HANS I RITA (FRAGMENTY)

Dochodziła trzecia na wielkim zegarze, stojącym w kącie, między dwoma obszernymi regałami pełnymi książek. Hans z pasją wybił na maszynie do pisania ostatnią linijkę tekstu, po czym odjechał fotelem od biurka i odetchnął z ulgą. Siedział tak jeszcze minutę zadowolony z siebie, że dziś skończył kolejny rozdział swojej pracy. Zapalił fajkę i przesunął wzrok z zapisanej kartki na zapisane gwiazdami niebo. Cóż za ulga dla oczu. Gęsty tekst ustąpił miejsca złocistym konstelacjom na czarnym niebie. Siedział by pewnie tak rozmarzony jeszcze długi czas, ale wreszcie do pokoju wszedł współlokator Hansa, niejaki Braden. Ziewnął i ustawił na stole rondelek z czymś parującym, co nawet całkiem ładnie pachniało.

 — Cóż tym razem? Bigos, gulasz, czy… — zaczął Hans, wyciągając z maszyny kartkę, którą od razu ułożył na grubej stercie.

 — Ech, bogracz. — Odparł Braden.

 — Widzę, że praca w tej knajpie ci służy.

 — Nie narzekam. Wiesz, zawsze można trochę więcej zjeść i mam spokój na cały dzień z żołądkiem. — Odparł zawstydzony Braden i zasiadł do posiłku. Już chciał się rzucić na obiad, ale po chwili sobie przypomniał, że nie jest przecież sam.

 — A ty? Spróbujesz? — Zaproponował. Hans zmrużył oczy, spojrzał na rondelek, a potem na wychudłą twarz swego współlokatora, który z niepokojem oczekiwał jego odpowiedzi. Wreszcie i wypuścił chmurę dymu i odparł leniwie, zapatrzony gdzieś w dal.

 — Nie wiem, może kiedy indziej. Jedz, ja na razie nie mam apetytu.

 — Fakt, jest trzecia w nocy, kto o tej porze je?

 — No właśnie. — Braden jeszcze bardziej się zawstydził

 — Co…

 — Nic, nic.

 — Skończyłeś? — zapytał Braden wcinając już ze smakiem swój posiłek. Hans zerknął na stertę kartek.

 — Chyba tak. Krok po kroku…

 — Wniosek.

 — Argument.

 — Założenie.

 — Ani się nie obejrzysz, a mija cała noc. — Powiedział z niedowierzaniem Braden i znów wepchnął do ust łyżkę pełną dania.

 — Tak, a potem i całe życie. — Powiedział zamyślony Hans, wypuszczając dym z fajki.

 — A co potem? — Zapytał Braden nie spuszczając wzroku z Hansa.

 — Co? — odezwał się pogrążony w myślach Hans.

 — No, po studiach. — Drążył zniecierpliwiony Braden stukając łyżką.

 — Aaaa, no co może być? Zwyczajnie i tyle, że aż…

 — Będziesz tęsknił?

 — Pewnie tak, ale cóż. Nie można tu wiecznie przebywać i pisać te abstrakcyjnie bzdury. Przepraszam, chyba się przewietrzę.

 — Dobry pomysł, ochłoń trochę. — Zgodził się Braden i odłożył rondel na bok, po czym sięgnął po swoją lutnię, rozsiadł się na łóżku i zaczął coś brzdąkać z nudów. Hans założył na białą koszulę skórzaną kurtkę, pomachał koledze i wyszedł.

Było ciemno i dość chłodno. Jeszcze raz zapalił fajkę i rozejrzał się po wielkim ogrodzie w stylu wersalskich, pełnym wymyślnych rzeźb i labiryntów z żywopłotów, ponad którymi wznosił się budynek akademika, a dalej wielki budynek uczelni, w której zgłębiano różne tajemnice, zupełnie nieistotne dla przyziemnej rzeczywistości. Hans się zaciągnął, po czym wypuścił z ust szarą chmurę dymu. W pewnym sensie cieszył się, że już jest na ostatnim roku studiów, że ma już właściwie to wszystko za sobą, że teraz tylko zostają formalności. Z drugiej strony, zastanawiał się, jak to wszystko przeminęło i nawet specjalnie nie szalał na tych studiach. Nie zawracał sobie głowy miłostkami czy balangami. Po porostu przebiegł ten studencki dystans dość przeciętnie i nudno. Czuł się zawiedziony, ale w papierach przynajmniej miał porządek. Swemu ego nigdy nie dogodzi. Machnął na to ręką. Spojrzał w niebo. Już jaśniało. Ciemne kurtyny ustępowały miejsca delikatnym mgłom, które zasnuły krajobraz. Począł iść aleją, wzdłuż której ciągnęły się wysokie żywopłoty. Pod stopami Hansa chrzęścił żwir, a co parę metrów na ławce lub murze siedzieli sobie studenci i opowiadali jakieś dziwne historie. Tak, życie akademickie kwitło w maju, a zwłaszcza kwitło w nocy, bo wtedy najlepiej się rozmawiało o wszystkim. Słuchając tych pogadanek, gdzie najcięższe dzieła przelewały się między kielichami ust, jak wytrwane trunki między czarami i grallami, można było naprawdę podchwycić wiele z tej polifonii wszelakich dyskusji i znaleźć wreszcie odpowiedni temat dla swojego opus magnum. Hans szedł sobie spokojnie zielonymi labiryntami, aż wreszcie wyszedł na polanę, gdzie nagle spostrzegł jakąś dziewczynę w jasnej sukni. Przemknęła między drzewami i zniknęła gdzieś w labiryntach. Początkowo się wystraszył, bo tu na akademii wiele duchów można było spotkać. Tak mówił kiedyś zacny Gravitt, stary woźny o długiej brodzie, który wie wszystko, co dzieje się w murach uczelni. Opowiadali o tym i wykładowcy, pragnący wskrzesić w tej akademii jakąś dziwną atmosferę niezwykłości. O tej wczesnej porze można było doświadczyć wielu dziwnych zjawisk. Trzeba było się tylko otworzyć na nie, naoliwić te skrzypiące zawiasy dawno nie sprzątanej wyobraźni, przekręcić klucz i otworzyć na oścież, być gotowym na wszystko, na każdą przygodę, atak lub coś innego. Co? Ty mi powiedz. Taki powinien być urok studiowania. Niech za każdym rogiem czai się jakaś tajemnica, niech za każdym murem stoi jakiś problem, zagadka, która zmusza do pozostawienia dawnych uprzedzeń, lęków, obaw… Hansowi jednak coraz trudniej było to wskrzesić, skoro był już na ostatnim roku swoich filozoficznych dywagacji, ale w pewnej chwili pomyślał, że może to ostatnia szansa na jakąś przygodę. Na studiach przecież nie chodzi tylko o to, by zmienić sobie przed nazwiskiem tytuł, ale żeby cos przeżyć, czegoś doświadczyć. A może to wszystko bujda? Teraz przecież trzeba gonić sukcesy, usilnie patrzeć w przyszłość. Póki co spojrzał w prawo, w ciemną alejkę między krzewami i ruszył tam, gdzie wcześniej przebiegła ta dziwna istota. Szedł powoli, ostrożnie. Słyszał jakieś kroki, ale nikogo przed sobą nie widział. W końcu przyspieszył i zakręcił w kolejną alejkę labiryntu. I nadal nic. Cofnął się do skrzyżowania i tym razem skręcił w lewo. Wreszcie coś usłyszał, jakby ktoś sobie nucił. Szedł dalej, aż znalazł się w centrum labiryntu, ośmiokątnym placyku, otoczonym zielonymi ścianami, między którymi odchodziły kolejno ścieżki do nowych placów. Na środku tego placu stała kamienna ławka, a na niej siedziała zamyślona dziewczyna w jasnej sukni. Początkowo nie zorientowała, że ktoś jest obok niej. Patrzyła w niebo i coś sobie nuciła, podczas gdy Hans stał za nią. Podszedł bliżej, aż wreszcie ona odwróciła się gwałtownie i zdziwiona popatrzyła na nieznajomego.

 — Przepraszam, nie chciałem… yyyy — powiedział zakłopotany Hans, nie chcąc przestraszyć nieznajomej. Dziewczyna jeszcze chwilę patrzyła podejrzliwie na nowoprzybyłego, aż wreszcie jej piękna twarz przybrała bardziej łagodny wyraz, pełen zaciekawienia, któż to ośmielił się jej przerwać chwilę zadumy.

 — Nie, nic się nie stało. — Zapewniła. Hans miał już odejść, ale zatrzymał się, widząc, że dziewczyna wyciąga dłoń.

 — Jestem Rita. — Hans uśmiechnął się i podał dłoń dziewczynie.

 — Hans.

 — Miło mi. — Odparła.

 — Mnie… też. — Powiedział nieco zawstydzony.

 — Mam już iść? — Zapytał onieśmielony. Pierwszy raz czuł się tak bezbronny wobec dziewczyny.

 — Jeśli chcesz. — Odparła zawiedziona.

 — To zagadka? — Zapytał kokieteryjnie. Zaśmiała się.

 — Być może. Tu wokoło aż gęsto od zagadek. Wszyscy tu o czymś rozprawiają. — Powiedziała rozmarzonym głosem i usiadła znów na ławce, po chwili Hans również przysiadł obok niej.

 — To uniwersytet, tu wszyscy… — Powiedział zawstydzony, ale nie mógł skończyć. Popatrzyła na niego z zaciekawieniem i podsumowała.

 — Łatwo cię zawstydzić. — Popatrzyła mu w oczy, lecz on nie wytrzymał tej próby i szybko odwrócił wzrok.

 — Przejdźmy się. — Zaproponowała.

 — Tak po prostu? — Zdziwił się.

 — A czemu nie. — Odparła. Nie dyskutował.

Wyszli z zielonego labiryntu i przemierzali teraz łąkę pełną chabrów, gdzie jeszcze na tych kwiecistych polach można był spotkać grupki studentów, zebranych przy ogniskach, którzy sobie śpiewali lub opowiadali jakieś historie. Dziś była wyjątkowa noc dla wszystkich studentów uczelni Herazujsza. Dziś podobno Wielka Hojna Inspira miała zrzucić z nieba szczęśliwe pomysły na życie albo chociaż na udane prace magisterskie. Wystarczyło być tej nocy i czekać cierpliwie. Wdychać majowe powietrze, nasłuchiwać cierpliwie dzwoneczków wielkiego mędrca i być komuś się poszczęściło.

 — Widziałaś ją? — zapytał Hans.

 — Inspirę? Nie. A ty w to wierzysz?

 — Taka nasza tradycja. Zawsze warto próbować.

 — Bajeczki dla naiwnych. — Powiedziała znudzona, zrywając parę chabrów. Hans popatrzył na nią ze smutkiem.

 — Czyli nie wierzysz?

 — Niby w co?! Że ta czarownica obsypie tą łąkę ciekawymi pomysłami, które potem studenci zerwą z kwiatami i przeleją z ich nektaru cudowne pomysły na papier i wreszcie napiszą przełomowe prace dyplomowe? Przyznasz, że brzmi to aż nazbyt dziwnie. — Powiedziała zniecierpliwiona Rita i rozrzuciła chabry, które przed chwilą zerwała.

 — Taki urok tych opowieści. — Wzruszył ramionami zawstydzony Hans.

 — Nic w tym złego, że w to wierzysz. Zawsze warto jakoś prowokować swoją wyobraźnię do ciekawszych pomysłów. Jedni muszą się dobrze napić a drudzy wierzą w Appolina lub Wielką Inspirę. — popatrzyła na wschodzące słońce, które z każdym blaskiem zdzierało tajemnicę nocy.

 — Na którym jesteś roku, nigdy cię tu nie widziałem? — Zapytał zaintrygowany Hans.

 — Studiuję chemię, wybrałam też fakultet literaturoznawczy.

 — Ach, ciekawe, zupełnie dwa różne światy.

 — A ty? Jaki wybrałeś sobie świat alternatywny

 — Ja? Medycynę i filozofię.

 — No, całkiem nieźle. Czyli będziesz bardzo otwartym lekarzem. — Podsumowała, znów się schyliła i zerwała parę chabrów.

 — Daleko mi do bycia lekarzem, wolę raczej… teorię, badania, laboratoria, eksperymenty, pisanie artykułów naukowych. Chyba to mi jest bliższe… — Wyjaśnił Hans.

 — Czyli całe życie pośród ksiąg i próbówek?! — Zapytała z lekkim wyrzutem i zatrzymała się.

 — Mam nadzieję, że będzie coś więcej. — Odparł lekko przestraszony. Popatrzyła na niego z uwagą i pogładziła jego policzek chabrami, które lekko go załaskotały. Podała mu kwiaty i zaczęła iść dalej przed siebie. Patrzył na nią zauroczony. Zmęczona dotąd twarz, na której zazwyczaj gościł wystudiowany grymas zadumy, teraz ustąpił miejsca spontanicznej radości. Zaczęła biec, a on biegł za nią

Kiedy wrócił do pokoju, zastał Bradena na łóżku, który siedział jakiś skurczony i niewyraźny.

 — Och co za poranek! — Powiedział radośnie Hans.

 — Jak to poranek, zimno i sennie, oto witam z bólem brzucha. — Stwierdził zniechęcony Braden i padł na łóżko z grymasem na twarzy.

 — Co ci? — Zapytał zaniepokojony Hans.

 — Ach ten, bogracz, chyba przesadziłem.

 — W nocy się opychać? Noc jest od czegoś innego. — powiedział z ironią Hans i podszedł do małej kuchenki, wlał wody do czajnika i włączył

 — Taa, niby od czego? — zapytał zniechęcony Braden, łapiąc się za brzuch.

 — Żeby marzyć i śnić!

 — Do tego trzeba lekkostrawnej kuchni. — Odpowiedział z grymasem Braden.

 — Fakt.

 — Coś taki wesoły? — Dziwił się Braden.

 — Kiedy ostatnio czułeś to… jakbyś spotkał tą jedyną?

 — Na razie czuje się, jakbym miał w żołądku rozżarzone węgle! — Powiedział przez zęby Braden i jeszcze kilka razy się skręcił na łóżku. Hans tylko pokiwał głową.

 — A ja ci mówię. Czuję się, jakbym spotkał tą jedyną! — Oświadczył z radością Hans. Nagle para buchnęła i gwizdek w czajniku zagwizdał. Hans pośpiesznie zdjął czajnik, wsypał do kubka jakiś czarny proszek i dodał trochę srebrzystych liści. Zalał wszystko wrzątkiem i podał Bradenowi. Ten zdziwiony powąchał i zapytał:

 — Co to?

 — Lekarstwo. — Odparł Hans z uśmiechem.

 — Spotkałeś ją? — Zapytał zdziwiony Braden i ostrożnie odebrał od Hansa naczynie z parującym naparem. Hans natomiast wyciągnął z szafki jakąś butelkę i nalał sobie trochę do wielkiego kielicha, po czym wypił i oznajmił z radością.

 — A tak, spotkałem! — Braden z grymasem zaczął popijać lekarstwo i wypytywać dalej, by tak chociaż zapomnieć o bólu.

 — Ale skąd wiesz? Może to jawa, sen… skąd może wiedzieć, że to właśnie to wielkie uczucie? Przecież podczas studiów, a mieszkamy tu już parę lat, nigdy nie wspominałeś…

 — Nigdy, a teraz jak grom… — Hans wypił do dna. Uśmiechnął się, a potem gwałtownie zmienił się na twarzy. Popatrzył przez okno. Było już jasno i jakoś inaczej, mniej przyjaźnie jeśli chodzi snucie marzeń, choć wciąż w tym osobliwym miejscu przywilejem i obowiązkiem było pielęgnowanie suchego umysłu balsamem abstrakcji. Hans zmienił się na twarzy, znów zagościł znajomy grymas zaniepokojenia i trudu rozwiązywania niemożliwych zagadek. Powrócił z marzycielskich wojaży, przekroczył z trudem wysoki próg i stanął w sieni szarej rzeczywistości niczym kontur w swoim szarym ubraniu, żałując, że wszystkie barwy, kolory, zapachy tej nocy już się rozwiały na wszystkie strony.

 — A jeśli jednak masz rację? — Zapytał. Braden zmarszczył czoło, znów trochę popił i popatrzył z uwagą na towarzysza.

 — Ale co, że to… — zająknął się.

 — To sen. — Dokończył ze smutkiem Hans. Braden wzruszył ramionami i odparł.

 — Na razie zbyt realny jest dla mnie ból żołądka. Nie męcz mnie teraz tymi rozważaniami.

 — To wszystko było takie nieprawdopodobne! — Powiedział ożywiony Hans i uderzył kielichem o stół, aż trochę się rozlało. Braden rozłożył ręce i powiedział przepraszającym tonem.

 — Znów zaczął się dzień, dopłynęliśmy do portu, ale… — Zawiesił głos. Hans spojrzał na niego zaintrygowany. Braden dokończył swoją myśl.

 — W nocy znów wypłyniemy na wielki rejs pełen… tych przygód.

 — Tak, żartuj sobie. Ale to nie mógł być sen. Ona musi… — zaklinał Hans.

 — Istnieć? Przekonajmy się. — Rzucił wyzywająco Braden. Hans odwrócił się w stronę współlokatora i wykrzywił wargi.

 — Już cię nie boli żołądek?

 — Jeszcze trochę, ale teraz bardziej boli mnie głowa od tych twoich wyznań.

Dochodziła siódma pięćdziesiąt. O tej sennej porze jak zwykle odbywał się wykład filozoficzny, na który rzadko kto chodził regularnie z roku, bo i sam wykład nie kończył się żadnym egzaminem. Poza tym, kto normalny o tak wczesnej porze zaprzątałby sobie głowę jakimiś tam rozważaniami. Nie było na to czasu. Hans rozglądał się nerwowo, podczas gdy Braden opierał się sennie na książkach. Wszedł wykładowca, profesor Konstanty Wireusz, spojrzał smutnym wzrokiem na dzisiejszych ochotników do jego arii różnorakich anegdot i wywodów. Westchnął ciężko w sam raz do okoliczności wczesnej pory i niezbyt ciekawego tematu. Westchnął drugi raz, jak przystało na rasowego melancholika, który za chwilę będzie rozlewał wokół siebie czarną żółć.

Wykład trwał w najlepsze. Hans coś zapisywał, ale nigdy nie kończył wniosku, to znowu przekreślał wcześniejsze wypowiedzi. Wszystko mu się mieszało w tych tezach. Garbił się nad notatnikiem, próbując udawać zainteresowanego słowami biednego profesora, co było jeszcze większą torturą. Nagle poczuł na ramieniu jakiś uścisk. Myślał, że to Braden, ale ten spał w najlepsze. Obejrzał się za siebie i zobaczył…

Wymknęli się ukradkiem pozostawiając śpiącego Bradena i może z dziesięć osób siedzących z głową wspartą na dłoni, tak jak Heraklit w „Szkole Ateńskiej” Santiego. Wyszli na dziedziniec uczelni i schowali się pod krużgankami.

 — Co tu robisz? — Zapytał zaskoczony Hans.

 — Jak widać jestem w tej samej grupie, co ty — Oznajmiła z radością.

 — Więc to jest pani, która wydawała się być snem — Odezwał się jakiś głos. Rita i Hans obejrzeli się. To Braden szedł w ich kierunku, a właściwie się snuł jak pijany we mgle.

 — O czym on mówi? — Zapytała zdziwiona Rita

 — A nie, nic tam… — Zająknął się Hans, dając jakieś dyskretne znaki Bradenowi. Ten w końcu zrozumiał i tylko przywitał się z Ritą

 — Przepraszam, bredzę, jak zwykle. Ale o tej wczesnej porze to normalne. — Rita przyjęła te nieporadne wyjaśnienia z uśmiechem.

 — Mam nadzieję, że do egzaminów wytrzeźwieję. Jestem Braden, współlokator tego nicponia.

 — Ach tak. A jestem Rita. Miło mi. — Przedstawi się sobie i podali dłonie.

(…)

Siwy wykładowca wpisał ostatnią ocenę do indeksu i wydał książeczkę uradowanemu Hansowi, mówiąc:

 — Brawo, gratuluję.

 — Dziękuję. — Hans wybiegł jak szalony z pokoju.

Wbiegł na piętro, gdzie już wszyscy pakowali się i żegnali. Z trudem przeszedł przez tłum studentów, aż wreszcie ją zauważył. Rita siedziała z pochyloną głową. Wyglądała na zupełnie przygnębioną, a wręcz przegraną. Pomyślał, że może jej się nie udało z egzaminami. Podszedł do niej ostrożnie i zapytał przejęty.

 — Więc jak? — Podniosła głowę.

 — A jak myślisz? — Odparła ze smutnym wyrazem twarzy.

 — Było aż tak źle? — Zapytał przejęty. Przykucnął obok niej, położył rękę na jej ramieniu. Zacisnął usta, chciał coś powiedzieć, pocieszyć, ale nie potrafił niczego wymyśleć.

 — Och, co teraz? — Wyszeptała zrezygnowana.

 — Dasz radę, przecież… są poprawki — Wyjaśnił, jakby nie wiedziała. Rita widząc, jak Hans się męczy w roli pocieszyciela, odgarnęła włosy i powiedziała ze śmiechem.

 — Przecież… wszystko zdałam. — Powiedziała ze śmiechem i przytuliła Hansa. Zerknął na jej oceny, gdzie wszędzie były najwyższe noty.

 — A niech mnie, sto razy lepiej ode mnie. — Szepnął.

 — Zazdrościsz? — Zapytała z ironią. Wzruszył tylko ramionami, czując zażenowanie. Wstała i złapała go za rękę.

 — Choć, należy nam się nagroda.

 — Nagroda? — Zapytał.

Ani się nie obejrzał, gdy wybiegli z uczelni, jakby szykowali się do lotu. Rita biegła jak oszalała ciągnąc za sobą Hansa, który z trudem próbował coś powiedzieć.

 — Dokąd biegniemy?

 — Zaraz zobaczysz. — Wyjaśniała i jeszcze mocniej ciągnęła zdyszanego już Hansa. Przemierzali kręte uliczki, przedzierając się przez tłumy ludzi, którzy właśnie powracali z pracy. Skręcili za starą kamienicą i Rita wskazała na gospodę Mistrza Daviłły. Hans się zatrzymał i miał wrażenie, że wszystko dookoła tej gospody też jakby się zatrzymało. Gwar miasteczka ucichł, zrobiło się jakoś ciemniej i ciszej. Wyrwał się z uścisku Rity i został w tyle. Zatrzymała się, obejrzała się za siebie i zapytała:

 — Co się stało?

 — Rzadko tu bywam. To niezbyt ciekawa okolica.

 — Wierzysz w legendy? — Zapytała prowokacyjnie i drwiąco. Popatrzył na nią, a potem na gospodę położoną między dwiema starymi kamienicami. Odetchnął. Spojrzał na herb nad drzwiami, przedstawiający dziwnego stwora z rogami. Zaśmiał się i ruszył za Ritą.

Wnętrze gospody było dość ciemne i tylko w kątach świeciły anemicznie lampy olejne. Przy wielkich stołach siedzieli starzy klienci i gaworzyli sobie wesoło, przerywając co chwila głębszym łykiem z kufla, a potem znów krzyk i metaliczny śmiech. Hans był trochę niespokojny, gdy co niektórzy z klientów obserwowali jego i Ritę. Rita zupełnie się tym nie przejmowała, Hans był coraz bardziej spocony. Dziewczyna doszła do baru, gdzie stał potężny mężczyzna o twarzy dobrotliwego drwala z sumiastymi wąsami. Przecierał właśnie szklanicę, gdy usłyszał aksamitny głos Rity:

 — Dwa piwa Irlandzkie poprosimy. — Mężczyzna popatrzył jakoś dziwnie na nią i na Hansa, po czym skinął głową, przygotował szklanice, nalał bursztynowego płynu, a Rita wyciągnęła z kieszeni monety i rzuciła nimi na tacę. Drwal postawił szklanice i wziął monety. Rita odebrała szklanice i podała jedną onieśmielonemu Hansowi:

 — Chodź. — Powiedziała. Hans jeszcze spojrzał na drwala, po czym udał się za Ritą

 — Byłaś już tutaj? — Zapytał, nie kryjąc zdziwienia.

 — A czemu by nie. — Odparła beztrosko.

 — Dziwne miejsce. — Skomentował. Przeszli gospodę i Rita wskazała na mały stolik w kącie, idealny dla dwóch osób. Hans poczuł ulgę, widząc cel tego błądzenia między różnymi dziwnymi typami.

Usiedli naprzeciw siebie. Rita uśmiechnęła się do Hansa i przybiła szklanicą do jego.

 — Za szczęśliwą przyszłość! — Powiedziała i wypiła prawie do połowy, podczas gdy Hans tylko trochę spróbował.

 — Co jest? — Zapytała zaniepokojona, widząc, że jej towarzysz jest jakiś nieswój. On spojrzał na szklanicę i odpowiedział od niechcenia, a jednak z jakimś wyrzutem.

 — Nie wiem, nie było lepszego miejsca na świętowanie… — Rita się tylko zaczerwieniła.

 — Och, to ciekawe miejsce, takie klimatyczne. — Próbowała się jakoś wytłumaczyć. Hans tylko pokiwał głową.

Pewnie by tak siedzieli ponurzy przy stole, gdyby nie pewien gość, który nagle, jakby znikąd się do nich dosiadł. Mały, lekko przygarbiony, z kilkudniową szczeciną na twarzy i jednym okiem zaklejonym czarną opaską, ubrany w jakieś łachy, wyglądał jak pirat. Na szczęście nie miał przy sobie ani szabli ani pistoletu. Twarz jego poorana zmarszczkami tylko w części zdradzała jakieś dziwne zamiary wobec tych dwojga. Hans się jednak domyślał, że ów nieznajomy pewnie chce trochę pieniędzy i tylko czekał z półuśmiechem na prośbę, która jednak zabrzmiała nieco inaczej, niż się spodziewał.

 — Czy zechcieliby państwo może przyłączyć się do gry, którą urządzamy wspólnie z kolegami? — Zapytał uprzejmie i spojrzał zalotnie w kierunku Rity, która zerknęła na Hansa. Ten z kolei pokiwał głową, odradzając Ricie wdawanie się w jakiekolwiek kontakty. Ta jednak na przekór rozsądnemu Hansowi postanowiła się zabawić.

 — A cóż to za zabawa? — Zapytała zalotnie. Nieznajomy się ożywił i uśmiechnął.

 — A zapraszam. — I wskazał na wielkie drzwi, których dotąd jakoś Hans nie zauważył. Nieznajomy wstał, a za nim Rita, która spojrzała na Hansa. Ten wciąż jednak siedział, walcząc ze sobą. Popatrzył na nią gniewnie, westchnął i poszedł za nimi. Nieznajomy pokuśtykał do drzwi i pstryknął nagle palcami. Drzwi momentalnie się otworzyły. Oczom Rity i Hansa ukazała się bardziej elegancka sala, gdzie uwagę zwracał przede wszystkim wielki stół, na którym rozstawione były różne pionki, wszędzie walały się karty i kule. Przy stole siedzieli starzy mężczyźni i z pasją wymieniali kolejne karty. Pirat wskazał miejsca dla Hansa i Rity. Usiedli i przyglądali się.

Gra trwała długo, a Hans wciąż nie rozumiał dziwnych zasad, jakie panują w tym chaosie kart i pionków. Rita jednak szybko zaskoczyła i zaczęła się udzielać w drużynie starego pirata.

 — To proste, masz tyle kart i tyle pionków, tutaj rzucasz… — tłumaczył Rita, ale Hans nadal nie nadążał.

Wreszcie usłyszał coś, co zupełnie go zbiło z tropu, tak że wypuścił z rąk kartę

 — Brawo mała, to była niezła partyjka, wygraliśmy! — Obwieścił ze śmiechem pirat i odsunął fajkę od ust. Gęsta chmura błękitnego dymu zasnuła mu twarz. Hans rozejrzał się po wszystkich graczach, którzy z uznaniem i powagą przyznawali rację i oddawali honory Ricie. Pirat nachylił się do nich i szeptem dodał:

 — Chciałem was o coś prosić.

 — Jeśli tylko… — Rita przerwała czując spojrzenie Hansa.

 — Wy jesteś z tej uczelni na Wzgórzu Czaszki? — Zapytał.

 — Wzgórze Czaszki? To góra Grawiusza. — Sprostował Hans.

 — My ją nazywamy Górą Czaszki. Kiedyś był tam okazały pałac. Wojna go zrujnowała, ale bogaci i uczeni panowie go odrestaurowali i zrobili wam szkołę.

 — Znamy te historie. — Wciął się Hans.

 — Oj, nie przerywaj. — Upomniała go Rita. Hans tylko westchnął i pociągnął ze szklanicy.

 — Zatem jesteście studentami z tej uczelni.

 — Skąd pan wie? — zainteresował się Hans

Pirat wskazał na odznakę, herb uczelni, którą Hans tak dumnie nosił. Chłopak się tylko zawstydził, a Rita uśmiechnęła.

 — Zatem o co panu chodzi? — zapytała wprost Rita. W sali jakby zrobiło się ciemniej i ciszej, jakby dopiero teraz po tych słowach wykroili dla siebie chwilę intymności.

 — Chciałbym wam coś zaproponować. — Coś błysnęło w jego oczach.

 — Od lat szukam pewnego manuskryptu. — Zaczął nieśmiało pirat.

 — Jest pan uczonym? — Zapytał zdumiony Hans, nie kryjąc sarkazmu

 — Nie do końca — Uśmiechnął się i dokończył.

 — Raczej, łowcą cennych pamiątek. — Rita i Hans znów popatrzyli po sobie.

 — Wiem z pewnego źródła, że w waszej akademii znajduje się cenny manuskrypt.

 — No iii? Tam znajduje się sporo ksiąg, manuskryptów i jeszcze wiele innych staroci…

 — Cenny staroci mój chłopcze. — Pirat pouczył Hansa i uniósł długi palec, na którym widniał srebrny pierścień.

 — Nadal nie rozumiem.

 — Ach, to dosyć niezręczne. — Wyjąkał pirat.

 — Niech pan mówi. — Zachęcała Rita, ku przerażeniu Hansa.

 — Dobrze. — Wczepił swoje palce w stół, jakby teraz chciał się wyjątkowo mocno utrzymać na powierzchni, gdy reakcja rozmówców go przerośnie.

 — Chce zdobyć ten manuskrypt, jest mi potrzebny.

 — Zdobyć? — Zdziwił się (po raz kolejny już) Hans.

 — Wypożyczyć, kupić, czy możeee…. — zająknęła się Rita.

 — Wykraść. — Wyszeptał pirat.

 — Wykraść. — Powtórzył Hans.

 — Chciałbym to wykraść. To mało istotny manuskrypt, z tego co już wiem… nie jest wyeksponowany w skarbcu.

 — Wie pan?

 — Mam swoich ludzi.

 — Więc po co pan nam o tym mówi i do czego zmierza ta rozmowa? — Dopytywał się Hans.

 — Strasznie dużo pytań zadajesz chłopcze i przerywasz nie w porę. — Zauważył pirat. Hans się zaśmiał

 — Pan wybaczy, ale gdy coś takiego słyszę, pozostaje mi tylko pytać. Pytać to moja domena, tego nauczyłem się na studiach. I nie lubię gdy nazywa się mnie chłopcem. — Pirat zmierzył Hansa ostrym wzrokiem, że nawet nie musiał wyciągać szabli, westchnął.

 — Pytać, drążyć… żyć, tak znam tą waszą uczelnię, przecież studiowałem tam kiedyś. — Przyznał pirat. Hans i Rita zrobili wielkie oczy.

 — A tak. Uznaliście mnie pewnie za żebraka, rzezimieszka bez wykształcenia. Co to to nie. — pogładził brodę, podkręcił siwy wąs i kontynuował.

 — Ukończyłem tą uczelnie, znam ją na wylot, każde pomieszczenie…

 — Więc czemu wtedy?

 — Wtedy nie było okazji, a poza tym, byłem bardziej moralny, młodszy, pełen ideałów. — Tu zerknął na Hansa.

 — Ale mówię wam, ten manuskrypt dzisiaj jest sporo wart.

 — Co w nim takiego wyjątkowego poza tym, że wart jest trochę miedziaków?! — Zapytał drwiąco Hans.

 — Nie jest wart wiele, jest niepozorny, ale zawiera mapę do pewnego miejsca…

 — A skąd pewność, że to miejsce istnieje i cóż to za kraina? Czy to jakaś kraina mlekiem i miodem płynąca? — pytała Rita.

 — Tak jakby, ale to i tak znacznie więcej.

 — Wyobraźnia pana ponosi. Czy to nie jakaś baśń, albo…?

 — Ach, to baśnie prowadzą w nas lepsze światy, w których wszystko jest jaśniejsze i bogatsze — odparł zagadkowo pirat.

 — Pan wybaczy, ale… — Bronił się Hans.

 — Już wiele wybaczyłem ci w tej rozmowie, nazywaj mnie miłosiernym. — Oświadczył żartobliwie pirat. Rita parsknęła śmiechem. Pirat się zasłuchał.

 — Piękny śmiech — A Hans tylko wykrzywił twarz przedrzeźniając Pirata. Rita umilkła. Pirat chrząknął.

 — Dobrze, chce pan wykraść jakiś mało znany manuskrypt…

 — Księgę Seklucjusza… wydanie pierwsze z….

 — Z 1897 roku — Wtrąciła Rita.

 — Nakładem Viscanta… — dodał Hans.

 — OOo proszę co za wiedza. — Przyznał z podziwem Pirat.

 — Faktycznie mało znane dziełko, dosyć nudne, mamy przedruk tego w naszej bibliotece, ale wciąż nie rozumiem.

 — Nie musisz wszystkiego rozumieć drogi panie.

 — I nie musimy wcale panu pomagać w tej dziwnej zbrodni. — Odparła twardo Rita. Teraz Hans się uśmiechnął pod nosem słysząc wreszcie, że ukochana adwokackim tonem broni ich zdania.

 — Nie musicie, jak wolicie, ale….

 — Ale co? — zapytała zaniepokojona Rita, czując jak kręci jej się w głowie.

 — Jeśli mi nie pomożecie, zostaniecie już tu na zawsze. — Pirat zerknął na dwóch wielkich mężczyzn stojących przy drzwiach, którzy trochę przestraszyli Ritę.

 — Jak to? To szantaż?! — Oburzył się Hans.

 — Sami tu weszliście — Stwierdził pirat.

 — I sami wyjdziemy — Upierała się Rita.

 — Czyżby?

 — Więc? — Zapytał zniecierpliwiony Hans.

 — Trzeba było nie przychodzić. — Powiedział ze złośliwym uśmiechem pirat.

 — Trzeba było — Powtórzył złośliwie Hans, spoglądając krzywo na Ritę, która się zawstydziła.

 — Zatem nie mamy wyjścia? — Dziwiła się dziewczyna.

 — Rzadko się trafia okazja, by spotkać kogoś z tej uczelni w moim przybytku. Teraz wreszcie przyszła ta chwila.

 — Góra przyszła do Mahometa?

 — Żeby pan wiedział.

 — Teraz wiem. — Odparł Hans patrząc w dół.

 — Wciąż nie rozumiem, po co to panu? — zapytała Rita.

 — Uczelnia jest mi coś winna. Niech to będzie moja cicha zemsta za dawne, stracone lata. — Powiedział z jakąś zapalczywością w głosie.

 — Zemsta nikomu nie wyjdzie na dobre.

 — Moralność zostawmy za tymi drzwiami. — Odparł chłodno pirat.

 — Więc nie wyjdziemy.

 — Wyjdziecie, jeśli się zgodzicie.

 — Możemy się zgodzić, wyjść i uciec i tyle nas pan widział… i swój manuskrypt. — Wzruszył ramionami Hans dodając żartobliwie i założył ostentacyjnie ręce, Rita zrobiła to samo. Nagle zgasły wszędzie światła. Rita ścisnęła kurczowo ramię Hansa.

 — Myślisz, że się boimy. Nie jesteś Bogiem ani… — Krzyczał Hans. Nagle poczuł, że nie stoi w gospodzie, ale w jakimś dziwnym miejscu. Gdy się rozejrzał, okazało się, że był w lesie pełnym poskręcanych drzew, w którym słychać było przeraźliwe gwizdy, a zza krzaków wyłaniały się jakieś dziwne stworzenia z wielkimi zębami. Rzucał się tak na wszystkie strony, aż poczuł na twarzy coś mokrego. Wreszcie otworzył oczy i zdał sobie sprawę, że leży na łóżku, a tuż nad nim stoi zaniepokojony Braden z kubkiem wody.

 — Co ci jest? Spokojnie, to tylko sen. — Uspokajał Braden. Hans zerwał się na nogi, był cały mokry, a w jego spojrzeniu krył się jakiś dziwny obłęd.

 — Sen? — Zapytał niespokojny.

 — Tak, to był sen. Przecież spałeś. — Potwierdził Braden, podając koledze szklankę wody.

 — Sen. — Powtórzył zasępiony Hans. — Braden zbliżył się ostrożnie do Hansa, lecz ten natychmiast ruszył do drzwi.

 — Co ci jest? Dokąd idziesz? Przecież ledwo co wstałeś. — Dopytywał się współlokator.

 — Muszę coś sprawdzić.

 — Co?

 — Czy to na pewno nie sen! — Hans zbiegł szybko po schodach. Z potarganymi włosami i przestraszonymi oczami wyglądał jakby zupełnie postradał zmysły. Przebiegł przez dziedziniec, potrącił paru studentów, po czym zniknął w wąskiej alejce, między dwiema kamieniczkami. Wreszcie ją znalazł. Wyglądała na równie przerażoną, co on. Uściskali się, a potem popatrzyli sobie w oczy i już wiedzieli, że to wszystko prawda.

 — Myślałam, że to sen, że my w gospodzie i ten dziwny człowiek. — Mówiła nerwowo, nie przypominając już tamtej zadziornej dziewczyny z baru.

 — Po… poszliśmy tam po zdaniu egzaminów… to ja chciałam.

 — Wiem, ale to nie sen. Wpadliśmy w niezłe tarapaty.

 — Te koszmary będą powracały każdej nocy. — Powiedziała, szlochając. Zabrzmiało to jak klątwa, groźba, zaklęcie, brzemię, spod którego nie mógł uratować swojej ukochanej. W poczuciu bezsilności i gniewu zamknął oczy, zacisnął usta. Przypomniał sobie te wcześniejsze koszmary, jakie go nawiedzały, te widziadła, duchy, która za nim chodziły. Czy to możliwe, że teraz po tylu latach studiowania można popaść w obłęd? Przeklęte miejsce, przeklęta uczelnia, przeklęta gospoda.

 — Musimy… — wyszeptała i wydostała się z jego objęć. Znów spojrzeli sobie w oczy.

 — Jak to? — Zapytał.

 — Musimy to zrobić. Zdobędziemy ten manuskrypt. — Oświadczyła.

 — A jeśli to początek kłopotów, początek jakiejś dziwnej gry, której zasad wciąż nie znamy? — pytał.

 — Zdobędę, wykradnę… by mieć spokój. — Powiedziała roztrzęsiona.

 — Oszalałaś. Zawiadomimy straże i zamkną tego typa i jego gospodę raz na zawsze.

 — Nie byłabym taka pewna. Musimy przyjąć jego reguły. — Zawzięła się Rita, patrząc gdzieś w dal.

Wnętrze gospody niewiele się zmieniło od tamtego ostatniego spotkania, choć teraz wszystko dookoła było przepełnione jakimś niepokojącym klimatem. Oczywiście wiadomo było, czyja to sprawka. Pirat siedział przy wielkim stole i pił w najlepsze, gdy ujrzał przed sobą dwoje znajomych studentów. Stanęli przed nim gotowi na wszystko, by zmienić swój los. Pirat dopił z kielicha i zaproponował grzecznie:

 — Siadajcie, napijecie się czegoś? — Hans i Rita popatrzyli po sobie.

 — Raczej nie. — Odpowiedzieli zniecierpliwieni tymi grzecznościami.

 — No tak. A zatem… — zaczął Pirat

 — Zdobędziemy manuskrypt, ale niech pan nas uwolni od tych koszmarów. —Zaproponowała płaczliwym głosem Rita.

Mogłoby się wydawać, że pirat się wzruszy, ulituje. On jednak się zamyślił, wstał, przeszedł do starej szafy, otworzył ją i wyciągnął arkusz papieru. Wrócił do stołu i podał Hansowi dokument.

 — Oto nasz kontrakt. — Oświadczył oficjalnie, nie patrząc nawet na rozmówców.

 — Kontrakt? — Hans uważnie spojrzał na dokument, a tuż obok niego Rita wytężała wzrok, by coś zrozumieć z tych słów.

 — Układ. Zobowiążecie się zdobyć manuskrypt, o którym wcześniej rozmawialiśmy, manuskrypt zawierający mapę na ostatniej stronie, a ja obiecuję wam lepsze życie. Życie jak w raju — mówił.

 — Akurat. — Hans zmarszczył czoło, miętosił jeszcze w dłoniach ów dokument.

 — Koszmary znikną. Jeśli dziś to podpiszecie. Obiecuję. — Zarzekał się pirat. Rita i Hans spojrzeli z nadzieją na Pirata, a potem na miejsce, gdzie należy się podpisać. Hans sięgnął po pióro i zamaszystym ruchem, jakby miał rozedrzeć tą kartkę, napisał Hans Kreuger, a tuż obok jego podpisu swój złożyła Rita. Pirat skinął głową, uśmiechnął się, schował kontrakt do sejfu i oświadczył.

 — Macie tydzień na zdobycie manuskryptu. — Spojrzał na kalendarz i ustalił precyzyjnie.

 — Za tydzień, do 20… z manuskryptem. — Hans i Rita nic nie powiedzieli, ale ich usta drżały. Tłumili w sobie całą złość i pewnie niejedną torturę obmyślali dla podstępnego pirata. Teraz jednak musieli sami wyćwiczyć się w swoim podstępie.

Piwnice uczelni nie były może tak często odwiedzane jak sale wykładowe, ale znalazły swoje zastosowanie jako magazyny, archiwa i skarbce, gdzie trzymano trochę cennych pamiątek. Manuskrypt Seklucjusza jednak wedle wskazówek nie znajdował się w skarbcu, a właśnie w archiwach. Nie było to zbyt wdzięczne miejsce dla starych dokumentów, pozornie cennych, a jednak zupełnie bezużytecznych. Zresztą akademia pękała w szwach od tych ksiąg. Stąd chyba właśnie dokonano tak brutalnej selekcji i część księgozbiorów przeniesiono do piwnicy, by tu im dać w spokoju się gnić.

 — Ale nie mamy pewności, w którym dokładnie to miejscu może być. — Wyszeptał Hans, oglądając szkice planów piwnicy.

 — Cóż, pozostaje błądzić.

 — Oszalałaś?

 — To miejsce przecież nie jest strzeżone. Jeśli zrobimy to w nocy? — Zastanawiała się.

 — A klucze?

 — Gravit ma cały zestaw kluczy. — Gravitt, woźny/gospodarz wiedział wszystko o każdym zakamarku wielkiej uczelni położonej na wielkiej górze nad miastem. Wiedział wszystko i o wszystkich. Był jak cień, zjawa, która nagle wychyla się zza jakiegoś zakamarka i już wie, czy będziesz zgubiony czy może oświecony.

 — Gravitt, to największa przeszkoda, on przecież wie wszystko. — Powiedział przerażony Hans chodząc w kółko po pokoju i uderzając się w pierś, przykładając dłoń do ust, jakby nie chciał powiedzieć…

 — To się nie uda.

 — A kto powiedział, że musimy otwierać jego kluczami? — Zauważyła Rita.

 — Chcesz dorobić klucz, czy może użyć drutu? Nieeee to jakaś paranoja! Nie wierzę, że omawiamy plan włamania.

 — Klucz jest jeden, jeden zamek, jedna przeszkoda…

 — A potem tylko błądzenie z latarką

 — I ze mną. — uśmiechnęła się Rita.

 — Uspokoiłaś mnie. Więc, jak otworzymy zamek? — Rita przewróciła oczami i z uśmiechem oznajmiła.

 — To nie jest jakiś skomplikowany mechanizm. — Dodała pocieszająco Rita. Hans chodził niespokojnie w te i w te spoglądając na plany piwnicy przypięte do ściany.

 — Przestań wariować — Rita wyciągnęła z kieszeni zestaw wytrychów. Hans otworzył szeroko oczy.

 — Skąd to masz na litość boską?! — Zapytał wzburzony.

 — No, mamy się włamać — wyjaśniła, jak gdyby nigdy nic.

 — Jasssne, dobrze, że mi przypomniałaś. Obrabowałaś już jakiś bank, o którym nie wiem? — Zapytał z ironią.

 — Muszę pomyśleć, to było tak dawno temu. — Żartowała Rita.

 — Widzę, że cię to bawi.

 — Mimo wszystko jest w tym jakaś przygoda, nie uważasz? — Mrugnęła okiem do Hansa.

Dochodziła jedenasta w nocy, gdy Hans i Rita ubrani na czarno przemknęli między murami uczelni. Zajęcia już dawno się skończyły, a Gravitt zbierał się do zamykania, co tylko można by było zamknąć i zabezpieczyć. Szczęk tu i tam, zgrzyt, przełożenie łańcucha, przesunięcie sztaby. Niewdzięczne to dźwięki dla uszu naszych bohaterów.

Hans i Rita zaczaili się za kolumną, na której siedział kamienny uczony, jakże spokojny, obojętny, na wszystko, co wokół się działo, podczas gdy w głowach młodych ludzi wirowało od emocji. Rozległ się jeszcze głośny trzask drzwi, odbił się od ścian i zniknął w mrocznej ciszy, jak kamień rzucony w ciemną wodę. Odczekali jeszcze trochę, wstrzymując oddech, po czym Rita szepnęła.

 — Teraz.

Ile razy to słowo powtarzali w ciągu tego jednego, decydującego tygodnia. Trzy, cztery razy? I za każdy razem coś było nie tak. A to z zamkiem były problemy, coś się zacinało, a to znów dało się słyszeć czyjeś kroki. Czyżby Gravitt krążył po akademii i uparcie pilnował, jakiś szelest, zgrzyt, strach i znów przezorność, że może tym razem odpuścić. I odpuszczali.

 — Teraz. — wybiło jak dzwon w ich sercach i drżało po całym ciele.

Ruszyli schodami w dół, ostrożnie stawiając każdy krok, by w końcu stanąć przy wejściu do piwnicy.

 — Drzwi. — Powiedział przerażony Hans. Rita spojrzała na płaskorzeźbę przedstawiającą brodacza, który teraz w półmroku zdawał się mieć jakiś dziwny wyraz twarzy.

 — Dobrze. — Powiedziała do siebie, aby zebrać myśli. Wyciągnęła z kieszeni kilka wytrychów, po czym zaczęła próbować. Wsunęła drut do zamka i zaczęła nim ostrożnie manewrować

 — Gdzieś się tego nauczyła? — Zapytał zdziwiony Hans widząc wprawę w działaniu. Rita popatrzyła zalotnie na Hansa i odparła.

 — Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.

 — Taaa, na przykład tego, że po godzinach zajmujesz się włamywaniem… — skwitował. Rita jeszcze kilka razy próbowała z wytrychem, aż coś puściło. Rozległ się trzask.

 — Ciiicho. — Syknął Hans. Podekscytowana Rita cicho gwizdnęła, po czym się uspokoiła, by nie zapeszyć tej triumfalnej chwili. Skupiła się i z całą delikatnością, jaką nosiła w sobie i nacisnęła klamkę. Ku jej uldze zamek puścił. Drzwi się otworzyły.

 — Nieźle. — Wyszeptał z uznaniem Hans i zapalił latarkę. Weszli do ciemnego miejsca, które zdawało się być nie odwiedzane przez nikogo przez długie lata. Rita przymknęła drzwi. Hans poświecił po korytarzu, po czym wyciągnął z kieszeni plany archiwum.

 — Prosto, a potem na prawo. — Wyszeptała Rita.

 — Taaak, na prawo. — Odpowiedział przekornie Hans.

Szli powoli, stawiając nieśmiałe kroki. To zrozumiałe. Byli tu właściwie pierwszy raz w takim nietypowym kontekście włamania, choć Hans przypominał sobie jak podczas zajęć w „terenie” z leksykografii miał tu coś do sprawdzenia. Wtedy był ciekawskim studentem, chcącym wykraść jakąś cenną wiedzę z tego zakurzonego archiwum, a teraz był… złodziejem. Co za awans. Z teorii przeszedł w praktykę. Wreszcie doszli do wielkiej krypty, wypełnionej księgami i innymi starociami.

 — To chyba tu…

 — Tak, tylko teraz jak to znaleźć? Nie jesteśmy w bibliotece… — odparł zniechęcony Hans świecąc po księgach.

 — Czyżby? — Zapytała zuchwale Rita i wskazała na stary indeks z księgami, gdzie prawdopodobnie można było się spodziewać jakiejś podpowiedzi odnośnie lokalizacji danej księgi. Hans zajrzał przez ramię dziewczyny i uważnie prześledził tytuły.

 — Wątpię, żeby to było aktualizowane.

 — O, p, r, s, ssssss — Mówiła do siebie przesuwając palcem po skurzonej karcie, na której zostały już wyraźne ślady palcach.

 — S… Sek…

 — Chyba nie. — Żażartował Hans.

 — Sekluuu — Przeciągała Rita.

 — Chociaż. — Zająknął się. Nagle się o coś potknął. Rozległ się hałas. Hans poświecił za sobą i aż z przerażenia podskoczył. Rita spojrzała zdzwiona  w tą samą stronę. Ich oczom ukazała się czaszka i parę kości

 — To tylko kości. — Uspokajała tak, jakby mówiła „to tylko kurz”. Hans popatrzył na nią jakoś dziwnie, a potem jeszcze raz spojrzał w ciemne oczodoły czaszki, która zadawała się głupawo uśmiechać do nich.

 — Co to u diabła tu robi?

 — Tą zagadkę na razie zostawmy na potem. — Rita wskazała na indeks.

 — Nie jesteś ciekawa, co trup… znaczy resztki tego robią tutaj?! — zapytał z irytacją Hans

 — Równie dobrze mógł być to jakiś eksponat…

 — Oo jasssne, jak w muzeum.

 — Rozejrzyj się mnóstwo tu staroci, globusy, kamienie, księgi i kości…

 — Jesteś taka spokojna

 — Bo nie warto się chyba denerwować w takiej chwili, nieprawdaż? — Wyszeptała. Spojrzał w jej oczy i prawie się uśmiechnął, ale znowu coś go zaniepokoiło.

 — Czy spryskałaś się perfumami?

 — Jak zwykle. — Wzruszyła ramionami.

 — Ale nie dziś! — Zauważył nerwowo.

 — No nie pamiętam. Robię to odruchowo. O co ci chodzi?

 — To przecież nie twój zapach. Ostry, od razu się rzuca… — powiedział przerażony. Nagle z końca korytarza dobiegł jakiś hałas. Drzwi się otworzyły i słychać było basowe głosy.

 — Jassna cholera. — Syknął Hans i poświecił nerwowo po regałach. Wreszcie Rita wskazała jakąś kryjówkę.

 — Tam. — I szybko wśliznęli się za stare skrzynie, stojące pod półką z księgami. Głosy i kroki stawały się coraz wyraźniejsze i można było wywnioskować, że goście chyba coś przenoszą…

 — Ciężki. Nie wiem czy to dobry pomysł, żeby go tu targać.

 — Nie marudź, zostawimy go tu, niech trochę wytrzeźwieje, zgłodnieje, a wszystko nam powie ten chojrak. Zobaczysz. — Wreszcie po ciężkich krokach i stękaniach do sali weszli dwaj mężczyźni targający jakiegoś człowieka. Stanęli na środku, rozejrzeli się. Jeden poświecił mocniej latarką.

 — Niech będzie, chyba, że może dalej.

 — Do labiryntu?

 — Tylko żebyśmy trafili potem. — Odparł zniecierpliwiony olbrzym.

 — Zwiąż go porządniej, tak żeby nie uciekł. — Drugi się schyli i poprawił węzły przy rękach i nogach, po czym powiedział zadowolony z siebie.

 — Gotowe.

 — Dobra zostaw go tu. — Położyli go na kamiennej posadzce, a ten nawet nie drgnął, jakby spał, albo był martwy. „Kolejny trup?!” — Myślał przerażony Hans, który uświadomił sobie, że być może jest świadkiem zbrodni. Mężczyźni jeszcze chwilę się rozglądali, a jeden wyraźnie zaniepokojony odezwał się.

 — Ty, jakiś dziwny zapach się tu roznosi.

 — A co, jeszcze trunki nie przytępiły ci węchu, ha, ha — Zaśmiał się jowialnie drugi.

 — Jakiś słodki, jak… — Ten drugi wciąż drążył temat.

 — Jak co?

 — Jak perfumy — powiedział. Zamarli, przestali oddychać. Dookoła pulsowała cisza. Rita wpiła dłoń w ramię Hansa.

 — Ty wiesz w ogóle, jak perfumy pachną. Arystokrata psia mać. Kiedy ty się ostatnio skrapiałeś chociaż wodą kolońską? Ha, ha. Daj już spokój. Zjeżdżamy stąd. — Powiedział z drwiącym śmiechem.

 — Mówię tylko, że to jakiś dziwny zapach, może nie perfumy, nie wiem.

 — Dobra. Za chwilę nawdychasz się tytoniu i będzie dobrze. Idziemy. — Popędzał go drugi i wyszli z sali. Kroki ucichły, słychać było zgrzyt drzwi, po czym trzask. Rita chciała już opuścić kryjówkę, ale Hans ją przytrzymał.

 — Poczekajmy jeszcze chwilę. — Wyszeptał. Znów dało się słyszeć jakiś trzask, zgrzyt, a potem już nic. Może ci dwaj tylko czekali, aż Hans i Rita się zdradzą choćby najmniejszym szmerem. Ale kim oni byli w tej sytuacji? Studentami spragnionymi wiedzy wszelakiej czy może złodziejami? A na podłodze leżał jakiś pół-żywy. Po kilku minutach dotkliwej ciszy Hans wreszcie zdecydował, że trzeba wyjść z kryjówki. Poświecił na leżącego, który nawet nie szarpał się z więzami.

 — Co to miało być?

 — Nie wiem. Widać, że to wdzięczne miejsce do popełniania różnych zbrodni. Rozejrzyj się, lochy, szkielety i wariaci.

 — Kino klasy c niegodne mojej uwagi. — Skwitowała Rita.

 — Więc co robimy?

 — Książka, po to tu przyszliśmy. Szukajmy.

 — A on?

 — Niech leży spokojnie i się nie odzywa. Tyle chyba potrafi.

 — Ma zakneblowane usta.

 — No właśnie. — Hans poświecił na twarz związanego człowieka. Okazał się on młodzieńcem o jasnych, rozczochranych włosach. Oczy miał zmrużone, powoli się wybudzał, aż wreszcie wytrzeszczył oczy, jakby znów czegoś się bał. Hans miał go na oku, podczas gdy Rita sprawdzała indeks i starała się namierzyć manuskrypt Seklucjusza.

 — Tu jest „T” — Rita wskazała na regał,.

 — Tam musi być „S” — Wskazała na drugą salę i już chciała iść dalej, gdy młodzieniec zaczął się wyrywać i coś próbował powiedzieć.

 — Co jest? — Zapytała Rita, spoglądając na związanego.

 — No właśnie nie wiem, przecież go nie obdzieramy ze skóry. — Odparł Hans, świecąc w twarz nieznajomego. Rita westchnęła i podeszła do związanego.

 — Tak się niczego nie dowiemy. — Powiedziała tak, jakby musiała spełnić najgorszy obowiązek, po czym poluzowała mokrą już chustę w ustach młodzieńca i dała mu mówić.

 — Co ty robisz?

 — Niech się stanie i przemówi ludzkim głosem. — Oświadczyła Rita i wreszcie rozwiązała chustę.

 — Dziękuję. — Powiedział przejętym głosem nieznajomy.

 — Kim jesteś i kim byli ci mili panowie, którzy cię tu zostawili?

 — Szczęście, że wy tu byliście. — Powiedział łapiąc z trudem oddech.

 — Szczęście. — Powtórzył Hans zerkając na Ritę.

 — Zadarłem z niewłaściwymi ludźmi, ale znam to miejsce i dlatego tak się wyrywałem, gdy pani chciała wejść…

 — Jestem Rita, a to Hans.

 — Zygmunt… — Przedstawił się.

 — Ale czemu tak się wyrywałeś, gdy ona chciała tam wejść…

 — To nie jest do końca bezpieczne miejsce. — Uprzedził Zygfryd.

 — Widząc ciebie, nabieram już obaw, co też będzie dalej? — Westchnął wymownie Hans, próbując rozwiązać ręce Zygmunta. Rita podała mu mały nożyk i Hans po chwili przeciął liny.

 — Chodziło ci o pułapki? — Zapytała Rita. Zygmunt czując, że ma wolne ręce, pokręcił nimi, aby pozbyć się bólu i rozluźnić, po czym rozwiązał węzeł przy stopach.

 — Pułapki i nie tylko.

 — Myśleliśmy, że to zwykłe piwnice, w których nic… — Próbował wyjaśnić Hans.

 — Błąd. To nie jest zwykłe miejsce. — Po czym popatrzył na nich ze zdziwieniem i zapytał wprost.

 — Ale czemu właściwie tu jesteście o tak dziwnej porze? To chyba nie są zajęcia…. w terenie? — zapytał pół żartem. Hans i Rita popatrzyli po sobie, po czym Hans zwrócił się do Zygmunta.

 — A ty też nie odpowiedziałeś, czemuż to ci dwaj cię tu wpakowali?

 — To długa historia. Powiem wam tylko, że studiowałem tutaj parę lat wcześniej i pełniłem tu rolę kogoś w rodzaju strażnika. To było za karę, bo sprzeniewierzyłem się regulaminowi uczelni.

 — Co takiego zrobiłeś? — zapytał Rita.

 — Zażartowałem z profesora Wireusza, a ten jak chyba wiecie jest dość nadwrażliwy na swoim punkcie. To była gruba sprawa, więc poszedłem tu na dół i wraz z Gravitem pilnowaliśmy tych szpargałów. Potem nawet zostałem na jakiś czas ochotniczym bibliotekarzem i co chwila tu schodziłem sprawdzić jakieś woluminy, by ewentualnie włączyć je do oficjalnych zbiorów. Przekonałem się po latach, że nie są to takie zwykłe piwnice, jakby mogło się wydawać. Jest tu mnóstwo pułapek i tajnych pomieszczeń. To pozostałości po starej rezydencji Hofingerów, w których teraz znajduje się akademia.

 — A co w tej sali na nas czekało?

 — Czy dobrze zrozumiałem, że szukaliście czegoś pod „S”? — zapytał Zygmunt

 — Seklucjusza.

 — Ach, manuskrypt Seklucjusza?

 — Widzę, że zjawiłeś się w odpowiednim momencie.

 — Seklucjusz to przereklamowany myśliciel, po co wam takie… badziewie. — Dziwił się Zygmunt.

 — Nie nam… — Powiedziała ze śmiechem Rita.

 — Cicho bądź. — Upomniał Ritę Hans

 — Nie rozkazuj mi. — Odgryzła się.

 — Spokojnie, możecie mi powiedzieć. — Uspokajał Zygmunt. Hans i Rita popatrzyli po sobie

 — Mamy zdobyć ten manuskrypt dla pewnego gościa, tyle. — Powiedział zniechęcony Hans.

 — Tyle? Macie zdobyć, czyli… — Drążył Zygmunt.

 — Wykraść — Powiedziała Rita. Hans tylko zacisnął usta. Zygmunt chwilę się namyślił i popatrzył na nich.

 — Zdobyć Seklucjusza, nadal nie rozumiem, po co komu taki staroć? Ale jak tam chcecie.

 — Wiesz, gdzie jej szukać — Rita wskazał na indeks. Zygmunt podszedł i przeleciał palcem po skurzonym spisie.

 — To już mocno nie aktualne. Katalog z ssssss — zastanawiał się.

 — Jeśli w ogóle jest tu jakiś porządek, bo dawno tu nie byłem, powinien być w tamtej sali — wskazał na ciemną jamę, którą nagle przeciął błysk światła z latarki Hansa.

 — Więc gdzie, pomóż nam.

 — Widać, że jesteście mocno zdesperowani. — Podsumował z uśmiechem, ale nie rozbawiło to ani Hansa ani Rity. Zygmunt jeszcze raz przejrzał indeks, po czym ruszył ostrożnie ku ciemnej jamie. Hans świecił tuż za nim.

 — Może ja wezmę latarkę, nigdy nie wiadomo, co się stanie. — Zaproponował przezornie Zygmunt. Hans nieco zdziwiony w końcu odpuścił i dał latarkę Zygmuntowi, który poświecił, wyznaczając sobie drogę. Oczom wędrowców ukazywała się powoli wielka sala pełna regałów z księgami. Zygmunt machał ręką i pozostali przesuwali się o parę centymetrów do przodu.

 — Niczego nie dotykajcie. — Przestrzegał szeptem. Rita wstrzymała oddech i zwolniła kroku. Przesuwali się powoli, jakby stąpali po lodzie. Hans rozejrzał się między regałami, po czym ruszył odważnie do regału ustawionego, jako przedostatni. Zaczął sprawdzać wszystkie rzędy książek, ale wciąż nie mógł znaleźć tej właściwej.

 — Sekl… — Powtarzał, jakby to miało przywołać zgubioną księgę.

 — Nie wiadomo, czy obwoluta była tytułowana. — zauważył Hans.

 — Wszystkie księgi miały oznaczenia, to dla wygody bibliotekarzy…. — Zygmunt przeszedł między kolejne regały. Jego palec przesuwał się po nierównych grzbietach, jak pociąg po torze. Krok po kroku.

 — A już myślałem, że nam się udało. — Powiedziała zawiedziona Rita, przechodząc między kolejnym regałami, podobnie zresztą jak Hans.

 — Spokojnie, musi być. — Uspokajał Zygmunt kierujący się swoim tropem i nosem. Rita wyciągnęła drugą latarkę i zauważyła, że w jej alejce, między księgami coś wystaje. Gdy się zbliżyła, zauważyła, jak z półki sterczy… trupia, koścista ręka — Nie wiedzieć czemu, dotknęła jej, a ta wypadła z trzaskiem na ziemię. I w tym samym momencie ze zgrzytem się opuściła się krata i oddzieliła ich od wyjścia z sali, a tym od wyjścia z całego labiryntu.

 — Nieee! — Krzyknął Zygmunt. Hans wybiegł ze swojej alejki i zapytał przerażonym głosem:

 — Co jest?!

 — Zamknięto nas — odparł zimnym głosem Zygmunt rozglądając się. Zawstydzona Rita również opuściła swoją alejkę i wszyscy spotkali się na środku Sali i patrzyli na siebie tak, jakby pierwszy raz się spotkali

 — Nie wiem, co się stało. Czy aby na pewno niczego nie dotykaliście? — Zapytał Zygmunt.

 — Ja nie, po prostu chodziłem między regałami…

 — Jaaa zauważyłam jakąś trupią rękę między księgami iiiii

 — I co?!

 — No i spadła…

 — Trupia ręka? — Dziwił się Hans

 — Oprócz książek pełno tu kości. Dziwne. — Zauważyła Rita.

 — To z tych eksponatów do biologii.

 — Ta ręka była między książkami.

 — Wierzę. Może ktoś dał ją tutaj, by coś zaznaczyć. Gdzie to było? — Rita wskazała na swoją alejkę.

 — Tam na końcu, między tymi dwoma regałami. — Zygmunt poszedł pierwszy i zauważył leżącą na podłodze trupią rękę. Wziął ją i pokazał Ricie i Hansowi, których twarze wykrzywił teraz grymas.

 — Spokojnie — Powiedział Hans i powyginał jedną z kości.

 — Widzicie to gumo-plastik. — Odłożył rękę, po czym zerknął na półkę z książkami, gdzie była mała przerwa.

 — Pamiętasz, czy to było tutaj?

 — Być może, ale… — Odparła zakłopotana Rita. Zygmunt zmrużył oczy, poświecił jeszcze w głąb półki i nagle się roześmiał, mówiąc:

 — A to ci dopiero.

 — Co jest? — Przewodnik stanął na palcach włożył rękę między księgi i nagle wyjął z głębi jakąś księgę, na której obwolucie połyskiwał upragniony tytuł (jakby pisany światłem) „Seklucjusz”

 — Mamy to. — Ucieszyli się Rita i Hans. — Zygmunt wręczył księgę Hansowi. Ten przewertował stronice, a Rita nagle złapała jego rękę. Zatrzymali się na stronie, gdzie była wyrysowana jakaś mapa.

 — To chyba to. Tego szukał Pirat. — Potwierdziła z uśmiechem Rita.

 — Tak, mamy księgę, ale jak teraz stąd wyjść? — Zapytał smutnym głosem Zygmunt.

 — No i co teraz? Nie ma sposobu, by podnieść tą kratę? — Zapytał Hans. Zygmunt podszedł do kraty, poświecił sobie dookoła, widząc, jak nad jego głową wznosi się ozdobne sklepienie, z którego wysunęła się nagle jak żyleta ta ciężka krata. Złapał ją od dołu i próbował unieść, po chwili Hans wziął się do roboty, a i Rita postanowiła się trochę się siłować z żelazną kratą, ale nic nie wyszło z tych prób, poza odciskami na rękach i zmęczeniem. Kratę dociskał jakiś olbrzymi ciężar, jakaś blokada, którą mógłby zdjąć jeden z ukrytych mechanizmów w tym dziwnym miejscu.

 — To nie ma sensu — powiedział zdyszany Zygmunt. Usiedli, opierając się o kratę i trudem łapali oddech, jakby przebiegli przed chwilą maraton. Wreszcie Zygmunt oświadczył.

 — To nie ma sensu. Spróbujemy gdzie indziej.

 — Trzeba było tak od razu. — Powiedział z pretensjami w głosie Hans.

 — Jeszcze nie wiem, co tam nas czeka. Nie było mnie tu parę lat, trochę się zmieniło — wyjaśnił Zygmunt i z bólem na twarzy podniósł się z ziemi, a za nim pozostali. Zygmunt ruszył z powrotem do sali pełnej regałów, ale tym razem skręcił. Minęli chyba ze dwadzieścia szaf z księgami, niczym kolejne szczeble tej dziwnej drabiny, wiodącej w ciemność, aż wreszcie Zygmunt stanął i się schylił. Światło musnęło na niewielki otwór, założony niedbale kratą, którą na szczęście można było łatwo zdjąć.

 — Otwór wentylacyjny? — Zapytał Hans.

 — Niezawodny w takich sytuacjach.

 — Zmieścimy się? — Zapytała zaniepokojona Rita.

 — Zobaczymy.

Otwór jak i kilkumetrowy tunel nie były zbyt wysokie, więc trzeba było go pokonać na czworaka. Zygmunt prowadził, za nim Rita z księgą ukrytą w małej torbie, a na końcu Hans, przeklinający pod nosem całą tą przygodę. Potem jakby tunel się rozszerzał, powiększał na tyle, że można było podnieść głowę, kucnąć, a po paru jeszcze metrach monotonnej trasy w wielkiej rurze, wreszcie można było stanąć i się trochę wyprostować. Stali teraz w wielkiej grocie i słychać było, jak między szczelinami przelewa się woda. Nad nimi zwisały złowrogo wyglądające czarne kły skał, jakby przerwane kolumny podtrzymujące czarne przeorane wyrwami sklepienie, w którym kryły się nietoperze.

 — Urocze miejsce. — Podsumował Hans.

 — Gdzie my jesteśmy? — zapytała Rita.

 — Właściwie już poza murami uczelni. Chodźcie, jeszcze parę metrów i wyjdziemy na świeże powietrze. — Szli dalej, nie rozpieszczając się specjalnie rozmowami, bo kto wie, co jeszcze kryły te ciemności. Co jakiś czas wpadali w jakieś kałuże, a potem znów manewrowali między ostrymi skałami. Przejęta Rita ściskała do piersi torbę z manuskryptem, ale to nie specjalnie pomogło, gdy nagle straciła równowagę i się pośliznęła, wpadając w jakiś dół. W ostatniej chwili złapał ją za rękę Hans, a Rita kurczowo ścisnęła pasek od torby, w której była księga. Zygmunt przybiegł na ratunek i chwycił ramię Rity. Razem z Hansem ją podnieśli.

 — Manuskrypt cały? — zapytał z niepokojem Hans

 — Cały i zdrów. Myślałam, że to ja jestem ważniejsza. — Powiedziała Rita zadzierając nosa. Hans nieco się zawstydził i opuścił głowę.

 — Okropna trasa! — Podsumowała Rita, wyciągając manuskrypt, który trochę się zmoczył. Szybko owinęła go i schowała.

 — Ile jeszcze — zapytał Hans.

 — Już niedługo — uspokajał Zygmunt. I rzeczywiście po paru metrach poczuli mocniejszy powiew powietrza. Zygmunt wskazał latarką na niewielkie przejście, z którego biło anemiczne światło i słychać było głośny szum wody.

 — To tam.

 — Wodospad? — zapytał Hans.

 — Tak przejdziemy obok wodospadu..

 — O nie — powiedziała zniechęcona Rita ściskając mocniej torbę z księgą.

 — Spokojnie. — Kiedy już stali przy wyjściu, poczuli jak bije w ich nozdrza świeże powietrze i wilgoć. Zygmunt się wychylił i pokazał Ricie ścieżkę między skałami.

 — Tu przejdziemy.

 — Całkiem niezła kryjówka. Nigdy bym nie przypuszczał, że znajdują się tu takie miejsca.

 — Wiele ma tajemnic ta akademii. — Powiedział Zygmunt . Kiedy wyszli na zewnątrz, jedynym jasnym punktem był księżyc na niebie. Znajdowali się na górze, tuż za Akademią. Wyczuleni już na wędrówkę po nierównym skalistym podłożu, ostrożnie zeszli w dół.

 — Wreszcie. — Westchnął Hans.

 — Wracajmy do akademika, chodź z nami. Musisz przemyć rany i coś zjeść. — Zaproponowała Rita.

 — A, dziękuje,  z chęcią skorzystam — powiedział Zygmunt gładząc obolałe nadgarstki.

 

Braden spał w najlepsze, gdy Hans otworzył drzwi. Szybko wprowadzili gościa do łazienki, a ten od razu skorzystał z gorącej wody i mydła. Tymczasem Rita wyciągnęła drżącymi rękami z torby księgę, która była nieco wilgotna. Hans ostrożnie przewertował księgę, tak jakby przeprowadzał operację na otwartym sercu. Dotarł wreszcie do strony, gdzie był jakaś mapa i to pewnie o nią chodziło Piratowi. Na szczęście mapa była w dość dobrym stanie.

 — Pergamin wszystko wytrzyma. — Stwierdził Hans. Rita ułożyła księgę pod skosem i ustawiła przy niej wentylator. Po chwili karty księgi zaczęły wesoło szeleścić pod wpływem wiaterku, a dziewczyna co jakiś czas wertowała kartki, by się nie skleiły ze sobą.

 — Oby to było to. — Mówił niespokojny Hans. Zygmunt wyszedł z łazienki, przecierając ręce ręcznikiem. Rita powitała go uśmiechem i podała mu talerz.

 — Nie, dziękuję, nie jestem głody. — Powiedział Zygmunt zerkając z ciekawością na księgę,

 — Więc to jest ta księga, dla której tak cierpliście? Seklucjusz. Kto by pomyślał. — Powiedział z uśmiechem Zygmunt.

 — Na mnie już pora, znam drogę.

 — Ale poczekaj, nawet nie powiedziałeś, co to byli za ludzie? Czy coś ci grozi, możemy ci jakoś pomóc? — Pytała nerwowo Rita.

 — Mówcie ciszej. — Powiedział przez sen Braden. Zygmunt się uśmiechnął i powiedział spokojnie.

 — Doceniam to, ale lepiej żebyśmy zapomnieli, że kiedykolwiek się znaliśmy, to wygodne dla was i dla mnie. Każdy ma swoje problemy. Po co jeszcze je mieszać. — Rita i Hans popatrzyli po sobie i chyba w głębi ducha poczuli ulgę, bo sami mieli przecież twardy orzech do zgryzienia z tajemniczym Piratem i Księgą Seklucjusza. Ani się nie obejrzeli, gdy Zygmunt zniknął.

 — Może to i lepiej. — Stwierdził Hans wzruszając ramionami.

 — Może, ale jakoś czuję, że powinniśmy… nie wiem już. — Powiedziała zniecierpliwiona, wertując po raz kolejny stronice

 — My go uratowaliśmy, on nas uratował, i zapomnijmy już o tym… — Powiedział Hans obejmując Ritę.

 — Zapomnijmy i śpijmy — wyszeptał Braden, przewracając się na drugi bok.

Tej nocy nie spali, tylko cierpliwie suszyli stronice przy wentylatorze. Zasnęli dopiero nad ranem. Zbudził ich zapach jajecznicy ze szczypiorkiem. To Braden krzątał się w kuchni i coś wesoło podśpiewywał. Zupełnie jakby obudzili się po nocnym koszmarze w ciepłą sobotę, gdy nic złego nie ma prawa się zdarzyć. Hans spojrzał na Ritę, a Rita na Hansa. Uśmiechnęli się do siebie, po czym popatrzyli na szeleszczące kartki, które wciąż były wystawione na podmuch wentylatora.

 — Co wyście robili tej nocy? Wyglądacie jak siedem nieszczęść do potęgi i jeszcze ta książka? Bawicie się w antykwariuszy?! — Zapytał ze śmiechem, nie oczekując właściwie odpowiedzi. Hans i Rita tylko uśmiechnęli się pod nosem. Zjadłszy trochę jajecznicy ze szczypiorkiem, gotowi byli wreszcie zamknąć sprawę, która dręczyła ich tak bardzo.

Przekroczyli próg posępnej gospody i znów poczuli się, jakby weszli do innego świata, jakby rządziły tu inne prawa i inny panował czas. Rita ściskała małą torbę, w której ukryty była ukryta księga. Jakiś człowiek widząc ich, idących przez salę pełną stolików, szybko podszedł do nich i zaprowadził do pokoju z wielkim stołem, przy którym ostatnio zawarli z piratem ten dziwny układ, po czym zamknął drzwi za nimi. Hans poczuł, że i w nim coś się zamknęło: nadzieja albo koszmarne wspomnienia? Tak jak zwykle, w tym osobliwym pokoju nikogo nie było poza starym piratem siedzącym przy wielkim stole. Siedział zgarbiony i popalał fajkę. Obojętny, pogrążony w myślach, otulony błękitnym dymem sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nic do niego nie docierało, ale jednak zauważył gości i odezwał się zachrypniętym głosem:

 — Jesteście. — Hans i Rita nie bardzo wiedzieli, co odpowiedzieć na takie powitanie. Hans nawet nie do końca odczuwał, że tutaj jest. Niewyspany, obolały czuł się w tym dziwnym miejscu, jakby był na jawie. Za to Ricie udzielało się coraz większe zdenerwowanie, jakże niepodobne do jej zachowania, gdy byli tu po raz pierwszy.

 — Jesteśmy. — Potwierdziła zirytowana. Pirat słysząc tą nutę pretensji nawet nie drgnął. Zerknął na Ritę, uśmiechnął się, jakby lubił taki sposób rozmowy.

 — Więc macie…

 — Przejdźmy wreszcie do interesów. — Powiedziała zniecierpliwiona i wyciągnęła z torby Księgę w płótnie i rzuciła ją na stół. Rozległ się tępy dźwięk.

Pirat odłożył fajkę, wypuścił jeszcze chmurę dymu, co niezbyt spodobało się Ricie. Pretensjonalnie odkrztusiła. Hans tylko przełknął ślinę. Pirat rozwinął materiał i wyjął księgę. Długo patrzył na okładkę, która teraz w tym słabym światle wydawała się taka piękna. Twarda, skórzana okładka ze złotymi ornamentami nosiła na sobie wytłoczone drzewo, którego korona była w kształcie puzzla. A potem te grube, pofalowane stronice noszące na sobie ciężar mądrości Seklucjusza. Pirat przewertował księgę i zatrzymał się na jednej z ostatnich ilustracji, która przedstawiała jakąś mapę. Kontemplacja tej księgi trwała aż nazbyt długo, nawet jak na starego pirata. W końcu Rita nie wytrzymała i zapytała wprost.

 — Więc jak, spisaliśmy się? — Hans popatrzył na nią przestraszony, a potem na pirata, który jak na złość nie śpieszył się z odpowiedzią. Jeszcze kilka razy przewertował księgę, po czym oświadczył.

 — Taaak. — Rita popatrzyła na Hansa.

 — Więc? — Drążyła dalej.

 — Co? — Zapytał pirat, jakby wybudzony z transu.

 — Tak jak się umawialiśmy, to koniec tego koszmaru, tak?! — krzyknęła uradowana. Pirat zacisnął usta, jakby nie chciał przyznać racji Ricie. Przesunął dłonią w powietrzu i wykonał jakiś dziwny znak, jakby ich błogosławił. I tak skończyło się to dziwne spotkanie.

Wyszli z gospody i poczuli, jakby wielki ciężar spadł z ich barków. Nie mieli ochoty już drążyć dalej tego, po co temu dziwakowi ta stara książka i co w niej takiego niezwykłego. Oddech zwalniał. Przechadzali się uliczkami i czuli coraz większy spokój. Jakże rozkoszny był gwar na targu w porównaniu z tą niepokojącą ciszą w ciemnej gospodzie. Przystanęli na chwilę i z uśmiechem na twarzach śledzili wszystko dookoła. Drżące atomy zjawisk, osób, spotkań wciąż ich atakowały i prosiły o uwagę, a oni nie protestowali. Angażowali się wszystkimi zmysłami w te wydarzenia, czując jak powoli wlewa się w nich gorące życie, jak roztapiają się ściany tego zimnego naczynia, w którym byli przed chwilą — zamrożeni, sztywni, przestraszeni. Czuli, jakby przed chwilą zmartwychwstali i wyszli z zimnego grobu.

Poszło łatwo, aż nazbyt łatwo, a może był to jakiś podstęp ze strony tego starego? Te wątpliwości ustępowały miejsca namiętności, która już dawna w nich wzbierała. Hans położył się obok Rity, a ta złapała jego dłoń, on ujął jej policzek, mieniący się złotem przy słabym świetle lampy naftowej. Jego pocałunek, jak jeden kamyk wywołał cały wodospad pocałunków, w których chcieli się wykąpać — tak byli spragnieni tego uczucia. Księga znalazła swego właściciela, koszmary odeszły.

Czas zatem przewrócić stronę? Chyba tak. Odezwał się bez przekonania narrator. Minęło siedem lat od tego dziwnego spotkania. Hans i Rita nie byli już studentami. Mieli swoje życie zawodowe. Hans był zapalonym uczonym medykiem, a Rita artystką, powieściopisarką, a okazjonalnie redaktorką. Życie im się wiodło. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że wiodło im się aż nazbyt dobrze. Prawie na każdym kroku dostrzegali szanse i możliwości. Może zawsze one tam były, ale nie każdy umiał tak patrzeć jak tych dwoje, by w odpowiednim czasie prosić te, a nie inne osoby o przysługę. Na każdym kroku zawiązywali takie układy, sojusze czy przyjaźnie, na których wychodzili coraz lepiej.

Wreszcie zdecydowali, że się pobiorą.

 — Czy naprawdę? — Zapytała Rita widząc pierścionek, który właśnie otrzymała od Hansa.

 — Chyba już i tak długo czekaliśmy, nie uważasz? — Odparł jowialnie Hans i ujął ją w pasie. Spojrzał w jej oczy, a potem pocałował.

To był piękny ślub. Wszystko tonęło w bieli, błękicie, a miejscem, w którym para młoda ślubowała sobie wieczną miłość był ogród Ludwika Merońskiego. Ksiądz i para młoda stali na specjalnym podwyższeniu, a tuż za nimi rozciągało się wielkie jezioro. Jeszcze nie wiedzieli, że to jezioro będzie znaczyć tak wiele w ich życiu. Wśród gości weselnych oprócz pracowników szpitala, byli także wdzięczni pacjenci, których wyleczył Hans. Gdy wesele nabrało rumieńców i goście rozkoszowali się ucztą, do pana młodego podszedł jakiś pan z czarną teczką i przedstawił się jako adwokat. Hans był trochę zdzwiony, bo jeszcze nie myślał, by z Ritą spisywać intercyzę małżeńską. Adwokat jednak zapewnił, że nie zjawił się w sprawie ślubu, tylko z woli pana Mansfelda.

 — Mansfield? Coś kojarzę, kiedyś go leczyłem. Przeprowadzaliśmy operację, ale udało się. Miał potem przyjeżdżać na wizyty kontrolne.

 — Pan Mansfeld nie żyje. — Oświadczył Adwokat, gdy wyszli z Hansem się przejść do ogrodu.

 — Nie żyje? — Zapytał podejrzliwie Hans. Adwokat skinął głową i poprawił swoje okulary.

 — Jego rodzina wniosła pozew przeciw mnie, popełniłem jakiś błąd?! — Oburzył się nagle Hans.

 — Ależ nie. — Roześmiał się adwokat.

 — Nie miałbym sumienia przychodzić tu w dniu pańskiego ślubu i wręczać panu pozwu sądowego.

 — Więc, czemu pan przyszedł? Wciąż nie rozumiem. — Dziwił się Hans. Adwokat wyjął ze swojej teczki jakieś dokumenty.

 — To testament pana Mansfelda. Z jego woli ma pan otrzymać mały zamek na środku tego wielkiego jeziora. — Hans nie wiedział już czy patrzeć na testament czy na zamek, który stał w oddali na środku jeziora.

 — To była własność Mansfelda? Teraz rozumiem, dlaczego dyrektor szpitala polecił mi to miejsce na ślub.

 — Mansfeld kupił ten zamek zaledwie dwa lata temu i wyremontował go. Planował tam otworzyć muzeum, ale nie zdążył.

 — Ale czemu mnie to przepisał, przecież…

 — Nie miał rodziny. Może uznał pana za godnego spadkobiercę. To przecież pan mu przedłużył życie.

 — Jak widać, nie na długo. — Zmartwił się Hans. Adwokata ujęła ta wrażliwość młodego lekarza.

 — Pan Mansfeld zmagał się z wieloma chorobami. To już był ten wiek.

 — Tak. — Powiedział zamyślony Hans i spojrzał gdzieś w dal, jakby chciał tam dostrzec swego pacjenta.

 — Proszę się nie smucić. Właśnie otrzymał pan dom i spory majątek po Mansfeldzie.

 — Więc to nie koniec?

 — Część majątku otrzymają różne szpitale, w których leczył się pan Mansfeld, w tym także pański, ale Pan również otrzyma sporą kwotę… milion. — Recytował prawnik.

 — Milion! — Zdziwił się Hans.

 — Ja wiem to za dużo emocji na jeden dzień, ale…

 — To wygląda tak, jakby Mansfeld ofiarowywał mi łapówkę.

 — A jakaż to może być łapówka. Mansfeld już nie żyje i rozdzielił swój majątek. Obawia się pan zazdrośników? Może pan się zrzec majątku, ale chyba lepiej to przedyskutować z żoną, nie uważa pan? Zostawiam panu dokumenty, na dole ma pan numer telefonu. — Uzupełnił prawnik.

 — Ale to bardzo dużo. Jaki podatek musiałbym zapłacić, by to wszystko otrzymać?

 — A cóż to dla pana, znamienitego lekarza. — Przyznał adwokat, ukłonił się i odszedł. Ledwo co zniknął za drzewami, a już do Hansa podbiegła zaniepokojona Rita.

 — No pięknie, to nasze wesele, a ty wychodzi z jakimś obcym człowiekiem, by sobie pogadać? Kto to był?! — Zapytała z wyrzutem. Hans popatrzył na nią i uśmiechnął się mówiąc:

 — Nie złość się. Nie do twarzy ci w tym kolorze. — Patrzył na nią wzruszony, bo wyglądała tak pięknie i niewinnie w bieli.

 — Adwokat. — Westchnął Hans i pokazał dokumenty.

 — No i… — Zapytała zaciekawiona, nie mając siły czytać tych prawniczych formuł.

 — No co się stało, coś taki. Ach te prawnicze hieny nawet nie mogą odpuścić w dniu ślubu. Co się stało!? Co on przyniósł? — Znów walczyła z gniewem i niecierpliwością.

 — Z dokumentów wynika, że jesteśmy spadkobiercami tego zamku, który widzisz tam za drzewami.

 — Ten zamek?!

 — Pamiętasz, jak tu spacerowaliśmy, zawsze przechodziliśmy obok tego zamku. Byłaś ciekawa, jak jest w środku. To zamek na środku jeziora. Można się do niego dostać tylko łodzią albo helikopterem. — Wyjaśnił Hans.

 — I my go otrzymaliśmy?! — Zapytała z niedowierzaniem, tłumiąc w sobie krzyk i wzruszenie.

 — Mój dawny pacjent, pan Manfield był właścicielem tej posiadłości. Nie miał rodziny, przypomniał sobie o mnie, jak go zoperowałem. No i przepisał ten dom na mnie… nam. — Poprawił Hans.

 — To najbardziej niezwykły prezent, jaki mogliśmy dostać w dniu ślubu. Już uwielbiam tego adwokata, który nam przeszkodził! — Roześmiała się i przytuliła go, lecz on nagle dodał.

 — Takie dary są niebezpieczne. — Odsunęła się od niego i popatrzyła mu głęboko w oczy.

 — Boisz się, że los upomni się o swoje?

 — Może to kredyt, którego nigdy nie spłacimy? Może na początku będziemy bajecznie szczęśliwi, a potem coś się stanie… coś złego. — Zastanawiał się Hans.

 — Mówisz jak strateg, próbujący przechytrzyć swego wroga.

 — Nie masz wrażenie, że wszystkim idzie nam tak łatwo, tak po prostu. Dostajemy to, co chcielibyśmy, a nawet więcej? — Zauważył

 — Korzystajmy z tego, co nam dano. — Zachęcała go.

 — Dostaliśmy jeszcze od niego spory majątek. Jakiś milion…

 — Nie mów już nic! Ha, ha. — Roześmiała się i znów go przytuliła.

Choć z początku Hans nie był przekonany, by mieszkać w tym okazałym pałacu na środku jeziora. Droga była do niego uciążliwa, a Hans musiał być w gotowości, by zawsze dotrzeć na czas do szpitala. Ustalili w końcu z Ritą, że będzie to ich dom na dłuższe weekendy i urlopy, a potem znów będą wracali do swoich obowiązków, by nie żyć tylko bajką, która pewnie szybko by im się znudziła. Trzeba przyznać, że do sprawy podeszli dość rozsądnie. Zresztą dom wymagał jeszcze paru remontów, by w nim się rozgościć na dobre.

Do domu można było dopłynąć łodzią, której pilnował strażnik. Drugi strażnik zaś znajdował się przy samym pałacu i obserwował, czy aby ktoś nie chce się do niego włamać. Pamiętali oni jeszcze, że wcześniej pracowali dla Mansfielda, teraz zaś musieli przyzwyczaić się, by w porę skłonić się swoim nowym szefom. Wreszcie Rita i Hans doczekali się długiego urlopu, który pragnęli wykorzystać na pobyt w tym tajemniczym domu. O ile wcześniej żyli tak zwyczajnie, jak tylko się dało, by nie zmęczyć się za bardzo małżeńską idyllą, o tyle teraz dopływając na tej łodzi, niczym na gondoli w Wenecji, płynęli do swego domu. Rita wciąż nie mogła w to uwierzyć, że to wszystko należy do nich, a Hans nie mógł się przyzwyczaić, że od kilku dni jego domem nie jest szpital. Ale i tak powtarzał żartem, że ten pałacyk byłby świetnym miejscem na nowy szpital.

 — Chyba dla najbardziej znerwicowanych pacjentów.

 — Myślę, że tak. — Ujęła jego dłoń i powiedziała tak, jakby wypowiadała zaklęcie.

 — Niech to będzie nasz azyl, obiecaj mi. Nie mówmy tu o pracy, bądźmy tylko my.

 — Nasze małe egoistyczne królestwo? — Zapytał drwiąco Hans.

 — Tak jakby. — Wreszcie się zatrzymali przy jakimś pomniku zamyślonego rycerza, na którego głowie siedział gawron. Strażnik wysiadł i podał dłoń Ricie, która z gracją wyszła na drewniane molo. Od razu się przeciągnęła i odetchnęła z ulgą. Po chwili Hans stał tuż przy niej.

 — Dziękujemy panu. — Strażnik się skłonił i wsiadł na łódkę, podczas gdy drugi już otworzył drzwi do domu. Hans jeszcze obejrzał się za tamtym strażnikiem. Wydawało mu się, że już gdzieś widział tą twarz.

 — Czy to nie?

 — Kto taki? — zdziwiła się Rita.

 — Nie wiem, gdzieś już widziałem tą twarz.

 — Daj spokój. Strażnicy nie mają twarzy, tylko pełne ręce do roboty

 — Ach tak. Robi się z ciebie prawdziwa kapryśna księżna. Mam nadzieję, że nie wykończysz służby.

 — Bądź spokojny, martw się o siebie.

Weszli do środka i od razu poczuli się tak, jakby weszli do muzeum lub innego miejsca, w którym nie można się poczuć tak od razu swobodnie. Pałac, choć mający już sporo remontów za sobą, wciąż jeszcze potrzebował odświeżenia.

 — Dziś sobie zrobimy tu ucztę.

 — Sprawdź lepiej, czy kuchenka działa.

 — Przecież już byliśmy tu wcześniej, wszystko było w porządku.

 — No tak. — Odparł zawstydzony Hans.

 — Spokojnie, przypomnisz sobie wszystko, nawet drogę do sypialni. — Powiedziała ze śmiechem Rita i wbiegła na górę po kamiennych słowach. Hans ruszył za nią.

 — Prowadź. — Zawołał.

Uczta, którą sobie urządzili była naprawdę imponują. Siedzieli przy długim stole w wielkiej komnacie, której sufit wyglądał jak błękitne niebo usłane chmurami. Dania wnosili po kolei kelnerzy, a Rita aż się dziwiła.

 — Nie wiedziałam, że mamy tyle służby. Stać nas na to? — Zapytała półgłosem.

 — Ja też nie wiedziałem. — Przyznał.

 — Jesteśmy tu dla uczczenia pamięci naszego dobroczyńcy, pana Mansfielda. — Oznajmił jeden z kelnerów.

 — Ach tak. — Hans podniósł się z krzesła i wzniósł kieliszek z szampanem.

 — Za pana Mansfielda. — Rita również podniosła kieliszek. Każde kolejne danie wnoszone na stół wyglądało, jak efektowny rekwizyt filmowy i co ciekawe równie wyśmienicie smakowało. Hans i Rita doznali jeszcze większego szoku, gdy w sąsiedniej sali zabrzmiała orkiestra, jakby byli na jakimś balu. Rita wstała i Hans się domyślił, że ona chce tańczyć.

Spotykali się w tym pałacu jak kochankowie uciekający przed światem. Jednak nigdy nie spędzili razem w tym miejscu więcej czasu niż weekend, bo Hans wciąż odbierał zgłoszenia, że musi być gotowy w szpitalu. No bo kto jak nie on, był najlepszym ze specjalistów i krążyły plotki, że może obejmie stanowisko ordynatora, czym trochę naraził się starszemu koledze, który wyraźnie mu zazdrościł.

Jednak pewnego razu zostali dłużej. Minęła niedziela i nastał…

Powinien nastać nowy tydzień pełen obowiązków, zadań. A jednak zbudzili się razem w wielkim łóżku pod baldachimem i czuli, że nie chcą już nigdzie wychodzić. Pojawiła się w nich jakaś dziwna pokusa, by zostać tu na zawsze. Hans poczuł, że ma dosyć leczenia kapryśnych ludzi, którzy wciąż skarżą się na jakieś wyimaginowane bóle, Rita natomiast miała już dosyć pisania tych samych historii, które bawią tłumy czytelników. Nigdy tak wcześniej nie myśleli o swoich zawodach. Hans był lekarzem z powołania, zawsze gotowym do pomocy, nawet gdy nie miał dyżuru, Rita natomiast bez reszty spełniała się twórczo i ostatnio przyjęła posadę wykładowczyni na uczelni.

Teraz gdy mieli opuścić dom na kolejne dni, zostali w nim, a potem już zapomnieli, że mają wychodzić. Co dziwne, każdego wieczoru kelnerzy wciąż ich obsługiwali i wystawiali nowe uczty. Jakby ten dzień i wieczór powtarzał się w spirali, która prowadziła oboje do jeszcze większego szczęścia. Wbrew pozorom w ogóle się nie nudzili. Przeżywali ten sam dzień w szczęściu i radości, jak figurki w pozytywce, która była nakręcana każdego ranka.

Dawno już nikt nie bywał w tym domu. Łodzie zniknęły, mury zarosły, minęło wiele lat i wreszcie zarządcy parku postanowili sprawdzić, jaki jest stan tego zamku. Krążyły legendy, że mieszka tu jakieś zapomniane małżeństwo, ale kto by w to wierzył. Zarządca Samson wraz ze swoim asystentem Richardsem wybrali się łodzią w celu sprawdzenia stanu domu. Towarzyszyła im jeszcze ekipa rozbiórkowa, tak na wszelki wypadek. Choć dom był trochę zarośnięty, niewiele się w nim zmieniło.

Wszystko było tak jak dawniej. Nawet nic specjalnie się zakurzyło. Jakby ten pałac został zamknięty zaledwie wczoraj.

 — A co z nimi? — Zapytał Richards.

 — Pan wierzy w te bzdury?

 — To dom jakiegoś małżeństwa, które zaginęło tu przed laty.

 — Może natkniemy się na szkielety? Szukajcie, ale szczerze w to wątpię. Zamek otworzymy dla turystów. Wreszcie ta rudera zacznie przynosić zyski. Może zrobimy tu pensjonat, hotelik, doskonałe wnętrza, takie bajkowe. A ten obraz! — Tu wskazał na portret brodatego mężczyzny.

 — Koniecznie go musimy zostawić. Wygląda jak pirat, nie sądzicie? Ha, ha. Dobra, bierzmy się do roboty. Jeden z kustoszów podszedł do biblioteki i położył na niej książkę w skórzanej oprawie, na której był wytłoczony tytuł: „ Hans i Rita”. Mężczyzna się obejrzał i ktoś za nim zawołał.

 — Zygmunt rusz się, musimy sporo jeszcze wynieść.

 — Się robi.

 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE