REJV - BAJKA

 

Dawno, dawno temu, całe stosy zeszytów temu, za dolinami ortograficznych błędów, dawno temu był sobie chłopiec o imieniu Rejv. Podczas gdy inni na lekcjach posłusznie notowali daty i formułki, starając się nie wychodzić poza marginesy, Rejv rysował różne rzeczy i uparcie szukał za liniami nie odkrytych jeszcze światów pełnych dziwnych stworów. A nawet gdy mosiężny dzwon obwieszczał uczniom przerwę – dla Rejva był to dzwon na wielkim statku, który to dryfował na morzu wyobraźni, kierując się w coraz ciemniejsze okolice Trójkąta Bermudzkiego, z którego rzadko kto wracał. Wszyscy dookoła się bawili, jedli drugie śniadania i rozprawiali o różnych sprawach. A Rejv? Chyba sami już się domyślacie. On siedział sobie w najlepsze i jak pilny uczeń z otwartym zeszytem wciąż przeżywał w wielkiej zadumie nowe przygody pośród białych plam. Oto kapitan wielkiej floty zdobywa pierścień złoty, niezwyciężony król na koniu, poszukiwacz przygód na wielkim słoniu, łowca lwów, tygrysów. Zmienia maski, grywa sztuki, zjada lukrowane bułki, wiąże na ręce kolorowe sznurki, przemierza dalej dolinki i górki. Rozprawia się z wrogami, którzy stanęli mu na drodze: z trollami, wilkami, upiorami i na nodze bąblami i rzecz jasna... z profesorami-czarnoksiężnikami, którzy dręczą go trudnymi zagadkami. Wszystkich ich zwycięża swoim piórem i wyobraźni szturmem. Zwycięzca nad zwycięzcami – Rejv Niepokonany.

Już zaczęła się lekcja gramatyki, już sprawdzano wyniki i w zdaniach formowano szyki, gdy Rejv przemierzał gęste lasy, aż tu nagle spostrzegł wielkie głazy, kształtem dorównujące literom — twarde, szorstkie zimne, takież to były ortograficzne reguły i niejeden śmiałek chodził struty. Ranił się o „o” kreskowane, dzielone, przecinkowate, wielokropki wygnane. Oj koszmarna to dziwna kraina, od niej twarz się robi sina. Nagle Rejv usłyszał krzyk przeraźliwy, jakby jakie dzikie zwierzę, aż dreszcz przeszedł po całym ciele, gdzie oręż moi przyjaciele? Jestem teraz w potrzebie! Lecz cóż to, ktoś woła w ludzkim języku: „Rejv zbudź się panie, kto dokończy prawidłowe zdanie?” Oto profesor Reguliusz się wyłonił i wskazał ręką na horyzont. Stał tam wielki postument jak maczuga i rzucał cień złowrogi. Wyrósł nagle, nie wiadomo skąd, oto nagroda za ucznia błąd. Nasz dzielny poszukiwacz przygód otrzymał „berło nieuków”, nagrodę za „pilną nieuważność” na lekcji. Jedynka jak szlaban odcięła się za jednym machnięciem marzyciela od cudownych światów.

Nie była to pierwsza bitwa Rejva z profesorem Reguliuszem, wąsatym jegomościem o manierach generała, który doprawdy dysponował twardą artylerią. Miotał maczugami-jedynkami i jeździł czołgami, z których wystrzeliwał pociski zasad, przecinków, apostrofów, logicznych wywodów, po których żaden twór fantazji Rejva się nie uchował. Jedynka niczym wskazówka wielkiego zegara wskazywała nieubłaganie, że trzeba się obudzić z cudownego snu. Pokonany Rejv odchodził z berłem nieuków, ale już po paru dniach, tłumaczył sobie na marginesach, że to pewnie wielki Król Artur mianował go zaszczytem za jego odwagę i mądrość. Oprócz maczugi dał swemu rycerzowi także srebrny klucz w kształcie drzewa. Pasował on do bramy położonej w Zaklętym Lesie, gdzie — jak zapewniał Król — zmęczony wojownik po bitwie odnajdzie wielką nagrodę. Rejv gnał na swym białym rumaku przed siebie i szukał w napięciu bramy. Porośnięta bluszczem i powyginana figlarnie, jakby jakiś olbrzym znęcał się nad jej formą, od razu rzuciła się w oczy chłopcu. Pospiesznie włożył srebrny klucz do zamka, z trudem go przekręcił, a potem czekał chwilę, co dalej. Brama drgnęła i wreszcie się otworzyła, ukazując przed wędrowcem wspaniały ogród pełen kolorowych kwiatów, fontann i różnych kamiennych figur. Na środku ogrodu rosła wielka wierzba, a pod nią była ławka, na której to siedziała niezwykłej urody pani z harfą. Kogoś mu przypominała, ale nie potrafił odgadnąć kogo. Delikatnie pociągała za struny i miało się wrażenie, że każde pociągnięcie struny jest jak pociągnięcie pędzla w tym uroczym pejzażu, jakby dźwięk stwarzał co chwila coś nowego. Zauważywszy wędrowca, Pani przywołała go do siebie przyjacielskim gestem. Rejv zostawił ciężkie maczugi od profesora, które od razu w tym magicznym miejscu zmieniły się w urodzajne drzewa. Usiadł młody rycerz obok Pani i począł słuchać tych niezwykłych, uspokajających dźwięków, aż usnął na jej kolanach, a ona gładziła go po włosach i nuciła jeszcze jakąś melodię. A potem wszystko jak za jednym uderzeniem dzwonu się kończyło, ogród znikał i Pani również, i klucz niestety też.

Znów trzeba było brać udział w bitwie, znów walczyć z potworami, piorunami, armiami gramatycznych zasad, a wszystko po to, by dostać od króla kolejny klucz i znów wrócić do ogrodu. Znów sypały się maczugi za nieuważność na lekcjach, ale odważny Rejv podnosił swój lśniący miecz i ścinał całe rzędy ustawionych jedynek, by zbudować z nich tory, po których to przejedzie jego lokomotywa fantazji. To był jego wielki triumf, każda szkolna porażka podsycała ogień wyobraźni w piecu lokomotywy, a ta przyspieszała, przenosząc bohatera w nieznane krainy. Uciekał nasz chłopiec w liczne przygody, uciekał jak najdalej od problemów, aż któregoś dnia usłyszał dziwne pytanie: „dokąd tak uciekasz dziecko?  — zabrzmiał ciepły i głęboki głos. I nagle wszystko zwolniło, wszystkie twory, którymi tak gęsto otaczał się Rejv, rozwiały się. Nie było nic poza wielkimi drzewami, które spokojnie szumiały na wietrze. Chłopiec długo spacerował samotnie po tym parku czy lesie i już zaczął się nudzić, gdy nagle zauważył dziwną postać. Zaniepokojony przystanął, zobaczył bowiem kogoś, kto zupełnie nie mieścił się w jego wyobraźni. Chciał się schować, ale nieznajomy już przywołał go do siebie. W miarę, gdy Rejv zbliżał się do obcego, ten nabierał coraz intensywniejszych barw. Kiedy chłopak już stanął dość blisko, rozpoznał w nim żonglera, który wesoło sobie podrzucał wielkimi kulami.

 — Witaj Rejvi – przywitał chłopca ciepłym tonem. Żongler zakończył występ i kule spadły na ziemię z takim hukiem, jakby ważyły kilkadziesiąt ton. Gdy zaintrygowany Rejv próbował jedną z nich poruszyć, zdał sobie sprawę, że to bardzo ciężka, kamienna kula. — Tak są z kamienia – potwierdził żongler.

 — Jak pan to robi?! Przecież to niemożliwe.

 — Niemożliwe? W tym świecie, gdzie i ty zwyciężasz większych od siebie? Ha, ha.

 — Ale czemu pan tutaj żongluje tymi kamieniami? I po co to wszystko?

 — Och, drogi chłopcze te kule są jak problemy. Z początku małe, kamienie, kamyczki, spadają jak deszcz na nas i ranią. Niejednego mogą przytłoczyć swoją lawiną, gdy spadną mu na plecy w nieodpowiednim momencie. Czyż nie jest tak z tobą? Czy nie uciekłeś przed kamiennym deszczem do świata fantazji.

 — Przecież wygrywam swoje bitwy, jestem najlepszy… poradziłem sobie — zarzekał się Rejv.

 — A jednak jest tu cicho, jesteś sam, nie masz przyjaciół, nie masz głowy do śniadania czy dyktanda, bo wciąż uciekasz do swoich fantastycznych krain, gdzie chcesz znaleźć srebrny klucz, czyż nie mam racji? — zapytał żongler, przyglądając się uważnie chłopcu, który w tym momencie spuścił wzrok.

 — Skąd pan wie o kluczu?! – zdziwił się Rejv

 — Dużo wiem. Potrzebujesz klucza, by otworzyć bramę, w której masz nadzieję spotkać… swoją mamę. — Oczy Rejva zabłysły, jak jeziora, nad którymi przechodzi burza, a po chwili popłynęły z nich łzy, wtórując bolesnemu wyznaniu chłopca.

 — Któregoś dnia, gdy wróciliśmy z wielkiego ogrodu pełnego smutnych pomników i ludzi w czerni, tata mi powiedział, że już nigdy nie zobaczę mamy. „Musisz być teraz dzielny, musisz zwyciężyć każdą bitwę życia, dla mamy” – mówił płacząc. A ja po prostu chciałem przytulić mamę — Wyszeptał.

 — Rozumiem, ale jak sam widzisz, twój problem zaprowadził cię w zupełnie inny świat, w którym może i łatwo osiąga się zwycięstwo, ale i nagrody są chwilowe. A potem już nic nie cieszy, bo przecież ciągle toczysz te same przygody i bitwy.

 — Więc co mam robić?

 — Nauczę cię żonglować problemami. W życiu jest ich wiele. Trzeba cierpliwości i spokoju, by je rozwiązać. Ważne, by w porę nimi żonglować, obracać i przyglądać się z każdej strony, aż pozna się je dogłębnie i znajdzie rozwiązanie.

 — Wciąż nie wiem… — zająknął się chłopiec.

 — Zobaczysz — mrugnął porozumiewawczo Żongler i przygotował trzy kamienne bloki.

 — Trzy? To chyba za dużo. – Zdziwił się Rejv.

 — W życiu może być ich więcej, jak uciążliwych myśli wokół twojej głowy, ale na początek niech będą dwa. Widzisz, problemy są twarde, kanciaste, ostre. Niejednego zranią. Trzeba szukać w nich połączeń, szukać związków… są one jak fragmenty większej układanki.

 — Jak w klockach?

 — Tak, a potem trzeba je formować, modelować, oswajać.

 — Jak z plasteliny?

 — Tak — i podrzucił je w niebo i zaczął swobodnie żonglować, po czym podał Rejvovi, który lekko się ugiął, gdy przyjął pierwszy kamień

 — Podrzucamy, przekładamy. – Radził żongler. Kamienne klocki kilka razy spadły na ziemię, a jeden nawet zranił swoją krawędzią dłoń chłopca „auaaaaaa!” — Krzyknął

 — Próbuj dalej — Kibicował Żongler. Jeden blok się rozbił w powietrzu na mniejsze, co jeszcze bardziej utrudniało żonglowanie w tym deszczu piachu i żwiru. Ale w końcu po wytrwałych próbach Rejv zaczął łączyć te mniejsze fragmenty w nową całość, nowy kamień o coraz gładszych krawędziach. Chłopak już swobodniej podrzucał blokami, przypominającymi coraz bardziej kule, formowane przez cierpliwe, naznaczone odciskami dłonie. A z minuty na minutę te kule stawały się coraz lżejsze jak piłki. Aż chłopiec nie wytrzymał i zawołał:

 — Umiem żonglować! — Cieszył się, zdradzając swój dziecięcy uśmiech – „To czary!” — Krzyczał uradowany.

 — To spokój i uwaga. — Poprawiał nauczyciel. Rejv wciąż patrzył na wirując kule, gdy nagle jakiś błysk oślepił go na tyle, że stracił zupełnie kontrolę i dwie kule spadły na trawę, a trzecia roztrzaskała się z hukiem o skałę.

 — Nie udało się. — Przyznał zawiedziony chłopak i już chciał płakać, gdy…

 — Czyżby? — Zapytał prowokacyjnie Żongler i wskazał na rozbitą kulę. Pośród gruzu Rejv dostrzegł coś co połyskiwało w słońcu. Jak się okazało, był to złoty klucz, który chłopiec natychmiast pokazał Żonglerowi i nawet nie zdążył zadać tego pytania…

 — Tak, to jest złoty klucz do bramy. – Potwierdził i wskazał palcem na bramę między drzewami. Chłopiec szybko podbiegł do bramy i nie spostrzegł nawet górującej nad nią kamiennej paszczy smoka, z którym nie tak dawno walczył w jednej ze swoich przygód. Ręce mu się trzęsły i o mało nie wypuścił klucza w gęstą trawę. Podekscytowany przekręcił w końcu klucz w zamku a brama w odpowiedzi wdzięcznie zgrzytnęła i ukazała, jak przedtem równie niezwykły ogród pełen białych posągów i bujnych krzewów, między którymi przelatywały kolorowe ptaki. Ale niecierpliwy gość nie zamierzał podziwiać tego wszystkiego, lecz tęsknym wzrokiem wypatrywał pani z harfą. Przeszedł go niepokój, bo nigdzie nie mógł jej znaleźć i nie słyszał również pięknej melodii, ale w ostatnim momencie spostrzegł toczącą się w jego kierunku piłkę i usłyszał znajomy, aksamitny głos, który działał jak balsam na sączącą się ranę.

 — „Rejvi synku!” — Stanęła przed nim olśniewająca jak królowa, a piłka potoczyła się obok. Uściskali się, ona jak dawniej, pogładziła jego włoski.

 — Tak się bałem, że cię już nigdy nie zobaczę. — Powiedział przez łzy.

 — Nawet jeśli mnie nie widzisz, zawsze jestem, bez względu na to czy wygrasz kolejną bitwę, czy nie. Jestem przy tobie synku, słyszysz?

 — Jesteś? — Zapytał niepewny.

 — Jestem. – Zapewniała i patrzyła głęboko w jego oczy, aż wreszcie zaproponowała coś, co trochę zdziwiło Rejva.

 — A teraz dokończymy grę, no dalej rzuć do mnie piłkę. – Zaproponowała i oddaliła się trochę od chłopca. Rejv wziął piłkę i kopnął ją w stronę matki, ale ona nagle zbladła. Zaniepokojony podbiegł bliżej, ale ona znowuż się oddalała, jak tęcza, do której nie można dobiec. Ominął drzewo, a piłka toczyła się przed nim, aż chłopiec wybiegł z ogrodu i wtedy brama zgrzytnęła i się zatrzasnęła, a klucz wpadł do gęstej trawy.

 — Nieeeee! — Krzyknął rozpaczliwie i w gniewie kopnął piłkę w bramę, ale ona również po chwili zniknęła, jak wszystko dookoła. Zabił mosiężny dzwon, a chłopiec zdał sobie sprawę, że stoi na środku boiska i właśnie strzelił gola dla swojej drużyny — w ostatniej sekundzie, tuż przed dzwonkiem! Brawo mały! — Mówił z uznaniem trener.

 — Wygraliśmy dzięki tobie! Wreszcie wróciłeś — Krzyczał jakiś chłopak.

 — Wygrałem. – Szeptał Rejv, patrząc z niedowierzaniem na toczącą się jeszcze w bramce piłkę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE