MISS POTTER - GOŃ KRÓLICZKA, GOŃ!
Chris Noonan w 1995 roku oczarował nas pewną świnką o imieniu Babe, która ma klasę. Na tamte czasy ten film był naprawdę sporym hitem i pokazem sztuki animatroniki. Jedenaście lat później Noonan ukaże nam historię pewnego królika o imieniu Piotruś, który narodził w wyobraźni pewnej trzydziestoletniej damy i potem towarzyszył jej przez długie lata na kartach jej książeczek dla dzieci
A o syndromie Piotrusia Pana też będzie trochę w tym filmie. Tak jak w „Marzycielu” widzieliśmy, że pan Barrie o duszy dziecka jakoś nie radzi sobie z ciężką angielską etykietą, tak i w tym filmie Pani Potter (Renée Zellweger), trzydziestoparoletnia panna o artystycznym usposobieniu nie przystaje do wyższej klasy, gdzie wszystko jest starannie określone jak w kodeksie. Wyrysowane grubą, czarną kreską granice, jakże inną od delikatnych, akwarelowych, marzycielskich ilustracji naszej głównej bohaterki. Wychowana pod kloszem, wciąż nie może się wyrwać spod władzy rodziców, zwłaszcza despotycznej matki (Barbara Flynn), której jedyną życiową misją jest wydanie córki za mąż za kogoś bogatego i wpływowego. Oczywiście wymagań wobec przyszłego zięcia jest też co nie miara. Boże miej w opiece tego biedaka.
Pani Beatrix Potter też nie jest łatwo. Ciężko jej nawet przywyknąć do tego tytułu „Pani” przed nazwiskiem. To oznaka dorosłości, prestiżu, czyż nie? Nie wypada jej pracować, a też nie śpieszy się jej do zamążpójścia. Pan Barrie chociaż się ożenił, ale nie miał dzieci. A poza tym był mężczyzną, a im zawsze w tamtych czasach więcej wybaczano. Trzeba przyznać, że większość bohaterów w tym filmie jest przesadnie sztywna i poważna, jakby byli ściągnięci, związani w tych swoich gorsetach, kamizelkach, mundurkach. Angielskie emocje są tu wyważone do przesady, aż zjawia się Pani Potter i swoim zachowaniem albo czymś, co powie z niebezpieczną ironią, wzbudza dziwne poruszenie, a po chwili rozbija twardy mur „świętego oburzenia”. Tacy ludzie idealnie nadają się na bajkopisarzy, którzy wyważają drzwi tym, którzy nie mają na to odwagi, bo zapomnieli o swoich ukrytych pragnieniach. Renée Zellweger w roli artystki, którą potem spotęguje rola Judy Garland, gdzie jeszcze bardziej ukaże, co to znaczy być artystą dręczonym przez demony , a zarazem zapewniać ludziom rozrywkę. Historia Beatrix Potter to nie tylko portret nieco zdziecinniałej artystki, ale także walka o własną niezależność i uparte szukanie własnej baśni, gdzie można z dala od tych wszystkich konwenansów two-rzyć świat przedstawiony.
Pamiętam jak przez mgłę, niedzielne poranki w TVP i właśnie ten program z lat 90-tych: „Świat królika Piotrusia i jego przyjaciół”. To produkcja animowana z zachowanym oryginalnym stylem rysunków Potter, połączona ze scenami z udziałem aktorów, odtwarzających życie w Anglii na przełomie XIX i XX wieku. Ciekawy to zabieg, bo z jednej strony widzimy animowane bajki, a z drugiej kulisy powstawania danej historii o Piotrusiu i jego przyjaciołach. Widzimy jak Pani Potter rozmawia z dziećmi z wioski, podpatruje życie zwykłych mieszkańców, po czym siada za biurkiem i zaczyna znów tworzyć nową bajkę, która gdzieś ma swoje korzenie w tym zwykłym życiu na wsi. Wita nas charakterystyczna czołówka z panią Potter, malującą jakiś fragment pięknego pejzażu Near Sawrey. Po czym tą sielankową atmosferę przerywa deszcz. Niespokojne zwierzęta wyglądają zza krzaków: lisek, królik i jeż. Pani Potter składa sztalugę, chowa farby. Czas wracać do domu, by napisać kolejne przygody królika Piotrusia przy filiżance dobrej herbaty. Świat rzeczywisty chowa się za kurtyną akwarelowych rysunków. Słychać flety i smyczki. Ten motyw powtórzy się w napisach końcowych, gdzie usłyszymy całą piosenkę „Perfect day” w wykonaniu Miriam Stockley. Pamiętam, że chyba w tym samym dniu był także emitowany inny angielski serial „Co ludzie powiedzą?”, który przedstawiał dość jaskrawo środowisko klasy średniej, gdzie niespełniona arystokratka Hiacynta Bucket za wszelką cenę chciała pokazać wszystkim dookoła, jak bardzo jest wyjątkowa i wpływowa.
Właśnie od takiego nadętego świata chcieli uciec bajkopisarze. Gdzieś zawsze marzyła im się ta arkadyjska kraina, gdzie można poczuć się naturalnym, nieskrępowanym, tak jak ich bohaterowie, nie przejmować się tym, co ludzie powiedzą. Świata nie zmienisz, choć zawsze dzięki tej fasadzie zasad, etykiet i obyczajów możesz się odbić i spróbować napisać swoją baśń. Powiesz zapewne, że ucieczka od rzeczywistości to nic dobrego. Oczywiście, ale na jakiś czas warto, by rozwinąć skrzydła i spojrzeć na wszystko z innej perspektywy
Gdy spojrzymy na filmową historię, zdamy sobie sprawę, jak ciekawą ewolucję przeszła Beatrix Potter od kapryśnej dziewczynki (nastoletnia Lucy Boynton), artystki bez przerwy coś malującej w swoim pokoju, aż po kobietę, która odkrywa miłość, gdy spotyka na swojej drodze młodego wydawcę Normana Warne’ a (Evan McGregor). A wszystko to za sprawą jej sztuki. To pragnienie wydania swojej opowiastki dla dzieci zaprowadziło panią Potter do wydawnictwa bracie Warne, gdzie właśnie poznała Normana, najbardziej przychylnie nastawionego do jej pomysłów. To on ją zachęcał do kontynuacji książeczek dla dzieci i wydał jej bajki z ilustracjami czarno-białymi i kolorowymi. Od słowa do słowa, rym uczuć zaiskrzył, coś narodziło się między tym dwojgiem ludzi. Mogłoby się wydawać, że wreszcie znalazła szczęście, wielką miłość i może nawet rodzice pobłogosławią ten związek. Chociaż wydawca to nie to samo co hrabia czy wojskowy. Rodzice znów kręcą nosem. Aż tu nagle u Normana zdiagnozowano białaczkę w zaawansowanym stadium. I czar prysł. Chociaż bajki zostały. Pani Potter o duszy dziecka wreszcie dojrzała, poczuła, co to prawdziwa miłość i tęsknota. Wyjrzała poza swój bajkowy świat, ale wcale się go nie wyrzekła. Wyszła za mąż za swojego dawnego kolegę z dzieciństwa adwokata Williama Heelisa. Nie doczekała się swoich dzieci, podobnie jak pan James Barrie, C. S. Lewis czy Hans Christian Andersen
To jednak ich dziećmi są te wspaniałe dzieła i wszyscy czytelnicy sięgający po nie, w poszukiwaniu tych niezwykłych światów i przygód.
Komentarze
Prześlij komentarz