PRZYJAŹŃ (KAWKA ZA OKNEM)
To była chwila, błysk świateł z przeciwka, zacinający deszcz, gwałtowny manewr. Uderzenie. Ciemność. Otworzył oczy dopiero w szpitalu, choć wtedy jeszcze nie wiedział, gdzie jest. Wszędzie było biało, tak czysto, że gotów był pomyśleć o filmowych scenografiach nieba. Czy umarł? Ależ nie. Jest w szpitalu. Wszystko dobrze — zapewnia lekarz z nienaturalnym uśmiechem. Pielęgniarka nieco się trzęsie. Czy coś nie tak? Wszyscy go zbywają. Czuje coraz bardziej ten niepokój. Nie, on nie czuje nóg! To jest ten problem. Ależ spokojnie. Jest pan dopiero po operacji. Musi pan być cierpliwy. To były poważne obrażenia. Czyli ciągle czekamy. Tylko na co? Na to aż pacjent pożegna się ze złudzeniami? Rehabilitacja i pozytywne nastawienie. Te sztuczne uśmiechy i ta filozofia, że można przenosić góry. Teraz jego góra siedzi na wózku. Jego dół jest bezwładny. Czeka tylko na wyrok. Tylko to jest gość godny uwagi. Codziennie pyta siebie „co tak długo?!” Inni niech idą do diabła. Niech nie zawracają głowy. Już od dwóch tygodni nikt nie przychodzi z tzw. rodziny czy znajomych. Nie ma o czym gadać i udawać, że on się cieszy, a oni są spokojni, wyciszyli sumienia.
Powrót do domu. Tym razem najgorszy, jaki mógł być. Sanitariusze-siłacze niosą go jak na lektyce. Kurs na trzecie piętro. Do tego wózek. Na razie wypożyczony, pociesza się. Ale potem. Trzeba będzie coś zrobić z tym mieszkaniem, jakiś podjazd albo – gadają między sobą. Czyli jednak chyba już nie ma nadziei. Trzeba czekać i jakoś tu zorganizować – dyplomatyczna odpowiedź. Lekarze i politycy to bracia niosący dobrą nowinę na złych warunkach. Teraz to nowa rzeczywistość. Czuje się jak w tej grze, którą pokazał mu znajomy, gdy poprosił go, by ten usiadł i założył specjalne okulary. Śmiał się z tego. Był kimś innym. Sięgał po jakieś przedmioty na ekranie, choć tak naprawdę machał rękami w powietrzu, jakby próbował się wydostać na powierzchnię. Teraz ta gra zaczęła się naprawdę. Zaczęli zmieniać układ mebli w pokoju, by jakoś mógł się poruszać. Nie było dużo roboty. Mieszka skromnie i ma niewiele rzeczy. Jutro ma przyjść pielęgniarz. Proszę czekać. Dostanie podobno obiad. Powiedzieli i wyszli. Trzask drzwi. Długo siedzi na wózku. Jeździ do przodu i do tyłu. Testuje sprzęt jak dziecko, które przed chwilą dostało zabawkę. Chciałby już zejść, ale nie potrafi. Nic nie czuje. Sięga po kanapkę z papierowej torby i je. Nie przełknie dziś więcej. Za dużo. Siedzi w tym odrętwieniu. Niczego nie potrzebuje. Zaczyna rozumieć nirvanę. Kim był wcześniej? Bardzo sprawnym człowiekiem, żyjącym z dnia na dzień. Teraz każdy dzień będzie taki sam w tym mieszkaniu. Telefon. Oczywiście, że rodzina. Może przyjść, może odwiedzić. Nie, chce pobyć sam. Jest stanowczy. Może jednak? Chcą uspokoić sumienia. Zapewnia, że nie zrobi sobie nic złego. Słyszy odpowiedź, by nie żartował sobie z tych spraw. On na to, że jak będzie śmiertelnie poważny to zwariuje. Zgadzają się. Czasem ma wrażenie, jakby już znał wszystkie kwestie w tym tandetnym spektaklu. Ma kontrolę. I nic nie może go zaskoczyć, zwłaszcza pozytywnie. Koniec telefonów. Zwłaszcza od niej. Wtedy właśnie wracał od niej. Był wzburzony. Pokłócili się. Dobrze, że ma to mieszkanie. Tu może przeczekać niejedną burzę. Ona też dzwoniła. Martwiła się. Jak miło z jej strony. Czuje się doceniony. W nagrodę kończy kanapkę. A co będzie z kwestią pozbycia się kanapki i tej herbatki. Sprawdza dla pewności, jak go już przyciśnie. Drzwi. Podjeżdża do toalety. Musi poćwiczyć parkowanie. Deska. Powoli. Obniżenie bocznego oparcia. I hop. Jak na tronie. I co dalej? Wiadomo. Chwila skupienia. Teraz już tak zawsze. Nad każdą czynnością. Chwila głębokiego skupienia. Znów na wózek. Szum wody. Ręce, mydło, woda, ręcznik. Lżej. Wyjazd. Pokój. Nagle pukanie do okna. Zaintrygowany podjeżdża bliżej. W końcu mieszka na trzecim piętrze. Na parapecie ten czarny ptak, kawka czy jakiś inny. Kawka patrzy na niego jakoś tak dziwnie. Chyba chce jeść. Wyciąga z torby parę kromek chleba. Rozkrusza je w dłoni, podjeżdża i rozsypuje na parapecie. Nie zdążył zobaczyć, czy ptak coś zjadł, bo już ktoś dzwoni do drzwi. Nie jest w stanie zobaczyć, kto. Sięga do zamka. Przekręca. Czuje niepokój. Listonosz. No tak. Znajomy listonosz daje kopertę. Listonosz pyta, czy jakoś pomóc. Nie, dziś w porządku. Zamykanie drzwi. Otwieranie koperty. Nadawca? Ubezpieczyciel Nic dobrego. Tak czuł. Wypłacą tylko część środków. Może starczy na te wszystkie akcesoria ułatwiające życie. Chętnie by się przeszedł i zapytał ich, co jest nie tak? Ale wciąż tkwi na kółkach. To ten mały szczegół. Czuje ten coraz większy lęk, że zgnije na tych kółkach z poczuciem, że chciałby wiele, ale wszyscy są przeciwko niemu. Włącza radio, żeby zagłuszyć niechciane myśli. Uśmiecha się pod nosem, akurat grają „Man in motion”. Cóż za wymowny znak. Wyrzuca kopertę, choć nie może sobie pozwolić na zbyt dużą ekspresję. Przecież potem będzie musiał po nią podjechać i podnieść. Koperta spada na łóżko. Znów słychać pukanie do okna. Zdziwiony podjeżdża do. To ten sam czarny ptak. Tak, to chyba kawka. Nie ruszyła chleba. Dalej stoi na parapecie. Zastanawia się, czy ma coś lepszego? Jedzie do kuchni. Znajduje jakieś ziarna. Trochę słonecznika i czegoś jeszcze. Będzie musiał kupić. Tylko teraz to nie jest takie proste. Co jedzą te czarne ptaszyny? Znów patrzy przez okno. Ona wciąż tam stoi. Nie boi się. Uparta, odważna. Wie, czego chce. Prosi o swoje. Jakie to mądre. Otwiera okno rozsypuje ziarna. To dzisiaj wszystko, co ma dla niej. Zamyka ostrożnie okno, by jej nie przeszkadzać. Patrzy z zadowoleniem na tego rezolutnego ptaka. Teraz wszystko spałaszował. Smacznego kolego. Kawka stoi i patrzy się teraz na niego. Czego znów chce? Tylko, żeby nie zrobiła kupy na parapecie. Potem to strasznie długo się czyści. Nie, chyba nie zrobi. Zna już chyba partnerski układ między tym, który daje pokarm a nią. Trzeba się zachowywać, to dadzą dużo. Długo tak przypatrują się sobie. Wreszcie kawka odlatuje, a on zostaje w tym samym miejscu. Słońce świeci mocniej i przedostaje się przez zasłony. Z daleka to tak wygląda, jakby złoto rozlało się nad nim lub jakby wszedł w szlachetną sepię starych fotografii, portret już dokonany, przeszły. Odjeżdża w cień. Czuje się zmęczony.
Następnego dnia znów inaczej. Pielęgniarz-rehabilitant. Ogólne uwagi, ćwiczenia. Zawsze jest szansa, że stanie na nogi. Znowu ten coachowy haj! Mogę tak wiele, wszyscy są jak przyjaciele i ja w moim zdrowym ciele. Za chwilę kogoś strzelę. Póki co trzeba ćwiczyć. Rehabilitant zostawia posiłek. Całkiem dobra obsługa. Ćwiczy sam. Nagle znów słyszy pukanie do okna. To znowu ta kawka. Ma pan gościa. Żartuje rehabilitant. A tak. Przydałaby się karma dla ptaków, cały zapas. Rehabilitant przyjmuje kasę i daje znak, że za chwilę wróci. Kawka wciąż stoi i się wpatruję w niego. Niezwykłe. Chciałby ją pogłaskać, ale nie chce jej przestraszyć. Patrzą na siebie przez szybę. Rehabilitant wraca. Przynosi pięć kilogramów karmy dla ptaków. Wspaniały zakup. Promocja była – tłumaczy ze śmiechem, wręcza paragon i resztę. Wszystko się zgadza. Uczciwość chodząca. Od razu otwiera worek rozsypuje na małej tacce i kładzie na parapet. Kawka zaczyna jeść.
Rehabilitant wychodzi. Uchyla okno. Dźwięki miasta. Kawka odleciała. Może jutro znów wróci. A w ogóle skąd on ma pewność, że to ta sama. Nie wie, czuje to. Nie długo cieszy się samotnością. Pukanie do drzwi. Tym razem nie listonosz. Tym razem rodzina, by znów zagłuszyć wyrzuty sumienia. Trzeba wpuścić, by się nie martwili. Standardowa gadka o wszystkim i niczym, nawet o polityce, by nie wchodzić na niebezpieczne obszary. A jak dalej będziesz żył? Jednak to pytanie musiało paść. Miał za dobry humor Od czego jest internet. Sprawa jest prosta codziennie trzeba odwalić parę rozliczeń. Był w tym niezły. Potem to przesłać i zaliczyć dniówkę. Wyglądało na proste, ale…
Zaciskał zęby i co chwila uruchamiał videopołączenie, by się pytać o najprostsze sprawy. Musi dać radę. Jak na razie żadnej poprawy. Teraz przynajmniej może siedzieć przed komputerem cały dzień i robić swoje. Ten komputer to prezent od Jaya, bogatego szwagra. Miło z ich strony. Nie muszą go odwiedzać. Wystarczy, że uruchomi skype’ a. Codziennie taka audiencja i rodzina ma spokój i on nie musi się tak spinać. Da radę. Szef wyrozumiały. Zlecają na razie małe sprawy. Codziennie się czegoś uczy. Czasem walnie jakiś błąd. Znów czuje się jak skarcony uczeń w podstawówce. To zupełnie inna robota niż to, co robił wcześniej. Dużo jeździł, sprzedawał. Był wszędzie. W ciągu jednego dnia zwiedził tyle różnych miejsc. Teraz siedział tylko w jednym pokoju.
Któregoś dnia kawka przyleciała i zaczęła pukać w okno, początkowo cicho, nieśmiało, potem coraz głośniej. Ale nic. Cisza. nie było go. Co się stało. Pukanie do okien, pukanie do drzwi. Kawka uderzyła w szybę raz i drugi i w końcu straciła przytomność. Spadła gdzieś w trawę. A on leżał nieprzytomny na podłodze, widząc już ten jasny tunel, którym szedł tak swobodnie.
Komentarze
Prześlij komentarz