KOSTKA
Jeżeli może być jakaś zaleta zamiatania ulic to taka, że na ulicy można znaleźć sporo ciekawych rzeczy. Wystarczy się pochylić, na ile tylko pozwala kręgosłup. Blisko, bliżej. Co za gwiazdozbiory: zapalniczki, monety, złote grosze, bilety, pety, trupy ptaków, odchody, kości. Co za cmentarzysko odrzuconych fragmentów czyjegoś życia. Znowu jakiś grosz i kostka. Tak, kostka do gry. Pewnie jakiś dzieciak zgubił. Kostka. Trzymam ją chwilę na dłoni, a potem wznoszę do słońca. Jest lekko przeźroczysta. Żółta, wręcz bursztynowa. Widzę w niej złote nici niedokończonych historii i niespełnionych marzeń, które kiedyś sobie pisałem na złotym piasku, podczas pewnych wakacji. Dlaczego myślę, że taką kostkę zgubił jakiś nierozgarnięty dzieciak, który wracał od kumpla, gdzie grali pewnie w jakąś planszówkę? Nie ta kostka jest zbyt niezwykła, by służyła do takich typowych gier. Ona bardziej służy do tego, by wybierać. Raz, dwa, trzy: dzisiaj zmywasz ty, cztery, pięć, sześć – czeka cię wielka pi...