AMERICAN BEAUTY. GUNS AND ROSES
AMERICAN BEAUTY. WSZYSCY POTRZEBUJEMY MUZY PIĘKNA
Kiedy czujesz, że naprawdę żyjesz? Pytam serio, bo sam mam z tym problem. Czy żyjesz wtedy, gdy stoisz na granicy ryzyka, uprawiasz ekstremalne sporty, sex, albo gdy wykonujesz pracę marzeń? Co musi się stać, abyś dotarł do swojej głębi? By twoja krew zrównała się z pięknymi płatkami róż? Czy to odbicie na tafli jeziora należy do ciebie, czy może do kogoś, kogo nie chcesz znać? Z wiekiem masz coraz więcej wątpliwości (i zmarszczek), czy za chwilę jakaś tajemnicza ręka nie wysunie się z wody i nie wciągnie się gdzieś na samo dno.
Co tam odkryjesz?
Czy masz jakąś głębie w sobie, czy to jakieś bzdury głoszone przez wielkich mistrzów i coachów. Czy chodzi o to, abyś opuścił swoją strefę komfortu, odrzucił wszystkie trofea, jakie wypada zdobyć w kulturze konsumpcjonizmu i zachwycał się prostotą? Czy wtedy rzeczywiście doświadczysz upragnionego przełomu w swoim życiu?
„American beauty” to bez wątpienia przełom w karierze reżysera, Sama Mendesa. Film zdobył aż pięć Oscarów i potwierdził, że kryzys wieku średniego zawsze się dobrze sprzedaje na ekranach. Przeciętny bohater próbuje nadać swojemu życiu głębszy sens. Jakie to piękne, momentami zabawne i wzruszające. Wcześniej mieliśmy „Upadek” Joela Schumachera, gdzie główny bohater zwolniony z pracy próbuje zdążyć na urodziny swojej córeczki, ale co chwila ktoś mu przeszkadza. Zdesperowany zaczyna zachowywać się jak terrorysta, mający dosyć absurdów, jakie rzuca mu co chwila pod nogi ten pomylony świat. Podobnie jest w filmie „Fight club”, gdzie z kolei młodszy bohater, przedstawiciel kultury yuppies, zmęczony pędem do osiągnięcia komfortu, wypowiada rewolucję konsumpcyjnemu społeczeństwu przez swoje przebojowe alter ego.
W „American Beauty” główny bohater, czterdziestoparoletni Lester Burnham (Kevin Spacey), pracownik agencji reklamowej również czuje, że osiągnął pewien status. To z jego autoironicznej perspektywy śledzimy całą historię. Zbudował sobie ładną i zarazem przeciętną, jak ze zwykłego katalogu fasadę swego życia w postaci rodziny, pięknego domu z przyciętym trawnikiem i dwoma samochodami. Jest dobrze? Czterdziestka na karku i przytulny domek. A jednak krawat pod szyją trochę uciska, a hipokryzja najbliższych coraz bardziej razi. Ciapowaty Lester coraz bardziej czuje się wyobcowany w swojej rodzinie, gdzie nie potrafi już udawać męża Catherine (Annette Benning), przebojowej agentki nieruchomości i ojca dla nastoletniej, depresyjnej Jane (Thora Birch), która jest jak zombie. Burnham już nie wie, za czym właściwie goni. Chyba tylko za tym, aby wciąż podtrzymywać iluzję swego rodzinnego szczęścia i statutu dumnego Amerykanina, przedstawiciela klasy średniej. Zdaje sobie sprawę, że żyje w fałszu, ale nie potrafi zdobyć się na jakąś zmianę.
Do czasu, gdy nie zostaje zwolniony z pracy.
I poznaje przyjaciółkę swojej córki, osiemnastoletnią Angelę (Mena Suvari).
A także nowego sąsiada Ricky’ ego Fittsa (Wes Bentley).
Cichy i zamknięty w sobie Ricky również ma powody, by zmienić swoją dotychczasową opowieść i wyłamać się z rodziny trzymanej twardą ręką przez despotycznego pułkownika (o nazistowskich fascynacjach), w którego wciela nie kto inny jak Chris Cooper, idealny do ról zimnych, bezwzględnych typów. Ricky już wcześniej próbował uciekać w narkotyki, teraz znowu wrócił do kariery dilera, by zarabiać sprytnie na tych, którzy pragną trochę poluzować tryby w swoim poskręcanym życiu. Choć pewnie chłopak nigdy się nie spodziewał się, że jego klientem będzie sympatyczny sąsiad, Lester. Ale nie odmawia się człowiekowi, który chce wejść w nowy etap życia.
Stało się! Burnham się wreszcie przebudził. Pewnie nigdy nie zdobędzie Angeli, tej osiemnastoletniej piękności z ambicjami na bycie pożądaną modelką, ale wystarczy mu sama inspiracja. Erotyczne fantazje o dziewczynie napędzają go, by więcej ćwiczyć, wyluzować się i być także bardziej stanowczym w domu wobec snobistycznej Catherine i obojętnej Jane, które przestały go już dawno szanować. Ale nie być aż tak stanowczym jak pułkownik Fitts, który przez swój despotyzm właściwie zniszczył swoją rodzinę. On także żyje w iluzji. Chociaż ma uporządkowane życie, rodzinę, cichą żonę i syna, to jednak nie ma z nimi głębokiego porozumienia. Wszyscy tu czują się samotni i nierozumiani. Staroświecki pułkownik Fitts jest zdumiony rewolucją obyczajową u sąsiadów, Burnhamów, gdzie każdy robi, co chce. Sodoma i gomora!
Catherine próbuje sprzedawać tandetnie urządzone domy i zdradza Lestera z królem nieruchomości, Bennym Kingiem, licząc, że wraz z udanym seksem da jej on receptę na sukces. A Lester wiedząc o tym, że jest zdradzany, rozpoczyna wszystko od nowa. Jak nastolatek zatrudnia się w restauracji szybkiej obsługi, by codziennie podawać klientom hamburgery i frytki. Sam z kolei jednak wybiera bardziej zbilansowaną dietę (szparagi), by nabrać formy i zaimponować Angeli, która nawet przyznaje w rozmowach z Jane, że jej ojciec jest naprawdę cool. Angela już widzi, że coś się święci, lubi jak starsi mężczyźni patrzą na nią pożądliwie.
I również podejrzliwy pułkownik Fitts odgarniając żaluzje i mrużąc oczy w swoim radarze, wyczuwa, że coś wisi w powietrzu. Swobodny Lester go fascynuje i przeraża. Może twardy pułkownik jest tak naprawdę krypto-homoseksualistą, który czuje się bezbronny wobec szczerego Lestera Burnhama i jego obyczajowej rewolucji, gdzie niemałą rolę odgrywa syn pułkownika, Ricky, dostarczający narkotyki sąsiadowi. Pułkownik w swojej homofobii zaczyna nawet podejrzewać, że tych dwóch może łączyć coś więcej i powoli staje się zazdrosny, choć już nie wiadomo czy jest bardziej zazdrosny o syna czy o Lestera? Spogląda z dumą na swoją kolekcję strzelb i pistoletów (falliczne atrybuty?) i aż go świerzbi, by upolować jakąś zwierzynę, także w kontekście seksualnym (no co!).
Ricky w przeciwieństwie do swego despotycznego ojca, oceniającego wszystkich wedle wygodnych etykiet, potrafi patrzeć głębiej na ludzi. Od dłuższego czasu chodzi z kamerą i nagrywa potajemnie życie sąsiadów. Interesuje go zwłaszcza zamknięta w sobie Jane Burnham. Widzi w niej atrakcyjną dziewczynę, nawet bardziej interesującą niż boska Angela, która jest zbyt krzykliwa. Wreszcie Ricky jest ostatnim świadkiem, rejestrującym unikalne momenty z życia Lestera, które powoli dobiega końca.
Jak to?
To co właśnie najbardziej zdumiewa to początek filmu, gdy dowiadujemy, że zobaczymy historię bohatera, który za niedługo umrze. To sprytny trick narracyjny znamienny dla poetyki tragedii, gdzie wszystko zmierza do unicestwienia bohatera i jeszcze bardziej trzyma widza w napięciu. Od początku zadajemy sobie pytanie, co też takiego się stanie, że Lester rozpoczynający pozytywną rewolucję w swoim życiu, umrze? Wypadek, choroba, morderstwo? Wolność widzie na barykady każdego z bohaterów, ale nie wszyscy poczują niebo.
„American beauty” jest satyrą na przereklamowany amerykański sen, filozofię „keep smiling” i zarazem dramatem o tym, jak łatwo gubimy swoją życiową radość pośród wygód i przyjemności. Osiągamy jakiś poziom, status, czujemy dumę, a jednak dręczy nas coraz większa pustka w tym zastoju. Co dziwne, uświadamiamy sobie często, że byliśmy szczęśliwsi, kiedy mieliśmy wszystkiego mniej. Każdy z bohaterów czuje, że jest w niewłaściwym miejscu i wciąż pragnie odnaleźć tytułowe (amerykańskie) piękno (także rozumiane jako niewinność, prawdę) swego życia, gdzieś ponad tym balastem konsumpcjonizmu. Aż wreszcie to ten szaraczek, Lester okazuje się zbawicielem dla tych zagubionych ludzi. Odważył się żyć uczciwie i być sobą do końca. Taki długo nie pożyje w tym zwariowanym kraju, gdzie każdy ma dostęp do spluwy. Ale tak musi być. Pada oczyszczający deszcz, jakby wszyscy dookoła płakali, pozbywając się ciężkich masek.
Burnham jak morderca z filmu „Siedem” poniósł ofiarę, aby zostawić po sobie świadectwo dla społeczności, w której dotąd żył jak cień. Jeszcze czuć w powietrzu proch. Krew się rozlewa po stole, a Lester spokojnie wpatruje się w dal, odbywając swoją ostatnią podróż. Tak jak piórko niesione jest przez wiatr w ostatniej scenie „Forresta Gumpa”, tak i tutaj widzimy, jak pusta papierowa torba konsumenta tańczy z wiatrem i liśćmi, by w końcu poderwać się do lotu, wznieść się ponad te wszystkie domki z trawnikiem, fasady udanego życia, ludzkie małostki i intrygi. Oto dusza Lestera wznosi się na wyżyny, by spojrzeć na wszystko panoramicznie jak genialną całość, piękno życia, którego skomplikowaną układankę prawdopodobnie zrozumiemy w pełni, gdy odejdziemy z tego świata. Lecz nikt upartemu nie zabroni szukać piękna w tej zwyczajności, jaka nas otacza, pięknych, czerwonych róż, kwitnących na nawozie ze skorupek jajek i kości. Pięknych róż, ściętych zbyt wcześnie.
Komentarze
Prześlij komentarz