SCENARZYSTA - OPOWIADANIE - FRAGMENTY
Spojrzeli na siebie, wreszcie tak jak zawsze pragnęli. Pękła duma, strach, pękły wszystkie tamy, rozlał się dookoła słodki strumień, zmieniający się powoli w ocean, w którym mieli i chcieli utonąć. Przeznaczenie przywarło do wolnej woli jak fragmenty układanki, które stopiły się w jedną całość. W ich oczach odbił się zachwyt nad tą chwilą, nad tym, że odnaleźli na mapie to miejsce znane tylko im. Wreszcie znaleźli się na wyspie, pokonali długie kilometry rozłąki i pocałowali się tak namiętnie i łapczywie, jakby chcieli siebie zjeść. Stali na środku wielkiego jeziora, niczym w oku cyklopa, a potem ona spojrzała na niego jakoś dziwnie, tak, że przeszły go ciarki. Wyciągnęła zza spódnicy pistolet i wyszeptała: „na zawsze”. Bang! Rozległ się donośny dźwięk.
— Daruj sobie ten dźwiękowy efekt.
— I kiedy mam ją pocałować?
— Stop, czekajcie, czekajcie!
— Przepraszam, kiedy ja strącę ten posąg? To miało być na finał?
— To przecież nie ta scena. Już dziś tyle rozwaliłeś, że możesz iść do domu!
— Tak? Cholera, znowu nie w porę. — Wielki facet podrapał się po głowie.
— Boże co za banda amatorów. No szlag mnie trafi! – Syknęła, a jej usta stały się intensywnie czerwone
— Oby szybko.
— Coś ty powiedział?!
— I wy tu chcecie namiętności?
— A co, mają się pocałować, a potem wylądować w łóżku?
— Stop!
— Odczekaj chwilę, uśmiechnij się, Kate, dodajcie trochę tych łez i długi pocałunek. A potem odchodzimy z kamerą coraz dalej, widzimy ich z daleka. Widzimy całą wyspę jak środek oka. A potem to oko się zamyka i wypływają z niego łzy. Jasneee? To już zrobi Red w efektach. No do roboty. Jeszcze raz ta scenka.
— Nie wiem, to jest zbyt ckliwe, jak z reklamy płynu do czyszczenia toalet. Oni na tej wyspie, którą za chwile zaleje zewsząd błękitna woda. Jakby stali na środku kupy, tylko czekać na kaskady wody i bryzę świeżości. — Skomentowała niezadowolona aktorka, a dookoła rozległ się śmiech w ekipie. Tylko reżyser nie był zbyt zadowolony z tej opinii.
— Daruj sobie te uwagi. To romantyzm w pełnej krasie,
— Też mi romantyzm z kostką toaletową! Ja wolę grać…
— Igrasz z moją cierpliwością.
— Roger daj spokój, naprawdę ciężko w czymś takim grać.
— Skończmy to wreszcie, bo muszę spłacić ostatnią ratę za mieszkanie. — Powiedział zniecierpliwiony aktor. Aktorka pokazała mu tylko język. To miał być długi dzień zdjęciowy, a wszelkie namiętności miały wyjść każdemu bokiem.
Dzień z trudem przeciskał się przez żaluzje, jakby zmagała się z nadwagą i powoli rozświetlał twarze potworów, które siedziały sobie jak gdyby nigdy nic. Ich dziwne oczy świdrowały każdego, kto tu przychodził, jakby pilnowały tego śpiącego rycerza, wokół którego walało się mnóstwo notatek. Było tam mnóstwo niedokończonych historii, z których jakby wyleciały te wszystkie gadżety, rekwizyty, modele statków, dziwne kreatury, który tu, w tym małym pokoju znalazły sobie miejsce nie mając nic do roboty w innej historii. Bo szczególnie jedna historia ciążyła śpiącemu królewiczowi. Brak stałej pracy. No bo co też on umiał? Bał się odpowiedzieć sobie. Więc wciąż wymyślał nowe historie, ale żadna z nich nigdy nie była skończona. Choć dzisiaj, miało być trochę inaczej. Przewrócił się na drugi bok i pocałował poduszkę myśląc zapewne o jakiejś namiętnej scenie.
— Kiedy on wreszcie wstanie? — Zapytał zniecierpliwiony ojciec, zerkając na zegar.
— Skąd wiesz że śpi. Przecież u niego cały czas jest cicho. — Odpowiedziała mu żona, smarując delikatnie kromkę chleba masłem.
— Zamyka się i pisze cały czas te bzdury zamiast napisać jeden porządny list motywacyjny.
— Chyba raczej prośbę o ułaskawienie. – Odparła matka z uśmiechem i przewróciła stronę gazety. Ojciec jeszcze długo ściskał krzesło i uderzał nim o podłogę.
— Przestań już, zrobisz dziurę.
— Co z tym chłopakiem jest nie tak?
— Jest naszym synem. — Skwitowała matka.
— Bardzo śmieszne. Siedzi tam i pisze te swoje historyjki, podczas gdy inni w jego wieku ciężko pracują, dorabiają się…
— Nerwów, garbów i jeszcze wielu innych przypadłości — Odparła matka znów przewracając strony.
— To nie jest wytłumaczenie. Ty go zawsze usprawiedliwiałaś.
— A ty zawsze ganiłeś. Remis. Ale może dziś wreszcie to się zmieni.
Śpiący królewicz otworzył oczy, po chwili wielki budzik zadzwonił i niewielki potwór z maczugą uderzył królewicza w głowę. Teraz wreszcie się obudził. Ziewnął i przetarł oczy. Zdjął koronę i znów był zwyczajnym gościem, który musiał stawiać czoła zwyczajnemu porankowi. Spojrzał w lustro. Miał na imię Bud i miał dzisiaj do spełnienia niezwykłą misję, jak wielu jego bohaterów, których plakaty wisiały nad jego łóżkiem.
Jak to wszystkie legendy głosiły, bohater musiał opuścić dom rodzinny i przekroczyć bramę swych lęków. Wielki budynek górował nad nim niczym potwór, który przetwarza wszelkie wydarzenia w wielkie sensacje lub małe drobnostki. Bud przełknął ślinę. Stał przed budynkiem telewizji. Czuł, że za chwilę zostanie pożarty przez tą bestię.
Póki co musi trochę poczekać na swoją kolej i zastanowić się, po co właściwie tu przyszedł?
— Proszę zaczekać. Pan dyrektor ma jeszcze konferencję
Długie oczekiwanie, przechodzący ludzie, jacyś dwaj mężczyźni dyskutowali o scenariuszu.
Wreszcie dały się głośne zdecydowane kroki, w korytarzu pojawił się mężczyzna, który jadł wielką kanapkę, skinął na sekretarkę, która od razu się z nim przywitała i wskazała na Buda.
— No właśnie Pan…yyy do pana panie dyrektorze. — Wyszeptała dzwoniąc filiżanką na spodku.
— A tak, coś było. No to chodź pan. — Odparł dyrektor do Buda i z impetem otworzył drzwi. Weszli do wielkiego gabinetu przystrojonego różnymi plakatami i nagrodami filmowymi. Dyrektor wskazał miejsce, a Bud wyjął swoje CV.
— Pan to schowa. My tu inaczej rozmawiamy. — Bud nawet odetchnął słysząc taką kwestię. Dyrektor znów ugryzł kanapkę tak łapczywie, że trochę ketchupu ściekło na biurko.
— Co pan tam ma na języku? — Zapytał w końcu dyrektor.
— Na języku?
— No pańska opowieść. Niech pan powie coś ciekawego… o sobie, jeśli to w ogóle możliwe. — Dyrektor znów ugryzł kanapkę. Bud pokręcił się na krześle i wreszcie wyjął z aktówki stos różnorakich czasopism
— Yyyyy, mmm, tu wydałem parę moich opowiadań. — Wskazał, a po chwili cały stos się rozsypał na biurku. Dyrektor tylko przewrócił oczami skończył kanapkę, po czym wyrzucił papier śniadaniowy do kosza, jak koszykarz.
— Daj pan spokój. Ale do filmu pan nie pisał?
— Yyyy, nieee.
— No widzi pan. — Wzruszył ramionami dyrektor. Bud zerknął na zdjęcia, które na biurku, a zwłaszcza zainteresowało go zdjęcie chłopaka na wózku inwalidzkim. Dyrektor od razu podchwycił jego zainteresowanie i zapytał:
— Wiesz, dlaczego lubię filmy? Bo w nich wszystko jest możliwe. Tam zdarza się miłość jak z bajki, tam najgorsi ludzie nagle stają się aniołami, tam sparaliżowani mogą tak wiele zdziałać. Tam mój syn mógłby nagle wstać z wózka. — Zawiesił głos, westchnął i od razu uciął.
— Dobra, tośmy se pogadali. —
— Czyli co to… nic? — Wyjąkał Bud.
— Czekaj pan. To, co pan przysłał nam, czytałem. Wystarczy pana trochę przeszkolić i będzie pan pracował z innymi specami od historyjek. Mamy ostatnio zastój. Powtarzamy schematy, wie pan i powstają takie gnioty, rozgotowane kluchy.
— Ale, czyli… — zająknął się Bud.
— No, zobaczy pan jak to będzie i może się pan sprawdzi. — Po czym sięgnął po słuchawkę i oznajmił:
— Lauro pozwól tu na chwilę.
Bud nawet nie pamiętał, jak się znalazł na korytarzu i nawet nie mógł sobie przypomnieć, czy zabrał te czasopisma, w których opublikował parę opowiadań. Szedł nieporadnie obok eleganckiej kobiety z blond kokiem na głowie, kobiety, której stukot obcasów był niczym metronom pomagający mu złapać odpowiedni rytm po tej nieco stresującej chwili. Właściwie nie pamiętał, czy coś jeszcze powiedział temu dyrektorowi. Laura mu podała jakiś plik dokumentów.
— Wypełnij to potem i zgłoś się do mnie, do pokoju 449. A teraz poznasz, że tak to ujmę: paru swoich kolegów.
Ping i Pong właśnie energicznie stukali w klawiatury, co chwila dopowiadając sobie kolejne kwestie. Gdy jeden przerywał, drugi zaczynał od nowego akapitu, gdy nagle do ich biura weszli Laura i przejęty Bud:
— To jest miłość. Jedno zdanie się urywa i po chwili druga osoba dopisuje następne i znów można iść przez historię. — Powiedziała do siebie Laura. Bud się nieco zmieszał.
— Nie ważne. Dla was to tylko gramatyka. A metafizyka jest na ekranie. — Powiedziała chłodnym tonem Laura i od razu przeszła do prezentacji:
— Pozwólcie, że wam przedstawię waszego nowego… towarzysza niedoli. To jest Bud — młody, zdolny, ambitny.
— Czyli to, o czym już zapomnieliśmy. — Odezwał się ze śmiechem jeden ze scenarzystów.
— Wszystko to czego nie lubicie, kula u nogi. — Powiedziała z niekrytą satysfakcją Laura, jakby chciała się zemścić na nowym członku. Ping i Pong przerwali swoją pracę. Bud się zorientował, że Laura już wyszła. Nie miał się za kim schować, choć i jej spódniczka byłaby za krótka na maminą spódnicę.
— Debiutant, żółtodziób. — Powiedział drwiąco jeden.
— A wy ile już tu… yyy jesteście?
— Stanowczo za długo, skoro bardziej wiemy, co lubią dzieciaki w serialu, niż nasze dzieci.
— Skoroś już nam przerwał wątek mądralo, to może dokończysz taką historię. Ona kocha jego, on kocha ją, ale dzieli ich pozornie niewidoczna granica, nie mogą się zjednoczyć.
— Bud chwilę zastanowił jak uczeń przed tablicą i wreszcie wyrecytował rozwiązanie
— Bohater przechodzi kryzys psychiczny. Próbuje pokochać siebie, ale przed lustrem widzi tylko sfrustrowanego siebie. Ma dosyć. Jest na granicy wytrzymałości. Jeśli rozbije lustro porani się, a może nawet zabije. Nieszczęśliwa miłość własna dr Jekylla.
Ping i Pong popatrzyli po sobie a po chwili Ping wycedził prze zęby
— No to zaniesiesz te próbki scenariuszy naszej kochanej gwieździe. To będzie twój chrzest bojowy, jak wytrzymasz to starcie, to znaczy, że znalazłeś swoje miejsce. Wręczyli Budowi scenariusz i dali instrukcję
— Pokój 398. Powiedz, że przynosisz nowe scenariusze. — Ping i Pong zachichotali
Kiedy Bud wyszedł na korytarz prześledzłi jak biegną numery, po czym udał się w kierunku wskazanego pokoju. Akurat wychodził z niego jakiś podenerwowany facet, który jeszcze słyszał za sobą
— I nie wracaj tu, dopóki nie wymyślisz mi lepszego zakończenia. Boże z kim ja pracuje. Co jeden to bajkopisarz.
— Cholerna jędza. — Syknął wychodzący i cisnął jakimiś papierami do kosza. Po czym spojrzał zdziwiony na Buda, który właśnie kierował się do drzwi.
— Krzyż na drogę. — Powiedział wychodzący. Bud tylko popatrzył ze zdziwieniem na swego poprzednika. Zapukał, ale nikt mu nie odpowiedział. Nacisnął klamkę i nieśmiało przekroczył próg.
W tle było słychać głos kobiety, która przebywała w innym pomieszczeniu i chyba rozmawiała przez telefon.
— Nie Angie, nie mam zamiaru tolerować tej chały. Moje nazwisko jest zbyt cenne na takie tandetne scenki. Nie wyobrażasz sobie co oni dzisiaj wymyślili? No myślała, że mnie szlag trafi! — Rozmowa jeszcze długo trwała i głównie padały w niej krytyczne słowa pod adresem „tych” i „tamtych”, czyli chyba twórców. Bud spróbował jeszcze raz zaznaczyć swoją obecność poprzez pukanie czy chrząkanie. Nic to jednak nie dało wobec ciężkiej kaskady krytycznych opinii, jakimi rzucała co chwila kobieta, podczas gdy Angie z pewnością grzecznie przytakiwała.
Bud rozglądał się po obszernej garderobie pełnej luster i strojów. Czuł się tak, jakby był w sklepie. Ale w końcu przypomniał sobie, że przede wszystkim był w pracy. Spoglądał nerwowo na scenariusze to znowuż na zegarek. Może lepiej to zostawić tu i wyjść niż podsłuchiwać? Czekał i czekał aż wreszcie usiadł na łóżku i zaczął z ciekawości przeglądać scenariusze, które właśnie przyniósł. Czytał coś o pewnej aktorce, która chce upozorować swoje morderstwo by uniknąć kłopotliwego kontraktu i uciec z showbiznesu. Niezła intryga, ale w końcu zaczęły mu się kleić oczy i stronice scenariusza zaszły mgłą, a monotonny głos aktorki rzucającej co chwila jakieś przekleństwa zdawał się być teraz jak kołysanka. Bud odruchowo przywarł do poduszki i usnął.
Wreszcie rozmowa telefoniczna dobiegła końca i głos, który dotąd rozbrzmiewał w całym pokoju nabrał wreszcie kształtu smukłej kobiety w czerwonym szlafroku. Właśnie stroiła się przed lustrem, bawiąc perukami, gdy nagle zorientowała się, że coś nie pasuje w odbiciu, które widzi. Obejrzała się za siebie i dostrzegła jakiegoś młodzieńca w potarganej koszuli, który spał w najlepsze na jej łóżku. Odskoczyła z przerażenia. Przez chwilę przypatrywała się temu gościowi z niedowierzaniem i słuchała jego chrapania. Liczyła, że może sam się ocknie, ale on już chyba dawno bawił na innej planecie. Trzeba go było stamtąd ściągnąć. Wreszcie krzyknęła.
— Co pan? To moje łóżko! No szlag mnie trafi! — Bud otworzył szeroko oczy i podskoczył z wrażenia, aż wypuścił scenariusze z rąk, które od razu spadły na ziemię.
— Przepraszam, ja, no ten, yyy, ja miałem przynieść pani scenariusze… ja pukałem, ale pani wtedy rozmawiała, a potem przysiadłem i chyba zasnąłem. — Wyjaśnił zawstydzony Bud. Pozbierał szybko papiery i chciał je podać, ale zderzył się z jej szklanym, podejrzliwym, mrożących krew w żyłach spojrzeniem.
— Nowy?
— Tak, yyyy, ja właśnie właściwie za…zacząłem dzdziś.
— Słyszę, że potrafisz tworzyć imponujące odpowiedzi. Przewaga dzięków nad treścią. Ciekawe, czy równie dobre historie potrafisz pisać? No co, odpowiesz mi jakąś uwagą? Zazwyczaj scenarzyści i reżyserzy uważają mnie tu za straszną zołzę, więc może i ty jakoś mi odpowiesz. No śmiało. Jestem gotowa.
— Yyyy, znaczy. — Zawstydził się znowu. Spojrzała na niego z jeszcze większą pogardą i znudzonym tonem powiedziała.
— Tak myślałam. Daj to, zobaczmy, co oni tam znowu wymyślili. — Po czym przejrzała szybko papiery unosząc brwi.
—Prosiłam ich o zmiany. Nawet zasugerowałam własne przeróbki, ale oni jak zwykle wiedzą swoje. – Westchnęła i przekartkowała scenariusz, podczas gdy Bud stał jak na baczność, co nie uszło jej uwadze.
— Nie musisz tak stać. W zasadzie możesz iść. Chyba nawet się nie pokłócimy, prawda?
— Yyyyy, tak…mmmm proszę pani. To ja pójdę, jeszcze raz przepraszam.
— Rety, jak żołnierz. — Westchnęła rozczarowana.
— Jestem Kate Okrutna. Tak mnie tu nazywają. Ale nie wstydzę się tego. Wiem, gdzie moje miejsce, a gdzie miejsce innych — Wyciągnęła rękę na przywitanie. Bud niepewnie odwzajemnił uścisk i wydusił z siebie:
— Bud.
— No nawet, nie chciałeś mnie pocałować w rękę. To już coś. — Powiedziała z uznaniem.
— A twoje imię. Buuuuuuud. — Przeciągnęła teraz niskim zmysłowym głosem.
— Krótkie i proste. Ciekawe, czy twoje historyjki też takie są?
— Jeszcze nienie…
— Jeszcze nic tu nie napisałeś? Jakoś nie jestem zdziwiona. Widać testują teraz twoje umiejętności przenoszenia scenariuszy z jednego miejsca do drugiego. Od razu cię wysłali do jaskini lwa.
— A yyy, kto jest lwem? — Zapytał Bud. Spojrzała na niego zdumiona i po chwili się roześmiała jak szalona. Odwzajemnił jej uśmiech, choć czuł się trochę zakłopotany.
— Idź już. — Dodała z uśmiechem i zapaliła papierosa. Bud skinął głową i ruszył do drzwi, słysząc jeszcze szalony śmiech. Znowu był na korytarzu. Czuł się jakoś dziwnie, jak ofiara żartu, jakby dostał obuchem po głowie. Ledwo kontaktował. A kiedy już miał odpowiadać na pytania Pinga i Ponga, czuł się jak na torturach.
— Co tak długo? Miałeś tylko to zanieść.
— Yyyy, rozmawialiśmy.
— Rozmawialiście? He, he.
— Nie wyrzuciła cię?! — Dało się słyszeć coraz większe zdumienie.
— Nie.
— Widać, nasza gwiazda ma dziś lepszy dzień.
— Narzekała na reżysera i innych…
— Nic nowego. Królewna cały czas narzeka. Zawsze ma coś do powiedzenia pod adresem innych. Jej talent przyćmiewa wszystkich
— Dobra, wykaż się swoim talentem. Masz tu streszczenie fabuły, a tu jedną ze scen. Rozpisz ją jakoś sensownie. — zaproponował Ping i rzucił parę kartek na stół, które Bud od razu sobie ułożył w odpowiedniej kolejności jak narzędzia na stole sekcyjnym.
— Może to ty będziesz naszym posłańcem? Do jaskini lwa? — W oczach Pinga i Ponga zapłonęły złowieszcze iskry. Bud poczuł jakiś nieprzyjemny żar na całym ciele, aż wystąpiły na czole krople potu, po czym z ulgą wrócił do pracy, starając się jakoś dopasować elementy układanki.
— Muszę się jakoś z tego kontraktu wykaraskać. Mam już dosyć. Ile jeszcze będę produkowała tą chałę. Taak. Elton nad tym pracuje, przejrzał już wszystkie kruczki, ale póki co chyba tylko śmierć by mnie wyratowała. No wiem, podpisałam bez zastanowienia — Chodziła nerwowo tam i z powrotem, sącząc z kieliszka szampana. W końcu zauważyła, że przy drzwiach stoi znowu zakłopotany Bud. Przyjrzała mu się zaintrygowana:
— Słuchaj, muszę kończyć. Tak, znowu czegoś ode mnie chcą i przysyłają jakiś żółtodziobów w najmniej odpowiednim momencie. —Rozłączyła się. Bud poczuł irytację.
— Co do cholery. Znowu podsłuchujesz?! — Oburzyła się,
— Puk…pukałem, ale…
— Pukałeś?! Dobre sobie. Nigdy bym nie pomyślała tak o tobie. — Znów się roześmiała drwiąco, a po chwili wyciągnęła z szafki jakiś przedmiot, tłumacząc przy tym:
— Wiesz, masz tu taki rekwizyt, klakson i jak się zjawisz następnym razem to zatrąb, wtedy cię na pewno usłyszę! A teraz dawaj co masz i zmiataj. Mam jeszcze parę rozmów — Podała mu klakson i odebrała od niego papiery, po czym go wypchnęła za drzwi. Odetchnęła, jakby pozbyła się ogromnego ciężaru i poprawiła od razu szlafrok. Bud stojąc z tym klaksonem poczuł się jak kretyn z niepasującym do siebie rekwizytem.
— Już sobie z tobą pogrywa. — Zauważył drwiąco Ping słuchając oszczędnej relacji ze spotkania z Okrutną Kate. A po chwili podał Budowi kolejne wersje scenariusza do przeczytania i przeredagowania.
— Aż tyle zdziwił się Bud.
— Lepiej być przygotowanym na każdy wariant. Uwierz mi. Nasza księżniczka jest bardzo wymagająca. Przekonasz się. — Ping poklepał Buda po ramieniu.
— Idziemy na lunch, miłego czytania. — Powiedział Pong i po chwili zamknęły się za nim drzwi. Kiedy Bud tak ślęczał nad tekstem i czytał sceny, w których Kate jak zwykle grała pierwsze skrzypce, ogarnął go jakiś dziwny dreszcz. Słowa mogły wiele, mogły i zabijać i stwarzać od nowa, mogły uwodzić i pieścić. W tym przypływie ekstazy wziął długopis, którego tusz już spływał na kartkę. Bud zaczął namiętnie coś skreślać, potem dopisywać kąśliwe komentarze, a gdzieś w wyobraźni widział twarz tej złośnicy, która potraktowała go jak niewygodnego akwizytora. Był gotów napisać jej takie sceny, w których spali się ze złości. Należało się jej. Już nie mógł się doczekać, gdy w tej pasji ciśnie w niego tymi papierami krzycząc, że nie oddaje jej potencjału. „Co to do cholery jest, nie mogę być tak miła i uległa!”
Następnym razem gdy wszedł do jej garderoby, uprzednio pukając znów nie został zauważony, bo ona znów rozmawiała. Odczekał chwilę, aż wreszcie zatrąbił klaksonem. Z wrażenie upuściła kieliszek. Popatrzyła na niego z wyrzutem, a potem, jakby nagle coś sobie przypomniała, powiedziała:
— Siadaj i poczekaj na mnie. — Zniknęła w drugim pomieszczeniu i zamknęła za sobą drzwi. Bud znów rozejrzał się po pokoju. Chyba już mógł powiedzieć, że dobrze zna rozkład tego pomieszczenia, ale wciąż nie znał dobrze osoby, która go zajmowała. Dookoła było mnóstwo rekwizytów, peruk, strojów, masek. Która była najbliższa tej kobiecie i czy w ogóle miała ona jakąś tożsamość? Wreszcie usiadł i przejrzał parę scenariuszy, bo tylko w tej materii czuł się bezpiecznie między jedną linijką tekstu a kolejną, między jedną sceną a drugą.
Drzwi się otworzyły, wyszła ona. Zupełnie inna. Tak zwyczajna jak nigdy przedtem. Nie miała już tak ostrego makijażu, włosy był spięte, choć niektóre pasemka figlarnie opadały na czoło, Okryła się szarym płaszczem.
— Chodź — Powiedziała władczo i założyła ciemne okulary.
— A praca? — Wyjąkał?
— Chyba w szkole byłeś prymusem. To też jest twoja praca. Słuchasz moich uwag.
Wyszli z budynku, mijając zdumionych pracowników. Gdy wreszcie znaleźli się w parku, odetchnęła głęboko z ulgą.
— Pewnie dawno nie byłeś w parku? — Powiedziała drwiąco.
— Rzadko bywam w takich miejscach. — Odparł zawstydzony
— O, nie zająknąłeś się tym razem. Może świeże powietrze przesłodzone spalinami tak dobrze ci robi.
— Yyyy.
— A gdzie bywasz?
— Właściwie nigdzie psze…pani.
— Interesujące. — Odparła.
Ktoś z aparatem minął ich i cyknął zdjęcie:
— Chyba nie powinniśmy się pokazywać razem. — Zauważył Bud.
— Wezmą cię za mojego ochroniarza lub kochanka. Co z tego. Za tydzień, będę tu przechodziła z kimś innym.
— Z nowym kochankiem?
— Może, może. — Powiedziała zalotnie i zapaliła papierosa
— Muszę się wciągnąć w tą historię. — Powiedziała podniecona
— Tylko się nie zaciągaj za bardzo.
— Chciałabym, żebyś jeszcze popracował nad moją postacią. Potrzebuję tej jednej intensywnej sceny. To coś, co moja bohaterka chciałaby zrobić przed śmiercią.
— Przed śmiercią?
— No wysil się.
— Próbuje.
— Na razie to w tych wypocinach zdajesz siedzieć na klopie i mieć wieczną sraczkę, a mi chodzi o coś mocnego. Rozumiesz! — Powiedziała.
— Mam pisać namiętnie?
— Taaaak! — Krzyknęła jak
— Może ciszej. Wszyscy nas obserwują.
— I oto chodzi. Cały czas muszę ich zwodzić, raz szokować, potem wzruszać. Wodzić za nosy. To sprawia, że nie jestem nudna i wciąż czerpię inspirację z takich interakcji
— Więc to też performance?
— Muszę być na topie, by również film był na topie. Nie zaszkodzi trochę sensacji. Ważne, żeby mówili o mnie, ale bez wiel
Bud przejrzał parę wersji tej samej sceny, ale wciąż nie był przekonany. Szukał wciąż środka, jakby na wielkiej wadze ustawiał różne wartości i szukał równowagi między metafizyką uczuć, a algorytmem scenariusza. Jakby ustawiał kamery tu i tam, próbując złapać odpowiednią atmosferę. Jakby biegał po naelektryzowanym polu i chciał złapać tą namiętność, spojrzeć w jej oczy i wręcz zgwałcić ją swoim opisem. Zawstydził się. Nie był gotowy.
— Nie jestem gotowa na takie akcje, to przecież śmierdzi kryminałem na kilometr. Tak, mam problemy na własne życzenie. Pomyliłam się w zeznaniu podatkowym, ale po diabła robić od razu takie cyrki?! Nie wiem, to ty przecież jesteś moim agentem. Powinieneś być mądrzejszy. To ja jestem od robienia z siebie idiotki! Powinieneś wymyśleć coś lepszego! — Odłożyła słuchawkę i ciężko westchnęła.
— Z kim ja muszę pracować. Rety. — I spojrzała z niechęcią na kopertę z laboratorium. Wzięła ją i sprawdziła tytuł. Rozpoznała swoje fałszywe nazwisko. Szybko przebiegła wzrokiem po liczbach, procentach, tabelkach i wreszcie dotarła do podsumowania.
— Więc jednak. — Wyszeptała i zmieniła się na twarzy, którą z niepokojem zbliżyła do lustra.
Rzecz będzie o miłości tragicznej – w tej scenie kochanka strzela do siebie. On wbiega chwilę potem. Oczywiście, że za późno. Widzowie przeczuwają zły finał, ale wciąż szukają w pustych kieszeniach logiki jakiejś szansy na szczęśliwe zakończenie. Że oto jednak tych dwoje będzie razem. — Tłumaczył sobie w myślach Bud, mierzwiąc nerwowo włosy.
— Pistolet? Znaczy się będzie strzelanka i melodramat? — Zapytał Will i zgasił papierosa w popielniczce. Tuż za nim wyrastał wielki regał z najrozmaitszymi rekwizytami posegregowanymi tematycznie. Bud podziwiał z wielkim zainteresowaniem te wszystkie dziwne rzeczy, które wydawały się teraz tak zwyczajnie, podczas gdy w filmie zyskiwały niezwykłe właściwości. Will przygotował parę rewolwerów i pokazał Budowi,
— To atrapa rzecz jasna, znaczy bez prawdziwych nabojów. — Wyjaśnił Will.
— No tak. To oczywiste.
— Czy nasza księżniczka będzie strzelać do siebie? Ha, ha. Znam wielu z ekipy, którzy by chcieli, by to były prawdziwe pociski, rozumiesz?
— Nie? — Zdziwił się Bud. Will popatrzył na Buda tak, jakby było z nim coś nie tak i uciął rozmowę krótkim:
— Okeeejjjj. Zrobię, co w mojej mocy, by ta scena wypadła jak najlepiej.
— Nie wątpię. — Dodał Bud.
Gdy wracał z notatkami do swojego pokoju, zauważył ją. Stała całkiem blada i nieobecna. W tym zwykłym stroju i z twarzą wyglądała tak niepozornie. Zauważyła go. Chyba zawstydziła się, że ją przyłapał na tej chwili słabości, ale i może cieszyła, że to jemu wyzna prawdę.
Jak zwykle, wyszli do parku, nie spacerowali zbyt długo. Tego tematu nie dało się tak łatwo rozchodzić. Usiedli na ławce w altanie. On trzymał scenariusz, ona gniotła w dłoniach papierową kulkę.
— O co chodzi. — Zapytał spokojnie.
— Jestem oszustką. — Wyznała.
— Jesteś aktorką, żyjesz z oszukiwania widzów.
— Tak, ale… tym razem jednak nie oto chodzi. Byłam niedawno u lekarza i, yyy.
— I co?
— Tak wszystko szybko przechodzi. Biegasz na zakupy, bo jest promocja na najlepsze kiecki, a potem nie masz czasu, by, by, ech z kimś tak pobyć, a na…nawet żeby kogoś pokochać.
— Jąkasz się? To co poważnego. — Zdiagnozował, spoglądając na jej dłonie, które wciąż gniotły papierową kulkę.
— Nie zostały mi zbyt wiele czasu. Ta jedna rola, którą przygotowuje z tymi amatorami, a potem koniec. — Wyszeptała.
— Koniec kariery? Podpadłaś komuś?
— Jakbyś mnie nie znał. Cały czas komuś podpadam. Wreszcie podpadłam temu największemu. — Powiedziała przez łzy. Poczuł, jakby coś nim wstrząsnęło. Długo tak patrzył na nią, jak cała się trzęsie i czuł się jak ostatni zbrodniarz, nie mogąc jej otulić chociaż jakimś ciepłym płaszczem banalnego pocieszenia.
— Powiesz coś, czy będziemy tak milczeć?! — Wyszeptała lekko zirytowana.
— Nie wiem, co mam powiedzieć. — Powiedział zakłopotany, bojąc się ją dotknąć, jakby miała za chwilę się rozsypać na drobne kawałki.
— Jesteś scenarzystą, znasz mnóstwo takich sytuacji.
— Niby znam, ale yyy czasem się zawieszam. — Podała mu papierową kulkę. Spojrzał na nią pytająco.
— To jest mój wyrok. — Wyprostował zagnieciony papier i prześledził wzrokiem te wszystkie liczby, dane, słupki i wreszcie diagnozę, gdzie trochę był rozmazany tusz. Płakała, czy chciała to jakoś wymazać ze swojej historii?
— I to jest? — Próbował jakoś się do tego odnieść
— Chciałabym być teraz gdzie indziej. — Powiedziała nagle.
— Gdzie?
— Wymyśl coś, tworzyłeś już niejeden świat. — Mówiła szeptem i tuliła się do niego.
— Ale. — Zająknął się
Zabierz mnie gdzieś. Gdziekolwiek. Poczuł na sobie brzemię niemocy.
— Potrzebuję tego, zwłaszcza teraz — Wyszeptała mu do ucha i pocałowała go tak, że nie mógł pozostać jej winny i również odwzajemnił pocałunkiem, nie zdając sobie nawet sprawy, jaką wywoła lawinę namiętności, która okryła ich oboje swoim ciepłym szalem. Pod nim zmieniały się co chwila sylwetki, postacie, tańce, pozy – jakby wciąż te dwie formy szukały dla siebie idealnej formy.
Długo leżeli w łóżku pod baldachimem i patrzyli, jak figlarnie zwija się materiał, na którym wyszyte było niebo pełne złotych gwiazd.
Muskał ustami jej ramiona, a ona chichotała
— Tak szybko znaleźliśmy się tutaj.
— A dziwi cię to? — Zapytała.
— Trochę, to znaczy yyy. — Zająknął się.
— Znów się jąkasz. Ale to dobrze. Nie opiszesz tego, co się tu stało w żaden sposób. Tu każdy scenarzysta jest bezbronny
— A aktorka?
— Jak zwykle sobie poradzi. — Odpowiedziała z uśmiechem
— To był mój pierwszy
— Więc cieszę, że to było ze mną.
— Ale.
— Przestań się wstydzić. Po prostu bądź tu obok.
— I żebyśmy to szybko zrobili do diabła, bo mam obiad na stole. Kamera, akcja! Ruszajcie z tym cyrkiem.
„Bang!” — Pistolet wystrzelił.
Nieeeeeee – krzyknął. Na sukience pojawiła się czerwona plama. Otworzyła szeroko oczy i dało się słyszeć jej ostatni oddech. Osunęła się na ziemię jak szata spływająca delikatnie po schodach.
— Stop, kamera, co jest! — Przerażony Bud podbiegł do niej. Jej głowa spoczęła na jego ramionach. Patrzył na nią ze łzami.
— Nie pora jeszcze umierać. Nie napisałem ostatniego aktu.
— Prędzej czy później i tak odejdę, a czy nie lepiej odejść na planie. — Mrugnęła okiem w kierunku Willa, który skrył się za kulisami.
— Ale jak to? — Pytał z niedowierzaniem Bud.
— Wierzysz w słowa? — Zapytała
— Wierzę, że słowa mogą zmienić nasze działanie.
— No proszę, nawet przestałeś się jąkać.
— Staram się.
— Napisz mnie od nowa. Co byś zmienił na początek
— Żeby nie trafiał cię szlag
— Napisz. — Wyszeptała i wreszcie się odważył. Zbliżył swoje usta do jej ust. Pocałowali się, a ona nagle wstała i wyjęła torebkę z czerwoną farbą
— Więc ty… żyjesz? — Zorientował się i spojrzał na nią z nadzieją
— Dla takich scen zawsze warto żyć, jeszcze trochę.
Komentarze
Prześlij komentarz