PO. ŻYCIU

 

PO.ŻYCIU. AFTER.LIFE. PO KROPCE WIELOKROPEK

 



 

Gdy w obsadzie znajduje się Christina Ricci, niezapomniana Wednesday Addams, można się spodziewać filmu w gotyckich scenografiach, gdzie pojawią się trupy, demony, wampiry, ciężkiego dramatu psychologicznego, albo filmu sensacyjnego, gdzie też będą trupy. Gdy z kolei do obsady dołącza Liam Nesson, można się domyślać, że zagra on jakiegoś mistrza, nauczyciela albo innego indywidualistę ze spluwą ukrytą za połami płaszcza. Szkolił on już rycerzy Jedi i Bruce’ a Wayne’ a. Teraz w dość makabryczny sposób pokaże istotę życia pewnej nauczycielce.

Debiut filmowy Agnieszki Wójtowicz-Vosloo jednak nie jest takim prostym horrorem z zombie i prosektorium w tle. Jest w tym filmie coś, co nie daje spokoju widzowi przez długi czas. Co takiego? Już sam tytuł jest ciekawie zapisany: „AFTER. LIFE”, co można przetłumaczyć jako „PO. ŻYCIE”. Po kropce, następuje nowe zdanie, nowe życie albo też pustka. Wyrzuty sumienia, że nie żyjemy w pełni, tylko codziennie odgrywamy ten sam spektakl, zauważając niekiedy, że nasze maski pokryła już drobna sieć zmarszczek. A potem koniec. Makijaż pośmiertny, zamykające się wieko ostatniego rozdziału. Genialni specjaliści od samorozwoju, coache, psychoterapeuci jak zwykle jadą na tym samym temacie, tłukąc nam na video transmisjach i konferencjach: że się boimy, że nie mamy odwagi żyć, że się okłamujemy, że tłumimy nasze emocje, przez co dokonujemy sprzecznych wyborów i tak w końcu się wypalamy i obumieramy.

 

 

Nauczycielka Anna od dłuższego czasu przeżywa jakiś kryzys. Trupio blady makijaż i ciemne ubrania jeszcze bardziej podkreślają, że ta trzydziestoparoletnia kobieta ma jakiś problem ze swoją egzystencją. Coś przeczuwa, czegoś się boi. Widzi wyraźnie już pewne znaki, że coś jest nie tak, że coś wisi w powietrzu. Nieśmiały uczeń Jack sprawdza kurczaki w sali biologicznej. Obawia się, że jeden z nich nie żyje. Ale Anna go pociesza i tłumaczy, że ten mały kurczak się po prostu boi. Może dlatego została nauczycielką. Bo tu potrafi panować nad emocjami małych ludzi, podczas gdy w swoim życiu nie potrafi panować nad niczym.

Jajko i kurczak to w końcu symbole życia. Ale życie tu powoli dobiega końca. Roztrzęsiona nauczycielka przemierza długi szkolny korytarz, w którym już gasną światła. Robi się coraz ciemniej. Czy to ten tunel, którym idziemy po śmierci? Prędko do drzwi, tam jeszcze jest światło. Anna szarpie się z klamką, aż w końcu pomaga jej nieśmiały uczeń, Jack, który trochę przypomina mi małego Damiena z filmu „Omen”.

I znów można odetchnąć. Na chwilę. Anna po raz kolejny sięga po jakieś środki. Może psychotropy, może to coś innego. Znów się znieczula, ale nie potrafi panować nad emocjami. Może znowu myśli o swojej sparaliżowanej, zrzędliwej matce, od której odeszła. Może czuje się winna wobec niej, że ma swoje życie. Jak ona w ogóle może żyć bez swojej matki? Gdy jej narzeczony, Paul szykuje niespodziankę podczas uroczystej kolacji i chce się jej oświadczyć, ona woli założyć najgorsze, że to koniec ich związku. Napada na niego z krzykiem, by wreszcie przerwać tą mękę niepewności. Tak bardzo nienawidziła siebie, że wolała zniszczyć swoje szczęście. W końcu roztrzęsiona wsiada do samochodu, by zginąć w wypadku. Może tego chciała? Może od dłuższego czasu nie odczuwała w sobie życia, a wypadek miał być tylko potwierdzeniem jej końca? A może ona przeżyła ten wypadek i teraz jest w prosektorium, gdzie jakiś szaleniec pochowa ją jako żywą?

 

 

Elliot Deacon (Liam Nesson) to doświadczony pracownik domu pogrzebowego, którego życie aż nazbyt dosłownie obraca się wokół śmierci. Przygotowuje on zmarłych do pochówku, a sam też wydaje się bardziej przypominać zmarłego niż żywego. Z kamiennym wyrazem twarzy, metodyczny, dokładny, pedantyczny, opanowany rozpoczyna kolejny dzień w kostnicy. Starannie czyści swoje narzędzia, by potem grzebać nimi w rozszarpanych ciałach. Na dzisiaj mycie, zszycie ran po wypadku, silikonowe wypełnienie, odświeżenie, makijaż, wytworny strój. Niejeden zmarły po przygotowaniu przez Elliota wygląda lepiej niż za życia.

Jego kunszt jest widoczny i doceniany zwłaszcza wtedy, gdy rodzina zmarłego zgadza się wystawić zwłoki na widok publiczny w domu pogrzebowym, żeby każdy z żałobników mógł pożegnać zmarłego i w ten sposób zapamiętać go jak najlepiej. Gdy tak leży w wygodnej, pięknej lakierowanej trumnie, otoczony zewsząd pachnącymi kwiatami. To zaledwie parę godzin estetycznych wrażeń, a potem do ziemi i koniec. Rozkład.

 

 

Anna leżąc na stole sekcyjnym, widzi, jak Elliot się nad nią pochyla. Z kamiennym obliczem zdejmuje jej ubranie, a potem zszywa rany. Zdumiona kobieta wciąż nie rozumie, co się stało. I trudno się jej dziwić, że czuje się nieswojo, gdy jakiś obcy mężczyzna ją dotyka. Anna nie rozumie, że już umarła, a teraz trzeba ją przygotować do pogrzebu. Jest w jakimś zawieszeniu i nie czuje się gotowa, aby odejść. Najbardziej zdumiewające jednak jest to, że Elliot słyszy martwą Annę i rozmawia z nią jak z żywą. Więc kim on właściwie jest? Umarłym? Nie, musi być żywy, skoro inni go dostrzegają i z nim rozmawiają. Ale on poza rozmowami z żywymi, potrafi i lubi rozmawiać także ze zmarłymi, co w jego pracy jest bardzo użyteczne. A może rozmowy ze zmarłymi to wytwór chorej wyobraźni Elliota, który za dużo czasu spędza w odosobnieniu? Albo to psychopata, który uważnie obserwuje swoje ofiary, nie potrafiące żyć pełnią życia. Łapie je w swoje sidła, wstrzykuje odpowiednie środki, spowalniające puls i w końcu przenosi te żywe trupy, niczym Charon do krainy śmierci, by zaprowadzić równowagę. Dlaczego umieramy? By życie miało znaczenie! Kto uwierzy w winę Deacona? Pierwsze wrażenie. Taki opanowany, spokojny. Zawsze w garniturze. Nie wygląda jak roztrzęsiony szaleniec. A jak wygląda typowy szaleniec? Hmmm. Ale kim on naprawdę jest?! Te wątpliwości nie dają spokoju narzeczonemu Anny, który uparcie prowadzi własne śledztwo, popadając przy tym w coraz większą paranoję.

Może Deacon zna przyszłość tych wszystkich ludzi? Obserwuje ich uważnie, wie kto będzie miał wypadek, kto będzie miał zawał. Potem czeka na nich w swoim królestwie, by przygotować ich starannie do śmierci, którą de facto już od wielu lat przeżywali w swojej rutynie i stagnacji. Przy okazji zyskuje jeszcze nowego ucznia, małomównego Jacka, który kiedyś był uczniem Anny. Postać tego małego, niepozornego, nieco autystycznego chłopca również nabiera znaczenia wraz z tempem filmu. Jack także odkrywa w sobie ten dziwny dar słyszenia i oglądania zmarłych. Z nimi ma lepszy kontakt niż z żywymi, którzy albo byli wobec niego za bardzo obojętni i oschli jak choćby znudzona matka przed telewizorem, albo za bardzo go gnębili, jak starsze chłopaki ze szkoły.

 

 

 

Może Jack jest tutaj wysłannikiem niebios, małym, uroczym aniołkiem? Przypomnijmy sobie jeszcze raz tą scenę, gdy przerażona Anna biegnie przez szkolny korytarz, w którym gasną po kolei światła. Robi się ciemno, a nauczycielka nie może otworzyć drzwi. To ten chłopiec zapala światło, a potem otwiera drzwi kobiecie, która z ulgą wydostaje się na światło. Jakby to anioł pomagał zbłąkanej duszy wyjść z ciemności. I co za przewrotne odwrócenie ról. To mały uczeń pomaga swojej nauczycielce. Może w życiu musimy przyjąć zarówno rolę uczniów jak i nauczycieli. I te role nie są tylko uzależnione od wieku, jak to już widzieliśmy w filmie „Między piekłem a niebem”.

Intrygujący film, w którym aż mnoży się od symboli i interpretacji, kto tu jest kim, kto umarł, kto oszalał, kto wciąż żyje?

 

A jeśli wciąż czujemy wokół siebie ten nieznośny chaos, chodźmy na cmentarz. Nawet taki cmentarz w środku głośnego miasta może być niezwykle cichym i nastrojowym miejscem. Przechodząc między nagrobkami, mierząc się z datami narodzin i zgonów, zdajemy sobie sprawę, że wciąż mamy czas, by uczynić nasze życie ciekawszym, póki Deacon nas nie dopadnie.

 

 

 

 

 

 

 

 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE