RODZINA ADDAMSÓW. NAJPIĘKNIEJSZA RODZINA ŚWIATA
KLAN ADDAMSÓW. Z RODZINĄ NAJLEPIEJ WYCHODZI SIĘ NA CMENTARZU
„Niech cię szlag Addams!” — krzyczy sędzia, dostający przynajmniej raz w miesiącu piłkę golfową, która wybija mu szybę i ląduje w talerzu z płatkami śniadaniowymi. To Gomez Addams urządza sobie poranną grę w golfa, nie przejmując się specjalnie, gdzie też piłka wyląduje. Wobec takiego stanu rzeczy można tylko przekląć. Ale czy któryś z Addamsów przejmowałby się, gdy go przeklinają? To właściwie dla niego komplement. Jego zacni przodkowie, jak psychopaci, mordercy, okrutnicy są zapewne z niego dumni. Za niedługo znowu ich odwiedzi podczas spaceru na cmentarzu w dżdżysty, listopadowy wieczór. Odda się melancholii i spojrzy na wielką tarczę księżyca. Do przodków jest bardzo blisko, ponieważ są oni pochowani tuż obok rezydencji Addamsów. Można sądzić, że umarli nieustannie czuwają nad tą rodziną. Brakuje jeszcze wampirów, wilkołaków i brakuje… Festera Addamsa, który jednak nie jest umarłym a zaginionym. A to jeszcze gorsze. Wielka niewiadoma, niepewność, która ostatnimi czasy spowiła tą rodzinę, lubującą się w torturach wszelakich, w tym tęsknocie za nieobecnymi członkami rodziny.
Addamsowie to wyjątkowa rodzina w stylu vintage w znaczeniu mody jak i stylu samego życia. Spójrzmy tylko na ten wiktoriański dom, na ich osobliwe stroje, samochód marki Packard, który wyraźnie kontrastuje z tym całym chłamem, jaki rozbija się na autostradach. Ta rodzina ze swoimi ciemnymi barwami, szarościami, zieleniami i czerniami zawsze wyróżnia się na tle tej nudnej, kolorowej rzeczywistości rodem z amerykańskiego/upudrowanego snu. Ile można szczerzyć zęby i mówić, że świat jest cudowny?! Ohyda. Addamsowie pokazują, że mimo tej całej maskarady, tego wymuszonego szczęścia można z równie wielką pasją kontemplować wszelkie tragedie, klęski, smutki, które są integralną częścią naszego życia. „Och to nieludzkie!” — oburzają się wszyscy. Czyżby? Hipokryci miękną, zdając sobie sprawę, że Addamsowie w swoich ekstrawagancjach są bardziej rodzinni, niż niejedna współczesna nudna rodzinka z domkiem na przedmieściach. Porównajmy sobie tą upiorną familię z rodziną z sitcomu „Co ludzie powiedzą?”, gdzie wszystko trzymane jest na angielski dystans. Nasza niestrudzona, wytworna Hiacynta Buckett (Dulska) z kompleksem arystokratki próbuje za wszelką cenę utrzymać w swoim „wiadrze ścieków” pozory wytworności, ukrywając chorobę ojca (alzheimer i zdziecinnienie), homoseksualizm syna, transwestytyzm szwagra i seksualne skandale siostry. A Addamsowie? Chwila zastanowienia. Dwa pociągi zderzające się w mojej głowie. Eureka! Addamsowie nie wstydzą się swoich przywar, a wręcz się nimi chwalą, bo te przywary, dziwactwa, sekrety stanowią jakiś interesujący rys w tym bezbarwnym życiu rodzinnym. Nieustannie robią coś razem. Nie ważne, czy przygotowują nowe narzędzia tortur czy ładunki wybuchowe. Najważniejsze, że robią to razem i czerpią z tego radość, przeżywając intensywnie każdą chwilę.
Och jakże dłuży się każde przedstawienie nawet szkolne, gdy nie ma w nim odrobiny grozy i przelanego litra krwi. Znudzeni Addamsowie siedzący na widowni patrzą na ckliwe występy innych dzieci, a gdy wreszcie widzą jak Pugsley i Wednesday odgrywają scenę pojedynku ze sztuczną krwią, która bryzga na wszystkie strony (zalewając zdumione twarze publiczności), z uznaniem klaszczą i krzyczą, wspierając swoje dzieci. Wybitni znawcy tortur, kontestatorzy mroku i śmierci, kochający tak bardzo skrajności. Ich uczucia zdają się mieć tylko jaskrawe barwy. Więcej pasji i namiętności! Tak przekrzykują posępną rutynę dnia powszedniego.
Spójrzmy tylko na Gomeza i Morticię, którzy wręcz epatują swoim uczuciem na każdym kroku. Obściskują się, całują, szepczą czułe słówka po włosku i francusku, bo czuli są na każdy dźwięk i gest. Nawet, gdy Morticia jest w niebezpieczeństwie i rozciągnięta na kole, Gomez tylko myśli o jednym. Tortury tylko podsycają namiętność, cementują relacje. I podobnie ma się rzecz z braterskimi zabawami Gomeza i Festera, Pugsley’ a i Wednesday, gdzie jest więcej przemocy niż zwykłej uprzejmości, ale oni właśnie tak okazują uczucia, zamiast przytulić, to o mało się nie uduszą. A jeśli już im się skończą na jakiś czas pomysły na rękoczyny, pozostają jeszcze ironia, ewentualnie sarkazm. One również rozpalają ten wewnętrzny ogień, jaki płonie w ich ognisku rodzinnym.
W tej rodzinie zdumiewające jest to, że oni „wiecznie zła pragnąc, gdzieś po kryjomu czynią sporo dobra” – jak z motta „Fausta” oraz „Mistrza i Małgorzaty”. Morticia z chęcią oddaje na aukcję dobroczynną dla wdów i sierot („których nigdy dość”) pułapkę na palce z dworu cesarza Wu. Po czym sama licytuje ten przedmiot, nie żałując wielkich pieniędzy. Chcąc czy nie chcąc postępuje szlachetnie. Mimo, że Addamsowie są majętnym rodem notowanym na liście Forbesa (akcje i obligacje), nie poczujesz wokół nich drogich perfum, a bardziej zapach zgnilizny, pleśni czy śmierci. Co za świeżość w świecie, w którym dominuje ideał pięknych, modnych, młodych. Te wszystkie bzdury przemijają jak pył na wietrze, a Addamsowie wciąż trwają w popkulturze od ponad dziewięćdziesięciu lat, wyśmiewając nasze kapryśne mody. Wracają jako animacje, seriale, przestawienia teatralne czy musicale. Tym, który we frywolnych liniach, kreskach, szarościach i czerniach wyraził osobowości Festera, Gomeza czy Morticii był Charles Addams. Dziś gdy patrzymy na te oryginalne ilustracje, możemy sobie tylko wyobrażać, jaki musiał to być powiew świeżości i uciecha dla dzieciaków, które przewracały z nicierpliwością karty New Yorkera w poszukiwaniu upiornej rodzinki. Komiksowa wkładka z czarnym humorem, gdzie zobaczymy Kuzyna To, Rąsię, diabelsko piękną Morticię, której końce sukni przypominają korzenie drzewa, lokaja Frankensteina, a wszyscy oni zebrani w tym wielkim, strasznym domu.
Nie trzeba było długo czekać na odzew filmowców, którzy koniecznie chcieli przenieść Addamsów z plansz komiksowych na klatki filmowe. Sporą popularnością cieszył się serial kręcony w latach sześćdziesiątych, podobnie jak serial „Munsters”, utrzymany w czarno białej konwencji (jak sam komiks), produkowany jeszcze wraz z Charlesem Addamsem. Ale dziś z perspektywy czasu wydaje się dość statyczny, skupiony bardziej na żartach niż samej akcji.
Mam wrażenie, że dopiero w 1991 roku, czyli trzy lata po śmierci samego twórcy tej upiornej rodzinki, Addamsowie doczekali się godnej adaptacji filmowej. Nawet napisy otwierające film nawiązują do kroju pisma samego Charlesa Addamsa. Wreszcie te niezgrabne, rysunkowe postacie odbiły się w filmie niezwykłym blaskiem. Pękaty Gomez Addams o obliczu „włoskiego prosiaka” z wąsikiem zyskał oblicze amanta z twarzą Raula Julii. Z błyskiem w oczach i niesamowitą ekspresją Gomez to raz płacze, krzyczy i śmieje się jak szalony. Na posterunku policji pyta operowym tonem, jak przerażony filozof: „has the planet gone mad?!” Gdzie indziej znów śpiewa, wygłasza podniosłe mowy, potem tańczy namiętne tango z Morticią, pojedynkuje się na szable ze swoim prawnikiem i rzuca nożami w Festera. Co za żywioł!
Nazywam się Gomez Addams. I wiem, co to zło. Wiem, co to groza
Znam plugawe chimery. Które kryją się w ciemnych zakamarkach ludzkiej duszy.
I serce bije mocniej, gdy pojawia się ona. Morticia Addams sportretowana przez Anjelicę Houston ukazała nam się jako ironiczna, upiorna, a zarazem niezwykle ciepła, uprzejma i łagodna dama, troszcząca się o rodzinę. Wreszcie rysunkowa Wednesday, podobna do szmacianej lalki z guzikowymi oczami, teraz zyskała oblicze charakternej, posępnej dziewczynki o okrągłej buzi Christiny Ricci. To właśnie Ricci zaproponowała, aby Wednesday kładąc się spać, krzyżowała ręce w taki sposób, w jaki ułożone są ręce zmarłych w trumnach. Sporym wyzwaniem aktorskim dla młodej Ricci było utrzymanie posępnego wyrazu twarzy przez niemal wszystkie sceny w filmie. Wednesday w ogóle się nie uśmiecha i nie okazuje właściwie żadnych emocji, w przeciwieństwie do swego pyzatego i uśmiechniętego braciszka, Pugsleya (Jimmy Workman). Z kamienną twarzą mówi o najgorszych rzeczach i torturuje brata na krześle elektrycznym. Raz czyni wyjątek na obozie dla dzieci, gdzie uśmiecha się przesadnie, jak te wszystkie panienki z bogatych domów, podobne do lalek Barbie. Ale od razu widać, że z uśmiechem nie do twarzy tej młodej damie.
Na uwagę zasługuje też występ Christophera Lloyda, którego dotąd najlepiej kojarzyliśmy z roli Doca Browna z „Powrotu do przyszłości”. Szczupły Lloyd z rozwianym, siwym włosem i obłędem w oczach, nagle przeistoczył się w przysadzistego, łysego jegomościa o przerażającym spojrzeniu. I nie chodzi tu tylko o charakteryzację, ale o pracę ciałem. Obniżenie głowy, wypięcie brzucha, zgięcie nóg.
Judith Malina (zagrała tylko w pierwszej części) z kolei wcieliła się w nestorkę rodu, istną czarownicę, która zna zaklęcie na każdą chorobę, żeby przypadkiem któryś z Addamsów nie wyglądał jak aniołek ze złocistymi włoskami. Jak trwoga, to do mamy! On podtrzymuje tradycję i przewodzi seansom spirytystycznym. Przeraźliwie zawodzi nad szklaną kulą, starając się wywołać duchy dawnych przodków, a także zaginionego Festera. A jeśli ktoś przyjdzie w gości (żywy lub martwy), trzeba będzie otworzyć drzwi. Lokaj Lurch a’ la Frankenstein jest już gotowy. Uprzejmie podaje tacę i trzyma cierpliwie tarczę na strzałki. W niego wcielił się charakterystyczny aktor, Carel Struycken, który choć niewiele ma do powiedzenia w filmie, to jednak zawsze jest wymowny, że dreszcze przechodzą gości.
Jeszcze bardziej intrygującym bohaterem jest Rąsia (Thing), po prostu sama dłoń, pląsająca sobie tu i tam, którą zagrała bardzo zadbana dłoń Christophera Harta, ale twórcy również wykorzystali lateksowy model, który mógł być wprawiany w ruch przez animatronikę lub stop-motion. Ale czasem pewne emocje najlepiej wyraża prawdziwa dłoń. Warto tu pochwalić Harta za „ekspresję” jego ręki, która potrafi być radosna jak i zawiedziona. Od razu to widzimy, gdy rączka podskakuje lub idzie powoli, słania się jakby zrezygnowana.
Większość akcji filmu rozgrywa się rzecz jasna w upiornym domu Addamsów. O ile w serialu z 1964 roku nie wydawał się on tak okazały i raczej był dość przytulny, to w latach dziewięćdziesiątych rezydencja Addamsów prezentuje się nad wyraz mrocznie. Dom jest wyższy, a w środku wygląda jak pałac pełen różnych długich korytarzy i schowków. Oczywiście takiego domu twórcy nie zbudowali, a jedynie postawili fasady, gdy kręcono sceny plenerowe. Wykorzystano także mniejsze modele, by ukazać dom w pełnej krasie, gdy okrywa go zimny deszcz, ulubiona pogoda naszych bohaterów. Aż chciałoby się zwiedzić cały ten niezwykły dom od lochów po samą wieżę, z której szczytu Addamsowie wylewają z wielkiego gara jakąś substancję prosto na kolędników, zakłócających im grobowy spokój.
Film bawi nie tylko czarnym humorem, ironicznymi dialogami i grą aktorską, ale także zachwyca wizualnie. W oczy rzucają się te niezwykłe stroje, charakteryzacja i wystrój wnętrz. Wszystko w tej ekranizacji wytwórni Paramount tworzy spójną całość i ma swój styl. Kiedy po raz pierwszy oglądałem ten film byłem pewien, że za kamerą stanął sam Tim Burton, mający już w swoim dorobku równie dziwaczne, mroczne filmy jak „Sok z żuka”, „Batmana” czy „Edwarda Nożycorękiego”. Zresztą to skojarzenie było nawet na miejscu, skoro za scenariuszem „Rodziny Addamsów” stoi Caroline Thomson, która współpracowała z Burtonem przy Edwardzie czy „Gnijącej Pannie Młodej”. Poza tym okazało się, że po latach Tim Burton postanowił się wziąć za serial o Addamsach dla Netflixa, gdzie tym razem cała uwaga jest skupiona na Wednesday, w którą wciela się Jenny Ortega (zagra ona też w kontynuacji „Beetlejuice’ a” w reżyserii Burtona). I tak też jest zatytułowany ten serial, po prostu „Wednesday”. W roli Morticii będziemy podziwiać Catherine Zetę –Jones, a Gomeza zagra Luis Guzmán (również portorykański aktor, tak samo jak nieodżałowany Raul Julia). Niespodzianką jest także powrót Christinny Ricci, która pojawiła się w serialu gościnnie. Po Burtonie można spodziewać się mrocznego i bardzo klimatycznego kina z odrobiną baśni i fajerwerków ku zadowoleniu producentów z Netflixa.
Póki co nie można odmówić tego „burtonowskiego klimatu” właśnie tej kultowej wersji Addamsów z 1991 roku. Całą tą mroczną historię jednak opowiada nam reżyser, Barry Sonnenfield, który wygląda bardziej jak urzędnik w okularach niż jak ekscentryczny reżyser tworzący tak niezwykłe filmy. Zaczynał jako operator w telewizji i u braci Cohen. Poza Addamsami, ma też na swoim koncie takie hity jak „Men in Black”. Sam reżyser nie odmówił sobie również występu w swoich arcydziełach (cameo). W pierwszej części gra on pasażera siedzącego w pędzącym pociągu (zabawce), podczas gdy za oknem widać wielką twarz Gomeza, śmiejącego się diabolicznie, że aż ciarki przechodzą. Gomez jak mały chłopiec ma powody do radości, bo za chwilę jego dwa pociągi się zderzą i dojdzie do wielkiej eksplozji.
Trudno właściwie powiedzieć, co ma znaczyć to ujęcie pasażera w pociągu zabawce. Że niby kim on jest?! I kim jest tu Gomez? Jest to zarazem śmieszne i trochę niepokojące. Podobnie zresztą jak ilustracje samego Charlesa Addamsa. Weźmy choćby tą przedstawiającą przejście podziemne z którego wychyla się nagle wielka ręka, zapraszająca jednego z przechodniów do siebie. Do kogo należy ta wielka dłoń? I kim jest ten przechodzień? Czarny humor miesza się z filozofią. Może sam reżyser ukazujący się jako nieświadomy katastrofy pasażer pociągu-zabawki, chce nam powiedzieć, że kręcenie historii o Addamsach to nieustanne wypadanie z toru normalności? Nic nie jest takie, jakie się wydaje. Tu przejazd, tam wybuch i jeszcze głośniej, jeszcze dziwniej, jeszcze śmieszniej. W drugiej części Addamsów („Family values”), Sonnenfield gra nadętego ojca Joela Glickera, przewrażliwionego chłopaka, który trafił do obozu dla młodzieży. Glicker jako outsider szybko kumpluje się z Pugsleyem i Wednesday, wymieniając się z nimi kartami z wizerunkami największych zabójców. A co do Wednesday, to chyba nawet zostaje jej narzeczonym, upodabniając się nieco do Gomeza. I tak historia dzieci powtarza historię dorosłych, by tradycji stało się zadość.
Pielęgnowanie rodzinnych tradycji, jakkolwiek byłyby one dziwne, to esencja wszystkich serii o Addamsach. W rodzinie siła, w rodzinie moc! Co za antidotum na te samotne czasy, w których tak wiele osób ucieka od swoich korzeni. Oto rodzina (masochistów), która przyjmie do siebie niejedną kanalię i marnotrawnego syna. Pytanie tylko czy on wytrzyma z nimi i zasłuży na ich zaufanie? Takim synem marnotrawnym, który jak bumerang powraca i znowuż oddala się od rodziny, jest tu nadpobudliwy Wujek Fester, niespełniony kaskader, specjalista od ładunków wybuchowych, narzędzi tortur i scenek grozy. On to chyba najlepiej pozna tą prawdę, że nieważne, jak daleko odejdziesz, rodzina zawsze będzie czekała na ciebie. A Addamsowie czekali już na niego dwadzieścia pięć lat. Tak dawno temu Fester zaginął gdzieś w okolicach Trójkąta Bermudzkiego. Co on tam robił? Scenarzyści niewiele tu tłumaczą. Biedak stracił pamięć i został przygarnięty przez niejaką Abigail Craven. Dziwnym trafem pani Craven jest także… niezadowoloną klientką prawnika Tully’ ego Afforda (Dan Hedaya). Afford z kolei jest także pełnomocnikiem rodziny Addamsów. Sam o nich wyraża się w samych superlatywach jak choćby: „To kompletni kretyni”. Wie, jak ich oszukać. Sprytny pełnomocnik może wiele. Jeśli chce, może także zagarnąć fortunę swoich klientów, by spłacić innych klientów, z którymi nie wyszły mu interesy. Pani Craven właśnie zalicza się do tej drugiej kategorii niezadowolonych i przebiegłych klientów. Jako że jej przybrany „synek” do złudzenia przypomina, a właściwie jest Festerem tylko z zanikami pamięci, postanawia odwiedzić Addamsów. CO ZA CHOLERNY ZBIEG OKOLICZNOŚCI! Wykorzystując wzruszenie, jakiego doznają wszyscy członkowie rodziny (a zwłaszcza wylewny Gomez) widząc znów ukochanego Festera całego i żywego, pani Craven wraz z Tullym postanawiają przejąć majątek i posiadłość Addamsów. Czy im się to uda? Prawo jest zawsze po stronie przebiegłych prawników, czyż nie? W środku filmu doznamy szoku, gdy okaże się że dotąd niepokonani Addamsowie nagle tracą swój ukochany dom na rzecz Festera Addamsa, który rzecz jasna jest pełnoprawnym spadkobiercą, ale manipulowanym przez Tully’ ego i panią Craven. Tyle, że dom, nawet pełen skarbów ukrytych w tajnych skrytkach nigdy nie zastąpi rodziny, która właśnie się wyniosła. To ona jest tym największym bogactwem dla chciwego miłości syna marnotrawnego. Fester zrozumie to dopiero za drugim razem, gdy wplącze się w małżeństwo z niejaką Debbie Jellinsky (Joan Cusack). Rzecz jasna piękna niania (podobna trochę do Marilyn Monroe) nie wyszła za mąż za ohydnego Festera z miłości, tylko dla jego fortuny. Paradoksalnie pasowałaby idealnie do tej rodzinki, bo przecież w środku filmu dowiadujemy się, że jest ona seryjną morderczynią, polującą na bogatych mężów, która nawet zabiła swoich rodziców, bo nie kupili jej lalki Barbie baletnicy. Trafiła kosa na kamień. Oj drżyjcie ci, którzy wkraczacie do rodziny Addamsów z zamiarem zniszczenia ich – TO ONI WAS ZJEDZĄ – tak brzmi credo naszych bohaterów.
Nigdy nie urobicie Addamsów, nawet na takim słodkim letnim obozie dla młodzieży, gdzie trzeba stosować się do regulaminu i już być poddawanym ocenom i stereotypom. Sprytna Debbie myślała, że jak wyśle podejrzliwą Wednesday i Pugsleya do tego piekła, to pozbędzie się kłopotu i spokojnie przejmie fortunę wujka Festera. Ale się przeliczyła. Młodzi Addamsowie powrócą do domu. Zanim jednak do tego dojdzie, będą musieli trochę pocierpieć i zmierzyć się z absurdami letnich kolonii. Panuje tam wyraźny podział na dzieciaki lepsze i gorsze. Ci lepsi to oczywiście uśmiechnięte, radosne dzieci jak z amerykańskiej reklamy na czele z Amandą Buckham (Mercedes McNab), a ci gorsi to outsiderzy, mali, grubi, niepełnosprawni, nieśmiali, smutni. Podczas gdy rodzice tych lepszych chwalą się na każdym kroku, że ich córka przeskoczyła dwie klasy i startuje w konkursie piękności, Gomez odpowiada, że jego syn przeskoczył mury poprawczaka. Gdy jedna z matek pyta Wednesday przesłodzonym głosem: „czy interesują ją chłopcy?”, ona odpowiada z kamienny wyrazem twarzy, że ją interesują tylko „morderstwa”. Nie trudno się domyślić, że Pugsley i Wednesday ze swoimi temperamentami szybko zostają zaszufladkowani jako dziwacy. Takich niedostosowanych społecznie trzeba wytresować. A opiekunom tego obozu wydaje się, że wiedzą, jak to zrobić. Słodkie piosenki i bajki Disneya są istną terapią szokową dla mrocznych Addamsów. (Można się przyczepić o ten niesmaczny żart z Jacksonem. Ale to w końcu „czarny humor”). Nieważne, ile upokorzeń zniosą Pugsley i Wednesday. Na koniec obozu, podczas przedstawienia teatralnego dokonują wraz z innymi odrzuconymi dziećmi istnej „zemsty frajerów” na elicie dzieciaków, która z nich tak drwiła, przypominając także smutną historię Indian, którzy poddali się osadnikom. Mimo wszystko Addamsowie znów stają po właściwej stronie, broniąc słabszych i odrzuconych i przeciwstawiając się nadętym i pewnym siebie. Z drugiej strony Wednesday i Pugsley myślą także o pozbyciu się swego nowonarodzonego braciszka Puberta. Ale to potem on, najbardziej niepozorny z całej rodziny uratuje rodzinę w ostatecznej rozgrywce z podstępną niańką Debbie, która po licznych perturbacjach odnajdzie spokój na cmentarzu przy rezydencji naszych bohaterów.
Addamsowie wbrew swojemu upodobania do grozy, zawsze zaprowadzają sprawiedliwość, dają nauczkę tym, którzy chcą ich oszukać lub zbyt pochopnie ich oceniają, ulegając przesądom i lękom. Cudownie wymykają się stereotypom, fascynując kolejne pokolenia twórców i widzów.
Komentarze
Prześlij komentarz