HOOTERS. SYNDROM NIEZNANYCH
To jeden z tych zespołów, których piosenki potrafisz zanucić, ale nie znasz nazwy wykonawcy, mimo że w branży muzycznej są od ponad czterdziestu lat. Przypomnijmy więc: „All you zombies”, „Johnny B.”, „Time after time”, „Private emotion”, „One of us” – te trzy ostatnie wykonywane przez innych artystów Candy Dufler, Ricky’ ego Martina, Joan Osborne zdobyły spory rozgłos. Nawet Miles Davis często improwizował z kompozycją „Time after time”, nadając swoją smutną trąbką jakiegoś melancholijnego nastroju tej popowej kompozycji.
Za wszystkimi tymi hitami stoi zdolny duet kompozytorski Erica Baziliana i Roba Hymana, którzy w zespole Hooters pełnią także rolę wokalistów. Eric dysponuje niskim głosem i włada kilkoma językami, no i potrafi grać na kilku instrumentach: flecie, mandolinie, klawiszach czy gitarze. A tak w ogóle z wykształcenia jest fizykiem. Hyman z kolei od początku był zafascynowany klawiszami, dopełnia piosenki swoim wysokim i zdartym głosem. Obaj panowie harmonijnie wykonują najbardziej znane „All you zombies” czy „Johnny B.” W tej kapeli zgrabnie łączą się głosy jak i style muzyczne. A Hooters to unikalna mieszanka rocka, popu, folku, reagge i ska. Równie charakterystyczne jest instrumentarium używane przez muzyków. Oprócz gitar, perkusji i syntezatorów (kultowej Yamahy DX7 w latach 80-tych) słychać także akordeon (trochę wiejskie, ludowe klimaty), mandolinę, flet czy melodykę (połączenie fujarki i klawiszy). To zresztą od melodyki, przezywanej w slangu jako „Hoote” zespół wziął swoją nazwę: „Hooters”. A gdy spojrzymy na okładkę albumu „One way home” i przyjrzymy się strojom muzyków, ten image może nam się skojarzyć z rockmanami o folkowym zacięciu. Trochę jak kowboje z Dzikiego Zachodu, czy niespokojni, wędrowni grajkowie, którzy właśnie zatrzymali się na chwilę na pewnej farmie, by chwilę odpocząć i zaznać ciepła długo niewidzianego domu.
Oprócz trzonu grupy, Hymana i Baziliana, trzecim, który dołączył do grupy i do dziś w niej gra, jest z pochodzenia Fin, perkusista David Uoskinnen. Zafascynowany w dzieciństwie zespołami jazzowymi i bluesowymi, dziś także udziela się w pobocznych projektach, poświęconych standardom jazzowym, klasycznym standardom z Filadelfii, a także odgrzewaniem starych melodii Hootersów ze szkolnymi zespołami. Oprócz muzykowania, zajmuje się także zarządzeniem treściami internetowymi (content manager). Zespół jednak jakoś nigdy nie miał szczęścia do basistów. Pierwszym, który z nimi grał podczas koncertów był John Kuzma, potem Rob Miller, następnie Andy King i do dziś Fran Smith Jr.
Zespół na początku swej działalności, nie mając jeszcze managera, musiał się rozreklamować grając przeróżne koncerty – dużo i wszędzie, gdzie tylko się dało od klubów po stadiony i imprezy dobroczynne. W 1982 występowali na JFK stadium u boku takich artystów jak the Who, The Clash, czy Santana. To był intensywny czas, ale zacisze studia także kusiło, by wreszcie nagrać coś własnego.
Odnowili kontakt z dawnym kolegą, Rickiem Chertoffem, niegdyś perkusistą w pierwszym ważnym zespole Hymana. Chertoff w tym czasie był producentem, który szukał dobrej aranżacji dla debiutującej wówczas Cyndi Lauper, to właśnie Hooters przygotowali nowe podkłady do takich piosenek jak „Girls Just Want To Have Fun”, „All Through The Night”, „Money Changes Everything” czy wreszcie „Time after time”.
Ta owocna współpraca z Lauper zdefiniowała ich jako świetnych songwriterów, piszących piosenki dla innych. Czas było pomyśleć o swoim repertuarze i potencjale. Hooters znów formowało szeregi. Kuzma odszedł z zespołu. Do tria Hymana, Baziliana i Uoskinnena dołączyli muzycy grający wcześniej w grupie Heroes, Rob Miller na basie i John Lilley na gitarach. Ten drugi oprócz muzykowania zajmował się także projektowaniem ogrodów. Zespół w tym składzie wydał wreszcie w 1983 roku album „Amore”. Co ciekawe na krążku tym usłyszymy również wielki przebój grupy „All you zombies”, jednak w innej aranżacji niż na albumie „Nervous night”. Coś podobnego potem zaobserwujemy w przypadku grupy A-ha, która dopiero za drugim wydaniem singla „Take on me”, w zmienionej aranżacji zyskała sporą sławę. Zatem nie liczy się tylko chwytliwa kompozycja, ale również odpowiedni mix i dobór instrumentów, gdzie sporą rolę mieli producenci, patrzący na daną piosenkę z zewnątrz.
„Amore” to dość energetyczny album, gdzie nie brakuje tych słodkich, dyskotekowych brzmień i fraz na keyboardach Hymana. Na albumie debiutującej kapeli nie mogło zabraknąć coverów swoich mistrzów, którzy jak dobre duchy mają poprowadzić świeżaków na wyżyny. W przypadku Hootersów tymi patronami byli oczywiście Beatlesi i ich coverowana piosenka: „Lucy in the sky diamonds”.
Nowa trasa promująca materiał była już zabukowana, ale Miller uległ wypadkowi samochodowemu. Zobowiązania wobec organizatorów goniły i trzeba było znaleźć kogoś innego. Do Hootersów dołączył Król… Andy King. Właśnie w tym składzie Hyman, King, Bazilian, Uoskinnen i Lilley grupa będzie święciła największe sukcesy albumami „Nervous night” (1985) czy „One way home” (1987).
Jedna droga do domu, droga o której być może śpiewa Jon Anderson z Vangelisem, droga, o której zapomniał biedny Johnny B. przejeżdżając na czerwonym świetle. „Johnny B.” to piosenka z mocnym, zdecydowanym rytmem i gitarowym solo, a do tego wita i żegna nas charakterystyczne brzmienie, harmonijki, mandoliny i fletu, co przywodzi na myśli początek „Stairway to heaven”, jakbyśmy słuchali wprowadzenia do rycerskiej pieśni z morałem. Jakim? Żebyś zawsze uważał na zgubne nałogi, kobiety i narkotyki. Bo po czerwonym świetle jest GAME OVER. A potem bluesowy „Graveyard waltz”.
Piosence o biednym Johnnym towarzyszy niesamowity teledysk, ukazujący mężczyznę, zmagającego się z syndromem odstawienia, który cały czas myśli o nowej działce (heroiny) spersonifikowanej tu przez kuszącą blondynkę w bieli, która trochę jak zakazany owoc lub sama śmierć wciąż czyha na biednego bohatera. Ciekawa historia i nastrój wideo, utrzymany w tonacji sepii, w reżyserii młodziutkiego Davida Finchera. Dwa lata później, w 1989 roku zrealizuje on teledysk z równie „kryminalnym klimatem” dla Aerosmith, „Janie got a gun”, co także zdefiniuje go jako filmowca, preferującego raczej ciemne, mroczne historie.
Analizując dwa największe hity Hootersów: „All you zombies” i „ Johnny B.” czy późniejsze „One of us”, zauważamy, że sporo tu religijnych odniesień. Oto rockmani biorą na warsztat biblijne wersety i odnoszą je do niezbyt kolorowej rzeczywistości. Nie są to jednak naiwne sacro songi, które można by śpiewać w szkółce niedzielnej, to raczej piosenki pełne wątpliwości i pytań, gdzie są ci wolni, szczęśliwi ludzie – dzieci Boga? No gdzie? Rozbrzmiewa echo. Pracują co dzień w niemożliwych kombinatach. Wszyscy są podobni do zombie, nawet jeśli wyglądają jak najpiękniejsi z okładki. I czy wśród nich jest Bóg?
„All you zombies” utrzymany w rytmie reagge trochę relaksuje, wprowadza w stan błogiego zawieszenia jak z nagrań Marleya, a z kolei tekst pełen biblijnych odniesień i takich postaci jak Mojżesz czy Noe, ukazuje Stary Testament jako tragiczną historię wielkiego nierozumienia między Bogiem a ludźmi. Co za głębia. I co ciekawe, taka piosenka o poważnym przesłaniu może być hitem, a dziś już klasykiem.
Dziś się pytam, gdzie ten zespół jest? Czemu tak zdolni songwriterzy jakoś ucichli. Może taka jest kolej rzeczy, może już się wypalili? Ich ostatni album został wydany szesnaście lat temu „Time stands still” i jakoś przeszedł bez echa. Może rzeczywiście nie warto już wydawać nowej muzyki. Sam zespół koncertuje dość intensywnie w Niemczech, gdzie Eric Bazilian ze swoim niemieckim czuje się jak ryba w wodzie, śpiewając znane hity także po niemiecku. A publiczność zdaje się cieszyć, że znów może odśpiewać stare dobre hity z zespołem, pokazując, że nie są takimi Zombie, jakby się mogło wydawać.
Komentarze
Prześlij komentarz