KRYMINALNIE

 

Mieszkańcy kamienicy na rogu Failroad i Bacon Street pewnie nie zdawali sobie sprawy, że za chwilę ich spokój zostanie naruszony w dość brutalny przez pewną jednostkę policyjną, która miała do rozwiązania ważną tutaj sprawę. Przebrani za robotników, majstrów, malarzy właśnie wyciągali sprzęt ze swojej furgonetki, sprawdzając jednocześnie, czy ich pistolety są w stanie gotowości, jak wielką orgią. Will Vider właśnie zajechał rowerem i pozdrowił swoich kolegów ze służby. Był ubrany równie zwyczajnie jak oni, tyle że nie miał kamizelki kuloodpornej. Uczestniczył już w niejednej takiej akcji i mniej wiedział jak lecą kule. Zresztą Vider to był dziwny typ. Zawsze wychodził ze wszystkiego obronną ręką. A wyglądał jak dzieciak. Nie dość że niski, to jeszcze z twarzy przypominał nastolatka, a miał już grubo po trzydziestce. Nikt nigdy nie widział go w garniturze. Zawsze wyglądał tak zwyczajnie, jak tylko się dało w tych swoich przetartych dżinsach i rozciągniętych bluzach i w czapce z daszkiem. Kolejnym, który zjawił się przy kamienicy kapitan Jim Bredmond. Ten już wyglądał, jak przystało na lidera. Po prostu lepiej ubrany, choć w ramach kamuflażu i tak musiał trochę spuścić z tonu. Wysoki, umięśniony, we flanelowej koszuli i dżinsach szedł w kierunku Videra, który właśnie kończył kanapkę

 - I co, wszystko gotowe? – zapytał. Vider jeszcze jadł, co trochę zirytowało Bredmonda.

 - Jak możesz jeść pięć minut przed akcją. – Vider wreszcie skończył i odparł

 - Muszę mieć siły, by łapać przestępców.

 - Taaaa, ty i łapać. – powiedział drwiąco Bredmond i przygotował broń. Niektórzy z policjantów już przygotowali jakieś rusztowania, drabiny.

 - Nie gromadźcie się tutaj, bo jak nas zauważy, to od razu nabierze podejrzeń.

 - On ma okna na północ.

 - Taki zawodowiec jak Rockos ma oczy dookoła – i rzeczywiście tuż nad ekipą budowlaną ktoś wyjrzał dyskretnie przez okno, po czym się schował i zadzwonił pod jakiś numer, oznajmiając

 - Są – po czym odłożył słuchawkę. Również na dachu byli różni specjaliści, którzy akurat w tym dniu łatali poszycie smołą. Oczywiście, że byli to także policjanci przygotowani na wielką akcję. Inni musieli zająć się ewakuacją mieszkańców. Rockos mieszkał na czwartym piętrze, nad sobą miał jeszcze dwie kondygnacje.

 - Co się dzieje?

 - Proszę o opuszczenie budynku, jest podejrzenie nieszczelności gazowej – powtarzał obojętnym tonem policjant.

 - Jezus Maria – powtarzały Kobiety

 - Kurrrna teraz – odpowiadali mężczyźni, ale wszyscy w miarę zgodnie opuszczali mieszkania

 - Bez paniki, spokojnie – powtarzał policjant. Ale kiedy wszedł na czwarte piętro i zaczął swoją akcję ewakuacyjną, wciąż czuł, że Rockos ma go na celowniku. Rockos nie był jakimś tam zawadiaką z pistoletem. To był zawodowiec, który miał na koncie już kilkadziesiąt akcji rabunkowych. Policjanci mieli tylko poszlaki, ale ostatnie zatrzymanie Gangu Kaldosa, zeznania świadków wskazywały, że Rockos ma sporo na sumieniu. Przestępca rzeczywiście od paru godzin nie spał. Miał już w nawyku patrzeć przez małą lunetę i sprawdzać co dzieje na podwórku. Przez te wszystkie spokojne miesiące już wiedział, jak wygląda tu normalny dzień. Ewakuacja ludzi z powodu nieszczelności gazowej zawsze budziła w nim czujność. Każde kroki na klatce, każde rozmowy między sąsiadami zmuszały go do czujności. Wytężył słuch, spojrzał przez wizjer. Jakiś facet kierował zdenerwowanych lokatorów na dół

 - Proszę wyjść na zewnątrz, tam państwa pokierują. Powoli, bez paniki – powtarzał. Wreszcie stanął naprzeciwko drzwi Rockosa. Tuż obok niego stali czterej policjanci, których nie było widać przez wizjer. Wszyscy skinęli głową, że już są gotowi. Vider stał na półpiętrze i jadł kanapkę. Minęła go jakaś kobieta i zwróciła mu uwagę

 - Dopiero co sprzątałam, niech krusz tu gówniarzu. – Vider zmierzył ją gniewnym spojrzeniem i schował kanapkę, obiecując sobie w duchu, że przy następnej okazji z chęcią wylegitymuje babsztyla. Z drugiej strony jej uwaga była najlepszą odpowiedzią na wątpliwości Videra, czy wystarczająco dobrze się wtopił w otoczenie.

 - Proszę otworzyć, ewakuujemy budynek – oświadczył policjant tak jak zwykle. Nikt mu nie odpowiedział. Policjant zerknął na kolegów i się zasępił. Po czym znów zaczął energicznie pukać.

 - proszę otworzyć. Tu może dojść do eksplozji – mówił policjant coraz bardziej zaniepokojonym głosem.

 - Naprawdę? – odezwał się zaczepny głos Rockosa. Vider wychylił się z półpiętra i dał znak. Bredmond również dał znak. Policjant stojący z boku skinął głową i strzelił w zamek drzwi. Te od razu puściły i sześciu rosłych facetów wbiegło do mieszkania, które wydawało się być opustoszałe. Rozeszli się do wszystkich pomieszczeń i ze zgrozą stwierdzili, że nigdzie nie ma Rockosa. Vider przeczuwając kłopoty zbiegł w dół. Bredmond wszedł do mieszkania.

 - Nic! – powiedział policjant.

 - Sukinsyn! Ktoś go ostrzegł – powiedział Bredmond widząc otwarte okno. Wyjrzał przez nie. Na podwórzu stała garstka ludzi, którzy narzekali na tą całą akcję. Bredmond nie rozpoznał w nich nikogo podejrzanego, ale Rockos mógł być wszędzie. Nawet… - przemknęła kapitanowi dziwna myśl.

 - Sprawdźcie dokładnie to mieszkanie, ściany, meble, podłogi.

 - Skrytki, przejścia? – dziwił się policjant.

 - Kto wie. I tak musimy dokonać rewizji. Może coś tu schował, a może uciekł jakimś tajemnym przejściem. Rockos to profesjonalista – powiedział Bredmond. Rockos istotnie był już w innym miejscu. Właśnie wyleciał z szybu, z którego zazwyczaj wylatują torby ze śmieciami i szybko wybiegł na schody, targając ze sobą torbę podróżną. Tak szybko zbiegał, że nawet nie zauważył chłopaka w bluzie sportowej. Ten podłożył mu nogę i Rockos runął na podłogę. Vider od razu przycisną mu głowę nogę i skierował pistolet na niego.

 - Ewakuacja – powiedział Vider. Po chwili przybiegł do niego Bredmond i dwóch policjantów, którzy natychmiast obezwładnili przestępcę.

 - Skąd wiedziałeś? – zdziwił Bredmond.

 - Plany budynku – odparł Vider pokazując blueprinty.

 - No tak, ale… - zawstydził się Bredmond

 - Nigdy się nie wie, przeczucie i tyle – odparł Vider wyciągając kanapkę. Kiedy wychodził na klatkę, znowu spotkał tą kobietę, która zwróciła mu uwagę.

 - Mówiłam ci już gówniarzu, żebyś tu nie kruszył. Coś ty za jeden. Nigdy cię tu nie widziałam.

 - Porucznik William Vider, policja – przedstawił go Bredmond, podchodząc do kobiety, która w jednej chwili zupełnie zmieniła się na twarzy. Policjanci wyszli, prowadząc skutego Rockosa. Widok ten rzecz jasna wszystkich mieszkańców mocno zaintrygował. Vider od razu zawołał.

 - Koniec ewakuacji! Proszę się rozejść do domów. Mamy naszą nieszczelność!

 - Ostrożnie z nim panowie, ostrożnie na głowę – policjanci jednak jak na złość wprowadzając Rockosa do samochodu, uderzy go niby niechcący w głowę.

 - Uważajcie do cholery!

 

 - I co mi kurduplu udowodnisz – najpierw urośnij, a potem się stawiaj. Odpowiedział Rockos, siedzący naprzeciwko Videra, który jadł spokojnie kanapkę, po czym spokojnie odparł.

 - Udowodnię? Ja już nie muszę udowadniać. Tutaj – wskazał na grube teczki z aktami

 - Mam zeznania wielu twoich kumpli. Bardzo obciążające. To cię pogrąży na długie lata. Póki co musisz nauczyć się uprzejmości w stosunku do nas.

 - Co ty kurduplu sobie myślisz, że będziesz mi tu… - pluł się Rockos.

 - Najpierw cię przekonam, że warto być uprzejmym w stosunku do władzy – powiedział przyjaznym, życzliwym głosem Vider i po chwili zawołał.

 - Marcos! – do pokoju wszedł olbrzymi facet, taki typowy bodybuilder pod auspicjami policji. Podszedł do Rockosa i podniósł go jak kukiełkę

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE