PODAJ DALEJ

PODAJ DALEJ. HISTORIA PEWNEGO ŚWIĘTEGO

 

Zazwyczaj boję się takich filmów. Snują dziecięcą, utopijną wizję świata, od którego już dawno się odsunąłem. Słodkie batoniki zachwytu nad lepszym światem, zamieniłem na czerstwy chleb zgryzot.

Proste, wzruszające kino, poetyka w stylu „Autostrady do nieba”, „Dotyku anioła” czy „Joan z Arkadii”. Łatwo się wzruszyć, natchnąć pozytywną energią, ruszyć z tym idealizmem w świat, a potem nabić sobie guza. Oto kolejny marzyciel o niewinnej buźce Haleya Joela Osmenta, który przez te zmrużone oczka nie dostrzega, jaki świat jest skomplikowany. Chłopiec natchniony „Bogu-sem” chce mimo wszystko zmienić świat. Nic w tym dziwnego, jest jeszcze dzieckiem i patrzy na wszystko trochę inaczej niż dorośli… tacy jak ja. Czyli jacy? Tacy, którzy starannie usadowili się na swoim stabilnym tronie stoicyzmu i cynizmu. Rozsiedli się na tych wygodnych tronach, założyli korony spokoju i z ironicznym uśmiechem śledzą to, co wyprawia się w świecie szeroko pojętym. Boże, dorosłość. Krzywię się przed lustrem, nie mogąc uwierzyć, że to już nadeszło. Zgorzkniałem. Aż tu nagle przed ich zmęczone oblicza, wytarte już mocno konsumpcjonizmem, staje chłopak imieniem Trevor, który proponuje prostą zasadę „Podaj dalej”. Jest to odpowiedź na zadanie domowe, które zadał mu nauczyciel, pan Simone. Zastanów się, jak możesz zmienić świat? Hmmmm. To ja w ogóle mogę wpływać na świat? Dziwne. Przecież nie jestem żadnym oligarchą, politykiem czy nawet influencerem. A może pan Simone gra w podwójną grę? Po Kevinie Spacey można się spodziewać różnych, skomplikowanych charakterów. Ale nauczyciel, który zachęca swoich uczniów do autorefleksji to mała odmiana po legendarnym „Siedem”, gdzie Spacey w roli seryjnego mordercy głosił krwawe kazanie do głuchego świata.

A jednak, mimo wszystko możesz wpłynąć na świat. Wystarczy, że zaczniesz działać lokalnie… a myśleć globalnie. Kolejny slogan. Ale Trevor nie ogranicza się do haseł. Proponuje bardzo prosty wzór dobroczynności. Uwaga: nie musisz być superbohaterem. Wystarczy, że pomożesz trzem innym osoba, a każda z nich pomoże trzem kolejnym. Piramida się rozszerza. Nie chodzi jednak o to, aby pomagać nosić zakupy, ale pomóc danej osobie zmienić jej życie na lepsze. Z tego względu Trevor wybiera „na warsztat” przypadek bardzo ekstremalny, jak choćby narkomana Jerry’ego, którego jedynym celem życia jest zdobycie kolejnej działki. Aż tu nagle zjawia się jakiś mały, zaprasza go do domu, karmi, daje pieniądze na nowe ubrania i proponuje zmianę życia. Ja zainwestuję w ciebie, a ty się zmienisz i pomożesz innym? Co ty na to. Wobec takich warunków niejeden twardziel staje się zupełnie bezbronny. Gdy Matka Trevora słyszy o tym dziwnym pomyśle zmiany świata, zastanawia się, czy jej syn nie cierpi na kompleks mesjasza.

To kolejna rola samotnej matki po „Lepiej być nie może”, gdzie Helen Hunt próbuje być mamą na kilka etatów, ale wciąż nie wyrabia psychicznie, a bolesne wspomnienia z dzieciństwa równie dają o sobie znać. Jednak w komedii „Lepiej być nie może” Carol była kelnerką na Manhattanie i lwicą broniącą swego syna, podczas gdy w „Podaj dalej”, Arlene to kelnerka w klubie nocnym, która dla swego syna ma coraz mniej czasu, za to nie odmawia sobie kolejnej porcji alkoholu. Trevor próbuje być dla niej nie tylko dobrym synem, który odrobi lekcje i zje obiad, ale i przezornym, gdy w porę wyleje alkohol do zlewu.

Tym razem jednak Arlene nie zamierza olać sprawy z narkomanem, obcym facetem, który nagle znalazł się w jej domu, bo jej syn poczuł w sobie pragnienie dobroczynności. Postanawia poznać nauczyciela, który zadał Trevorowi to osobliwe zadanie domowe, będące zarazem wielkim pytaniem filozoficznym dotyczącym możliwości zmiany świata na lepsze.

Może pan Eugene miał dobry powód, by zadać to pytanie nowemu pokoleniu swoich uczniów. Może była w tym jakaś nadzieja, a może akt desperacji? W szkole patrzył na młode, gładkie twarze uczniów, jeszcze nie naznaczone tymi wszystkimi doświadczeniami, a w lustrze widział swoją twarz, twarz nauczyciela pokrytą bliznami, które były pamiątkami po tym, jak jego ojciec próbował go podpalić. Nie udało się. Pozostały blizny. I uraz do niedoskonałego świata. Jego twarz była niczym maska, na której delikatnie przemykał jakiś ostrożny uśmiech, bardziej dominował sceptycyzm niż entuzjazm i radość. Mimo to starał się być dobrym nauczycielem, który prowokuje swoich uczniów do autorefleksji.

Wydawało się, że znalazł już to swoje miejsce na ziemi. Przyzwyczaił się do tego, że ludzie, przede wszystkim dzieci aż za bardzo się mu przyglądają, chcąc odgadnąć, skąd wzięły się te jego blizny na twarzy. Przywykł do tego, że jest uważany za dziwaka, ale postawił na bezpieczny dystans. Z wyższością stoi nad swoimi małymi uczniami i jak z ambony snuje opowieść o wielkich ideałach, ubierając ją nieczęsto w bardzo trudne słowa, które trzeba sprawdzać w słowniku. Stałby tak jeszcze długo w swojej teorii zmiany, gdyby nie Trevor, który w swoim ambitnym planie chce sprowokować nauczyciela do bardziej otwartej postawy wobec świata i ludzi, a zwłaszcza do jego matki, która jakoś nie ma szczęścia do mężczyzn.

Z pamięci wydobywam film „Człowiek bez twarzy”, gdzie Mel Gibson, w roli nauczyciela, pokrytego okropnymi bliznami, przygotowuje swojego ucznia do egzaminów, a zarazem sam uczy się żyć ze swoim lustrzanym odbiciem. Społeczny wyrzutek, piętnowany przez swój wygląd, budzi w sobie talent do nauczania. Z kolei uporządkowany pan Simone za sprawą sprytnego Travisa nagle zwraca uwagę na matkę swego ucznia, nerwową Arlenę. A ta kobieta z temperamentem potrafi zwracać na siebie uwagę. Już na początku znajomości zrobiła awanturę nauczycielowi o to absurdalne zadanie domowe, które raczej winni rozgryzać filozofowie niż nastolatki. Niezwykłe, jak przeciwieństwa się przyciągają, opanowany i oczytany pan Simone zakochuje się w nerwowej Arlene, która jak za magicznym zaklęciem staje się coraz spokojniejsza. W końcu też coraz rzadziej sięga po alkohol i chyba wreszcie zapomina o swoim byłym mężu, Rickim (Jon Bon Jovi), który kiedyś ją bił. Właściwie trudno uwierzyć, że ten facet z sympatyczną buźką Jona Bon Joviego urządzał kiedyś w domu takie piekło. Jak zwykle facet ma wyczucie czasu i po długiej nieobecności powraca, by się rozmówić, a może namówić Arlene znów na wspólne życie. W końcu ma z nią syna. Kobieta ma wątpliwości, czy dać mu szansę, czym torturuje Simone’a, który już nastawił się na związek z nią. A wszystko to dzieje się na oczach Travisa. Simone również w tym chłopcu widzi niejako siebie z przed lat, gdy padł ofiarą przemocy domowej, wciąż mając na twarzy i duszy te okropne blizny. Za to Arlene, która również ma za sobą trudne dzieciństwo, wreszcie decyduje się wybaczyć swojej matce, alkoholiczce. W tej roli wystąpiła sama pani reżyser, Mimi Leder, która jako bohaterka filmu zupełnie straciła kontrolę nad swoim życiem, za to jako reżyser pięknie pokierowała filmową historią do ostatniej minuty.

Mimo tak orzeźwiającej historii, wciąż gdzieś na podniebieniu pali nas sceptycyzm co do takich naiwnych bajeczek. Tylko spójrzmy, tak na trzeźwo, bez tego amerykańskiego optymizmu. Oto wszyscy nagle zaczynają sobie pomagać, reakcja chemiczna zaczyna działać, rozrzucone puzzle zaczynają do siebie pasować. Najbardziej zagubione łotry stają się aniołami. Nawet taki Sidney, uliczny złodziejaszek, który nie tak dawno rozbijał witryny sklepowe, gada jak natchniony, by pomagać innym. Dobro przenosi się jak wirus. Ale musi nastąpić przełom w tej historii, by nie była ona tylko naiwną opowiastką, która przejdzie nam pod nosem jak ironiczny uśmiech. Niestety musi nastąpić cios. Musi odcisnąć się wyraźny ślad na naszej wrażliwości. Jaki? Śmierć? Czyja?! Tego najbardziej niewinnego. Czyżbyśmy mieli powtórkę z Nowego Testamentu? A może takie rzeczy dzieją się codziennie? Mały Mesjasz proponuje prosty sposób na poprawę świata, po czym sam ginie z rąk szkolnych oprawców, którzy wbijają mu nóż. Smutne, a paradoksalnie konieczne, żeby dzieło życia tego chłopca się dopełniło. Brzmi jak przepis na hagiografię. Ciekawe, że jednego z tych nieszczęśników w potrzebie, narkomana Jerry’ego (pierwszą ofiarę pomocy Travisa), zagrał James Caviezel, który w 2004 roku wcielił się w postać Chrystusa w słynnej „Pasji” Mela Gibsona. Chciałoby się powiedzieć: „cokolwiek uczyliście jednemu z moich braci, mnie uczyniliście”, a wasze poświęcenie nie pójdzie na marne.

Ale coś w tym jest, że dopiero, gdy wydarzy się taka tragedia, cały sens tej spontanicznej akcji „Podaj dalej” nabiera jeszcze głębszego wydźwięku. Dziecko umiera w majestacie swej niewinności, a jego wstrząśnięci koledzy i koleżanki odbierają to jako najważniejsze doświadczenie z dzieciństwa i zaczynają żyć z większą świadomością. Nasz bohater nigdy się już nie zestarzeje, nie zgorzknieje i nie ośmieszy, jak to czasem bywa z takimi idealistami. Odejdzie w chwale, skromny i uśmiechnięty. Ale co ma począć matka, która straciła swego syna? Dla Arlene to bolesna próba i znów wielka pokusa, by zajrzeć do kieliszka i zapić się na śmierć. Ale obok jest Simone, a jeszcze dalej ci wszyscy ludzie, którzy próbują pomóc innym ludziom. Zobacz mamo, co zrobiłem… kolej na ciebie! Podaj dalej. Gramy w jednego drużynie.

 

 

 

 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZA WSZELKĄ CENĘ. TO DIE FOR

NIEBIAŃSKIE ISTOTY

QUEEN. KRÓLEWSKIE DIAMENTY SĄ WIECZNE