TYDZIEŃ

 

 

PONIEDZIAŁEK

 

Jestem gdzie jestem

Gdzie jest ona?

szybko i bez pożegnania

Zsunęła się kurtyna prześcieradła

Łzy i pot, potok, tok, kot

Morze

Że

Co?

Jak?

Gdzie będziemy jutro?

Sztorm!

Nieznośnych możliwości

Łóżko to tratwa

Meduzy

Mało miejsca na dysku

Lecz pierścień Saturna

Wciąż zimny i wolny

 

WTOREK

 

Jest trochę lepiej

Stróż pozamiatał koszmary

zimne chmury się rozwiały

Tako rzecze FejsBóg

Pora stwarzać od nowa

Księgi twarzy rozwarły swoje paszcze

znajomi znajomych

rozrywają moje ego

gdzieś będę trawiony

czując miłe ciepło

Jo

Nasz, nasz, asz,

szszuuuu

 

a tak poza tym

nic specjaln

ego

trzeba płynąć dalej

i szukać Jej mimo wszystko

 

ŚRODA

 

Powoli czuję zapach lądu

Piaszczysty brzeg, w którym zliczę

wszystkie ziarna dobrych chwil

aż przesiąknie moimi łzami

 

i zbuduję sobie zamek

i drzewa posadzę też

dla Niej

 

i zgubię się między gałęziami

ramionami słodkich nimf

co dają ogień i owoce

 

a wstyd?

leczą ciepłym kocem

 

Między jednym złudzeniem a drugim

Kochać, bać

Do jutra

Daj znać


 

CZWARTEK

 

Dosyć! Syyyyć!

 

PIĄTEK

 

Senny i piękny

Nic złego nas nie może spotkać

Kartkówka? Podatek?

Wszystko to marność nad marnościami

Nauczycielka skrzeczy

Dziobie jak wrona

Wybiera ziarna naiwności z chleba naszego

Czerstwego, powszedniego

Dzwon bije w katedrze na ślub!

książki się zamykają

skrzydła otwierają

zbiegamy z wielkiej góry

podrywając się do lotu

Łapię Ją za rękę

Pod stopami

Przepaść

drżąca struna

 

aż spadniemy gdzieś tam obok, pośród kurzu codzienności

jak na obrazie Bruegla

 

nieistotne przecinki w tym zimnym krzyku

 


 

SOBOTA

 

Rozciągnięci między snami

Jakbyśmy byli z plasteliny

Gotowi na każdą formę

Żagle łapiące oddech

Na Evereście spełniania

Otuleni białą kołdrą

Zbyt krótką

By wierzyć, że romans

Stanie się wiecznością

Kadrem telenoweli

Którą w końcu wyłączymy

Jeszcze śniadanie

By wierzyć w troskę

Apetyt i okruchy szczęścia

Wydziobywane tak łapczywie z tacy

 

Zakupy

By dołożyć do pieca

ogrzać się w nowym raju

nawet gdy w kieszeniach

nie dźwięczą głośno

Dzwony

wysokich nadziei

tylko marne srebrniki

uparcie, parcie

Wydajemy, jemy, my, my, my!

By wciąż się wydawać w tych obcych

scenografiach

Umeblować

Wszystkie kąty

Zapomnieć, mieć

Zgubić się w sklepach

I mane

kinach

Zatrzeć wstyd

NIEDZIELA

 

Dzieli nas na kawałki

Kolejnego tygodnia

Jakaś dziwna tęsknota

Pragnienie

Cofnąć i cofnąć

 

Dawne filmy, taśmy rwące się na kołowrotach

One gdzieś tam muszą być!

Dialogi powtarzane do znudzenia

Puste chmurki w komiksach

 

Tylko na tyle nas stać?

 

Zatrzaśnięte furty sanktuariów dzieciństwa

Zgrzyt w zamku

krok klucznika

Drży ziemia

 

Kula w gardle

Zmarszczka na czole

 

Dokonało się

 

złożyliśmy wiersz

jak PIT

do końca miesiąca

 

o jeden tydzień bliżej końca

 

wierząc, że to prawda

za kolejną linijką

drabinką

na dole lub wyżej

znajdę

 

ulgę

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE