł i rąk stemplujących wieczne daty. Milczeli ci kamienni towarzysze i gapili się w niebo, jakby z nadzieją na coś, od czego myśli me więdną.

Przyglądałem się kolejnym nagrobkom, znając już na pamięć sekwencję następujących po sobie nazwisk, tu i tam współmałżonek dołączył do swojej drugiej połowy i wreszcie mieli swoje wieczne gody, w marmurowym domu z aniołem zgody.

Spacerowałem tak jeszcze, gdy spostrzegłem między drzewami pewną damę, której wygląd i zachowanie budził we mnie myśli mieszane. Rzadko kto rankiem bywał na cmentarzu, ani żywej duszy (niefortunnie mówiąc) a jeśli już, to raczej jakaś strudzona babcia (półżywa), która przyszła zapalić znicz dla swego papcia. Tymczasem kobieta-Kopernik stała na grobie i spoglądała usilnie w niebo, bawiąc się lunetą. Nie wytrzymałem ciekawości i podszedłem do owej tajemniczości

 — Co pani wyprawia? Noc byłaby odpowiedniejsza do takich zabaw? Czy się mylę?

 — W pierwszej chwili w ogóle nie zwróciła uwagi na mą osobę, dopiero po jakimś czasie, odgarnęła włosy brązowe i spojrzała na mnie z dziwnym urokiem, spod niedbałej grzywki, której dłuższe kosmki dotykały jeszcze zadartego noska. Oczy w niej były magnetyczne, morskie, zielone i jeszcze te waniliowe wonie. Czy to natura, czy przemyślany makijaż w stylu Kleopatry Taylor, zwycięstwo jej nade mną (mieć ją) wisiało w powietrzu. Prawy policzek zdobiony przez szramę. Czyżby walczyła z jakąś bestią? Nieźle jak na damę.

Uroda, czy też dziwność, która wychodziła poza gramatyki ramę, jakbyś słyszał tą jedną tylko gamę. Czar trwał. Biżuterii nie szczędziła(jakby się śniła), kolczyki były srebrne, w kształcie hipnotyzujących spirali. Patrzyłem w te dziwne tarcze aż z oddali, choć boju jeszcze nie rozpocząłem, to czułem, że czas na kapitulację. Niech ona ma tu rację. Na dekolcie rzucał się w oczy srebrny wisior zwieńczony kolorowym kamieniem, co wydawał się być różnych kolorów strumieniem. Ubrana w suknię, przeszytą rzemieniem, różnych strzępów materiałów, brązu odcieniem. Kamizelka podobna, jakbyś wziął liście klonu, łączył ze sobą w złocistą materię tonu.

 — W nocy powiadasz dobrodzieju? — Odezwała się wreszcie, kręcąc pokrętłami teleskopu. — Ale chyba nie tutaj, nie na cmentarzu?! — Zdziwiłem się tą odpowiedzią

 — Odmawiasz emocji bagażu, to miejsce aż zbyt jest romantyczne…

 — Doprawdy, komiczne? Brakuje więc jeszcze wilkołaków. — Odparłem.

 — Ależ proszę i to z dokładką. — Zeszła, racząc mnie tą gadką, ostrożnie po stopniach w tych uroczych sabotach, szybko podałem jej rękę, by oszczędzić obcasów mękę. Podeszła jeszcze do wielkiego znicza, jej spektakl miał teraz mnie jako widza, z sukni odpięła jeden ze srebrnych kluczy, po których blask leniwie się włóczył, otworzyła nim pośpiesznie znicz, stojący przy zamyślonej figurze Anioła-Nudziarza, który przy niej miał sylwetkę tragarza. Wyciągnęła zapalniczkę w kształcie kałamarza, bladoniebieski ogień buchnął do paszczy włodarza.

 — Pal się Olimpio, chwała wam umarli poeci. — Wyszeptała pieśni i otarła łzę, a ja udałem, że jesteśmy tylko dziećmi.

 — Wie pan, dlaczego lubię cmentarze?

 — Aż drżę o dalszy bieg zdarzeń.

 — Niech pan zgadnie… lubię słuchać błędnych domysłów.

 — Lubi pani włóczęgów czy sekrety umarłych turystów? — Rzucałem bez pomysłu.

 — Bo tutaj zaczyna się życie! — Powiedziała z niekrytą radością.

 — Doprawdy? — Odpowiedź ta mnie rozbawiła, czułem, że horror-humor się zaczyna. Ona sięgnęła do wielkiej skórzanej torby, co był workiem zszytym z wielu łat bandyckiej kohorty, wyciągnęła butelkę i kieliszki, bynajmniej nie zgrywała tutaj mniszki.

 — Co też pani wyprawia? Stanowczo odmawiam — Byłem coraz bardziej zaniepokojony, może na bal Małgorzaty będę zaproszony.

 —Spokojnie, tym się nie upijemy i snu wiecznego nie przerwiemy, to wywar z szałwii, proszę spróbować — Nalała ostrożnie do kieliszka i podała mi tą czarę goryczy. Odważny to wyczyn, lecz chciałem poznać świat tej czarownicy, jej tajemnicy, spłonąć na stosie jej uroku było chyba najbardziej romantycznym uniesieniem mego wzoru, kiedy podsuwałem erotyki memu oku.

 — A za chwilę się przeniosę do innego świata, czyż tak… czarodziejko? — zapytałem nieufnie patrząc w jej oczu piękno, tam właśnie było sprawy sedno. Nie odpowiedziała, wciąż tajemnicę rozciągała.

Wypiłem z początku łyk i nic, rzeczywiście dobre, lecz nalegała spojrzeniem, by pić póki mogę. Pogrążyła mnie melancholia, głębia uczuć sztolnia

 — To grób pani rodziny?

 — Mojego istnienia przyczyny, olbrzymi pałac, który zje i mnie.

 — Przynajmniej ma pani już lokum…

 — Votum… cóż to znaczy? Jedyne, czego można się tutaj nauczyć, przechodząc obok tych pustych twarzy, że mamy coraz mniej czasu by ma-rzyć. — Złożyła swoją lunetę i schowała do wielkiego wora, który kojarzył mi się z takim, jaki nosi Mikołaj. Zaczęliśmy iść boczną aleją, sprzyjającą nastrojowym rozmowom, drzewa nad naszymi głowami układały się w sklepienia, serce wypełniały czuła mowa, zwierzenia, a za wierzbami jak klatka filmowa wyłaniał się następny grób od nowa.

 — Spójrz tylko tam. — Powiedziała, czerwieniąc się, lecz nie było w tym żadnego nietaktu, wyglądaliśmy na podobnych wiekiem, ciesząc się z tego faktu. Fascynujące bardziej było to, co jeszcze wypłynie z jej ciekawej wyobraźni i zespoli się z siłą hamletowskiej czaszki. Żonglować zaczęła skojarzeniami, które powoli podchwycałem, karmiąc się jej sylwetkami.

 — Prawie taki jak my, trzy lata temu rozstał się z życiem… — wskazała na zdjęcie chłopaka, którego kojarzyłem ze swoich obchodów, jego wiek rzucał się w oczy w tym posępnym miejscu, gdzie zazwyczaj odpoczywają starsi, ci, co mieli się ku odejściu.

 — Jaki byłby dzisiaj? Czy marzeniom swym by podołał? — Pytała zamyślona.

 — Próbujesz dookreślić linię życia? — Spytałem zafrapowany.

 — Los nieznany. Ale non stop piszemy swe narracje, choć na cudzym życiu jest najłatwiej. Wyobraźnia wciąż w nas krzyczy, a tutaj każdy milczy. Od jednego zdarzenia do innego. Tyle lat świetlnych dążenia, w innym wymiarze.

 — W gwiazdach szukasz dla nich zdarzeń?

 — Stąpam po zegarze. Każdą sytuację, goniąc ważę. — Zacisnęła usta w uroczy dziubek.

 — Patrzę, bo tam jest ciekawiej, po prostu ładniej.

 — Zabawniej, w nocy są lepsze widoki.

 — Wtedy wszystko lepiej wygląda, nawet te panny z drogi.

 — Rym za rymem, daj mi chwilę. Problem w tym, że tak się nie da na dłuższą metę, galaktyki, wymiary, anioły i czary, obce to i kręte, za mało na podnietę.

— Ależ z ciebie dziecię. Wyklęte to rozważania.

 — Naiwna jak poetka, a ze mnie czynisz drania

— Proza zawsze walczy z poezją.

 — Marną rzucasz kwestią.

 — Trujesz beznadzieją i nędzą

 — Jesteś jędzą, ale piękną

 — Mętną raczysz mową.

 — Rzuć więc inne teraz słowo.

 — Tam, grobowiec von Rajanów, mówią, kryje wiele skarbów

 — Pajęczyn, zakamarków.

 — Klejnotów, zegarków.

 — O tym śnią złomiarze

 — Takich chcę wydarzeń.

 — A ja wszystko gaszę?

 — O przygodzie ja marzę!

 — Od pocałunku zacznę

 — Oko me baczne. — Tu się odsunęła.

 — Nic na ciebie nie poradzę

 — Że tak słodko kadzę?

 — Widzisz, rytm cię zmusza

 — Atmosfera tutaj duszna.

 — Duchów ci się zachciewa.

 — Fantazja źle się miewa, lecz, poczekaj. — Pogroziła.

 — Nicość to jedyne w tej miłostce.

 — Więc romans w tej dyspucie być nie może.

 — Gorzej, romans jak wiersz-herszt zwodzi i tak tu prowadzi.

 — Czyż nie zgładził do wieczności?

 — Do ruin… do tych marnych włości

 — Te złośliwości.

 — Czy to cynizm? — spytała.

 — Rytmem wszystko żeś owiała, teraz tylko mdłości

 — Ale żeś wymowny… to już wszystkie ości na tej osi?

 — Na realizm się zanosi. — Ukróciłem z żalem te igraszki, dosyć Pani tych waśni.

Wzniosłem kielich pod słońce, usta były jej tak kuszące. Złotym światłem napełniłem czarę, otuliłem blaskiem ją jak szalem, a potem wypiłem to z żalem.

 — Dość poetów się naczytałem, przez nich właśnie przegrałem. Na cmentarzu wspomnień się zakopałem.

 — Mówisz to z dziwnym żartem, lecz czym był ten dialog, rymem, kwiatem? — Spytała nagle, więc przepadłem

 — Ile metafor przeszliśmy tą szosą, pod czyją to uczuć wodzą? — Uwodziła tym spojrzeniem. Nalała mi jeszcze szałwii kolejkę, bym mówił śmielej.

 — Scenografię mamy odpowiednią, brakuje upiorów, aż lica bledną.

 — Aż tak cię oni uwodzą?

— Tajemnicą głodzą.

 — Błądzą i szkodzą. — Rzuciłem szachem matem.

 — A zatem.

Doszliśmy do ostatniej bramy, przy której stał kamienny anioły mały. To już koniec tej wyprawy, bluszcz przykrył wszelkie skarby, brama zgrzytnęła, skończyły się żarty.

 — Idziesz? — odwróciła się w moim kierunku, byłem jak na sznurku, lecz zapytałem gorzko

 — I dokąd mnie zaprowadzisz ty bezimienna? – Puściła oko.

 — Jeśli mi nie zaufasz, nic nie wydumasz, zostaniesz pośród tych ruin, cisza cię utuli. Tu wszystko się kończy, a tam coś się zaczyna, archiwum x mija.

 — Mówisz taką piękną baśnią…

 — Tęsknotą za czymś, co się nigdy nam nie zdarzy, słodką waśnią, co cię zbudzi — podała mi jeden ze swoich kluczy.

Furtka, zamek.

Koniec… on już nie wróci.

 

Duch z ciałem przestał się kłócić.

 

 

 


 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE