LEGO. TEN GENIALNY PLASTIKOWY ŚWIAT

 




Pierwsza scena, niczym brakujący fragment wielkiej układanki. Akcja! Biegnę na dworcu i próbuję dogonić pociąg. Scena jak z „Przypadku” Kieślowskiego, tyle że ten pociąg wygląda jak zestaw Lego Twisted Train, pełen przypadkowych części, zbudowany jakby od niechcenia, a tak cudownie bawialny, że można przy nim spędzać długie godziny. Gdy jedzie, różne elementy się w nim ruszają. Coś się obraca, coś podnosi, a potem kręci. Co za fantazja. Jeden wagon zbudowany w stylu fortu z serii Western, a drugi tabor to zamek z obracającym się teleskopem na górze. Jedziemy. Nade mną obłoki wyobraźni. Pociąg do przeszłości, przenosi mnie w świat, w którym wszystko dało się zło-żyć. Panie i panowie! Następna stacja Lego.

Zamknięte w plastikowym kufrze, jak niezwykłe skarby czekały parę długich lat. Wreszcie otwieram wieko i cudowne wspomnienia znów wracają. Pamiętacie ten dźwięk, gdy w podnieceniu otwieraliście pudełko i wysypywaliście przeźroczyste torebki z dźwięczącymi klockami. Ach jak cudownie brzmiały te klocki, niczym instrument muzyczny, a wokoło roznosił się zapach nowości i kreatywności. Brzmi to jak wyznanie fetyszysty Lego, gdzie każdy aspekt budowy ma znaczenie, od otwarcia pudełka po gotowy model. Kiedyś to było dla nas tajemnicą, dopóki nie kupiliśmy danego zestawu. Dziś możemy przed kupnem zobaczyć na YouTube pełną recenzję wyśnionego zestawu, rozkoszować się niemal każdym etapem budowy z autorem filmu, no może z wyjątkiem tych wrażeń zmysłowych. Kolorowe, różnokształtne klocki prowokują do budowania i szukania nowych kombinacji. Kojarzą się z błogą zabawą jak i z okropną torturą, gdy bosymi stopami nadepniesz na rozsypane dookoła klocki. Chyba większość osób widząc te kolorowe cegiełki z solidnego ABS-u, z którego produkuje się na przykład czajniki elektryczne, uśmiecha się pod nosem i wspomina swoje pierwsze układanki.

„Lego nauczyło mnie szukania nowych rozwiązań” – wspomina Jamie Hayneman, słynny pogromca mitów. Nie lepszy jest jego kolega z programu, Adam Savage, który co jakiś czas dzieli się z fanami swoimi kreacjami Lego na swoim kanale YouTube Adam Savage Tested. Jego najsłynniejsze dzieło to ruchomy Syzyf. Kreacja ta przypomina trochę mechaniczne zabawki z pozytywką z początku XX wieku. Lego spotyka się z robotyką i mechaniką, a to dopiero początek. Ale zasada zawsze jest ta sama: tu odjąć, tam dodać, przebudować, zmienić, udoskonalić, cofnąć. Z Lego zawsze masz poczucie, że możesz coś zmienić w tej konstrukcji życia. Brzmi znajomo? Podobnie przecież wyrażał się Steve Jobs, tłumacząc w ten sposób swoją filozofię, że również TY możesz wpłynąć na rzeczywistość, coś w niej zmienić, zaprojektować od nowa. Choć Jobs nie bawił się plastikowymi Lego, co raczej zestawami Małego mechanika (coś w stylu Mechano – jakby Lego Technic, tyle że metalowe), to wykształcił w sobie umiejętność wymyślania odważnych rozwiązań. Do swojej fascynacji Lego również głośno przyznał się także Larry Page. Współtwórca przeglądarki Google stwierdził, że to właśnie dzięki tym kolorowym klockom obudził w sobie inżynierską pasję. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że Lego wychowało znacznie więcej architektów i inżynierów niż niejedna prestiżowa politechnika. Choć i słynny piłkarz David Beckham lubi składanie modeli Lego. Ale wątpię, by pasja do klocków przyczyniła się do jego sukcesu piłkarskiego. Swego czasu Lego wypuściło serię Football wzorowaną nieco na starych piłkarzykach sprężynowych. Buduj z nami stadion i strzelaj gole. Niesamowita zabawa i interakcja. Ciekawe, ilu fanom Lego udało się strzelić gola życia i zbudować sobie swoje wymarzone życie? Z naszego polskiego podwórka, to Dawid Posiadło i Taco Hemingway wspominali o pasji do klocków Lego, co być może zaprocentowało twórczym układaniem sampli i akordów w ich muzyce.

Lego przestało być już zwyczajną zabawką, a stało się pewnego rodzaju filozofią, kreatywnym sposobem na życie, gdzie „szuka się połączenia i rozwiązania”. Wokół plastikowych cegiełek wyrosły liczne programy, talent show, gry komputerowe. Lego blichtr i moda. A ponad tym wszystkim niezwyciężona kreatywność, która pozwala nam wyjść z niejednej opresji i znaleźć nowe połączenie, jak to widzieliśmy u McGyvera. Bo czyż nie chcielibyśmy budować swego życia, tak się je buduje z klocków, cegiełka do cegiełki? Byłoby wspaniale. W niektórych psychoterapiach, by ułatwić pacjentowi wizualizację jego życia, stosuje się takie modele. Lego to przecież sztuka budowania, szukania połączeń między kolorowymi atomami, które tworzą ten niezwykły świat. Każdy element Lego to jakby esencja danej cząstki rzeczywistości. Roman Ingarden nazywał to fenomenami, jak „ptakość” ptaka (wiem, brzmi przedziwnie), „pieskość” psa i itd. W języku Lego pies to figurka słynnego owczarka niemieckiego, z kolei zielony liść to liść palmy, równo wycięty i symetryczny. Ptak to kolorowa papuga, uchwycona w pozycji siedzącej, a z kolei nietoperz został ukazany z rozwiniętymi skrzydłami niczym logo Batmana. Wydaje się, że każdy element Lego wygląda jak logotyp, idealnie skrojony, minimalistyczny, nieprzesadzony, wchodzący w skład tego genialnego, plastikowego języka, z którego dorośli i dzieci budują swoje niezwykłe opowieści i światy.

Czyżby Lego stanowiło niezwykły język, złożony z fenomenów, którymi moglibyśmy się porozumieć bez przeszkód? Taką wizję snuł w „Podróżach Gullivera” Jonathan Swift, choć co niektórzy erudyci mieliby problem z targaniem w worku głębszych znaczeń. Ale jednak jest coś na rzeczy, gdy jeszcze w czasach przedszkolnych wysypywaliśmy swoje klocki z worków i wspólnie budowaliśmy jakąś przestrzeń, w której przeżywaliśmy przygody. Porozumiewaliśmy się z kolegami za pomocą klocków, elementów-słów. Mieliśmy wspólny cel: zbudować twierdzę pełną pułapek. Podejrzewam, że dzieci z różnych krajów zebrane wokół klocków, szybko znalazłyby porozumienie, skupiając się na budowie tego lub innego zestawu. Niezrozumiałe słowa zmieniłyby się w plastikowe symbole, tworzące niezwykłą wieżę Babel. I pomyśleć, że są na świecie ludzie, którzy zajmują się tym zawodowo. Szczęściarze codziennie obracają w rękach plastikowymi kostkami, szukając nowy rozwiązań w swojej obiecującej budowli. Hej, widziałeś mój projekt? Szef był zachwycony. Może dostanę awans? Musimy dobudować jeszcze jeden segment. Może pomogą nam fani? Na fanów zawsze można liczyć w twórczej budowie nowych projektów Lego. Akurat teraz, w trzydziestą rocznicę powstania słynnego zestawu statku Piratów „Black Seas Barracuda”, Lego wypuściło specjalny set, inspirowany oryginalną serią piratów i pomysłem fana, Pabla Sancheza, który już od dłuższego czasu zamieszczał na stronie Lego Ideas swoje imponujące pomysły. Trzeba przyznać, że Lego pod kątem marketingu i komunikacji osiągnęło wspaniałe wyniki, by zaktywizować swoich wiernych fanów do współtworzenia danego produktu. Nie ma większego zaszczytu, niż zapisać się w historii swojej ulubionej firmy jako współprojektant. A zasada jest taka: jeśli dany pomysł osiągnie liczbę 10000 głosów poparcia, projekt może liczyć na oficjalną realizację, oczywiście wedle standardów firmy. Na przykład Thomas Paulson, który był inicjatorem zestawu o numerze 21301 – BIRDS, w swoim oryginalnym projekcie zakładał przynajmniej pięć lub sześć skrzydlatych braci. Lego zredukowało jego projekt do trzech głównych ptaków. Bo nie wystarczy tak po prostu złożyć sobie swój wyśniony, wypasiony zamek z mnóstwem detali. Trzeba przeliczyć elementy, sprawdzić, jak to przełoży się na koszty produkcji i w ten sposób ustalić w miarę atrakcyjną cenę dla klienta. Oto mamy odpowiedź, dlaczego zestawy Lego zawsze były tak skąpo skrojone. Wiadomo, że wprowadzanie nowych elementów, skomplikowanych form zawsze podwyższa koszty. Tańszy jest smok zbudowany z małych klocków (w stylu serii Creator), niż wielka, gotowa figurka smoka, do której potrzeba specjalnej formy.

Bycie designerem to marzenie niejednego fanatyka Lego, ale jak w każdym twórczym zajęciu to także sztuka kompromisów. Można budować cały tydzień niezłą serię, która jednak okaże się niewypałem i trzeba ją schować na jakiś czas do szuflady. Na stronach poświęconych starym seriom Lego, można znaleźć sporo archiwalnych zdjęć niezrealizowanych projektów (archiwum Nielsa Millana Pedersena) dotyczących Lego Space, Sea/Atlantis/Aquazone, czy okresu wojen Napoleońskich. Ale czas z Lego nigdy nie jest czasem straconym, wysiłek wyobraźni zawsze pobudza, by sięgać dalej. Za parę lat można udoskonalić zapomniane projekty i jeszcze raz je wykorzystać. Szczęśliwy designer-fan, którego projekt został zrealizowany w ramach serii Ideas poza radością współtworzenia może liczyć także na zyski ze sprzedaży swego zestawu. Podobnie ma się rzecz w Ikei, gdzie dany produkt w sprzedaży przynosi zyski nie tylko firmie ale i projektantowi. O ile serie Lego po jakimś czasie przechodzą do lamusa, by zrobić miejsce nowym zestawom, o tyle w Ikei pewne produkty trwają przez długie lata. Oto marzenie każdego designera, by zaprojektować coś tak prostego, pięknego, ponadczasowego, co będzie się utrzymywało przez lata na rynku i dawało mu stały zysk. Nie bez powodu przywołuję tu Ikeę, jako kolejny doskonały przykład skandynawskiego wzornictwa. Akcesoria Ikea są niczym elementy Lego, które pomysłowy użytkownik może układać i przerabiać jak chce. Wystarczy przejrzeć różne poradniki DIY na YouTube, gdzie pomysłowi użytkownicy dostosowują („hackują”) dane akcesoria do swoich projektów. Nie dziwne, że w końcu IKEA i LEGO spotkały się ze sobą (zaczynały przecież od tego samego: produkcji mebli), aby zrealizować wspólny projekt wielkich pojemników o kształcie klocków, które można ze sobą łączyć i oprócz przechowywania, tworzyć wielkie budowle.

Zapewne ten prosty i funkcjonalny styl Ikea otacza projektantów Lego w głównej siedzibie Billund, gdzie codziennie głowią się oni, jaką przygotować nową serię, którą pokochają dzieciaki. Gdy wpiszemy w Google hasło „lego headquarters inside”, przekonamy się, że większość pomieszczeń jest urządzona jak przedszkolne sale, gdzie nawet jest zjeżdżalnia. Ten designerski trend dominuje już w licznych biurach różnorakich korporacji, zwłaszcza tych, gdzie liczy się kreatywny wysiłek pracownika. Miejsce pracy sprzyja natchnieniu, uwalnia dziecięcy zapał, sprawia, że czujesz się komfortowo i jesteś bardziej wydajny. Na ścianach oprócz słynnych ludzików namalowane jest niebo, a na podłodze położone są wykładziny, imitujące trawę. Pod sufitem zawieszone są różne klockowe dzieła sztuki, które także stoją na regałach Kallax Ikea. Tak zresztą również jest urządzony Lego House (muzeum Lego), zaprojektowany przez Bjarke Ingelsa, gdzie fani klocków mogą podziwiać wszystkie zestawy i rzecz jasna pobawić się trochę Lego (nie tylko tymi tradycyjnymi cegiełkami, ale także różnego rodzaju aplikacjami na dużych dotykowych ekranach). Uwagę zwraca kilkunastometrowe drzewo, zbudowane z klocków, na którego gałęziach osadzone są różne kultowe serie tematyczne jak Lego Space, Pirates czy Castle. Wszystko zaczęło się od drzewa, drewna, zakładu stolarskiego, a potem kreatywność firmy rozrosła się do niezwykłych rozmiarów, by dziś witać kolejnych turystów i czarować blaskiem kolorowych klocków. Oto drzewo kreatywności, z którego każdy zrywa „zakazane owoce”, by wyrazić siebie. Designerzy Lego doświadczają tego codziennie, by wyrazić w nowych seriach Lego dziecięce fascynacje i obecne trendy.


 


 

Tylko pomyślcie, że oto budzicie się rano ze świadomością, że musicie iść do takiej pracy. Człowiek by wyskakiwał z łóżka jak z procy, by potem cały długi dzień bawić się klockami jak w przedszkolu. Oczywiście nie wygląda to z pewnością tak słodko, bo w końcu to jest praca, gdzie musisz się wykazać swoją kreatywnością i mieć konkretne wyniki. Niemniej model, na którym jest ci dane pracować wyzwala z pewnością pozytywne emocje. W jednym z dokumentów o Lego możemy zobaczyć, jak wygląda rekrutacja na stanowisko designera Lego (gdzie także masz odpowiednie stopnie: od juniora po seniora). Dobrze, jeśli masz za sobą edukację w stylu: wzornictwo przemysłowe, grafikę. Masz wyczucie estetyki. Może jesteś modelarzem, czułym na miniaturę i detal, może architektem, inżynierem, a może po prostu jesteś wiecznym dzieckiem. Twój zawodowy background to jedno, najważniejsze i tak są same warsztaty rekrutacyjne, na których pokazujesz swoje umiejętności budowniczego przed zespołem doświadczonych projektantów Lego. Ta formuła potem została przeniesiona do programu telewizyjnego typu reality-talent-show, Lego Masters (również w wersji polskiej), gdzie udział biorą zarówno dzieci jak i dorośli. W kategorii dorosłych, zwycięzca, AFOL może liczyć na etat w firmie Lego jako designer. Tak było właśnie z Boonem Langstonem, który wygrał amerykańską edycję Lego Masters. Wcześniej udzielał się w wielu różnych wystawach, projektach, w tym swoim autorskim Boone Builds, gdzie prezentował swoje niezwykłe budowle.

Podczas rekrutacji w siedzibie firmy, Senior Designers oceniają potencjalnego kandydata, jak pracuje w zespole, czy potrafi wymyśleć ciekawą serię zestawów, które w całości opowiadają jakąś historię. Wszystko to wygląda tak, jakbyś wszedł do wielkiej sali zabaw i miał pokazać starszym kolegom, co udało ci się zbudować. Jeśli przejdziesz pomyślnie taką rekrutację, to tak będzie wyglądało twoje życie zawodowe. Będziesz co chwila pokazywał swoim kolegom, co nowego zbudowałeś, choć oczywiście będziesz musiał oszczędniej dysponować klockami i zrezygnować z wielu detali, by koszty zestawu były niższe. To może się okazać najbardziej frustrujące, by budować oszczędnie i dawać dziecku kreatywną przestrzeń w zestawie. Tego dowiadujemy się z historii Justina Ramsdena, który jako pasjonat Lego, budowniczy wystaw, twórca różnorakich rzeźb ze słynnych klocków, odwiedza z kamerą centralę duńskiej firmy, przechodzi proces rekrutacyjny, by już za parę lat zaprezentować nam imponujący Zamek Hogwart w pełnej krasie, zestaw o wartości prawie dwóch tysięcy złotych. W innym dokumencie poświęconym Lego („Megafabryki”) poznaliśmy Sama Johnsona, który jeszcze jako żółtodziób realizował z projektantami seniorami kultowy komisariat policji. Niedawno to on (razem z Austinem Williamem Carlsonem) zaprojektował wcześniej przywołany tu set „Barracuda Bay” (na podstawie idei fana Pabla Sancheza), będący nostalgicznym powrotem do kultowej serii Pirates.

Zestaw jest o tyle ciekawy, że dostajemy tu właściwie dwa ciekawe sety, jak w serii Creator. Z jednej strony mamy wyspę, na której rozbił się słynny statek piratów, a rozbitkowie postanowili z jego wraku zbudować sobie coś w rodzaju portu. Miło zobaczyć na wyspie fragment kamiennego bożka z dawnej serii Islanders. A co najważniejsze, całą bandą piratów dowodzi stary znajomy, nieustraszony Kapitan Rudobrody. Bardzo charakterystyczna figurka, która również doczekała się specjalnego setu jubileuszowego. W ekskluzywnej serii Lego House, dostępnej tylko w Danii można nabyć wielką figurę rudego kapitana, zbudowanego z kilku tysięcy klocków. Wygląda imponująco i kosztuje równie dużo (około dziewięciuset złotych). Kapitan trzyma w ręku mapę, szkoda jednak że nie ma przy sobie swojej czerwonej papugi. A my jeszcze wróćmy na pokład poprzedniego zestawu. Drugą jego wersją jest piękny statek Barracuda z przed katastrofy, który dopływa do zielonej wyspy. Piraci znów ruszają na poszukiwanie skarbów, podobnie jak oddani klienci Lego, łapiący się po kieszeniach, by wydać na ten zestaw ponad tysiąc złotych. Założę się, że oprócz dzieciaków, z chęcią kupią go dorośli fani Lego, którzy w 1989 roku nie mieli dość oszczędności, by sprawić sobie tą legendarną Barracudę, która miała jeszcze swój powrót na początku roku 2000. To był ciekawy przypadek, gdy firma na życzenie fanów wznowiła produkcję tego wyjątkowego zestawu, który dziś znów jest czymś w rodzaju trudno dostępnego „antyku”, o który sentymentalni fani biją się na aukcjach. Warto wspomnieć, że kultowy set z przed prawie trzydziestu pięciu lat projektował mój ulubiony designer, Niels Millan Pedersen, który stoi za większością klasycznych piratów z lat dziewięćdziesiątych. Ale w jego projektach również można zobaczyć parę interesujących zestawów Castle (słynne zamki o numerach: 6086, oraz 6090). Wreszcie to on zaprojektował słynną figurkę „szkieletora”, z którą na początku były spore problemy, gdy Lego podchodziło zbyt restrykcyjnie do spraw „śmierci” (za to duch świecił już od 1989 roku). Ostatecznie szkielet zadebiutował w 1995 roku, nomen omen w roku, w którym zmarł Godtfred Kirk Christiansen, prezes firmy.

Sama figurka szkieletu odegrała również niebagatelną rolę w kontrowersyjnym dziele Zbigniewa Libery: „Lego obóz koncentracyjny”, gdzie artysta odtworzył w klockowej rzeczywistości obozy koncentracyjne, w których więźniami były właśnie szkielety. Również strażnicy w strojach policjantów mieli trupie główki. Do kompletu Libera dołączył idealnie podrobione opakowania Lego z numerami katalogowymi, tak jakby rzeczywiście ten zestaw wyszedł z fabryki Lego. Dzieło groteskowe, przerażające, a może nawet wywołujące dziwny uśmiech pod nosem. Zabawkowy pomnik zagłady, prowokujący do zadumy albo zachęcający odbiorcę do zabawy w oprawców i ofiary? Dzieło to zostało w 2011 roku odkupione przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej od prywatnego kolekcjonera sztuki za kwotę 245 000 złotych. To chyba jeden z najbardziej jaskrawych przykładów, gdzie klocki mogą służyć artystom, performerom jako doskonały surowiec do wyrażania ich idei.

Co do tych szkieletów, to Niels Pdersen z wyżej wspomnianym Samem Johnsonem zrealizował również zestaw z serii Ideas, przedstawiający trzy szkielety dinozaurów w muzeum, gdzie znalazło się także miejsce na ludzki szkielet w kapeluszu Indiany Jonesa (21320 Dinosaur Fossils). Ten temat szkieletów nawet nie dziwi, bo sam Niels z wykształcenia jest archeologiem. Nawet jego image – ubranie safari, kapelusz w stylu Indiany Jonesa przypomina o serii Adventurers, gdzie głównym bohaterem był nieustraszony Johnny Thunder. Zresztą w tej serii Pedersen również maczał palce, projektując średni zestaw o nazwie „Oasis Ambush”. W firmie Niels jest od ponad czterdziestu trzech lat, choć teraz bardziej udziela się on jako freelancer niż stały pracownik. Pamięta on dobrze stare metody wprowadzania nowych elementów, przez formowanie i rzeźbienie w glinie, a potem przygotowywanie odlewów i form. Pracował on z Danielem Augustem Krentzem, projektantem słynnego Żółtego Zamku, pod skrzydłami Jensa Knygarda Knudsena, twórcy minifigurki, którego pożegnaliśmy w marcu 2020 roku. Tak, odgarniam klocki i wreszcie trafiam na tego kultowego ludzika. Oto właśnie projekt Knudsena: mały, zgrabny człowieczek o ruchomych rączkach i nóżkach, ten uśmiechnięty ludzik, który po latach bardzo ewoluował jeśli chodzi o ekspresję buzi, ale i formę, gdy nakłada mu się inne głowy (seria kosmitów i stworów). Jeszcze ciekawsza była seria trochę większych Ludzików Technic, których rączki i nóżki zginały się w stawach. Moją uwagę zawraca przerażona buźka, która doskonale oddaje zdumienie klienta sprawdzającego ceny klocków.

Lego nigdy nie było tanie. Te opowieści znamy z czasów, gdy zagraniczne towary królowały w Pewexach i całe rodziny składały się na zestawy dla swoich najmłodszych pociech. Dziś Lego przestało być zwykłą zabawką i tak naprawdę wątpię, czy większość nabywców Lego to dzieci, które chcą się nimi po prostu pobawić. Być może te najbardziej typowe, tradycyjne zestawy, mieszanki kolorowych cegiełek trafiają jako prezenty dla najmłodszych. Bardziej wybredne dzieciaki polują na te futurystyczne serie tematyczne jak Ninjago czy Star Wars, które można dostać od święta nawet w Lidlu. Ale potem już zaczynają się zestawy za klika tysięcy złotych. Czy kiedykolwiek bylibyście gotowi zapłacić KILKA TYSIĘCY złotych za jeden zestaw? Wbrew odstraszającym cenom, co roku pojawiają się nowe wielkie zestawy, czekające na kolekcjonerów. Są to tzw. sety ekskluzywne, ukazane w większej skali, gdzie designerzy mogli się bardziej skupić na detalach. Takie zestawy przeważnie są dedykowane właśnie AFOLOM, dorosłym fanom Lego, którzy dysponują większym budżetem niż rozkapryszone dzieciaki i mają więcej cierpliwości przy składaniu skomplikowanych połączeń. Zestawy typu Exclusive są bardziej traktowane jako eksponaty, ozdoby, pięknie prezentują się na półkach (i szybciej kurzą) i na ścianach (mozaika Beatlesów czy Batwing), a po kliku latach zyskują na wartości. Kompletne, w oryginalnym pudełku z instrukcją, mogą zostać sprzedane po paru latach za dwa razy więcej. Lego stało się nową walutą, inwestycją, tak jak numizmatyka czy filatelistyka, tylko więcej w tym zabawy. Słynny zestaw Sokoła Millenium z tak zwanej serii Ultimate Star Wars, o numerze katalogowym 75192 osiągnął cenę 3000 złotych. Z kolei cena Imperial Destroyer aktualnie wynosi 5000 złotych. Nie można oczywiście pominąć faktu, że te zestawy są droższe także z powodu samej licencji Star Wars.

 

Kto da więcej, kto da więcej za te kilogramy plastiku?

 

Przyjął się nawet taki stereotyp, że ekskluzywne sety za kilka tysięcy złotych kupują sobie korposzczury i geeki, którzy w dzieciństwie nie mieli szans na kupno ulubionych zestawów, bo za bardzo byli pochłonięci zakuwaniem. Wtedy tracili dzieciństwo na naukę (całkiem rozsądnie), a teraz, mając dobre posady za biurkiem i komputerem, wykupili sobie nowy pakiet na dzieciństwo, wypełnione cegiełkami Lego lub innymi drogimi zabawkami i grami. Jaki stąd wniosek? Trzeba się wspinać po szczeblach kariery, by znów sobie wykupić tą super zabawkę? Każda motywacja jest dobra, by przebudować swoje życie, czyż nie?

Jeśli chodzi o nowe produkty, Lego nie pozwala się nudzić swoim wyznawcom. Świat przyspieszył i Lego nie zamierza być w tyle. Nowości klockowe szybko schodzą i pojawiają się coraz to nowe serio. Nowy film z jakimiś superbohaterami na ekranach kin i już widzimy odbitkę w zestawach Lego. Ciężko nadążyć z „obowiązkowymi zakupami” dorosłego fana, zachowując przy sobie chociaż parę drobniaków na czarną godzinę. To nie to samo co dwadzieścia lat temu, gdzie spokojnie mogłeś w dwa lata zebrać całą serię klocków, odkładając do skarbonki zaoszczędzone pieniądze. Teraz trzeba się śpieszyć i mieć coraz grubszy portfel. Mam wrażenie że Lego urządza tu dosyć niezdrowy wyścig na coraz to efektywniejsze nowości. Najbardziej zdesperowany klient-kolekcjoner wyda całą pensję, a pewnie i zadłuży się w banku, by zdobyć ten czy inny zestaw z limitowanej serii. Potem jednak powinno mu się to zwrócić w dwójnasób.

Przebieram rękami po tym plastikowym złocie, które teraz może być warte całkiem sporo. Na aukcjach internetowych legendarne sety z przed trzydziestu lat, nawet nieco porysowane, popękane, zakurzone jak Skull Eye Schooner czy Black Kinght Castle, kompletne z oryginalnym opakowaniem, osiągają już ceny kilku tysięcy złotych, czyli tyle, co nowe zestawy serii Exclusive albo Ultimate Models. Ale może jeszcze nie czas się z nimi rozstawać, tylko odłożyć na półkę i wracać do nich co parę lat, by odczuwać ten cudowny klimat złotych lat dzieciństwa. Bezcenne uczucie. Tymczasem układam z nudów kolejne, klockowe łańcuchy DNA. Tworzę dziwne pojazdy rodem z legendarnej serii Time Cruisers z 1997, dzięki której przeniosłem się w czasie do zupełnie innego wymiaru. Różne wariacje, ale jednak ten sam kod genetyczny. Tak, jak lubimy wracać do ulubionych motywów, tak i firma Lego, obserwując dane trendy, lubi odświeżać stare zestawy z nowymi funkcjami i wzornictwem. W 2012 roku zobaczyliśmy znów znajomy pociąg duchów z ruchomymi elementami (seria Monster Fighters), który po części nawiązywał do pociągu z Time Cruisers. Z kolei seria Pharaoh Quest to powtórzenie Adventurers w Egipcie, podobnie zresztą jak Indiana Jones. Lone Ranger to powtórka oryginalnego Lego Western, czy wreszcie Piraci z Karaibów to zgrabniejsza wersja oryginalnych Piratów z lat dziewięćdziesiątych. Jednak najdłużej utrzymującą się serią (już 25 lat na rynku) są Gwiezdne Wojny na licencji Lucasa/Disneya, czyli bardziej komercyjny powrót do wszystkich kosmicznych serii Lego (Spyrius, Ice Planet, Space Police, UFO, Exploriens). Historia lubi się powtarzać. Te same tematy, ale bardziej dopracowane. Znacznie bogatsza paleta kolorów, ciekawsza ekspresja ludzików i o wiele więcej kształtów różnych klocków, daszków, łuków itp. umożliwiających budowę bardziej nieregularnych, obłych kształtów. Coraz mniej zestawów przypomina te kanciaste, „pikselowe” twory. Teraz każda krawędź jest odpowiednio zakończona, przez co modele są lepiej odwzorowane. Ale jednocześnie nie tracą tego uroku „cegiełkowego” Lego.

W podziemiach nowo wybudowanego Lego House znajduje się wielkie archiwum Lego Vault, gdzie są zebrane praktycznie wszystkie zestawy, jakie kiedykolwiek firma wyprodukowała na przestrzeni sześćdziesięciu lat. Kod genetyczny firmy, zbudowany z kilkudziesięciu tysięcy zestawów.

 


Niezwykła skala czasu, istne sanktuarium dla każdego kolekcjonera, który chce zobaczyć w jednym miejscu te wszystkie zestawy. Określenie „sanktuarium” jest tu o tyle trafne, że nie ma tu mowy o jakiejkolwiek zabawie. Chodzi o samo przebywanie w tym miejscu, o wspomnienia zawarte w tych starych zestawach. Zestawy są zapakowane w oryginalne pudełka i ułożone chronologicznie na wielkich przesuwnych regałach. Tu można zobaczyć tą niezwykłą ewolucję firmy, która zaczynała od drewnianych zabawek, by potem przejść na plastikowe cegiełki. Następnie produkując pierwszy pociąg elektryczny, kończąc wreszcie na zaawansowanej, zrobotyzowanej serii Mindstorms, współpracującej z aplikacjami na smartphonie. Co za ewolucja, ale i przestroga, bo przecież nie wszystkie serie (choćby Belville stylizowane na Barbie czy Galidor) osiągnęły sukces. To także inspirujące miejsce dla samych projektantów Lego, którzy chcą natchnąć się nowymi pomysłami, poprzez powrót do starych idei, niczym do starych przodków i wedle ich receptur stworzyć jakiś niezwykły zestaw z oryginalnym konceptem bawialnym, a także w zgodzie z obecnymi trendami wzornictwa.

My jednak cofamy zegar do początków powstawania tej firmy, której historia brzmi jak baśń: „dawno, dawno temu żył sobie pewien stolarz. Gepetto? Nie, to był Ole Kirk Christinsen, ale w swoje zabawki tchnął równie wiele radości, co Gepetto. Zabawne, że dziś mówimy o tak astronomicznych cenach zestawów, podkreślamy ekskluzywność Lego. Lego stało się prestiżowe, jest jak Mercedes wśród zabawek. A przecież sama firma zabawkarska powstała dziewięćdziesiąt lat temu w ubogim warsztacie stolarskim. Na początku były meble, przedmioty codziennego użytku, potem był kryzys, a potem przyszły zabawki. Bo zabawa zawsze dobrze się sprzedaje, chociaż w tych niepewnych czasach wojennych… trudno było powiedzieć, że te drewniane zabawki przyniosą fortunę Olemu Kirkowi Christiansenowi, tak jak jego spadkobiercom.

Przekształcenie warsztatu stolarskiego w firmę zabawkarską Lego było chyba trochę jak akt desperacji. Ole miał już za sobą problemy finansowe i śmierć żony. Wdowiec po czterdziestce został z czterema synami i to dla nich zaczął wyrabiać te różne zabawki, jak samochody, kaczki na kółkach, czy joja, które potem posłużyły też jako koła do innych pojazdów. Synom spodobały się te cuda, więc Ole rozpoczął większą produkcję, angażując do pracy w warsztacie swoje pociechy. Pracowali wszyscy jak mogli, by zapomnieć o przytłaczającej rzeczywistości, choć najbardziej wyróżniał się najstarszy syn Olego, Godtfred, który miał smykałkę do interesów. To on wprowadził Lego na szerszy rynek. On zawsze miał dobre pomysły, jak wypromować firmę, choć nie zawsze dbał tak o jakość produktów, jak jego ojciec, stary rzemieślnik. Znana jest anegdota, gdy Godtfred pochwalił się ojcu, jak zaoszczędzić na lakierze na zabawkach. Wystarczą dwie warstwy a nie trzy, jak proponował ojciec. Ole był oburzony taką oszczędnością. Na jakości nie wolno oszczędzać, a w warsztacie powiesił tablicę z napisem „ tylko najlepsze jest wystarczająco dobre”, co do dziś stanowi motto firmy. Ole dbał o jakość, ale i on nie był ślepy na nowinki techniczne. Zafascynowany maszyną do wyrabiania plastikowych cegiełek, którą zobaczył na targach w Kopenhadze, postanowił, że wykorzysta ją w swoim warsztacie. Drewno było coraz droższe, więc firma w końcu przerzuciła się na plastik.

Pamiętam, jak będąc dzieckiem, kupiłem na targu paczkę takich plastikowych cegiełek, które były oparte na idei Lego. Plastik był nieco giętki, elementy z trudem się łączyły, a ja byłem wkurzony. Być może tak na początku wyglądały pierwsze klocki, dopóki nie poprawiono technologii materiału (wybór twardego ABS-u). Łączone cegiełki to pomysł stary jak świat, ale w świecie zabawek pomysł ten wypromował Anglik, Hilary Page, założyciel firmy Kiddicraft. To jemu trzeba oddać sprawiedliwość i pierwszeństwo, gdy myślimy o łączonych cegiełkach. Jednak cegiełki Kiddicraft nie miały od spodu żadnych gniazd, tylko pustą przestrzeń, zatem trzymały się luźniej siebie. To Lego, a konkretnie Godtfred Kirk Christiansen wprowadził do środka gniazda, które sztywniej trzymały klocki, a zarazem dawały użytkownikowi możliwość swobodnego odczepienia ich i zmiany pozycji, no i wreszcie zabawy w obrębie wielkiego systemu.

 

System! Oto jest to!

 

To był przełom w branży zabawkarskiej. Ale zanim ten sukces nastąpił, Ole i jego synowie musieli zmierzyć się z pożarem warsztatu pełnym drewnianych zabawek. W jedną noc stracili cały dobytek i sporo szkiców nowych pomysłów. Niejeden by się załamał i zupełnie zrezygnował z dalszego rozwoju firmy, ale Christiansen postanowił jeszcze raz spróbować. Nazwa firmy zalśniła przed oczami jak nadzieja. W języku francuskim „Legere” oznacza światło. A duńska zbitka „Le Godt” oznacza baw się dobrze, natomiast w łacinie nazwę firmy tłumaczy się jako „składać”, co jeszcze lepiej koresponduje z filozofią całego produktu. Mimo kryzysów poskładaj porozrzucane części i spróbuj jeszcze raz. Ja też się wkurzałem, jak rozwalały mi się budowle Lego, płakałem, a potem zaczynałem od nowa. Zaczynałem od porządnych fundamentów, wzmacniałem łuki. Czułem się dumny, gdy znów wznosiły się przede mną wysokie wieże, a potem trach. I znów trzeba się zastanowić nad swoim projektem i nad samym sobą. Gdzie robię błąd, dokąd zmierzam? Jestem niechlujny, czy za bardzo się śpieszę? Chwila na oddech, feedback. Spokój, by przyjąć kolejną porażkę. Która to już kolei? W historii Lego zdarzył się kolejny pożar warsztatu. Kto by to wytrzymał? Ale rodzina Christiansenów znów się podniosła po upadku, by przez kolejne dziesięciolecia zaliczać serię sukcesów. Aż znów kolejny krach i pytanie. Co robię nie tak? Gdzie przełożyć klocki, by nic się nie zawalało? Tak hartuje się charakter firmy, jej „dusza”, jej idea, esencja, to coś, co ciągle ma przed oczyma wizjoner, gdy stoi pośród ruin spalonej fabryki. Znów można zbudować coś od nowa – jeszcze silniejszego, jeszcze piękniejszego.

Dziś, gdy mijam alejki sklepowe i zerkam na zestawy Lego w świątecznych promocjach, patrzę nie tylko na sam zestaw, ale również na logotyp firmy, który znają wszyscy: młodzi i starzy. Przypominam sobie jej historię, te wszystkie wydarzenia, które klocek po klocku zbudowały to plastikowe imperium. Teraz rozumiem, dlaczego te klocki są tak drogie. Są wytrzymałe, tak samo jak wytrzymała jest ta firma, pracująca przez lata na zaufanie kolejnych generacji klientów.

 

Tato ja chcę Lego. No pewnie, że Lego, ja w twoim wieku także bawiłem się Lego.

Po śmierci Olego to Godtfred oficjalnie stanął za sterami Lego. Sam doczekał się trójki dzieci, które z uśmiechem (chyba nie musiały udawać) pozowały do zdjęć, zdobiących kartoniki z klockami. Szło coraz lepiej, firma się rozwijała, wprowadzono pierwsze kolejki elektryczne Lego. W Billund powstał słynny Legoland i lotnisko. Szło wspaniale. Aż w 1969 roku doszło do tragedii. W wypadku samochodowym zginęła córka Godtfreda, Hanna. Znów misternie budowana konstrukcja rozpadła się na kawałki. I tu Godtfredowi najtrudniej było zapełnić pustkę. Ale jednak firma wciąż trwała, wciąż powstawały nowe zestawy, oferujące dobrą zabawę i radość dzieciom. Znów praca stała się lekarstwem. Do zarządu wszedł syn Godtfreda, Kjeld Kirk Kristiansen (nowa pisownia nazwiska, spowodowana błędem księdza podczas wpisywania do rejestrów), absolwent MBA. To pan, którego moje pokolenie chyba najbardziej dobrze kojarzy. To właśnie za kadencji Kjelda, w barwnych latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych rozwinęły się takie legendarne serie jak Rycerze, Piraci czy przełomowe Mindstorms. To właśnie Kjeld zatwierdził wprowadzenie zestawów na licencji (choćby bijącej rekordy popularności serii Star Wars czy super-bohaterów Marvela), czego wcześniej firma Lego nie praktykowała, wierząc tylko w swój potencjał tematyczny.

I mogłoby się wydawać, że Lego to firma wręcz niezniszczalna, bo każdy się lubi bawić tymi kolorowymi cegiełkami. Że nawet jeśli kryzys uderzy w taką markę, to pomysłowi Duńczycy po prostu to znów przebudują, tak jak wcześniej poradzili sobie z pożarem w warsztacie. A jednak w połowie lat dziewięćdziesiątych coś zaczęło się na tyle psuć, trzeszczeć w misternej konstrukcji, by wreszcie firma zadała sobie fundamentalne pytanie: Quo vadis Lego? To pytanie prędzej czy później zadaje sobie każda firma, szukając swoich korzeni i esencji, jaką ma zaoferować swoim klientom, gdy konkurencja ich wyprzedza. W podobny czasie i położeniu znalazła się także firma Apple. Czego brakowało? Esencji, filozofii, przywódcy? Dla Apple tą istotną cząstką był Steve Jobs. A dla Lego? No właśnie. Dlaczego Lego nagle zaczęło podupadać? Czyżby straciło tylu oddanych klientów, jak choćby mnie w szkolnym wieku?

Pamiętam, że był taki intensywny czas w moim życiu, gdy prawie co tydzień wychodziłem ze sklepu Lego z torbą pełną różnych zestawów. Miałem nawet kartę stałego klienta. Wolałem inwestować w klocki, niż na przykład w słodycze. Ale w końcu mi to przeszło. Ile można ścigać się po plastikowe klocki? To wręcz uciążliwe rozbudowywać te kolekcje do takich rozmiarów, że potem nie sposób przejść w pokoju. Czy nie lepiej inwestować kieszonkowych w coś bardziej odjazdowego? Podczas gdy moi koledzy zainteresowali się grami komputerowymi, mnie coraz bardziej fascynowała muzyka i kupowanie kaset lub płyt. Lego natomiast zaczęło przesadzać, rozmieniać się na drobne, produkując coraz gorsze serie tematyczne, różnorakie gadżety, które przechodziły bez echa. A to bluzy, torby, plecaki, nieudane gry komputerowe – wszystko i nic.

Trudno uwierzyć, że to właśnie w tym trudnym okresie (1998 r.) na rynek wkroczyło Lego Mindstorms (produkowane do 2022 roku), produkt z potencjałem, łączący tradycyjne klocki z programem komputerowym. Ta seria była dedykowana starszej grupie fanów Lego. Ale nawet taka rzesza oddanych klientów nie wystarczyła, by pomóc w firmie w kryzysie. Kjeld Kirk zmęczony już wyraźnie szukaniem nowych rozwiązań miał dość, powiedział pass i oddał stery komuś młodszemu, a co ciekawe, komuś spoza rodziny Christiansenów. Tym kimś był Jørgen Vig Knudstorp, konsultant z firmy McKinsey, który choć był fanem Lego od dziecka, nie podchodził do całej sprawy tak sentymentalnie jak właściciele firmy. Jako ktoś z zewnątrz spojrzał na wszystko chłodnym okiem. A trzeba było niestety podjąć parę ciężkich decyzji. Podczas gdy ja chowałem ostatnie zestawy klocków do kartonów lub odsprzedawałem, Lego cięło koszty i wciąż tonęło. Posypały się zwolnienia, a nawet Legoland, należący do firmy został sprzedany innemu właścicielowi.

Knudstorp w tej trudnej terapii postanowił sięgnąć do esencji produktu, która gdzieś została przysypana zbyt wieloma błędnymi strategiami. Co przede wszystkim sprzedajemy? Sprzedajemy zabawę i radość kreowania nowych rzeczy. Wróćmy do takich zestawów, gdzie było dużo elementów i możliwości składania różnych ciekawych modeli (serie Creator i DOTS). Ale nauczmy się także łączyć nasz produkt z innymi markami, tworząc nowe unikalne połączenie. Produkty na licencji przynosiły spore zyski, co dało do myślenia zarządowi, by zawsze czepiać się tych marek, produkcji filmowych, które się dobrze sprzedają, co przyniesienie obopólne korzyści dla obu producentów. Lego przeszło na jasną stronę mocy i zaczęło kontratakować nowymi propozycjami dla swoich klientów. Knudstorp widząc potencjał w popkulturze, zawarł więcej umów licencyjnych, dzięki czemu z każdym nowym filmem Disneya, produkcją Marvela, czy serią o Harrym Potterze możemy się spodziewać jakiś tematycznych serii Lego. Istotnym detalem dla zestawów na licencji jest choćby różowa barwa główek i rączek ludzików, bardziej przypominająca kolor ludzkiej skóry. Podczas gdy standardowo we wszystkich innych minifigurkach dominuje kolor żółty, który też oddaję barwę piasku na plaży.

Do tego jeszcze z każdą nową serią, firma sprytnie wypuszcza na rynek nową grę komputerową, gdzie na przykład Superman w wersji Lego ratuje klockowy świat przed zagładą, a wszystko to jest okraszone dobrym humorem i zabawą. Sprzedaje się film, komiksy, sprzedają się więc i klocki jak i różnego rodzaju aplikacje Lego, gdzie można budować trójwymiarowe światy, przypominające trochę architektoniczne programy do gospodarowania przestrzeni. Oto kreatywny marketing, rozbudowujący się jak kolejny model Lego. Swego czasu sporym wydarzeniem była premiera serii Lord of the Rings (2012 r.) oraz Hobbita. I oprócz tego, że Gollum i Frodo weszli do plastikowego świata, to również ukazali się w grze komputerowej, sygnowanej jako Lego Lord of the rings. Oto świetny przykład łączenia marek i tworzenia nowych produktów, które wzajemnie się napędzają i funkcjonują w swoim kontekście. Z jednej strony epicki film Petera Jacksona, z drugiej zabawne gry z lego ludzikami pokonującymi Śródziemie, by zmierzyć się wreszcie z Sauronem. Podobnie jak w seriach Star Wars i tu projektanci pomyśleli o bardziej wybrednych fanach i w 2022 roku przedstawili zestaw specjalny: Rivendell o wartości 2400 zł. Harry Potter też dał o sobie znać. Pora odwiedzić Bank Gringotta i wypłacić 2000 zł na ten specjalny zestaw. Innym ciekawym powrotem na salony był Batman, który wraz z innymi bohaterami Marvela występuje w różnych wariacjach klockowych. Ostatnio również dla Mrocznego Rycerza doczekaliśmy się ekskluzywnego setu, celebrującego trzydziestolecie premiery filmu „Batman” w reżyserii Tima Burtona. Otrzymujemy tam wielki Batmobil i trzy figurki – Batmana, Vicky Vale i Jokera w staromodnej stylistyce. Co ciekawe ten mroczny zestaw wedle filmowego projektu Antona Fursta i burtonowskiej wizji współprojektował nasz rodak — Adam Grabowski, którego kunszt mogliśmy podziwiać w Piratach z Karaibów, Gwiezdnych wojnach, Pharaoh Quest, czy w mojej ulubionej serii Monster Fighters z nowymi duszkami. To pan Adam zaprojektował ekskluzywny zestaw Haunted House. O cenę nie warto pytać, chyba, że lubicie się przestraszyć. Batman i w tym roku powrócił z ekskluzywnym zestawem, by teraz odtworzyć jego słynną jaskinię, Batcave o wartości 2000 zł. Bruce’ a Wayne’ a byłoby stać.

Widać, że Lego rozkwitło. Z dumą wracają do swojej przeszłości, dziedzictwa, świętując rocznice premier legendarnych zestawów i serii. Otworzyli nowe muzeum w Billund, Lego House, gdzie można podziwiać stare zestawy Lego i prześledzić całą historię tej niezwykłej firmy. Wreszcie po tym kryzysie i odkuciu się, Lego odkupiło pierwszy Legoland, otworzyło nowe fabryki w Czechach, Meksyku… i niestety w Chinach. Więcej podwykonawców oznacza także większe możliwości w zdobieniu figurek. Te elementy zapakowane osobno w torebki, jak nakrycia głowy, torsy ludzików malowane są właśnie w Chinach i trzeba przyznać, że całkiem zgrabnie im to wychodzi. Kolory są żywsze, garderoba bogatsza, buźki ludzików wyrażają więcej niż zwykły uśmiech z lat osiemdziesiątych.

Kjeld Kirk Kristiansen odetchnął z ulgą i wrócił do swoich pasji jak konie i konie mechaniczne w nowym Porsche czy Ferrari, a rządy przejął już jego syn, Thomas Kirk Christiansen. Lego wróciło do takiej formy, że jak twierdzą złośliwi, gasi z powodzeniem konkurencję, strasząc ich pozwami na prawo i lewo. Ale w końcu patent na sam klocek wygasł, więc inni postanowili iść śladami duńskich cegiełek. Polski producent Cobi rozwinął skrzydła i już nie jest tylko tańszą, polską wersją Lego (także kompatybilną z duńskimi cegiełkami). Stara się iść swoją drogą, tworząc własne serie tematyczne, choćby związane z Wojną Światową. Również niektóre sieci jak Lidl wprowadziły swoje klocki, opierające się na tej samej zasadzie łączenia co duńskie cegiełki. Ale o ile ci producenci idą „własną” drogą, o tyle niektórzy bezczelnie kopiują wszystko, co Lego wypuściło w danym sezonie.

Taką konkurencją jest (a właściwie była) chińska firma Lepin. Ale tak to jest. Lego przeniosło część swojej produkcji do Chin, by tak zaoszczędzić na kosztach produkcji, ale to poniekąd się na nich zemściło i musieli potem wydać sporo pieniędzy na prawników, by walczyć z podróbkami. Mechanizm był prosty: jeżeli Lego w danym sezonie wypuściło słynne Buggati Chiron, tak Lepin również wypuścił swój zestaw, tyle, że nie zapłacili Buggatti za licencję wykorzystania wizerunku samochodu, podobnie rzecz się miała się z zestawami Star Wars. Za każdy produkt na podstawie filmu Lego musi płacić licencję i takie zestawy zazwyczaj są droższe niż te standardowe. Z kolei sprytny Lepin nie zapłacił ani grosza Disneyowi za wykorzystanie konceptu.

Gdy z daleka spojrzymy na oba opakowania, trudno w ogóle znaleźć jakieś różnice. Nawet logotyp firmy Lepin jest łudząco podobny do oryginału. Leniwe oko łatwo może się pomylić. Zestawy z chińskich podróbek rzeczywiście kuszą ceną, bo są o połowę tańsze. Ale kupowanie takiego podrobionego zestawu to w gruncie rzeczy loteria. Sam sposób pakowania podróbek pozostawia wiele do życzenia, bo wszystko znajduje się w jednej torbie, gdzie są zmieszane małe i duże elementy, a to utrudnia późniejszy montaż i właściwie nie ma gwarancji, czy zestaw jest kompletny. W przypadku oryginalnego Lego po okazaniu paragonu i zestawu, w którym brakuje jakiejś części, można się skontaktować z firmą z pomocą strony internetowej i zgłosić zwrot albo spodziewać się przesyłki brakujących części. Lego rzecz jasna wytoczyło proces chińskiej firmie, która podobno została już zamknięta, ale na aukcjach internetowych wciąż możemy natknąć się na te ciekawe podróbki, które jakością nie odbiegają specjalnie od oryginału. Jak oceniają użytkownicy „twardość ta sama, ale zapach jakiś inny” Czyżby toksyczny? Właściwie można powiedzieć tak, jeśli ktoś kupuje dany zestawy, żeby postawić na półkę, by po prostu cieszył oko, to Lepin jest dobrą propozycją, ale jeśli ktoś kupuje taki zestaw, by się nim bawić (Logiczne), to może natknąć się na parę problemów. Lepiej nie mieszać podróbek z oryginalnymi klockami. Jedyne, do czego można się przyczepić to to, że niektóre elementy nie są dobrze spasowane i nie łączą się jak należy. Czasem po prostu coś odłazi, okropnie trzeszczy, czasem trzeba mocno przydepnąć dane klocki, by wreszcie się ze sobą połączyły, chyba że przy okazji pękną. Ale pęknie też niejeden klient, nie chcą wydawać całej pensji na oryginalne Lego. Dlatego wybierze podróbkę.

Z drugiej strony to taki pstryczek w nos dla duńskiej firmy, która chyba ostatnio poczuła się jak monopolista na rynku zabawkarskim. Byli pewni siebie przez cały okres od lat sześćdziesiątych do dziewięćdziesiątych, aż zaskoczył ich kryzys i niedopasowanie do rynku. Chwila nieuwagi i nagle znaleźli się na skraju bankructwa. Teraz chociaż Lego bardzo dba o różnorodność zestawów, idzie z modą za kolejnymi superbohaterami z komiksów i filmów, stawia na współpracę z fanami, dając im możliwość współtworzenia produktów, to jednak te powalające ceny (nawet zestawów z drugiej ręki) odrzucają niejednego. Krytycy grzmią: Lego stało się chciwe jak nigdy przedtem! Więc konkurencja na tym zyskuje. Z daleka nikt przecież nie pozna, że na mojej półce stoi podróbka.

Zestawy Lego zawsze będą drogie, to pewne jak w banku. Ale gdy po dwudziestu latach otwierasz dany zestaw, który znalazłeś na pawlaczu, czyścisz go i przymierzasz cegiełki, wszystko do siebie IDEALNIE pasuje i wygląda jak nowe. To jest właśnie ta niezwykła jakość duńskiej zabawki. Lego swoją chciwość przekształca w nowe możliwości, fundacje, dobroczynność, także ochronę środowiska, która zawsze jest mile widziana, by jeszcze bardziej ocieplić… (nie chodzi o globalne ocieplenie) wizerunek firmy.

Już pod nowymi rządami CEO Lego Nielsa B. Christiansena, (co ciekawe nie spokrewnionego z rodziną Christiansenów), mającego za sobą kierowanie Danfossem, oraz nowego przewodniczącego zarządu Lego, syna Kielda, Thomasa Kirka, Lego powoli przechodzi na odnawialne źródła energii. Taki cel miał być zrealizowany do końca 2022 roku. Lego także wprowadziło na rynek klocki z trzciny cukrowej. Niestety nie są one jadalne. Są właściwie takie same jak wcześniej i wytrzymałością dorównują swoim poprzednikom. Choć tu bardziej podejrzliwi zastanawiają się, czy nie jest to przypadkiem strategia mająca na celu osłabienie jakości klocków, by tym samym klienci kupowali więcej zestawów. Stare Lego mają to do siebie, że mogą i trzydzieści lat przetrwać, a te z trzciny cukrowej? Kto wie? Może nie przetrwają nawet dwudziestu lat, tylko powoli będą się rozkładać na czynniki pierwsze. I trzeba będzie kupować nowe i nowe. Ale co tam. Grunt to zabawa.

Zabawa która pobudza wyobraźnię i prowokuje także do nauki. Lego planuje rozszerzyć ofertę edukacyjną. W planie jest budowa Lego Campusu, gdzie za pomocą klocków można uczyć się języków, podstaw robotyki, programowania i zarazem tworzyć niezwykłe budowle, rzeźby. Brzmi interesująco. Zabawa pobudza cię uczenia się języków przyszłości, które są dziś tak mile widziane na rynku pracy. To jak powrót do renesansu, gdzie artyści byli zarazem genialnymi architektami, wynalazcami i uczonymi. W tej całej długiej podróży od jednej cegiełki do całego królestwa nie zmienia się jedno: Lego wciąż stawia na najważniejsza energię – kreatywność w każdej kolorowej odsłonie. 

 


 


 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE